Ads 468x60px

niedziela, 27 maja 2012

Andrzej Ziemiański "Za progiem grobu" - zabij mnie i wskrześ...

Wydawca: Fabryka Słów
Data premiery: 18.04.2012
Ilość stron: 364
Cena: 39,90 zł


Fusion to jedno z tych nowomodnych słów, określających jeden z nowomodnych trendów, polegających na łączeniu elementów odległych, przenikaniu się przeciwieństw i zlewaniu odrębnych całości w jedną nową jakość. Mamy fusion w sztuce kulinarnej, w modzie, malarstwie, mamy i w literaturze. To dość praktyczny wynalazek, bowiem w beletrystyce, a zwłaszcza w gatunkach kryminalnym i fantastycznym zaczynają wyczerpywać się pomysły. Przecież tak naprawdę wszystko już było. Ile można odgrzewać znane i utarte wątki, postacie, światy? I który z pisarzy tak naprawdę cieszy się z łatki drugiego Larssona, trzeciego Sapkowskiego albo ósmego Kinga? Bierzemy więc pomidora i melona, ciachamy w kosteczkę, mieszamy, zakrapiamy oliwą z oliwek (nie oszczędzamy na jakości), posypujemy porwaną na strzępki bazylią i wychodzi nam coś nowego, ożywczego, innego. W kuchni może to się i sprawdza, ale połączenie gatunków niekoniecznie prowadzi do nowej jakości w literaturze.

"Za progiem grobu" jest dziełem z pogranicza konwencji. Bazą tej powieści jest klasyczny kryminał z prywatnym detektywem Andrzejewskim (choć śledczy ów woli określenie freelancer albo wolny strzelec), który został doprawiony elementami mistycznymi, z lekka fantastycznymi. Z lekka, bowiem nie spotkamy tu elfów, goblinów ani tym bardziej wampirów, nie ma szczękającego magicznego oręża ani teleportacji. Mistyczna okrasa jest wyważona oszczędnie, dokładnie w takiej ilości, z jaką spotykamy się czasem w prawdziwym życiu. W końcu niemal każdy został choć raz skonfrontowany z tematyką życia pozagrobowego w kontekście śmierci klinicznej, świetlistych tunelów, wreszcie powrotu z zaświatów. Przyznam, że lubię takie igranie z gatunkami i pomieszane smaki. Ale żonglowanie konwencjami wymaga od pisarza dobrego warsztatu, bowiem grań, po której każe balansować czytelnikowi, jest wąska, łatwo się z niej stoczyć w śmieszność albo przekroczyć granice wiarygodności (tak, tak, fantastyka też musi być wiarygodna!). Ziemiańskiego większość czytelników skojarzy zapewne z cyklem fantasy o Achai, ale od tego gatunku autor odbiegł w tym dziele najdalej, jak się da. Czy z dobrym skutkiem?

Akcja rozpoczyna się w chwili, gdy nasz wolny strzelec otrzymuje nowe zadanie. No, właściwie jest jeszcze jedna scena przedtem, ale oszczędźmy sobie szczegółów, co takiego Andrzejewski robił w solarium, zanim otrzymał telefon od zleceniodawcy... Chodzi o znikających lumpów i znikające z kont zamożnych przedsiębiorców pieniądze - przedsiębiorcy owi wszyscy z różnym skutkiem poddali się operacjom w pewnym podwrocławskim szpitalu. Dziwne? Owszem. Sprawa jest nietypowa i trochę unurzana w tajemnicy, podobnie jak i zleceniodawca, niejaki Richter, oficjalnie urzędnik skarbówki, nieoficjalnie... stop. Ciekawi niech sięgną do książki.

Andrzejewski tym razem ma prowadzić śledztwo nie sam. Otrzymuje wsparcie kobiety, będącej personifikacją mokrych snów męskiej połowy ludzkości. Lara Croft i uległa niewolnica w jednym. Niesamowite, ociekające seksem ciało, obłóczone w minispódniczki nie dłuższe niż przepaska biodrowa, sprawność fizyczna lwicy (czego ona nie potrafi: krav maga, wschodnie sztuki walki i cholera wie co jeszcze), poddańcze posłuszeństwo mężowi, dobrowolne poddawanie się karom cielesnym za najmniejsze przewinienie (np. zbliżenie się do jakiegoś mężczyzny na odległość mniejszą od długości ramienia albo zapomnienie o obowiązku tweetowania co dziesięć minut, gdzie się jest i co się robi)... to tylko część absurdalnych cech tej pani. W dodatku, jakby tego było mało, nasza Lara Croft nie ma pusto w głowie, jest doskonałą lekarką, poza tym służyła w Afganistanie, ma doświadczenie bojowe i kocha adrenalinę. Nie wiem, czy mogłabym dodać coś jeszcze do tego obrazu. Być może jedyną jej wadą jest to, że traktuje Andrzejewskiego jak dobrego przyjaciela i nie ma zamiaru wskakiwać mu do łóżka... Myślę, że postać BB (jak pieszczotliwie nazywa ją autor) spodoba się wszystkim dojrzewającym chłopcom i w ogóle męskiej części czytelników. Ja chyba trochę się minęłam z targetem... pozostało mi kręcenie głową i od czasu od czasu nuta rozbawienia... Kto wie, może to akurat było celowym posunięciem autora.

Śledztwo, prowadzone przez amatorską dwójkę, szybko posuwa się naprzód, a sprawa prowadzi nieuchronnie w rejony, wykraczające poza powszechną rozumową akceptowalność, kierując się w zaświaty... Tak tak, nasza nieustraszona Lara Croft dobrowolnie waży się na eksperyment ze śmiercią kliniczną, by rozwiązać zagadkę kryminalną... Ma wprawdzie niewiele czasu (3 minuty), ale okazuje się, że to wystarcza. No, prawie. Demon seksu musi dać się zabić jeszcze raz, by dowiedzieć się wszystkiego. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, autorowi udało się wyważenie elementów mistycznych z realnymi. Kupujemy tę historyjkę, choć pewne elementy trudno traktować inaczej niż z przymrużeniem oka.

Nie wszystko, co serwuje autor, przekonuje. Ale chyba nie o stuprocentową wiarygodność tutaj chodzi. To dzieło czysto rozrywkowe i jako takie spełnia swoją funkcję. Nie ma tu dłużyzn, akcja toczy się dość prędko, niewiele tu mamy opisów, a cała narracja opiera się w głównej mierze na dialogach (których niekiedy było aż za dużo). Zakończenie kryminalnych wyjadaczy raczej nie zaskoczy, ale jest ok. Brakuje jednak tego czegoś, co sprawia, że wertuje się kartki, by dowiedzieć się, co dalej. Gdzieś w tych dialogach zapodział się drapieżny pazur.

I dlatego ta powieść nie jest wybitna, a zaledwie poprawna. Ot, przeczytać, zabawić się, zapomnieć (męska część publiczności może będzie jeszcze fantazjować o BB...).

Moja ocena: trójeczka (3/5).

Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece

23 komentarzy:

  1. Cóż, po Twojej recenzji stwierdzam,że szkoda na nią czasu.)))

    OdpowiedzUsuń
  2. mam dużo ciekawszych książek na półce czekających na swoją kolej, więc na książkę tego pana czasu marnować nie będę
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba jednak zrezygnuję, ponieważ wygląda bardzo przeciętnie, a i tak mam sporo zaległości książkowych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację - wszystko w literaturze przejdzie, jeśli jest dobrze napisane. I to nawet nie o jakiś wyrafinowany styl idzie, ale o "to coś", że tak, jak piszesz, kartki same się przewracają. I wtedy fakt, że fabuła nieprawdopodobna, że postacie przerysowane, i że właściwie to trochę głupie jest, to czyta się z wypiekami na twarzy i po skończonej lekturze można powiedzieć - to był fun. I tylko wtedy warto takie pozycje czytać. Ja z powyższego gatunku "pomidor + melon" polecam serię o Anicie Blake - niby o prywatnej poskramiaczce wampirów i ożywiaczce trupów, ale czyta się, kurcze, świetnie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nawet mam jakiś tom tej Anity Blake, nietknięty na razie. Nie wiem który to tom, trzeba to czytać po kolei?

      Usuń
    2. Raczej to, bo są dosyć ściśle ze sobą połączone, ja raz pomyliłam 2 z 3 tomem i cały czas czułam, że czegoś mi brakuje, i później w czasie czytania 2 tomu wiedziałam, co się potem stanie i miałam trochę przyjemność skichaną. Ale sprawdź który to tom masz, jeśli jeden z pierwszych, to czytaj i sprawdź czy ci podchodzi, bo bez sensu kupować kilka pierwszych, jeśli się okaże, że to nie to.

      Swoją drogą, pierwszy tom to "Grzeszne rozkosze" a ja jak idiotka pożyczyłam ją w Jagiellonce, gdzie pożyczone książki pracownik podaje do ręki. Nie zapomnę wzroku pana, który wydawał mi ten pierwszy tom... Drugi jest chyba "Kafejka u Lunatyków", trzeci "Cyrk Potępieńców".

      Usuń
    3. miało być "raczej tak"

      Usuń
    4. Okazuje się, że posiadany tom nosi tytuł niemiecki "Göttin der Dunkelheit", ang. "Obsidian Butterfly", i wg. Wikipedii jest... dziewiątym z kolei tomem. Po polsku jeszcze się wg. tego samego źródła nie ukazał.
      No nie wiem. Chyba jednak trzeba będzie iść na te "Grzeszne rozkosze"...:-)

      Usuń
    5. W typie Anity Blake lepiej moim zdaniem czyta się cykl o Mercedes Thompson. U Anity Blake przebiłem się przez jeden tom :)

      Usuń
  5. Jeśli chodzi o Ziemiańskiego, to do tej pory czytałam jedynie Achaję, ale mimo że mi się podobała nie ciągnie mnie do innych jego powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym mimo to coś jeszcze przeczytała...

      Usuń
    2. Niezłe są opowiadania z tomu Zapach szkła, inne w klimacie, ale dobre

      Usuń
  6. O Ziemiańskim wiele słyszałam i przymierzam się do tej książki:)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Otrzymuje wsparcie kobiety, będącej personifikacją mokrych snów męskiej połowy ludzkości" Lubię Twój styl pisania, nie tylko za to zdanie :D
    Co do książki to odpuszczę sobie, bo irytują mnie takie nieustraszone bohaterki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę dobry "fusion" pisze Eugeniusz Dębski, Jego powieści z prywatnym detektywem Owenem Yeatesem, to znakomita mieszanka kryminału i lekkiego s-f, cudny bohater na miarę Marlowe'a i dobre zagadki kryminalne. Takie coś to ja mogę czytać i czytam, a widać z Twojej recenzji, że pan Ziemiański tak niekoniecznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie przejrzałam sobie w księgarni cykl z tym Yeatesem (czy to nazwisko to jakieś aluzje?) - cudne okładki:-) Nie wiedziałam, że ten cykl już taki bogaty w tomy. Mniemam, że lepiej czytać po kolei?

      Usuń
    2. A, i jeszcze od razu mi się skojarzył Butcher i jego Akta Dresdena. To mogą być podobne klimaty...

      Usuń
    3. Zawsze jest lepiej czytać po kolei, a na KiS nawet wątek o nim był. Naprawdę bardzo dobra seria i trochę po macoszemu potraktowana przez fanów gatunku.
      Jest dwóch Dębskich, nas interesuje Eugeniusz, Rafała nie czytałam.

      Usuń
  9. Kryminał to raczej gatunek nie dla mnie. Z drugiej strony, chciałabym zobaczyć, czy Ziemiański potrafi napisać coś nie będącego "Achają" ("Achaja" to dla mnie jedna z tych książek, które w nastolęctwie wręcz wciągałam, ale teraz bym kijem nie tknęła), z trzeciej moja mroczna połowa już zaciera rączki, żeby pojechać po ucieleśnieniu mokrych snów nastolatków... (w sumie to świetnie wyglądałaby narysowana w komiksowej stylistyce). Chociaż chyba głupot kalibru achajowych (typu permanentna jazda gołym tyłkiem na koniu, noszenie osła na plecach - tak +/- 500kg - itd.) tu nie ma? Jak mi kiedyś wpadnie w łapki, to chyba nie oprę się pokusie, ale szukać raczej nie będę.:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dwa tomy Achai skutecznie zniechęciły mnie do Ziemiańskiego (tak na zasadzie "nigdy już!"), ale nie wykluczam, że gdzieś, kiedyś, zobaczę co innego napisał. Tylko jeszcze nie teraz - potrzebuję odrobinę dłuższej kuracji poachajowej.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z ciekawości chętnie sięgnę. Ot, tak, bo to w końcu Ziemiański :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ziemiańskiego na razie omijam szerokim łukiem, choć tu i ówdzie zachęcają mnie do spróbowania "Achai". Na razie się jednak zaparłam, że nie i koniec. "Za progiem grobu" brzmi nieco bardziej zachęcająco, ale jak piszesz o postaci BB, to aż mnie ciarki przechodzą, zdecydowanie nie lubię takich przerysowanych bohaterek. Tak więc na razie raczej sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń