Ads 468x60px

środa, 29 maja 2013

Juli Zeh "Nullzeit" (Czas zerowy) - czyli jak zanurzyć się i... przeżyć



O Juli Zeh, ochrzczonej mianem pisarki dyplomowanej, można niezbicie powiedzieć jedno - że zna swój fach. Piórem posługuje się jak murarz kielnią, choć to słabe porównanie, nieuwzględniające pierwiastka artystycznego, subtelnej granicy między rzemiosłem, a sztuką. Weźmy więc inne - Zeh posługuje się piórem jak rzeźbiarz dłutem, by ze zwykłych wyrazów (kamienia) tworzyć (ciosać) wyrafinowane opowieści (kształty). Można ten jej styl kochać lub nienawidzieć, ale nie można pozostać nań obojętnym.

Powieść "Nullzeit" powstała w zeszłym roku i nie została jeszcze przetłumaczona na polski. Swoim klimatem przypomina sztukę kameralną, a nie zamaszystą epicką kolubrynę, koncentrując się na niewielu zdarzeniach i jeszcze mniejszej ilości osób - trójkącie w zasadzie, i to trójkącie naładowanym seksem, przemocą i namiętnością. Jest tu więc Sven, uciekinier. Jest Jola, prowokatorka. I Theo, niespełniony pisarz. Sven od czternastu lat prowadzi kursy nurkowania na jakiejś odległej wyspie na Atlantyku - sądząc po surowej, wulkanicznej otoczce wyspy zapewne jest nią Lanzarote. Przed czym uciekł? Sven, który ukończył studia prawnicze, ale nie udźwignął ciężaru ostatniego egzaminu, uciekł przed życiem. Przed swym krajem. Przed ludźmi. Na wyspie zbudował swą egzystencję, wędrując między światem atlantyckich wiatrów, czarnych plaż i dzianych turystów, a podwodną utopią, w której granica między życiem a śmiercią jest tak płynna, jak woda, w której nurkuje. Jola, a właściwie Jolanthe Augusta Sophie von der Pahlen, głodna kariery aktoreczka płytkiego serialu, przybywa na wyspę wraz ze swym towarzyszem Theo, by zgłębić tajniki nurkowania i w ten sposób przygotować się do nowej roli, którą chciałaby dostać. Co łączy ją ze sporo starszym pisarzem, autorem jednej książki, wiecznie płodzącym swe opus magnum? Seks? Na pewno tak. Przemoc? Bez wątpienia. Skomplikowane wzajemne relacje pełne tyraństwa, uzależnień i poddaństwa? Na to wygląda. Nienawiść? Czasami. Śmiertelne gierki? Tak!

To wszystko poznajemy z perspektywy Svena, który każdy z czternastu dni spędzonych w towarzystwie oryginalnej pary. I z perspektywy pamiętnika Joli, która w pokrętny, przedramatyzowany sposób opowiada to samo. Zaraz, to samo?... Z czasem zauważamy, że opowieść Joli odbiega od relacji Svena. Początkowo są to drobiazgi, niuanse, które można zrzucić na karb odmiennej percepcji lub interpetacji rzeczywistości. Później okazuje się, że obie relacje odbiegają od siebie w sposób znaczący, aż wreszcie prezentują kompletnie różną wersję wydarzeń. Co jest prawdą? I kto decyduje o tym, co nią jest?  Czytelnik zostaje skonfrontowany z zagadką, której nie sposób przeniknąć. A Juli Zeh uwodzi na swój chłodny, bezpretensjonalny sposób, prowadząc przez meandry półprawd, domysłów, matactw i manipulacji. Czy to Sven, sporządzając relację z wydarzeń na polecenie adwokatki, celowo przedstawia korzystną dla siebie wersję? A może Jola prowadzi prodwójną, ba, potrójną grę i manipuluje obu mężczyznami, którzy krążą wokół niej niczym satelity?...

I czymże jest ta powieść? Obyczajową opowieścią z wątkiem kryminalnym? A może jedną wielką przenośnią, w której zagłębiamy się jak nurek z automatem oddechowym, zdani na łaskę i niełaskę zawodnej techniki? Zdania są podzielone. Faktem jest, że Zeh po mistrzowsku roztacza przed nami tę niejednoznaczną głębię. I nawet jeśli nie zobaczymy w jej wodach wszystkiego, co chciałaby, byśmy ujrzeli, to mimo to przeżyjemy barwną, pasjonującą i przenikającą na wskroś przygodę. Podwodną, ale nie tylko.



Pierwsze zdanie: "Rozmawialiśmy o kierunku wiatru, falach i o tym, jaki będzie ten listopad."
Gdzie i kiedy: wyspa na Atlantyku, zapewne Lanzarote, współcześnie
W dwóch słowach: głębia i ułuda
Dla kogo: dla miłośników prozy subtelnej, niejednoznacznej i egzotycznych plenerów
Ciepło / zimno: 94°

sobota, 25 maja 2013

Tu jest mój dom


Aniński las jest dla mnie synonimem dzieciństwa. Kiedy byłam małą dziewczynką, wędrowałam po piaszczystych ścieżkach wśród brzóz, brodziłam po kolana we wrzosie, liczyłam mrowiska, a wieczorami mama opowiadała mi bajki o mrówkach. Las inaczej pachnie pod koniec sierpnia, kiedy powietrze przesyca cierpki aromat zmęczonych zbyt długim upałem brzozowych liści, inaczej w wyjałowionym z aromatów lutym. Znam każde drzewo i ścieżkę jak inni domowe sprzęty i wzorek na dywanie.

Wróciłam do domu. Drzewa, ciężarne od wilgoci, z poczerniałymi od deszczu pniami, spoglądały lekko obrażone, wyniosłe. Ich zieleń jest wyzywająco głęboka, intensywna, kojąca. Kiście sosnowych igieł zwieszają ciężko łby i kołyszą się niechętnie na wietrze. Zapładniające wyobraźnię zapachy, obrazy, barwy. Powinno mi się tu dobrze pracować, ale mój organizm jak zwykle broni się przed zmianami, protestuje przed cząsteczkami polskiego kurzu, wdzierającymi się do śluzówek. Czy można mieć alergię na Polskę?... Aplikuję sobie potężną dawkę leków antyhistaminowych i wreszcie mogę funkcjonować jak człowiek. Znowu mam oczy zamiast szparek, a nos przestaje służyć do trąbienia. Chłonę leśne powietrze i czuję, że jestem w domu.

Moje oba smoki chłoną polskość. Wypytują o nowe słowa, delektują się nowymi zbitkami głosek, powtarzają śmieszne zdania. Z uniesieniem niecierpliwie wyczekuję momentu, kiedy z dumą zademonstruję im polską kulturę. Tym razem polską kulturę spotykamy na trasie siekierkowskiej. Ma nawet biało-czerwone, narodowe barwy. Białą koszulę zwieńcza nalana, czerwona gęba. Polska kultura zarysowuje nam lakier na samochodzie i ma wypasionego smartfona. Nie wysiada ze służbowego niemieckiego samochodu i rozgląda się wokół świńskimi ślepkami. Smoki komentują między sobą incydent, cytując zasłyszaną w serialu "Rodzinka", ulubioną już  frazę: "pan jesteś burak i cham".

Polsce do twarzy w zielonym. Eksplodująca zieloność przykryła litościwie brud, niedostatek, wszechobecne śmieci i syf. Jest czyściej. Piękniej. Tylko dym z kominów, walący czarnymi kłębami z co drugiego majtkoworóżowego domostwa z gargamelami nasuwa refleksje, czy mieszkańcy tego kraju w sobotę wieczorem grzeją wodę na kąpiel, czy spalają śmieci z całego tygodnia. Polska ekologiczna?

Zzielenienie Polski objawia się wysypem wegetariańskich knajpek i punktów z ekologiczną żywnością. W Biosfeerze na warszawskim Mokotowie nie mogłam nie zamówić potrawy o nazwie "Trzy smoki" (kruche ruloniki z mąki ryżowej nadziewane warzywami, podawane z sosem słodko-kwaśnym
oraz białą kapustą), choć przez chwilę wahałam się nad "Made in Poland" (kotleciki marchewkowo-słonecznikowe podawane z ziemniakami zapiekanymi
w ziołach i sałatką). Mały Smok zamówił "Wystarczy chcieć" (zapiekane naleśniki z musem jabłkowym podawane z bitą śmietaną, płatkami migdałów, wiórkami kokosowymi i czekoladą). Wystarczy chcieć...

Na bazarze Szembeka sympatyczna babcia sprzedaje jajka od kur zielononóżek. Kupuję dziesięć. Wielkie, dorodne. Kiedy chcemy usmażyć naleśniki, okazuje się, że w każdym są po dwa żółtka. Czego najadły się zielononóżki, wolę nie wiedzieć, postanawiam jednak sprawdzić za jakiś czas, czy Smokom nie rosną cycki.

Na przydrożnym plakacie, który mignął mi wśród wcale niezielonego lasu szyldów i reklam, zauważyłam wyblakły i wypłowiały napis "Tu jest Twój dom"... Tu?...

piątek, 17 maja 2013

W drogę!...


Zostawiam ten widok na trochę ponad tydzień i wyruszam na stare kąty. Po niedzieli powrócę już z Anina, ze świeżymi recenzjami (od dawna już czeka na opisanie nowa powieść Juli Zeh i "Zły wilk" Nele Neuhaus). Zaniepokojonych wpisami zapchajdziurami zapewniam, że cały czas czytam, nawet jeśli nie znajduje to odzwierciedlenia na blogu. W międzyczasie wykonałam parę recenzji wewnętrznych dla tego czy owego wydawnictwa. Jeśli książki się spodobają, to będziemy mieli wkrótce kilka ciekawych nowości. To świetne powieści, ale ze zrozumiałych względów na razie nie będzie recenzji publicznych...

Polsko, nadchodzę!...

środa, 15 maja 2013

Lisa Palmes o tłumaczeniu w ogóle, specyfice prozy Czubaja i polskim reportażu




Zapraszam do przeczytania wywiadu z Lisą Palmes, niemiecką tłumaczką, która przełożyła na niemiecki m. in. "Nocnych wędrowców" Jagielskiego, "Złotego wilka" Rychtera i "21:37" Czubaja. Wywiad (tutaj link) ukazał się w serii "Rozmowy z tłumaczami" na stronie Instytutu Goethego, a Lisa Palmes była moją partnerką w tej edycji, tzn. wzajemnie przetłumaczyłyśmy nasze odpowiedzi na polski i niemiecki (ona mój na niemiecki, ja jej na polski - brzmi skomplikowanie, ale chyba wszystko powinno być jasne...). Zajrzyjcie - ciekawa osoba, ma sporo do powiedzenia o tłumaczeniu, no i krzewi naszą kulturę u Teutonów:-)

wtorek, 14 maja 2013

Nasi


Kupiłam Sapkowskiego mężowi. Czyta jakieś badziewne serie fantasy, a nie zna najlepszego, co zrodziła polska fantastyka - no, może z moich opowieści. Zarządziłam, że sagę o Wiedźminie przeczytać musi i już.


Wydań niemieckich jest kilka, ale to, które Wam prezentuję, jest wyjątkowe, kolekcjonerskie, w pudełeczku, przypominającym szkatułkę z drogim skarbem. Do tego parę fajnych pocztówek - tak się wydaje książki! "Das Erbe der Elfen" to oczywiście "Krew elfów". Swoją drogą, zamierzam porównać oryginał z tłumaczeniem, bo gdzieś głęboko czai się we mnie obawa, że w przekładzie mógł zaginąć swoisty czar "Sapka", jego cudowne, podszyte ironią dialogi, finezja... no, sapkowatość właśnie.


A żeby nie było, że z polskich autorów w niemieckich księgarniach tylko Sapek i Lem, udowadniam, że nasi potrafią: Mariusz Czubaj właśnie wydał swój kryminał "21:37" za Odrą. Jak Wam się widzi okładka?... Świeżutki, pachnący drukarską farbą egzemplarz dostałam od tłumaczki, Lisy Palmes, która przełożyła na niemiecki również powieści Bartłomieja Rychtera. Za książkę dziękuję!

A jak Wam się wydaje, którzy z polskich autorów kryminalnych i fantastycznych mieliby szansę na zagranicznych rynkach? Czy Anglik, Niemiec, Amerykanin może czytać naszych?...

piątek, 10 maja 2013

Anders de la Motte "[buzz]" - a on ucieka i ucieka...


Wydawnictwo: Czarna Owca
Tytuł oryginału: Buzz
Przekład: Paweł Urbanik
Seria: Czarna Seria
Data wydania: 17 kwietnia 2013
Ilość stron: 456
Cena: 36,90 zł


Szczerze? Nie sądziłam, że Anders de la Motte mnie jeszcze czymś zaskoczy. Pierwszą część cyklu z Henrikiem Pettersonem "[geim]" przeczytałam z lekkim rozczarowaniem intrygą i lekkim oczarowaniem całą resztą. Teksty w rodzaju "Ja pieprzę, jakie to zajebiste! Był mistrzem sztucznej trawy. The buzziest be in the hive. Hodowcą trolli przez duże H. Perem przechujem Gyntem - tym właśnie był..." w drugim tomie straciły egzotyczny posmak nowości, a kontynuacja tajemniczej Gry wydała mi się sprawą mocno naciąganą... Spodziewałam się zatem średniego drugiego tomu. A tu, proszę państwa, niespodzianka. Jest bowiem powyżej stanów średnich.

Nie namawiam do polubienia naszego motylka debilka z pierwszego tomu, bo trudno wymagać niemożliwego. Henrik Petterson, zgarnąwszy sporą kasę w pierwszym tomie, w bardzo intensywny sposób tę kasę wydaje. Jak - możemy się domyślać, wszak poziom rozrywek HP dobrze znamy. Ile czasu jednak można żłopać koktajle na najpiękniejszych plażach świata? Ile dziwek zaliczyć od przodu, od tyłu, od boku i sama nie wiem jak? HP zaczyna się nudzić. Brakuje mu kopa, adrenaliny, przeżyć. Jest gorzej, HP zaczyna nawet tęsknić za Szwecją. I kiedy wydaje się, że stagnacja zacznie niszczyć mu mózg, coś się wydarza. HP poznaje w Dubaju kobietę, napala się, odbywa z nią dziki seks, następnego dnia zabiera ją i przygodnie poznanego faceta na wypad na pustynię. Ona już z niego nie wraca. HP zaś budzi się następnego dnia w koszuli umazanej krwią (jej krwią) i kompletnie nie pamięta, co się stało. Tajemniczego towarzysza wyprawy nikt nie pamięta. HP zostaje aresztowany przez miejscową policję i wreszcie ma, czego mu brakowało - adrenalinę, kopa, przeżycia, waterboarding inclusive. Sytuacja wydaje się niemal beznadziejna, HP nie spodziewa się, że wyjdzie z tego żywy, gdyby w końcu nie przyszedł mu do głowy pewien szczegół - zapalniczka. Ratuje go zapalniczka...

Los rzuca HP w końcu do Szwecji, gdzie najpierw podejmuje pracę - legalną i dobrze płatną - a potem wplątuje się w kolejną aferę. I powiem Wam, że ta afera podobała mi się o wiele bardziej, niż nieco naiwny i głupiutki pomysł z Grą (choć Gra nadal wisi nad całą fabułą, niestety). Wreszcie miałam wrażenie, że autor nie traktuje czytelnika jak idioty, zaś problematyka, jakiej się tu podjął, jest aktualna, jest prawdopodobna (by nie powiedzieć: stała się rzeczywistością), jest niebezpieczna. Ogólnie mówiąc, chodzi o Internet. Z jednej strony o internetowy mobbing (tutaj śledzimy perypetie zawieszonej za domniemany błąd w akcji siostry HP, Rebekki (przypomnijmy, że pracuje ona w Biurze Ochrony Rządu), którą jakiś troll wziął na cel swych oszczerczych praktyk, z drugiej zaś o manipulowanie internetowymi przeglądarkami tak, by tworzyły w Internecie taki, a nie inny obraz rzeczywistości. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o komputerowej technologii i mechanizmach funkcjonowania internetu potwierdzi, że wizja, jaką roztacza tu autor, wcale nie jest fikcyjna i wyssana z palca. Internet jest wielkim tortem do podziału i tylko ci, którzy wcześnie się ustawią wokół stołu, mają szansę na najlepsze kawałki. A dzielenie tego tortu już trwa... 

Powiem krótko: tym razem pomysł autora doskonale trafił w nerw. Wykonanie zaś, jak poprzednio, jest dość brawurowe. Ci, którzy burzyli się na wulgaryzmy i okropieństwa językowe w pierwszym tomie, niech lepiej nie sięgają po drugi - pod tym względem niewiele się zmieniło. HP nadal bluzga, nadal posuwa co się da, nie stał się czytającym noblistów erudytą, chadzającym na koncerty do filharmonii i spędzającym wieczory przy lampce czerwonego wina. Tych z Was, których raziła ta postać w pierwszym tomie, nie mam zamiaru do niej przekonywać, pamiętajcie jednak, że de la Motte nie stworzył swego bohatera do lubienia. HP, cwaniaczek i bumelant, narwaniec, niegłupi, ale o dość prymitywnych potrzebach, był potrzebny autorowi do obsadzenia w głównej roli, i tę rolę zagrał brawurowo, nadrealistycznie, ale wiarygodnie. Nie wymagajcie, by wysławiał się piękną polszczyzną. Ten typ tak ma. Odnoszę jednak wrażenie, że przeżycia w arabskim więzieniu, doświadczenie "normalności" życia człowieka chadzającego codziennie do pracy, gdzieś tam głęboko pod skorupą prymitywa skrywanego marzenia o miłości (nie mylić z pieprzeniem), sprawiły, że HP chyba zaczął dorastać. I kto wie, jak by się potoczyły jego losy, gdyby nie musiał wciąż uciekać...

Skupiłam się tutaj na bardziej kontrowersyjnym z pary bohaterów, ale Rebekka też tu jeszcze jest. Śledzimy losy rodzeństwa równolegle, naprzemiennie - jeden rozdział ona, jeden rozdział on, co daje świetny efekt, momentami wprowadzający niezłe zawirowania. Czy obojgu można kibicować,  nie wiem. Chyba żadne z nich nie jest postacią, za którą trzyma się kciuki, z którą człowiek się utożsamia. Ale szybkie tempo, pojawiające się co rusz znaki zapytania i parę zagadek sprawiają, że chce się czytać. Czego i Wam życzę. 


Pierwsze zdanie: "Dosłownie kilka sekund po tym, jak się obudziła, zdała sobie sprawę, że jest za nią."
Gdzie i kiedy: Dubaj, Sztokholm, współcześnie
W dwóch słowach: spisek i sprint
Dla kogo: dla luzaków i gotowych na przekroczenie paru granic
Ciepło / zimno: 81°

Książkę udostępniło mi wydawnictwo Czarna Owca, za co serdecznie dziękuję. 

środa, 8 maja 2013

Znowu dmuchnął


Trochę mi się smutno zrobiło, że wylosowane osoby do tej pory nie zgłosiły się po swoje wygrane... Ze względu na brak zainteresowania ponowiłam losowanie, tym razem już tylko w osieroconych kategoriach: "Chłopiec z latawcem" i "Frida".  Smok dmuchnął ponownie, a to rezultaty:


"Chłopiec z latawcem": drugą szansę dostała Sardegna

"Frida": tym razem poszczęściło się Cleverze.

Cleverę i Sardegnę poproszę o podanie adresów do piątku, a pozostałe osoby, które już czekają na książki, przepraszam za małe opóźnienie - chcę wysłać wszystkie za jednym zamachem, więc jeszcze odrobinę cierpliwości!


wtorek, 7 maja 2013

Tess Gerritsen "Abendruh" (Ostatni, który umrze) - fastfood, nie polędwica Wagyu




                                                                                                                                                                                                                     
Wydawnictwo: Limes
Tytuł oryginału: Last to Die
Data premiery: 26 kwietnia 2013
Ilość stron: 416
Cena: € 19,99

Azjatycka precyzja i amerkańska fantazja. Mrówcza pracowitość i anglosaski dar opowiadania. Skromność, niepozorność i grube miliony zarobione pisaniem. Tess Gerritsen. Nie ulega wątpliwości, że opanowała do perfekcji sztukę tworzenia pasjonujących thrillerów. Zawiązanie intrygi to u niej niemal zawsze trzepotanie serca, suspens to mrowienie w kończynach, zwroty akcji to żołądek wędrujący do gardła, zaś finał to zdumienie graniczące z szokiem. Wydawałoby się, że w tym przepisie na thriller doskonały nie brakuje dosłownie niczego. Czemu jednak w czasie i po lekturze odnoszę wrażenie, jakbym zjadła nafaszerowanego glutaminianem sodu fastfoodowego hamburgera, a nie soczysty, delikatny i marmurkowy plaster wołowiny z bydła Wagyu (przepraszam wszystkich wegetarian)?...

W swym najnowszym produkcie Gerritsen rozpoczyna ciekawie, frapująco, tak że w człowieku budzi się nadzieja na mięsiwo najlepszego gatunku. Autorka wrzuca migawki z trzech epizodów, w których giną ludzie - wypadek drogowy, którego ofiary giną od strzałów w głowę, eksplozja domu,  włamywacz, który z broni palnej unicestwia mieszkańców. Coś te wydarzenia jednak łączy. Za każdym razem z dramatu wychodzi cało dziecko. Każde z tych dzieci, a właściwie nastolatków, już raz straciło rodziców, i każde z nich traci ponownie rodzinę zastępczą. Co łączy te śmierci?

Potem przenosimy się już do odludnej, przypominającej twierdzę prywatnej szkoły z internatem w nieprzebytych leśnych ostępach niedaleko Bostonu. Wychowankowie tej placówki są wyjątkowi - każde z dzieci przeżyło jakąś tragedię, każde straciło w dramatyczny sposób rodzinę, każde koi poszarpaną duszę i zbroi się do stawienia czoła złu tego świata. Szkoła ma być dla nich oazą, w której odzyskają spokój i powrócą do normalnego życia. Czy na pewno tylko oazą?...

Gerritsen nawiązuje w tej powieści do co najmniej dwóch poprzednich tomów z Rizzoli & Isles, jeśli ktoś zatem chciałby sięgnąć po tę nowość, lepiej, by przedtem zapoznał się z "Klubem Mefista" i "Doliną umarłych", w przeciwnym razie będzie mógł zaledwie domyślać się tła i pochodzenia niektórych wątków, które się tutaj pojawią. Tak, dobrze zgadliście, nie zabraknie i tym razem osobistych perypetii obu pań, które już dawno zaczęły nużyć. Ziewanie nad długimi stronicami wypełnionymi płytkimi dylematami, dramatami i rozterkami jest zawarte w cenie książki. All inclusive.

Czyta się to to błyskawicznie, wszak to fast food, i taki sami niesmak pozostaje po konsumpcji. Owszem, jest sprawnie, jest jakie takie tempo, atmosfera grozy, napięcie, parę zgrabnych zwrotów akcji - przecież Gerritsen nie pisze pierwszego thrillera, żeby nie wiedzieć, jak się to robi. Jednak kiedy śledzę poczynania tych genialnych asów amerykańskiej kryminalistyki i stwierdzam, w co bezrefleksyjnie się pakują (znowu), to zaczynam mieć wątpliwości, dlaczego autorka wyposażyła swych bohaterów w rozumek i uczuciowość nastolatki z amerykańskiej prowincji, interesującej się... no właśnie, czym? Facebookiem? Celebrytami? Telewizją?... Chyba nawet nie to, bo w telewizji przecież czasem leci jakiś kryminał (CSI czy cóś), z którego nawet najgłupsza nastolatka dowie się, że policjant (średni, nie as) pewnych rzeczy nie robi, na przykład nie włazi nieuzbrojony do opuszczonej hali, bo na pewno czyha tam zbrodzień. I oczywiście czyha (w sumie nie wiadomo, dlaczego, bo na zdrowy rozum musiałby być telepatą albo czyhać tam parę miesięcy), ale superkobiety z serii Rizzoli i Isles oczywiście o tym nie wiedzą. Bo nie byłoby napięcia. I zwrotów akcji. I trzepotania serca. Rozwiązanie zagadki przypomina nieco kleks obrzydliwego majonezu dodanego do tego hamburgera - doklejony wątek pseudoszpiegowski to... płycizna, jakich mało.

Przeczytałam. Serce mi parę razy zatrzepotało, owszem, bo nawet ja od wielkiego dzwonu zżeram jakiegoś hamburgera. Choć coraz rzadziej. Bo chyba na starość komórki smakowe stają się bardziej wybredne. I wzdychają z rozkoszy tylko nad wyrafinowanymi daniami.

Acha, w Polsce ukaże się już w czerwcu, w Albatrosie.


Tess Gerritsen w Monachium (zdjęcie ze zbiorów prywatnych)




Pierwsze zdanie: "Nazywaliśmy go Ikarem."
Gdzie i kiedy: USA, okolice Bostonu, współcześnie
W dwóch słowach: taśmowo i sztampowo
Dla kogo: dla fanów serii i amerykańskich thrillerów
Ciepło / zimno: 42°

Cykl Rizzoli & Isles
2001 The Surgeon (Chirurg) (niem. Die Chirurgin)
2002 The Apprentice (Skalpel) (niem. Der Meister)
2003 The Sinner (Grzesznik) (niem. Todsünde)
2004 Body Double (Sobowtór) (niem. Schwesternmord)
2005 Vanish (Autopsja) (niem. Scheintot)
2006 The Mephisto Club (Klub Mefista) (niem. Blutmale)
2008 The Keepsake (Mumia) (niem. Grabkammer)
2010 Killing Place (Dolina Umarłych) (niem. Totengrund)
2011 The Silent Girl (Milcząca dziewczyna) (niem. Grabesstille)
2012 Last to Die (Ostatni, który umrze) (niem. Abendruh)

Inne
1996 Harvest (Dawca) (niem. Kalte Herzen)
1997 Life Suport (Młodość dla wybranych lub Infekcja) (niem. Roter Engel)
1998 Bloodstream (Opary szaleństwa lub Nosiciel) (niem. Trügerische Ruhe)
1999 Gravity (Grawitacja) (niem. In der Schwebe)
2007 The Bone Garden (Ogród kości) (niem. Leichenraub)