Ads 468x60px

czwartek, 18 września 2014

Jørn Lier Horst "Jaskiniowiec" - rzecz o prekursorach, kopistach i klasykach




Wydawnictwo: Smak Słowa
Tytuł oryginału: Hulemannen
Tłumaczenie: Milena Skoczko
Data premiery: 10 września 2014
Liczba stron: 336
Cena: 39,90 zł
Problem ze współczesną literaturą kryminalną polega na tym, że właściwie wszystko kiedyś już było. Ilość oryginalnych zagadek, frapujących zbrodni, niesztampowych bohaterów jest jednak dość ograniczona, stąd autor, wypływający na wody tego ograniczonego gatunku, siłą rzeczy musi lawirować pomiędzy rafami schematów, odświeżać motywy, tworzyć nowe wariacje zgranych melodii, słowem: uprawiać swoisty recycling. Niewielu jest takich, którzy z tej letniej i mdławej zupy potrafią stworzyć danie ożywcze, zawierajace jakąś ciekawą kombinację przypraw, zagadkową cierpkość lub harmonijną pieprzność. A jeśli już pojawi się taki wirtuoz, prędko jest kopiowany w milionach kolejnych nieciekawych wariantach. Nie wierzcie więc, jeśli na okładce kuszą "drugim Larssonem", "nowym Mankellem" czy "konkurentem Nesbø". Albo jest się prekursorem, mistrzem nowych smaków, albo słabą kopią.

Kim jest Jørn Lier Horst?... No właśnie, kim? Za chwilę będziecie świadkami, jak wykładam się na własnej, doktrynerskiej tezie. Bowiem Horst nie jest prekursorem. Próżno tu szukać innowacyjnej wizji zbrodni. Nie znajdziecie u niego niewidzianego niegdzie wcześniej okrucieństwa, bestialstwa czy perwersji. Nie znajdziecie kontrowersyjnych bohaterów, którym kibicuje się wbrew głosowi zdrowego rozsądku. Nie znajdziecie ekstrawaganckiej formy, odkrywczych metod śledczych czy odważnych wątków. Ale Horst nikogo nie kopiuje, a już chyba najmniej Nesbø. Horst jest bowiem klasykiem. Spokojnym, wyważonym klasykiem dobrego, solidnego procedurala. I ma ku temu najlepszą bazę, jaką sobie można wyobrazić - sam pracował wiele lat w policji i doskonale wie, jak to wygląda od środka. Możecie sobie szukać u niego wpadek - nie znajdziecie ich. Tu zgadza się każdy szczegół. I to właśnie jest jego największy atut: w absolutnej wierności policyjnym realiom.

I skoro mowa o klasyce, to i klasycznie rzecz się zaczyna, od dwóch pozornie niełączących się ze sobą wątków. W sąsiedztwie naszego śledczego (swoją drogą równie klasycznego i "normalnego", bez odchyleń, mrocznych tajemnic i ukrytych nałogów), Williama Wistinga, znalezione zostają zwłoki Viggo Hansena, starszego i samotnego mężczyzny. Wszyscy to znamy - co jakiś czas media bulwersują się, gdy znowu jakiś staruszek umrze niezauważony przez nikogo i mumifikuje się zwolna we własnym mieszkaniu, aż ktoś przez przypadek odkryje zwłoki. To właśnie taki przypadek. Ktoś żyje życiem niewidzialnym, na marginesie społeczeństwa, i w niewidzialny sposób umiera. Losem sąsiada pośmiernie zaczyna interesować się córka Wistinga, Line, dziennikarka. Chce napisać o fenomenie współczesnego pustelnictwa i samotności, wykraczającej poza granice śmierci. Zaczyna odtwarzać niespektakularne życie Hansena.

Wisting zaś łamie sobie głowę nad nowym zabójstwem - sprawą zwłok mężczyzny odnalezionych na plantacji mężczyzny. Ciało leżało ukryte pod chojakiem dobrych parę miesięcy i niewiele jest punktów zaczepienia dla śledztwa. Ślamazarne początkowo dochodzenie nieoczekiwanie nabiera tempa, kiedy okazuje się, że nieboszczyk może mieć coś wspólnego ze sprawą seryjnego mordercy, grasującego w latach siedemdziesiątych w USA...

Nie trzeba być jasnowidzem, by domyśleć się, że obie te sprawy w końcu się zazębią. Okaże się także, że "klasycznie" wcale nie musi oznaczać "nudno". Horst umiejętnie wprowadza do gry nowe elementy i stopniuje napięcie, które osiąga całkowicie nieoczekiwany poziom. Tak, to się czyta, to się znakomicie czyta!

Błogosławieństwem okazuje się także dyskretne wycofanie prywatnego życia śledczych na drugi plan na rzecz intensywnego naświetlenia czynności dochodzeniowych. Ci z Was, których zmęczyły osobiste perypetie i rozdrapy cierpiących dusz bohaterów niektórych współczesnych kryminałów powinni odetchnąć z ulgą. Nikt tu nie zmaga się widmami przeszłości, zmorami nałogów, cieniami depresji i nieprawdopodobnie ciężkim życiem w ogóle. Horst serwuje policyjne procedury sauté, i to na najwyższym, michelinowskim poziomie.

"Jaskiniowiec" nie jest dziełem epokowym. Ale jest jednym z rzetelniejszych kryminałów, jakie zdarzyło mi się czytać, bez ozdobników, ornamentów i innych fiu-bździu. To powrót do tego, co w literaturze kryminalnej najlepsze.


Pierwsze zdanie: "Zmarły mężczyzna był całkowicie wysuszony.
Gdzie i kiedy: Larvik, Norwegia, współcześnie
W dwóch słowach: klasyczny procedural
Dla kogo: dla miłośników solidnych, rzetelnych kryminałów
Ciepło / zimno: 80°
Krimifantamania dziękuje wydawnictwu za udostępnienie książki. I nie, nie jest to recenzja sponsorowana :-) 

niedziela, 14 września 2014

Podładowana, podpieczona, wymoczona


Mastichari rankiem

Doładowałam akumulatory. To był najbardziej dekadencki, najbardziej leniwy i bezstresowy urlop w moim życiu. Nie żałuję ani sekundy. Dwa tygodnie bez facebooka, bez bloga, niemal bez internetu, bez wiadomości, bez całego tego obciążającego balastu. Wymoczyłam się, wyprażyłam, najadłam smaczności. Nie latałam po kościołach, galeriach, nie zaliczałam zabytków. Po prostu... leżałam i czekałam, aż się doładuję. Bo czasem człowiek musi zwolnić. A nawet się zatrzymać. Więc wybaczcie ten wpis z palemkami, zachodem słońca i morzem... dla jednych morze jest kiczowate, dla mnie tylko magiczne.

Nawet czytać mi się za bardzo nie chciało. Przeczytałam wszystkiego trzy książki:
1. Inge Löhnig "Verflucht seist du" ("Bądź przeklęty") - rozczarowująca, najsłabsza z całej serii, jak dotychczas.
2. Liza Marklund "Szczęśliwa ulica" - po rewelacyjnych "Granicach" niestety rozczarowanie. Annika wkurzająca jak nigdy dotąd, intryga taka sobie.
3. Becky Masterman "Droga 66" - naprawdę niezły thriller. O seryjnych mordercach pisali już z milion razy, a jednak autorce udało się pokazać zgrany temat od nowej strony. Pozytywna niespodzianka.
Ponadto rozpoczęłam z dwadzieścia innych książek, ale każdą porzuciłam lub odłożyłam na później, bo mi się nie komponowały.

Agnieszka kontemplująca, z synem i palemkami

Dokonałam paru interesujących antropologiczno-kulturowych obserwacji. Po pierwsze, ludzie na plaży czytają do upadłego. Po drugie, jestem podglądaczką. Po trzecie, jestem nieszczęśliwą podglądaczką, bo z przyczyn emidemiologicznego rozprzestrzenienia się czytników nie jestem w stanie podejrzeć, co plażowicze czytają na plaży... Po czwarte, ci nieliczni konserwatyści, którzy czytają książki papierowe, preferują na plaży kryminały. Po piąte, Rosjanie na plaży też czytają, i to klasykę (albo się dobrze maskują). Po szóste, w hotelowej biblioteczce, w której można zostawić przeczytane książki i pobrać pozostawione przez innych urlopowiczów egzemplarze, królowały niemieckie bestsellery, rosyjskie groszowe szmatławce, polskie erotyki plus jeden Harlan Coben i kilka interesujących tytułów po fińsku i norwesku, których z przyczyn niezależnych nie pobrałam.

Smoki surfujące

Stałam się także posiadaczką trójki nałogowych i bezwględnych windsurfingowców. Co gorsza, oni mnie teraz terroryzują i gdy tylko coś przeskrobię, grożą mi, że mnie zapiszą na kurs... Litości! Mnie, starą babę!... Ten sport rujnuje alabastrową skórę na dłoniach i jest przyczyną rozlicznych siniaków (przynajmniej dopóki człowiek nie nauczy się włazić na deskę). I uzależnia w sposób przerażający. Wygląda na to, że od tej pory będziemy podróżować wyłącznie w miejsca nadające się do uprawiania. Windsurfingu, rzecz jasna.
A teraz najlepsze: pamiętacie, jak dokładnie rok temu pisałam o Smoku Tytanowym?... Otóż Smok ów, który rok temu jeszcze jeździł na wózku, teraz stanął na desce surfingowej. I niech mi ktoś teraz powie, że nie ma cudów na świecie... Ci dwaj na zdjęciu powyżej to moje Smoczusie. Po tygodniu śmigali jak foki jakieś uskrzydlone. A za nimi ich ojciec... powiedzmy mors (choć on sam preferuje określenie zdechły wieloryb, zupełnie nie wiem dlaczego...)


Ostatniego dnia pozrywało boje, Smoków ani innych windsurfingowców nie wypuszczono na morze, a ja cykałam smętne morskie pejzaże... Chciałabym tam wrócić.