Ads 468x60px

sobota, 27 sierpnia 2016

Till Raether "Fallwind" (Wiatr upadku) - o dobrym i złym wietrze



Wydawnictwo: rowohlt polaris
Seria: Adam Danowski tom 3
Data wydania: 22.07.2016
Liczba stron: 480
Cena: 14,99 €

Niedobrze jest być nadwrażliwcem. Kiedy cierpisz na szczególną postać sensoryzmu, polegającą na tym, że twój umysł, charakteryzujący się obniżonym progiem wrażliwości, nie radzi sobie z napływem bodźców, masz przechlapane. Jeśli w dodatku jesteś policjantem i twój pracodawca zna diagnozę tłumaczącą twoje dziwne zachowania w niektórych sytuacjach, masz przechlapane podwójnie. Jeśli o diagnozie dowiedzieli się koledzy i za twoimi plecami, a niekiedy i prosto w twarz pogardliwie mówią o tobie "mimoza", nie masz właściwie po co żyć.

Właściwie to ten pomysł na postać nie powinien funkcjonować. Masowe wyposażanie śledczych kryminalnych w rozmaite ułomności, dysfunkcje, felery i handicapy sprawia, że czytelnik tęskni już za zwyczajnym policjantem, który ma jakiś dom, rodzinę, trochę tylko niezwykłą pracę i koniecznie wielkie serce. Przesada, myśli. Hołdowanie modzie na dziwaczność. A jednak. A jednak coś jest w tej postaci, że wreszcie, po dwóch średnio udanych, przeładowanych wątkami tomach, zaczyna się czuć do tego balansującego na grani między normalnością a autyzmem faceta coś w rodzaju zrozumienia, a niekiedy wręcz sympatii. 

W trzecim tomie serii z Adamem Danowskim (nie, nasz śledczy nie jest Polakiem, nie ma nawet polskich korzeni, a jeśli już, to tkwią gdzieś bardzo głęboko i nawet sam autor ich jeszcze nie dostrzegł) wyrusza z Hamburga na północ, do chłostanej morskimi wiatrami pipidówy. Jego wyjazd właściwie jest pretekstowy, po tym, jak w dwóch poprzednich powieściach Danowski zawalił właściwie wszystko, co mógł zawalić i zadarł z każdą ważną personą w hamburskim policyjnym aparacie. Jego nowe zajęcie - profiling - ma go odsunąć od "żywego" śledztwa i tym samym chronić jego wrażliwą psychikę, a jednocześnie, o czym oczywiście nie mówi się oficjalnie, odstawić na boczny tor, gdzie nie będzie już mógł tyle bruździć. I Danowskiemu jest z tym wcale dobrze. Przybywa więc do Friederikenburga, niewielkiej miejscowości nad Morzem Wattowym, gdzie życie toczy się w osobliwym rytmie natury, w takt przypływów i odpływów. Miejscowa policja zgłosiła zapotrzebowanie na stworzenie profilu zabójcy i gwałciciela kobiety. Jej ciało, znalezione u stóp nieczynnej latarni morskiej, wykazuje obecność środka odurzającego wykorzystywanego w weterynarii, znaleziono również ślady nasienia. I żadnego punktu zaczepienia, DNA sprawcy nie widnieje w żadnych rejestrach. Danowski sporządza profil, zaleca przeprowadzenie masowego testu DNA wśród tubylców i właściwie prawie już wyjeżdża, ale... coś go przed tym powstrzymuje. Może świadomość, że odwala nikomu niepotrzebną fuszerkę, a może jego nieżyjąca od wielu lat matka, która w ostatnim czasie nie odstępuje go na krok, a może coś innego. 

Jest w tej powieści coś, co strasznie lubię. Taki rodzaj ironii, także autoironii (bo Danowski dysponuje całkiem pokaźną jej dozą), który sprawia, że w pozornie zwyczajnych scenach, postaciach i wątkach dostrzegamy pewien ukryty wymiar. Czasem będzie to dyskretna gra słów, czasem jakaś maleńka puenta na wygaszeniu sceny, czasem jakieś trafne spostrzeżenie na pograniczu absurdu. I za każdym razem to małe coś wywołuje uśmiech na twojej twarzy, i poczucie, że ten facet, który właściwie tylko pisze kryminały, nie tylko ma niezwykły dar obserwacji rzeczywistości, nie tylko jest zamaskowanym filozofem i poetą, ale w dodatku nadaje na tych samych falach co ty. I jeszcze wie, jak opowiedzieć o wyobcowaniu, samotności, odrzuceniu.

Mniej tutaj karkołomnych, niepotrzebnie poplątanych scen i wątków, które spokojnie mogły wyjść spod pióra amerykańskiego scenarzysty, więcej refleksji, spokojnego tempa i logiki. Raether odszedł od szpiegostwa i światowych spisków i udał się w kierunku skandynawskim, gdzie króluje mroczna, nordycka atmosfera, gdzie zbrodnia czyha w zakamarkach umysłów najbliższych i wcale nie jest spektakularna, drastyczna ani krwawa. I tylko na tym zyskał. Odnoszę wrażenie, że tutaj autor jest bardziej sobą, a jego bohaterowie plastyczniejsi, prawdziwsi i choć nadal dziwni, to w ten sympatyczny, ujmujący sposób. Wielki plus należy mu się za znakomitą konstrukcję powieści - nie sądziłam, że rozpoczęcie od finałowej, kulminacyjnej sceny wcale nie okaże się strzałem w stopę. I jeszcze większy plus za wyważenie. Rzadko czyta się kryminały, gdzie napięcie, tempo i tło są tak doskonale wybalansowane. A intryga tak naprawdę wcale nie jest taka ważna. Ważne jest, co jest pod nią. 


Pierwsze zdanie: "Budząc się, myślał o martwych kobietach.*"
Gdzie i kiedy: Friederikenburg nad Morzem Północnym, współcześnie
W dwóch słowach: skóra słonia
Dla kogo: dla miłośników morza, wiatru, ukrytej ironii i bohaterów, którzy są inni niż inni
Ciepło / zimno: 74°

* Tłumaczenie własne.

sobota, 20 sierpnia 2016

Tony Parsons "Mit Zorn sie zu strafen" (Gniewem ich karać) - i pokarało...



Wydawnictwo: Bastei Lübbe
Seria Detective Max Wolfe 2
Tytuł oryginału: The Slaughter Man
Tłumaczenie na niemiecki: Dietmar Schmidt
Data wydania: grudzień 2015
Liczba stron: 317
Cena: 14,99 euro
Przyznam, tak, mam słabość do procedurali. Dobrze napisana klasyczna powieść kryminalna, osadzona w realiach współczesnego wielkiego miasta, wierność detalom, wgląd w pracę policji, bez upiększeń, nagość faktów, do tego wiarygodnie skonstruowana postać śledczego i zbrodnia, najlepiej niespektakularna, ale obnażająca mroczne zakątki ludzkich umysłów - i już. Nie trzeba wiele. Łatwo mnie złapać na lep takich perspektyw. Gorzej, gdy przynęta nęci mnie do towaru nie pierwszej świeżości.

A przy tym trzeba trzeźwo skonstatować, że dobrych procedurali jest coraz mniej. To, co jeszcze kilkanaście lat temu stanowiło trzon gatunku, teraz staje się rzadkością, rozmydlone mdłymi "thrillerami psychologicznymi", w których autorzy skupiają się nie na śledztwie, lecz na skomplikowanych, a jakże, przerażających i możliwe jak najbardziej dramatycznych przeżyciach bohatera - a właściwie najchętniej bohaterki, wszak czytelnicy tego gatunku to w większości kobiety, i to tak po czterdziestce. Ze świecą dziś szukać takich jak Harry Bosch, John Rebus, czy inny Harry, kontrowersyjny Harry Hole. Obrodziło zaś rozmaitymi "dziewczynami", zaginionymi w pociągu i odnalezionymi w ogniu. Czy trzeba się zatem dziwić, że jak ta spragniona dżdżu kania wychwytuję wszystko, co choć trochę przypominałoby wielkie, niezapomniane kryminalne serie?

I wydawałoby się, że seria z detektywem Maxem Wolfem spełni wszelkie pokładane w nią oczekiwania. Wyrazisty śledczy, na tyle "normalny", by pokochać go bez przeszkód, i dość pokręcony, by nie wywoływać mdłości. W dodatku ma słodką córeczkę Scout, którą wychowuje samotnie, ponieważ jej matka złą kobietą była i odeszła do innego, by z innym zachodzić w ciążę. Co ja mówię, ma w dodatku przesłodkiego pieska, o którego troszczy się z chwytającym za serce oddaniem. Nie od dziś wszak wiadomo, że dobrze rwie się laski na dzieci i szczenięta. Ale dość złośliwości, pan detektyw ma potencjał i sprawne pióro mogłoby wykreować go na obiekt wzdychów i pożądań większości czytelniczek kryminałów. 

Jest też i Londyn. Dla wielu miasto magiczne, miejsce ukochane przez artystów, gwiazdy, rozmaitych awangardowych pokręceńców, tygiel kultur, kolebka i tak dalej. Idealny setting dla kryminałów. Kolejne źródło, z którego można czerpać bez końca.

A więc detektyw i miejsce akcji - dwa wielkie plusy, które powinny zadziałać na korzyść powieści. Weźmy pod lupę samą zbrodnię. A ta jest z gatunku tych drastycznych. W sylwestrową noc zgładzona zostaje cała rodzina: ojciec, matka (dodatkowo brutalnie zgwałcona), dwoje nastoletnich dzieci. I dopiero po kilku godzinach od odkrycia jatki okazuje się, że nigdzie nie ma ciała trzeciego, dziecka, czteroletniego Bradleya. Śledztwo zmierza więc nie tylko w kierunku schwytania brutalnego zabójcy, ale i odnalezienia dziecka. Prędko wychodzą na jaw niepojęte szczegóły masakry - rodzinę wymordowano przy pomocy urządzenia do uboju bydła. Tak, Tony Parsons lubi zbrodnie krwawe, krzykliwe, szokujące. Nie inaczej było w pierwszym tomie tej serii, wydanym przez Albatrosa pod adekwatnym tytułem "Krwawa wyliczanka". Mamy więc nietypowe narzędzie zbrodni. Pierwsze, co się nasuwa, to sprawdzenie, czy kiedyś ktoś i zamordował w taki sposób. I bingo. Zamordował. A nawet odsiedział karę i niedawno wyszedł na wolność. Policja skupia się na osobie "rzeźnika"... I tu zaczynają się schody. Londyńska policja przypomina zgraję nieporadnych amatorów, a jej poczynania, żenująco idiotyczne i irytująco dyletanckie, pociągają za sobą jedną katastrofę za drugą. Autor uznał widać, że zbuduje napięcie pakując swych śledczych w coraz to gorsze tarapaty, zaś dzielnego detektywa Wolfe'a poddając coraz to bardziej nieprawdopodobnym próbom, z których, oczywista, wychodzi z niewielkim tylko szwankiem, jako ten Chrystus z martwych powstały, by karać złoczyńców tytułowym gniewem. I pięściami oraz pazurami, bo broni palnej jakoś w brytyjskiej policji nie mają. Litościwie pominę milczeniem scenę, w której czwórka nieuzbrojonych śledczych pakuje się do gniazda wyjątkowo agresywnych pedofili (sic!), nie mogąc oczywiście zaczekać na przybycie jednostki specjalnej. Podobnych jest tu więcej, a każda kolejna wywołuje coraz większe zdumienie i konsternację (really?!...). 

Jeśli dodamy do tego niewymowny patos, z jakim samotnie wychowujący tatuś przekonuje czytelników o swej nieskończonej miłości do córeczki (i pieska), to spokojnie możemy przyznać sobie medal za wytrwałość. Złoty! Bo doczytaliśmy do końca. I nawet nie rechotaliśmy podczas sceny wychodzenia z grobu (dosłownie. Ale przecież nie będziemy spoilerować).



Pierwsze zdanie: "Chłopca obudził krzyk ojca.*"
Gdzie i kiedy: Londyn, współcześnie
W dwóch słowach: napięcia i przegięcia
Dla kogo: dla miłośników Londynu, dobrego tempa i mało prawdopodobnych procedurali
Ciepło / zimno: 31°

* tłumaczenie moje na podstawie tekstu niemieckiego

środa, 10 sierpnia 2016

Denise Mina "Die tote Stunde" (Martwa godzina) - zimno i ponuro w Glasgow





Wydawnictwo: Heyne
Tytuł oryginału: The Dead Hour
Tłumaczenie na język niemiecki: Heike Schlatterer
Data wydania: 13.06.2016
Liczba stron: 448
Cena: € 9,99

W 1984, roku orwellowskim, miałam czternaście lat. Żyłam tym, czym zwykle żyją nastolatki, pierwszą miłością, szkołą, pierwszymi poważnymi lekturami (swoją drogą, pamiętacie, co czytaliście w wieku czternastu lat?). I choć to były lata po stanie wojennym, komuna, kojarzona już teraz tylko i wyłącznie z uciśnieniem, szarością i beznadzieją, to nie mam wrażenie, bym była nastolatką nieszczęśliwą. Się żyło. Się kochało. Się marzyło. Się chwytało szczęście, ulotne i kruche. Wszystko było możliwe, a świat czekał na to, by go poznać, okiełznać, przeżyć. Choć nie to nie był Zachód, dla wielu z nas równoznaczny z rajem. Nie Szkocja. Nie Glasgow.

Wydanie polskie, WAB 2009,
tłum. M. Świerkocki
Ten sam rok, Glasgow właśnie. Dwudziestojednoletnia Paddy Meehan jest starsza ode mnie o siedem lat. Dużo. Inny świat, inny wiek. Choć przecież też jest młoda, bardzo młoda. Czy jest szczęśliwa? Czy chwyta szczęście, ulotne i kruche? Raczej nie. Raczej próbuje stawiać czoła szarej i beznadziejnej rzeczywistości, która z rajem niewiele ma wspólnego. Margaret Thatcher u szczytu swej władzy, żelazną ręką ściska gospodarkę, szaleje bezrobocie, gospodarka jest na skraju zapaści, tysiące robotników trwają w bezczynności i marazmie, czekając, aż kryzys kiedyś może się skończy. Internet, telefonia komórkowa, portale społecznościowe to science fiction. Paddy pracuje dla lokalnej gazety "Scottish Daily News", jeździ  po mieście na nocnej zmianie, słucha policyjnego radia i podąża tropem drobnych przestępstw, wypadków, samobójstw, by opisać je nazajutrz w kronice kryminalnej. Przy odrobinie szczęścia trafi się jej zabójstwo. Wtedy będzie mogła napisać artykuł na trzysta słów. Nie zwolnią jej. Paddy jest jedyną osobą w jej licznej rodzinie, która w ogóle ma jeszcze źródło dochodów. Jest gruba. I ma romans z żonatym mężczyzną. I siostrę, która marzy o tym, by wstąpić do zakonu. 

Interwencja jak wiele innych: sąsiedzi wzywają policję, zaalarmowani krzykiem. Wszystko wskazuje na kolejny przypadek przemocy domowej. Kiedy Paddy dociera na miejsce, jest już tam policja. W drzwiach stoi mężczyzna, elegancki, spokojny, opanowany. Uspokaja, mówi, że to drobna kłótnia, konflikt został już zażegnany. Paddy dostrzega w środku kobietę. Jest zalana krwią. Ich spojrzenia spotykają się, kobieta nieznacznie kręci głową. Na odchodnym mężczyzna wciska Paddy pięćdziesięciofuntowy banknot, sugerując, że wiadomość o incydencie nie powinna znaleźć się na łamach gazety. Kiedy nazajutrz młoda dziennikarka dowiaduje się o martwym ciele kobiety, znalezionym pod tym adresem, wie, że popełniła błąd. 

Wyrzuty sumienia zagłusza, próbując naświetlić sprawę zbrodni. A nie ma łatwo. Do pokonania jest seksistowskie środowisko kolegów dziennikarzy, irytująca rodzina, skorumpowana, niechętna policja. Gruba i wiecznie zmęczona dziewczyna nie ma nadprzyrodzonych zdolności ani szczęścia, a jednak ma w sobie jakiś napęd, coś, co pozwala jej brnąć naprzód, wymijać rafy, zawijać od czasu do czasu do bezpiecznych przystani, i ruszać dalej swą drogą w świecie, w którym nie wynaleziono jeszcze feminizmu. Trudno jej kibicować, trudno odnaleźć w tej szarej mgle jakiś przebłysk nadziei, coś, czego warto by się uchwycić. Historię Paddy poznajemy na przemian z losami siostry zamordowanej kobiety, niegdyś prześlicznej Kate, teraz już tylko zeszmaconej, przeżartej kokainą ćpunki. I ten jej świat, ta jej droga, jest jeszcze bardziej mroczna, mglista i pozbawiona światła. 

Nie jest to lektura, która podniesie na duchu. Jako kryminał książka zdaje egzamin na tróję, intryga nie jest ani szczególnie ciekawa, ani wymagająca, ani trzymająca w napięciu. Jeśli jednak potraktować tę powieść jako bilet na podróż w czasie, to okaże się w pewien sposób interesująca. Portret Glasgow lat osiemdziesiątych może okazać się egzotyczny dla młodszych, urodzonych po tym czasie, portret środowiska dziennikarzy równie frapujący. Plusy przydzielamy za bohaterkę, obrażaną, wyszydzaną i niedocenianą, a jednak potrafiącą odnaleźć się w tym męskim, bezkompromisowym świecie. 



Pierwsze zdanie: "Paddy Meehan siedziała wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu.*"
Gdzie i kiedy: Glasgow, 1984
W dwóch słowach: gorzka i zimna
Dla kogo: dla zaciekawionych portretem Szkocji lat osiemdziesiątych, nostalgików
Ciepło / zimno: 72°

* Tłumaczenie własne na podstawie przekładu niemieckiego.

sobota, 6 sierpnia 2016

Håkan Nesser "Die Lebenden und Toten von Winsford" (Żywi i umarli w Winsford) - kobieta, pies i ich tajemnice



Wydawnictwo: btb
Tytuł oryginału: Levande och döda i Winsford
Tłumaczenie na niemiecki: Paul Berf
Data wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 464
Cena: 19,99 euro

Mgła ściele się na wrzosowiskach, przenika przez ubranie, wkrada się w każdy zakątek, ścina chłodem ciało i kości, rozprasza mdłe światło. Ziemia stapia się z niebem, skądś z daleka dochodzi dziwne, metaliczne zawodzenie (wiatr?, pies?), na ustach i w duszy gromadzi się sól... Czujecie to? Południowo-zachodnie krańce Anglii, ten klimat, baskervile, heathclify i tak dalej. Nie, to nie angielska powieść z dreszczykiem, to najprawdziwszy "skandynaw", Håkan Nesser.

Nesser, filozof wśród kryminalnych autorów, coraz bardziej zbacza z klasycznych kryminalnych ścieżek i coraz bardziej ulega fascynacji tym nieodgadnionym elementem ludzkiej psychiki, który popycha nas do działań czasem niekonwencjonalnych, czasem niewytłumaczalnych, a niekiedy wręcz zbrodnicznych. I zboczenie to wychodzi mu, trzeba przyznać, znakomicie.

Okładka polskiego wydania
Oto w tej mgle, na granicy zmroku, pojawia się w niewielkiej osadzie na skraju angielskich wrzosowisk kobieta z psem. Jest cudzoziemką, później dowiadujemy się, że pochodzi ze Szwecji. Co ją sprowadza na to odludzie w listopadzie, gdy w okolice te nie zapuszczają się nawet najbardziej zatwardziali turyści? Ucieka? Szuka schronienia? Przed kim? Lub przed czym? Maria Anderson, niegdyś popularna prezenterka telewizyjna, teraz już tylko zmęczona kobieta z psem, wynajmuje na pół roku samotną chatę. Całymi dniami spaceruje z psem po wrzosowiskach, od czasu do czasu zachodzi do miejscowego pubu, ciekawskim mieszkańcom wsi opowiada, że jest złaknioną ciszy i spokoju pisarką, która w odosobnieniu chce zająć się pracą nad najnowszą książką. Krok po kroku dowiadujemy się, że nie jest to prawda. I że prawda ma coś wspólnego z mężem, którego nie ma u jej boku (dlaczego?), pisarzem i wykładowcą literatury. A także z pewnym incydentem na plaży w Międzyzdrojach. Prawda, która okazuje się szokująca i banalna zarazem.

I choć ta prawda zaszokuje, to nie o szokowanie tutaj chodzi. Jest to opowieść nieśpieszna, opierająca się na subtelnej grze nastrojów i domysłów, a jednocześnie znakomity psychologiczny portret głównej bohaterki, postaci niejednoznacznej i frapującej. Napędem nie jest tu nawarstwienie wydarzeń, wolty i spętlenie wątków, tylko tajemnica. Nie potrzeba akcji, drastycznych scen, by poczuć dreszcz emocji. Nie to jest ważne, co nazwane, lecz to, co niedopowiedziane. Powieść ta czerpie z tego, co pozostaje w ukryciu. Nesser zaskakuje jako autor nie tylko doskonale operujący zagadkami, atmosferą, ale i słowem. I czyni to z takim wysublimowaniem, z tak wielkim literackim kunsztem, że chciałoby się, by ta opowieść nigdy się nie skończyła. Tak, jako jeden z nielicznych w tym gatunku ewoluuje, wychodzi poza szablony, przełamuje stereotypy.

Jest rzeczą sporną, czy w ogóle mamy tu do czynienia z kryminałem. Na pewno nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. I dobrze, bo nie po raz pierwszy okazuje się, że najlepsze powieści powstają ze skrzyżowania gatunków, na pograniczu, w miejscu niezdefiniowanym i nieokreślonym. Nie etykietka jest zresztą istotna. Ważne, że Nesser opowiedział w tej książce świetną historię. I jak to zrobił. Chapeau bas.

Książka ukaże się wkrótce w wydawnictwie Czarna Owca.

Pierwsze zdanie: "Wczoraj postanowiłam przeżyć swojego psa*."
Gdzie i kiedy: Exmoor, wrzosowiska południowo-zachodniej Anglii, Sztokholm, współcześnie
W dwóch słowach: kobieta i pies
Dla kogo: dla miłośników subtelnego napięcia, wyrafinowanych psychogramów, mrocznej, niesamowitej atmosfery i kryminałów z literackimi aspiracjami
Ciepło / zimno: 98°

* tłumaczenie za wydaniem polskim

wtorek, 2 sierpnia 2016

Gilly Macmillan "Dziewięć dni" - stary koszmar, nowa odsłona






Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Burnt Paper Sky
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Data premiery: 02.03.2016
Liczba stron: 516
Cena: 36,90 zł

Motyw uprowadzenia dziecka w literaturze kryminalnej jest zgrany do granic możliwości. Był już wałkowany w milionach wariantów, od przodu, od tyłu, na łzawo, na hardkorowo, mistycznie, psychologicznie, patetycznie - może tylko komediowo nie sprawdza się zbyt dobrze, wszak tematyka poważna i nie nastraja do śmiechu. Wydawałoby się zatem, że nic nowego w tej materii wymyślić się nie da. 

I słusznie. Debiutancka powieść Gilly Macmillan nie jest odkrywcza. Nie wnosi żadnego novum, ani nie zadziwia innowacyjnością. Tylko kto powiedział, że musi?... Wszystko to już było - odpowiecie. Po co czytać coś, co już setki autorów przeżuło na swój sposób? Szczerze? Nie wiem. Tak jak nie potrafię odpowiedzieć, po co czytamy w ogóle. Bo na to pytanie każdy odpowie inaczej, i nawet ta sama osoba, zapytana dziś, jutro i za dziesięć lat, za każdym razem odpowie inaczej. Bo czasem czytamy, żeby przeżyć coś nowego, czasem zaś, by wciąż na nowo doznawać tych samych emocji. Czasem, by wczuć się w sytuację innych, a czasem, by skonfronotować własne przeżycia z fikcją. By nauczyć się czegoś nowego, ale i spojrzeć na własną prawdę innymi oczami. 

Powieść "Dziewięć dni" niewątpliwie wstrząśnie każdą matką, opowiada wszak historię zaginięcia ośmioletniego Benedicta Fincha i jest tym samym dopełnieniem ich najgorszych koszmarów. Matka Bena, Rachel, wychowująca go samotnie po niedawnym rozwodzie z ojcem chłopca, Johnem, spuściła go z oka tylko na chwilę, pozwoliła wybiec naprzód podczas spaceru w lesie, popuszczając tym samym niewidzialną linę, na której każda matka prowadzi swoją latorośl, dając jej mniej lub więcej swobód. I Ben zniknął. I nie wrócił ani tego wieczora, ani w nocy, ani na następny dzień. Oczywiście uruchomiona zostaje cała typowa w takich wypadkach machina policyjno-medialna, przeszukanie lasu, śledztwo, przesłuchania, apele do ludności.

I choć jest to powieść kryminalna, to jednak autorka nie przekuwa jej w typowy procedural. Owszem, jest dochodzenie, ale Macmillan skupia się na przeżyciach matki, a także, co równie interesujące, na doznaniach głównego śledczego Jima. I tak naprzemiennie zanurzamy się w dwóch różnych koszmarach: tym matczynym, rozpaczliwie-emocjonalnym, i tym mniej oczywistym, policyjnym, desperacko-empatycznym. Wątki te śledzimy dodatkowo z dwóch perspektyw czasowych, co pozwala na wielość domysłów i hipotez, frapujące zawieszenia akcji i niebanalne doświetlenie sytuacji. Autorka nie ogranicza się przy tym do sportretowania targanej skrajnymi emocjami matki, wszystkich etapów jej konfrontacji z tragedią, od poczucia winy, poprzez furię, smutek, aż po bezsilność i pustkę. Jej bohaterowie noszą w sobie coś więcej, mają drugą twarz, niepokojącą, obcą i nieznaną bliskim. 

Byłam wdzięczna autorce, że nie uległa pokusie nadmiernego zapętlenia wątków, że zachowała umiar w zwrotach akcji, w finale nie wywróciła wszystkiego na siłę, byle zaskoczyć, byle zaszokować. Tu gra się piano. Emocjonalnie, poruszająco, ale realistycznie. Tak wiele można było tu zepsuć. A z takim wyczuciem, elegancko i taktownie wybrnięto z bagniska ludzkich dramatów. 


Pierwsze zdanie: "W oczach innych często nie jesteśmy tym, za kogo się uważamy."
Gdzie i kiedy: Bristol, listopad 2013
W dwóch słowach: emocjonalna i emocjonująca
Dla kogo: dla matek, tych aktualnych i potencjalnych, dla szukających skrajnych emocji i cichych tonów, dla czujących głęboko
Ciepło / zimno: 78°