W obcowaniu z literaturą tylko nieliczni mogą zaznać łaski nieprzefiltrowanego dotyku słowa, bowiem, statystycznie biorąc, zaledwie garstka czytelników opanowała język obcy na tyle dobrze, by bez przeszkód, na poziomie native'a, korzystać z dobrodziejstwa rozumienia tekstów w oryginale. Nawet ci, którzy władają językiem tak dobrze, że mogliby czytać w oryginale, często tego nie robią - z lenistwa, wygodnictwa, braku dostępności tekstu. Siłą rzeczy korzystamy z pośrednictwa tłumaczy, w dobrej wierze zakładając, że otrzymamy książkę odpowiadającą zamysłowi autora, a przynajmniej bardzo temu zamysłowi bliską. Każdy, kto choć raz zadał sobie trud porównania jakiegokolwiek przekładu, wie, jak iluzoryczne to założenie.
Tłumacz z natury rzeczy pełni rolę filtra. W idealnym przypadku to, co doń wchodzi, powinno odpowiadać temu, co zeń wychodzi - tyle, że w języku docelowym. Począwszy od sensu, zamiaru autora, poprzez rejstr, konotacje, po ekwiwalenty semantyczne, tłumaczenie powinno odpowiadać oryginałowi. Jak łatwo się jednak domyślić, przypadki idealne występują nader rzadko. W rzeczywistości każdy tłumacz mimowolnie odciska na tekście swój własny, indywidualny stempel. Już w momencie czytania i rozumienia oryginalnego tekstu w większym lub mniejszym stopniu bezwiednie zmienia przekaz, który nie do każdego dociera w identyczy sposób. Zmienia go jednak przede wszystkim w momencie odtwarzania go w języku docelowym, preferując takie lub inne słownictwo, muskając tekst cieniem idiolektu, koloryzując i kształtując tak, że niekiedy dość znacznie zaczyna odbiegać od oryginału. Dobrze, gdy tłumacz jest tłumaczem potocznie nazywanym "dobrym": ten i zrozumie, co trzeba, i napisze, jak trzeba, uwzględniając całą otoczkę, nie bojąc się odchodzenia od dosłowności i rzucając w odpowiednich miejscach kotwicę, która powstrzyma go przed oddryfowaniem. Są tłumacze genialni, obdarzeni wielkim darem odnajdywania właściwych słów, są rzemieślnicy, solidnie i rzetelnie wykonujący swoją pracę, są też jednak i partacze, którzy nigdy nie powinni brać się za tekst. Ci, choćby chcieli dobrze, i tak sknocą, bo brakuje im fachowego przygotowania, wiedzy, talentu, a także - owszem, zdarza się i to - zwykłej znajomości języka oryginału.
Jako tłumaczka i czytelniczka znam obie strony medalu. Bywa, że czytając czyjś przekład, zajrzę do oryginału, by podpatrzeć warsztat, zobaczyć, jak koledzy po fachu poradzili sobie z pułapkami tekstu. Bywa, że skłaniam wtedy głowę z szacunkiem, bywa, że kręcę nią z dezaprobatą, bywa jednak i tak, że gubię szczękę ze zdumienia, bo tekst, który polski czytelnik otrzymał jako "tłumaczenie", nijak się ma do oryginału.
Nie liczę na to, że ten wpis (i pochodne jego, bo w zamierzeniu ma on być tworem cyklicznym) zrewolucjonizuje rzeczywistość a tłumacze nagle zaczną pracować tak, jak powinni. Jest, jak jest: stawki za tłumaczenia są marne, wielu tłumaczy "trzaska" po kilka książek na kwartał, żeby wyjść na swoje, co odbija się na jakości (inna rzecz, czy trzeba godzić się na fuszerkę w imię niskich zarobków). Nie zamierzam nikogo stawiać pod pręgierzem, moim zamiarem jest uwrażliwić na pewne zjawiska parających się przekładem i czytelników, pokazać kulisy pracy tłumacza, podsunąć tę czy inną radę. Witajcie w nowym cyklu: ABC tłumacza, czyli jak nie przekładać tekstów literackich.
Dziś odcinek pierwszy o wstępnym etapie tłumaczenia, czyli po prosu o rozumieniu tekstu. Sprawa jest jasna: kto nie rozumie oryginału, choćby skisł nie przetłumaczy dobrze tekstu. A jednak wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, że ta prosta prawda do niektórych jakby nie docierała. Translatoryczne babole wynikające z niezrozumienia są zabawne i przerażające. Niektórym tłumaczom nie chce się zajrzeć do słownika, bo wydaje im się, że znają znaczenie słowa. Inni ewidentnie tego znaczenia nie znają, ale olewają ten fakt i postanawiają "pojechać ściemą" (wyrażenie zaczerpnięte z tłumackiego forum), wychodząc z założenia, że i tak nikt nie zauważy. Zdarzało mi się zaobserwować, że cwany tłumacz-nieuk bezczelnie opuszczał całą frazę, albo po prostu konfabulował.
Nadelstreifen (w prążki) |
Fischgrätmuster (w jodełkę) |
Inny przykład: niemieckie słówko "Nadelstreifenanzug". Czyli garnitur w... co tak właściwie? Tłumacz, najwyraźniej nieznający tego wyrażenia, zobaczył na początku "Nadel" (czyli igiełki) i wykonfabulował sobie, że to garnitur w jodełkę (co po niemiecku, żeby było ciekawiej, nazywa się Fischgrätmuster, czyli wzór w rybie ości). A wystarczyło wrzucić to do wyszukiwarki, by zorientować się, że garnitur w jodełkę to nie to samo, co garnitur w prążki. Nie jest to wielce specjalistyczne słownictwo, a jednak wystarczyło, by się wyłożyć. Ktoś może powiedzieć: jodełka, prążki - jeden pies, czy to naprawdę takie istotne, w jaki wzorek był ten garnitur? Może dla wymowy całej powieści rzeczywiście to nieistotne, ale jeśli autor widział swojego bohatera w prążkach, to ja też chciałabym widzieć go w prążkach, a nie w jodełkach, świerczkach czy rybich ościach. I jeśli w ogródku kwitną niecierpki, to chcę mieć te niecierpki, a nie margerytki. A jeśli na kolację są przegrzebki, to chcę przegrzebki, a nie kaszankę.
Temu samemu tłumaczowi muzyka sączyła się z głośników, choć w oryginale łomotała (dröhnte), a tam, gdzie w dole, na ulicy kipiało życie (brodelte), to samo życie toczyło się spokojnie. Słowo "sich austauschen" (porozumiewać się) pomyliło mu się z "täuschen" (zwodzić), w wyniku czego ludzie nie komunikowali się na facebooku, tylko się zwodzili (co wprawdzie w niektórych wypadkach może być tożsame, ale nie było intencją autora). Bywa i zabawnie, kiedy tłumacz na przykład nie ma pojęcia, że słowo "Becken" to nie tylko miednica w anatomicznym tego słowa znaczeniu, ale i basen pływacki, toteż kiedy niemiecka bohaterka dopłynęła do brzegu basenu, polska chwyciła się za biodro. Znalazłam też kiedyś bohatera, który zamiast pociągać nosem, zadzierał nosa do góry (Nase hochziehen).
Na zakończenie przykład dla niemieckojęzycznych. Naprawdę nie wiem, co mam o nim sądzić. Czy to przykład kompletnego niezrozumienia zdania, czy też tłumacz kierował się poczuciem swoistej cenzury, bojąc się nazwać rzecz po (wulgarnym co prawda) imieniu:
Jakob war längst "gestochen" worden, wie die Entjungferung von Männern in der Szene genannt wird. (Oryginał).
Jakob już dawno temu został "nabity na bolec", jak nazywano w środowisku rozdziewiczenie mężczyzn. (Moje dosłowne tłumaczenie dla unaocznienia przykładu).
Jakob od dawna zdawał sobie sprawę ze swych preferencji i ochoczo zaspokajał własne pragnienia. (Wersja innego tłumacza).Nikt nie wymaga, by tłumacz znał każde słowo, występujące w tekście. Praca ze słownikiem należy do podstaw tego zawodu i nie ma wstydu, gdy czegoś się nie wie. Nie wstyd pytać, wstyd zostawić babola. W dzisiejszych czasach, kiedy słowniki dostępne są za jednym kliknięciem, nie widzę usprawiedliwienia dla niesprawdzania pojęć, co do których ma się wątpliwości. Bywa, że polskiego znaczenia trzeba poszukać dłużej - czy to przekopując się przez literaturę fachową, czy to pytając na forach. Sama nie mam oporów przed wypytywaniem native'a, czy nawet autora, jeśli coś jest dla mnie niejasne. Ale pytam, drążę, sprawdzam. To już nawet nie jest ABC tłumacza, to nagie "A".
Ale doceń:D ile to trzeba myśleć, żeby wymyślić, że to garnitur w jodełkę:D ja bym nie wpadła na to:)
OdpowiedzUsuńDoceniam :-) I domyślam, się, jak powstało to skojarzenie: Nadeln - igły - drzewo iglaste - jodełka... Logiczne:-)
UsuńZ przyjemnością Twój tekst przeczytałam. Literatury co prawda nie mam przyjemności tłumaczyć, ale czytam w (niestety tylko) dwóch językach i często łapie się za głowę :) Często, mam wrażenie, tłumaczeniowe babole wynikają z niezrozumienia całości tekstu i kontekstu kulturowego. A najbardziej śmieszą mnie tłumaczenia filmów, gdzie często obraz przeczy słowu (czy też na odwrót). Dla przykładu - oglądałam kiedyś z dzieckiem bajkę, w której dzieci wyzywały kolegę "you are a chicken" czyli "jesteś tchórzem", a zostało to przetłumaczone jako" jesteś kurczakiem" przy czym kurczak w tej bajce nie wystapił nawet w formie obiadu :) Z niecierpliwością czekam na dalsze posty z tego cyklu :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, że sporo błędów wynika z niezrozumienia kontekstu kulturowego, ale także i realiów kraju. Często mi się zdarza spotykać z takimi. "Jesteś kurczakiem" jest boskie! :-)
UsuńAgnieszko to będzie mój ulubiony cykl, bo nadal nie porzuciłam tłumaczeniowych ciągot. Zdanie o Jakobie wg mnie totalnie źle przetłumaczone. Nie znam kontekstu ale oryginał wcale nie sugeruje, że Jakob ma homoseksualne preferencje, jedynie tylko to, że uprawiał już z mężczyzną seks. Tłumacz IMO zbyt dużo winterpretował w te słowa.
OdpowiedzUsuńZ kontekstu można się domyśleć, że Jakob jest co najmniej biseksualny, o ile nie homo. Ale w tłumaczeniu tego zdania niemal wszystko jest zmyślone. Autor napisał przecież wyraźnie, że Jakob dawno miał swój "pierwszy raz" za sobą, natomiast nic nie ma tu o ochoczym zaspokajaniu własnych pragnień. Ale takich kwiatków w tym tłumaczeniu jest więcej... Włos się jeży miejscami...
UsuńNa pewno nie zabraknie mi materiału na więcej wpisów z tego cyklu:-)
A o jaką książkę chodzi?
UsuńZajrzyj do skrzynki, wysłałam Ci coś mailem:-)
UsuńZ niecierpliwością czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńBędzie :-)
UsuńBardzo ciekawe. Prosze o wiecej. Dodam tylko, ze jest to problem nie tylko polski. Zawsze, gdy wspominana jest kwestia "lost in translation", przypomina mi sie taka "footballowa" anegdota: jakies 15 czy 16 lat temu owczesny trener Realu Madryt, Walijczyk John Toshack, stracil prace, gdyz przetlumaczyl doslownie angielski zwrot idiomatyczny "when pigs fly" (nigdy) na hiszpanski. Poniewaz w Hiszpanii malo kto mowi po angielsku (o znajomosci idiomow w ogole juz nie wspominajac), wszyscy poczuli sie bardzo urazeni, gdyz uznali, ze Toshack porownal ich do swin latajacych nad stadionem madryckiego klubu. I tak Toshack wylecial, bynajmniej nie jak swinia...
OdpowiedzUsuńUps... no właśnie, trochę wyczucia i wyobraźni też trzeba mieć, jako tłumacz...
UsuńWracasz w pełnej krasie :) Podobnie jak Anna, stwierdzam, że będzie to mój ulubiony cykl :)
OdpowiedzUsuńZapraszam zatem, wkrótce pojawi się więcej:-)
UsuńHi hi, wiem, co to za stwór i w jakiej książce latał.;) A skoro juz przy stworach jesteśmy, będzie odcinek poświęcony tłumaczeniu nazw stworów i nazw własnych w fantastyce?
OdpowiedzUsuńEch, zamordowałaś moją wizję tłumaczenia. Znaczy, wiedziałam, ze różnie z tym bywa, ale byłam przekonana, ze nieuctwo i tłumoctwo wynikające z nieznajomości języka to domena raczej tłumaczeń amatorskich (do dziś pamiętam pewne amatroskie napisy do "Epoki lodowcowej", w których autor tychże nieznane słowa po prostu spolszczał. I tak mleczyk został "dandelinem", a Diego pytał Mańka i Sida nie o to czy są parą, ale o to, czy są "kuamplami":)) albo pozyskanych przez wydawcę nie do końca fair. Naiwna ja...
Czekam na więcej:)
Jeszcze nie wiem, w którym kierunku będzie zmierzał ten cykl, ale jeśli znajdę dość materiału, to chętnie napiszę i o tłumaczeniu nazw własnych w fantastyce. Swoją drogą, nie pogniewam się za parę przykładów (najlepiej mailem), które mogłabym wykorzystać:-)
UsuńSorki, że rozwiałam Twoje iluzje, ale nie, to nie jest tak, że błędy sadzą tylko początkujący tłumacze. Czasem mam nawet wrażenie, że wraz z doświadczeniem i "sławą" rośnie buta tłumacza, który przestaje szukać, sprawdzać i się upewniać, bo przecież on "wszystko wie". Ale masz rację, amatorskie napisy są nieprzebraną skarbnicą kwiatków tłumackich:-)
Mogę sypnąć paroma przykładami, ale racze dobrej roboty. Porażek musiałabym poszukać.
UsuńTym lepiej. Skoro to ma być poradnik dla tłumaczy, niech się uczą na dobrych przykładach:-)
UsuńFajny i przydatny poradnik. Dzięki!
OdpowiedzUsuńAleż proszę:-)
UsuńGenialne!
OdpowiedzUsuńJako domorosła pisarka i tłumaczka też rwę sobie czasem włosy z głowy, cotoudiabłajest. Zdarzyło mi się ostatnio czytać tłumaczenie Obermeiera (tylko dlatego, że miałam tę książkę w domu jeszcze z czasów, gdy do książek niemieckich nie docierałam tak lekko). Tekstu niemieckiego nie widziałam na oczy, ale na podstawie samego tłumaczenia zdałam sobie sprawę, że tłumaczka pomyliła Anwesenheit z Abwesenheit... co oczywiście doprowadzało do sytuacji takich jak "z powodu obecności męża Messalina nie wahała się odwiedzać kochanka". Co więcej, tekst był naszpikowany nazwami łacińskimi, jak to każda książka Obermeiera. I tak:
"Uczta zaczęła się od ptisanarium, zupy z gerste i kapusty."
Gerste, gerstis zapewne. Słówko łacińskie dla tłumacza z niemieckiego niezrozumiałe.
Zupa z gerste to może być krupnik (Gerste = jęczmień). A propos Anwesenheit i Abwesenheit przypomniało mi się, jak mój mąż nie mógł wyjść ze zdumienia (na początku naszej znajomości i przy okazji jednego z pierwszych jego pobytów w Polsce), skąd my wiemy, kiedy jest mowa o Eingang i Ausgang, bo w jego uszach wejście i wyjście brzmiały całkowicie identycznie...
UsuńZ tym wejściem i wyjściem mój Krzyżak dokładnie tak samo!
UsuńCzy to krupnik czy nie, nie zmienia faktu, że "zupa z gerste" nie ma racji bytu...
Świetny pomysł na cykl :) Tematy tłumaczy i tłumaczeń bardzo mnie interesują, pewnie jak wszystkich, którzy czytują literaturę obcą. Mam swoje ulubione książki, ich tłumaczenia i ulubionych tłumaczy, myślę tu o klasyce, i czasami zastanawiam się co sprawia, że tłumaczenie jest dobre, "przyjmuje się", przechodzi na stałe do języka polskiego. Tego typu rzeczy.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że aby "pojechać ściemą", to trzeba mieć niezły tupet, być leniem, nieukiem albo cwanym-gapą :) W przedwojennej Polsce nie do pomyślenia.
Przyznam się, że widząc nowe książki, zawsze sprawdzam, kto jest tłumaczem i zdarza się, że rezygnuję z kupna wersji polskiej, bo obawiam się kompletnie zepsutej przyjemności czytania... Bywa jednak, że dopiero "w czytaniu" okazuje się, że przekład jest niestrawny... W ekstremalnych przypadkach porzucam lekturę :-( Ale to są przypadki, kiedy tłumaczenie jest drewniane i stylistycznie kiepskie. W przypadku takich "utajonych" błędów, niewidocznych dla czytelnika, który nie porównuje tekstu zdanie po zdaniu, dostajemy produkt "wybrakowany", nawet nie zdając sobie z tego sprawy...
UsuńMoże jeszcze mały cykl o top-tłumaczach ze świecznika?
UsuńNa pewno zamieszczę przykłady udanych przekładów, choć na szczegółową analizę wszystkich tłumaczeń konkretnej osoby chyba nie będę miała czasu...
UsuńDługo byłam takim raczej bezrefleksyjnym odbiorcą tłumaczeń - dopiero antologia angielskich zabawnych wierszyków w tłumaczeniu Barańczaka "Fioletowa krowa" tak NAPRAWDĘ dała mi do myślenia...
OdpowiedzUsuńA potem Ty dołożyłaś do tych rozmyślań kolejne cegiełki i... przepadło - teraz już zawsze będę się zastanawiała, czy na pewno czytam to, co autor napisał ;)
Polecam Ci w takim razie książkę Barańczaka "Ocalone w tłumaczeniu" - tam to dopiero są znakomite przykłady tłumaczeń, porównania różnych wersji - choć w większości poezji, co jest jednak dość szczególną działką.
UsuńAle fajnie, że dostrzegasz problem i jesteś już wyczulona na to i owo. Większości to zupełnie nie interesuje...
Jak zwykle super wpis! Zawsze z przyjemnością wracam na Pani bloga. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i też pozdrawiam :-)
UsuńW ogóle nie wiem o co ci chodzi: wiadomo, że w basenie porusza się miednicą (inaczej się tonie), jodełki są dużo bardziej stylowe od prążków (chyba, że chodzi o dzikiego kota ;) a po łomocie zawsze przyda się sączek.
OdpowiedzUsuńA Jacoba potraktowałaś po prostu okropnie! Nieczule i nieochoczo!
Ochoczo oczekująca na dalsze części z pola walki, IK
No tak, to są argumenty nie do zbicia... Czy myślałaś o tym, żeby zostać adwokatem? :-) Masz potencjał.
UsuńA Jacoba to autor nieczule potraktował, nie ja... taki mu los zgotował, że hej...
Czy fragment o Jakubie pochodzi może z książki Etzolda "Final cut" ("Cięcie") w tłumaczeniu Urbana Miłosza z Lubonia?
OdpowiedzUsuńA kto pyta? :-)
UsuńTo było pytanie retoryczne :-)
OdpowiedzUsuńżyczliwy Dociekliwy
Skoro tak, to pozostawiam je bez odpowiedzi :-)
Usuńniemieckiego nie znam ni w ząb, ale mogłabym trochę przykładów nie bieżąco podawać z angielskiego. Też słowotwórstwo kwitnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że dobrze się przy tym bawisz :-) Zwłaszcza że i wybór pewnie większy, bo przekładów dużo więcej, na każdym poziomie...
UsuńDie freundliche Vergewaltigung in Wort und Schrift findet alltäglich in der Übersetzerpraxis zwischen Sprache A und Sprache B statt. Ein Liebesakt wider willen, die elegant sein wollende Übertragung aus der einen in die andere Sprache. Der Wunsch einander zu verstehen, führt zu sprachlichen Übertragungskrankheiten, die bei derartigen Transaktionen eben passieren. Musste das Worte so gewählt werden, um verstanden zu werden? Oder hat der Übersetzer die Quellsprache nicht verstanden? Zahlreiche Tücken und Untiefen warten auf den Übersetzer und Dolmetscher. Letzterem mag man es aufgrund seines Zeitdrucks verzeihen. Der Übersetzer hat aber mehr Zeit, sich zum Beispiel zu fragen: Kann man Arno Schmidt ins Französische übersetzen?
OdpowiedzUsuńWinfried-Paul Sdun
„Die Übersetzung ist ein anderes Buch. Das hat mit dem Original gar nichts mehr zu tun. Das ist ein Buch dessen, der es übersetzt hat.“
Thomas Bernhard
Logiczne jest, że praca tłumacza wymaga słownika, no przecież! Nawet w rodzimym języku nie znamy wszystkich słów, ale powiem Ci, że moja wykładowczyni miała sytuację, gdzie pojawiała się ze słownikiem u notariusza (a jest rewelacyjna w swoim zawodzie) i z ciekawości przeglądała go, bo dopiero co do kupiła, na co notariusz z wielką pogardą na nią spojrzał i pytał, czy nie czuje się na siłach, by tłumaczyć... cios poniżej pasa dla kogoś po filologii, studiach we Francji i z perfekcyjną znajomością języka oraz praktyką tłumacza 10-cioletnią... jak nie więcej!
OdpowiedzUsuńBosh... mogła go zapytać, po co mu w takim razie w kancelarii te wszystkie kodeksy i dlaczego po tylu latach praktyki jeszcze nie zna ich na pamięć :D
UsuńPomysł na cykl rewelacyjny, będę czytać z wypiekami na twarzy ;)
bardzo fajny pomysł i bardzo wiele ciekawych porad - oby tak dalej
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł, wiele przydatnych porad
OdpowiedzUsuńGenialny artykuł. Idealne porady dla każdego tłumacza :)
OdpowiedzUsuńWiele trafnych porad, bo sami wiemy, że często te tłumaczenia nie są zbyt wdzięczne :)
OdpowiedzUsuńNierozumienie kontekstu kulturowego jeszcze jakoś mogę zrozumieć, ale najbardziej mnie irytuje kiedy tak jak mówisz tłumacz może zaglądnąć do słownika, tłumacza, poszukać znaczenia danego słowa, a jemu się po prostu nie chce. Ja obecnie robię kurs na tłumacza przysięgłego i tłumacze tez książki i powiem szczerze, że wstyd by mi było podpisać się nazwiskiem pod tłumaczeniem, które zrobiło się byle jak...
OdpowiedzUsuńHej, potrzebuje znaleźć jakiegoś taniego korepetytora z języka hiszpańskiego. Możecie mi polecić kogoś bezpośrednio bądź jakąś firmę? W necie znalazłem stronę https://oferia.pl/wykonawcy/edukacja-szkolenia/lekcje-korepetycje i czytam że mogę tam kogoś tanio znaleźć. Korzystał ktoś może z tej strony wcześniej?
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł. Miło się czytało. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZgadzam się, tłumaczenie testów literackich nie jest wcale prostsze od tych prawniczych czy medycznych. Potrzeba dużo wiedzy, chęci i wyczucia ze strony tłumacza.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem tłumaczenia przysięgłe są wręcz łatwiejsze od tłumaczeń różnego typu powieści itd. Tam trzeba kropka w kropkę przekazać treść - znaczenie , a w przypadku powieści trzeba znać szerszy kontekst i oddać klimat słowami - np. słowa dźwiękonaśladowcze itp. robią cały klimat. Moim daniem, aby dobrze przetłumacz książkę, trzeba po prostu przeczytać całą, aby znać kontekst i dopiero potem tłumaczyć. należy się skupiać najpierw na przekazaniu sensu, a potem na pojedynczych słowach.
OdpowiedzUsuńfajnie było tutaj zajrzeć meega fajny blog - polecam ! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za podzielenie się tak wspaniałą wiedzą - Adam z tego biura tłumaczeń :)
OdpowiedzUsuńjakby ktoś pytał...
Ja ostatnio potrzebowałem przetłumaczyć kilka tekstów z niderlandzkiego i zatrudniłem tego tłumacza http://www.polskoniderlandzki.pl/ . Powiem wam, że jeśli tez będziecie potrzebować takiej usługi warto jest właśnie jego zatrudnić. Tłumaczenia były wykonane rzetelnie, i szybko a cena za usługe bardzo przystepna
OdpowiedzUsuńNiestety mam wrażenie, że teraz bardzo trudno o dobrego i rzetelnego tłumacza. Ja dość długo szukałam tłumacza języka niderlandzkiego, na szczęście udało mi się trafić na http://www.polskoniderlandzki.pl/tlumacz-niderlandzkiego/ i myślę, że jeszzcze nie raz podejmiemy współpracę.
OdpowiedzUsuńSą dobre biura tłumaczeń i doświadczeni pracownicy którzy są w stanie przetłumaczyć rzetelnie każdy tekst. Wymaga to doświadczenia, wiele lat nauki, zaangażowania w pracę. Błędy zdarza się popełniać każdemu, na https://www.lingcenter.pl są o tym artykuły. Co do tłumaczenia powieści z angielskiego na polski to bardzo ciężka praca. Wymaga nie tylko znajomości języka angielskiego, przekład musi być też ciekawie napisany po polsku. Czyli nie tylko tłumaczysz - praktycznie piszesz nową powieść. To jakich słów użyjesz ma ogromne znaczenie przecież, od tego zależy jak dobrze będzie się daną książkę czytać. Też myślę, że tłumaczenia przysięgłe są prostsze niż te literackie. Są jednak osoby które sprawdzają się w nich wyśmienicie.
OdpowiedzUsuńProfesjonalne biuro tłumaczeń to podstawa.
OdpowiedzUsuńświetny wpis!
OdpowiedzUsuńSą dobre biura tłumaczeń i nie dobre. Niestety taka prawda i szkoda, bo przez to dużo trudniej jest znaleźć prawdziwych profesjonalistów. Aby to zrobić to w pierwszej kolejności polecam zapoznać się z poradami dostępnymi na blogu http://etlumacz.pl/ , gdyż jest tu mowa o tym na co zwracać uwagę podczas wyboru tłumacza oraz czego się wystrzegać. Osobiście mam nadzieję, że w Polsce jakosć tłumaczeń będzie stale wzrastać i nie będziemy mieli powodów do narzekań
OdpowiedzUsuńDokładność i precyzja w tłumaczeniu danego dokumentu to podstawa. Dlatego warto polegać na osobach lub biurach tłumaczeń z odpowiednim doświadczeniem. Ja z pewnością zaufałabym https://supertlumacz.pl/ z kilku względów. Po pierwsze to biuro z gwarancją jakości, po drugie od 12 lat działają na rynku i wiele wiele osób skorzystało z ich usług. Tłumaczą dokładnie i skutecznie, nie ma obaw że pojawią się jakieś błędy. Można też liczyć na bezpłatną wycenę i do tego bardzo szybką.
OdpowiedzUsuńBardzo pomocne informacje, które myślę, że zainteresują bardzo wiele osób. Ja też chętnie zerkam sobie raz na jakiś czas na artykuły dostępne na stronie https://slowacki24.pl/ . Tam również o tłumaczeniach można dowiedzieć się wszystkiego. Polecam zerknąć i rozejrzeć się za ciekawymi możliwościami. Przypuszczam, że większość z Was nie wiedziała, że praca tłumacza to często bardzo ciężka praca.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst, warto popularyzować taką wiedzę.
OdpowiedzUsuńUdało się Ci się wszystko naprawdę dobrze opisać
OdpowiedzUsuńprzydatne, dzieki
OdpowiedzUsuń