Ads 468x60px

niedziela, 31 marca 2013

55



Tego typu zabawy przyprawiają mnie o delirium. Zawsze, kiedy mam dokonać jakiegokolwiek wyboru, choćby takiego, czy na obiad ugotować farfalle z sosem pomidorowym czy tagliatelle z masłem i szałwią, albo czy przeczytać najpierw Nessera czy Theorina, źrenice zamieniają mi się w znaki zapytania, a po plecach spływa zimny pot lęku przed niewłaściwą decyzją. A tu coś takiego! Takie niecne zadania, złośliwe kłody pod nogi, niemożliwe do rozwiązania zagadki! Bookfo, jesteś odpowiedzialna za męki piekielne i straszliwe dylematy, którym sprostać nie sposób.

10 

książek, które bardzo mi się podobały

To jest strasznie nie fair. Ograniczenie do dziesiątki jest absolutnie niemożliwe i niewykonalne, o czym każdy mól powinien doskonale wiedzieć. Stąd wybór jest dość przypadkowy, spontaniczny i baaaardzo szczątkowy.

Johann Theorin „Zmierzch”
Linus Reichlin „Tęsknota atomów”
Jarosław Grzędowicz „Pan Lodowego Ogrodu”
John le Carre „Zdrajca w naszym typie”
J. R. R. Tolkien „Władca pierścieni”
Dashiell Hammett „Sokół maltański”
Max Frisch „Homo Faber”
Frank Herbert „Diuna”
Frank Schätzing “Odwet oceanu”
Patrick Süsskind „Pachnidło”

9

książek, które mniej mi się podobały

Tu też nie jest łatwo. Poza „Kubusiem”, do którego żywię awersję chorobliwą (ciekawe, jaka trauma z dzieciństwa leży u podstaw tego wstrętu) oraz „Człowiekiem nietoperzem”, która to książka, jak na Nesbo, znalazła się poniżej moich oczekiwań, pozycje na tej liście są efektem przypadkowej zabawy w przypominanie sobie dzieł, które wywołały u mnie nikłą satysfakcję czytelniczą.

Jo Nesbo „Człowiek-nietoperz”
Alan Aleksander Milne „Kubuś Puchatek”
Brandon Sanderson „Siewca wojny”
Ian Rankin „Sprawy wewnętrzne”
Jean-Christophe Grangè „Zmiłuj się”
Terry Goodkind „Reguła dziewiątek”
Siergiej Łukjanienko „Labirynt odbić”
Yrsa Sigurðardóttir „Pamiętam cię”
Frank Schätzing „Limit“ 

8

blogów, które najchętniej czytam

Wrr…. Widzieliście moją listę czytanych blogów?... No. Tam jest WIĘCEJ niż osiem. To ograniczenie to są zardzewiałe nożyczki w mojej ręce, ot co. Nie fair.

Czas odnaleziony – za bezkompromisowość w porzucaniu przeróżnych pozycji
Kącik z książką – za niezmiennie ciepłą i pogodną atmosferę
Krakowskieczytanie – a widzicie, Warszawka nie zawsze jest na bakier z Krakusami!
Przeczytałam książkę – za przecieranie literackich szlaków 
Galeria Kongo – za wybór lektur, które zawsze wzbudzają we mnie wyrzuty sumienia
Jane Doe z offu – za świetny kryminalny gust
Oceansoul’s Blog – za świetny fantastyczny gust
Abominatio nascitur autumno – za to, że mnie skręca, jak ją czytam. Też chcę tak pisać!

7

książek, które chcę przeczytać

W sumie nie chciało mi się spisywać wszystkich tytułów stert, które mam poustawiane w każdym kącie, w którym jest jeszcze odrobinę miejsca, więc znów wybór jest dość przypadkowy, albo związany z najgłośniej wykrzyczanymi wyrzutami sumienia.

Dan Simmons „Terror”
Hal Duncan - wszystko
Robert M. Wegner - całe to meekhańskie pogranicze
Dmitrij Głuchowskij „Metro 2033”
Szczepan Twardoch „Morfina”
Sara Gran – wszystko
George R. R. Martin „Gra o tron” 

6

powodów, żeby sięgnąć po książkę

objawy odstawienia
żądza krwi
żądza miłości
żądza sensacji
niedopieszczenie intelektualne
blaknięcie wyobraźni

5

powodów, żeby nie sięgnąć po książkę

obrzydliwie ckliwa okładka
okrzyknięcie nowym „Iksem” lub „Igrekiem” lub książką, która podobała się „Iksińskiej”
absurdalny pomysł autora, by pisać o czasach tfu... historycznych
złośliwe kurczenie się czasu i tajemnicze zanikanie tak zwanych chwil wolnych
poród (trudno jednocześnie skupiać się na lekturze i przeć)
śmierć (własna) 

4

miejsca, w których najlepiej się czyta

łóżko
kanapa
jakiekolwiek inne leże
taras (tylko jak jest powyżej zera, czyli gdzieś tak przez sześć tygodni w roku) 

3

autorów, na których nowe książki czeka się zawsze za długo

Stephen King
Jussi Adler-Olsen (ale tylko na Moercka)
Jarosław Grzędowicz (za długo czekałam na PLO IV i zapomniałam wszystko, co było w poprzednich tomach)

2

dobre ekranizacje

„Władca pierścieni”
„Milczenie owiec” 

1

autor niesłusznie zapomniany

Jim Thompson – klasyk czarnego kryminału


Uff. Po nocach będą mi się śnić te rankingi. A teraz niech się pomęczą inni. Do zabawy zapraszam Kasię z Kącika z książką, Paulinę z W świecie słów i Alison z Moich książek - zabawa "55" jest trudniejsza, niż myślicie, przeklnijcie mnie lub podejmijcie wyzwanie!




piątek, 29 marca 2013

Krystyna Kuhn "Zimowy morderca" - czyli czy dziedziczy się winy ojców




Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data premiery: 03.04.2013
Tytuł oryginału: Wintermörder
Tłumaczenie: Małgorzata Słabicka
Liczba stron: 315
Myli się ten, kto w osobie Krystyny Kuhn oczekuje powieściopisarki z rodzimego literackiego poletka. Autorka urodziła się w Würzburgu i choć studiowała slawistykę, a nawet przez jakiś czas mieszkała w Krakowie, jest Niemką i pisze po niemiecku. Nie pomyli się jednak ten, kto w powieści "Zimowy morderca" spodziewa się polskich, a raczej polsko-niemieckich klimatów - to one tworzą szczególnie interesujący dla nadwiślańskiego czytelnika fundament, na którym opiera się fabuła. 

Zbrodnia popełniona zostaje niejako na oczach czytelnika, i to już na wstępie. Sędziwa Henrieta Winkler, nestorka szacownego rodu niemieckich przedsiębiorców budowlanych, spędzająca wieczór z lampką wina i muzyką Wagnera, staje oko w oko ze swym mordercą. Nie wiadomo, po co przyszedł, na pewno nie po pieniądze ani kosztowności. Zostawia staruszkę z pogruchotanymi kośćmi na tarasie, na styczniowym mrozie, na pewną śmierć. Okrutne, bezsensowne?... Czytelnik ma tu jedną przewagę nad policją, która wszczyna śledztwo w tej sprawie - on wie, że wszystko to łączy się jakoś z Polską, niemiecką okupacją Krakowa i zbrodniami popełnionymi przez niemieckich nazistów. Wie, ponieważ na samym wstępie autorka przenosi go w rok 1941 do Krakowa, by na jedną chwilę potowarzyszyć nastoletniej Zofii Lisowskiej. Dziewczynka zostaje wzięta z ulicy i wywieziona do Frankfurtu, gdzie zostaje zmuszona do niewolniczej pracy w charakterze pokojówki w bogatej niemieckiej rodzinie. Czytelnik wie i domyśla się motywu zbrodni popełnionej na Henriecie Winkler, domyśla się też, o co może chodzić porywaczowi jej wnuka, siedmioletniego Frederika. Nie o okup. O, nie.

Policja i prokuratura zaś bezradnie błądzą w ciemności, analizując setki tropów i śladów, ustalając fakty i powiązania, ale nie widząc tego, co najistostniejsze - że rozwiązania zagadki porwania i zabójstwa trzeba szukać w przeszłości. Samo dochodzenie przedstawione jest w solidny sposób, bez fajerwerków, ale i bez większych wpadek - ot, sprawne police procedural w niemieckim wydaniu. Na pierwszy plan wysuwa się tym razem nie gliniarz, a prokuratorka Miriam Singer, w której jedni zobaczą silną osobość, pracoholiczkę o żelaznych pryncypiach, niezłomną i zimną, inni - trawioną samotnością kobietę, separującą się od świata murem niedostępności, a w głębi duszy łaknącą ciepła, bliskości i miłości. Powierzenie centralnej roli tej postaci jest posunięciem ciekawym, niezbyt jeszcze zgranym w literaturze kryminalnej; motyw dominującej, szarogęszącej się prokurator jest godny uwagi, ale poszarpanie jej duszy i wewnętrzne niepozbieranie widzieliśmy już w męskiej wersji nader często. 

Analiza tej powieści pod kątem tylko i wyłącznie intrygi kryminalnej nie wypadnie raczej oszałamiająco - zbyt prędko domyślamy się, o co w tym wszystkim chodzi, zbyt przewidywalnie rozwija Krystyna Kuhn kryminalne wątki, przenosząc się na finałowe sceny do Krakowa. Nie w zaskoczeniu i oryginalności szukać trzeba plusów, choć nie jest tak, że akcja się dłuży a czytelnik przysypia, ululany i znużony nieciekawą fabułą. Siła tej powieści tkwi w umieszczeniu w niej mocnych elementów dramatu zakorzenionego w czasach wojny i przemyceniu dyskursu na temat zbrodni i winy, jej dziedziczności i przeniesienia na kolejne pokolenia, a także o sankcjonowaniu sprawiedliwości. Dokąd tak naprawdę siega wina narodu niemieckiego za minione okrucieństwa? Czy kończy się na pokoleniu sprawców - Henriecie i Oskarze Winklerom, wymienianych jednym tchem ze zbrodniarzem wojennym Hansem Frankiem, "rzeźnikiem Polski"? Czy obejmuje również pokolenie milczących dzieci, które domyślały się, ale nigdy nie zadawały pytań? A może wina wyciąga rękę po wnuki - pokolenie, które wojnę zna tylko z przekazów, ze szkoły, z rozliczeniowej literatury? A może sięga jeszcze dalej? Może za grzechy prawdziadów musi zapłacić również siedmioletni Frederik, niewinne, nieświadome zapewne nawet historycznej przeszłości swego narodu dziecko? Gdzie przebiega granica, za którą można odetchnąć z ulgą i przestać się biczować? Czy w ogóle gdzieś istnieje? Autorka nie rości sobie prawa do ferowania wyroków, a jej powieść nie ma być rozliczeniem z przeszłością. Pytania, które zadaje, nie są nachalne, a jednak zapadają w pamięć i uwierają. Gdzie szukać odpowiedzi na nie? W słowach: "czasami trzeba samemu zadbać o sprawiedliwość"? "Czasami winą jest nierobienie niczego?" A może w słowach: "Ta historia musi mieć wreszcie jakiś kres"?

Nie jest to rozrywkowa lektura, jej posępny, zimny klimat odbija piętno na duszy, otula lodowatą i szarą mgłą. Kraków widziany oczami Kuhn nie jest tym pocztówkowym miastem, którym lubimy się chełpić przed przyjezdnymi. Jest czarny, odpychający i przygnębiający. 

Wszystko to można znaleźć w tej książce, a przecież jest ona tylko zwykłym, solidnym, niespektakularnym kryminałem. Kryminałem, który nie wyróżniałby się niczym szczególnym, gdyby nie mocne, intensywne migawki z ogarniętego wojną Krakowa, migawki z przeszłości, migawki z życia Zofii. I gdyby nie parę pytań, które nie przestają brzmieć. 



Pierwsze zdanie: "Gawrony pojawiły się, kiedy na ulicy zastrzelono mojego ojca."
Gdzie i kiedy: Frankfurt nad Menem i Kraków, współcześnie
W dwóch słowach: posępna i solidna
Dla kogo: dla tych, którzy w kryminale szukają czegoś więcej niż czystej rozrywki i dla tropicieli wątków polsko-niemieckich
Ciepło / zimno: 78°

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania miejskiego na Krakowskim czytaniu. Za udostępnienie jej dziękuję wydawnictwu. 

niedziela, 24 marca 2013

Ursula K. Le Guin "Świat Rocannona" - między legendą a prawdą


Wydawca: Książnica
Data wydania: 2010.03.10
Rok wydania oryginału: 1966
Tytuł oryginału: Rocannon's World
Tłumaczenie: Górska Danuta, Jęczmyk Lech
Cykl Ekumena tom 1
Cena: 22,90 zł
Liczba stron: 200

"Świat Rocannona" to jedna z tych powieści, które posłużyły mi za kładkę do literatury fantastycznej, przedsionek do pełnego magicznych niespodzianek uniwersum, jakie otworzyło się dla mnie dobre dwadzieścia lat temu. Pamiętam jak dziś tamto pirackie wydanie, przetłumaczone przez zapaleńca amatora, powielone domowym sumptem i rozprowadzane pośród grona równie zapalonych wybrańców w obrębie elitarnych klubów fantastyki. Moim dostarczycielem tej "podziemnej" literatury, nie do zdobycia wóczas w księgarniach, był Jacek, który ma moją dozgonną wdzięczność za tę swoistą przepustkę do innego świata.

Dziś w księgarniach można kupić wszystko, a czego nie można, łatwo zdobyć mając do dyspozycji nieograniczone przestworza sieci. Światy fantastyczne, te Rocannona i inne, przestały być wyjątkowe i ekskluzywne, zostały powielone w sposób profesjonalny i opakowane w błyszczące okładki, spenetrowane i zreaktywowane przez zastępy młodych, żarłocznych powieściopisarzy o świeżych pomysłach, nieograniczonej wyobraźni i wyostrzonych piórach. Czy wydana w 1966 roku książeczka jest wobec tego czymś więcej niż tylko reliktem prekursorskich poczynań w fantastyce, obiektem analizy opętanego obsesją poznania miłośnika klasyki, świadectwem dawnych czasów, kiedy wszystko w fantastyce wydawało się świeże i proste, a powieści liczyły dwieście, a nie dwa tysiące stron?

Historia opowiedziana przez Ursulę K. Le Guin w tomie inicjującym cykl Ekumeny uderza prostotą: entograf Rocannon przybywa na planetę Fomalhaut II, by pogłębić badania i skompletować katalog danych o zamieszkujących ją inteligentnych formach życia. Jego statek zostaje zaatakowany przez agresorów (kosmicznych rebeliantów występujących przeciwko hegemonii Ligi) cała załoga oprócz niego samego ginie, on zaś ma tylko jedną szansę, by uratować planetę przed wrogim skolonizowaniem - musi dotrzeć do bazy wroga, do urządzenia zwanego przesyłaczem, służącego do natychmiastowej transmisji danych, by powiadomić swoich o agresji i sprowadzić pomoc. Wraz z przedstawicielami miejscowej humanoidalnej rasy, reprezentującej kulturę rycerską, udaje się na karkołomną misję, w której wiele traci i wiele zyskuje, między innymi dar myślomowy, czyli zdolności przypominającej telepatię.

Historia jest prosta i nieco banalna, opowiedziana w oszczędny, niesłychanie intensywny sposób (dziś piszący młody wilczek fantastyki rozdmuchałby ją do co najmniej trzech opasłych tomów), ale jej przesłanie nic nie straciło ze swej świeżości. Niezwykle klarownie i bezpretensjonalnie łączy ona w sobie znamiona twardej s-f i miękkiej, baśniowej fantasy. Miesza ze sobą światy - stechnologizowany i racjonalny świat Władcy Gwiazd z pełnym jednoznacznych wartości światem tubylców. Żelazne miecze przeciwko laserowej broni, kotopodobne skrzydlate wiatrogony przeciwko statkom podświetlnym, agresywni kolonizatorzy przeciwko prastarym rasom, wyposażonym w umiejętności, wymykające się pojmowaniu przybyszów - tu zderzają się ze sobą światy i kultury, nieco staroświecka baśniowość staje w szranki z nowoczesnością.

Mimo niezwykle skondensowanego, kompaktowego sposobu narracji nie jest tak, że tej opowieści czegoś brakuje. Autorka nienachalnie wplata tutaj swoje ulubione wątki związane z antropologią kulturową, ostrożnie rzuca pytania o granice poznania i ingerencji w odrębne cywilizacyjnie światy. Konwencja jest lekko baśniowa, choć raczej niemagiczna; przygodowa z wyraźnie zarysowanym wątkim drogi, ale nie popadająca w typowe, czarno-białe schematy. Stworzony świat jest spójny, frapujący, intrygujący, a poznawanie oczami entografa licznych rozumnych ras jedną z mocniejszych stron tej opowieści.

Jest w tej książce coś, co już przed dwudziestu laty oczarowało mnie na długi czas, i co uderzyło mnie i tym razem, podczas powtórnej lektury - mimo nie zawsze pomyślnych zwrotów akcji ten świat tchnie podskórnym optymizmem, utajoną wiarą w mocno zakorzenione w humanitaryzmie wartości, w dobroć i mądrość człowieka jako rasy. To bardzo piękna opowieść, a jej czar nadal działa.


Pierwsze zdanie: "Jak odróżnić legendę od prawdy na tych światach oddalonych o tyle lat? - na bezimiennych planetach, zwanych przez swoich mieszkańców po prostu Światami, planetach bez historii, gdzie przeszłośc to sprawa mitu, gdzie powracający badacz stwierdza, że jego własne czyny sprzed kilku lat stały się gestem boga."
Gdzie i kiedy: planeta Fomalhaut II, w przyszłości
W dwóch słowach: intensywna i baśniowa
Dla kogo: dla miłośników szeroko pojętej fantastyki, baśni i wątków etnograficznych
Ciepło / zimno: 83°

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania "Eksplorując nieznane". 

sobota, 23 marca 2013

Sebastian Fitzek "Der Nachtwandler" (Somnambulik) - najnowszy Fitzek czyli gotowanie z wirowaniem


Wydawnictwo: Knaur
Data premiery: 14.03.2013
Liczba stron: 320
Cena: 9,99 euro 

- No i jak tam ten nowy Fitzek, przeczytałaś?
- Przeczytałam.
- I?
- Jak to Fitzek. Fizkowaty. Czytasz, czytasz i czujesz jak on ci wyciąga mózg przez ucho, wkłada do pralki, włącza program z gotowaniem i wirowaniem, a potem upycha z powrotem w czaszce.
- Mówiłam! Ciągle ci mówię, że on jest niezły!
- A kto powiedział, że niezły? Przecież to jest zwykły thriller, rozrywka, komercja, dolne półki literatury.
- Oj tam zaraz dolne półki!... To wszyscy mają cały czas Sartre'a czytać, czy co? A dobrego, wciągającego i przemyślanego thrillera to już nie można przeczytać? To już człowiek ma chodzić z etykietką "burak i prymityw", jeśli się przyzna, że Fitzek mu się podobał?
- A co ty taki wrażliwy się zrobiłeś? Sam dobrze wiesz, że ten autor uprawia pewien specyficzny rodzaj literatury typowo rozrywkowej i na próżno doszukiwać się w niej jakiejś głębi czy refleksji, jakiejś intelektualnej przygody. To nie jest literatura wzbogacająca. To jest produkt doskonale dostowany do potrzeb rynku, dobrze opakowany. Zauważ, że on tu nawet Greyem pojechał, tym od pięćdziesięciu twarzy. Trochę horroru, trochę paranormalnej posypki, parę zaskakujących zwrotów akcji, e voilà.
- Nie samą intelektualną przygodą człowiek żyje. A w tym, co robi, Fitzek jest doskonałym rzemieślnikiem, nie przynudza, cały czas utrzymuje napięcie, a co najważniejsze, zaskakuje, wciąż zaskakuje, nawet jeśli ci się wydaje, że przejrzałeś wszystkie jego sztuczki i wiesz, jak cię będzie chciał załątwić tym razem. Chyba mi nie powiesz, że cię "Somnambulik" nie zaskoczył?
- Temat ciekawy, owszem, choć ostatnio mocno eksploatowany. Ten numer "czy wiesz, co robisz, kiedy śpisz" to dość zgrana płyta. Mieliśmy już nawet ciekawsze ujęcia podobnej problematyki, kiedy bohater nie jest pewien, czy to on popełnił zbrodnię, bo po prostu tego nie pamięta, posądza się o najgorsze, żyje z miażdżącym poczuciem winy - inni opisali to lepiej. Ale owszem, ten psychodeliczny, odrealniony klimat, kiedy Leon przestaje wiedzieć, co jest snem, a co jawą, nawet mi się podobał. Zwłaszcza, kiedy w grę zaczęło wchodzić trzecie stadium, coś pomiędzy snem a jawą, z którego tak trudno wyjść.
- Rewelacja, nie? Najlepsze jest to, że somnambulizm naprawdę jest jedną z najmniej zbadanych dziedzin, a to, co wymyślił sobie autor, wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Nauka zna przypadki...
- Ty z tą swoją nauką... Autor dobrze odrobił lekcje po prostu, poszperał, poczytał co trzeba i już.
- Ale to nie jest tylko kwestia wyłącznie dobrego researchu. Jak on wodzi czytelnika za nos, jak go robi w bambuko, ciach i nic nie jest już takie, jak ci się wydawało. I kolejna odsłona i znowu ciach! Wyżymaczka, normalnie. To jest to, na co Amerykanie mówią "thrill", tego nie uświadczysz w rodzimej rozrywce, to jest talent!
- Jak poszukasz, to uświadczysz. A wracając do zaskakiwania, nie wydaje ci się, że to już gdzieś było? Dom, który cię wybrał, dom, który cię obserwuje... Ten numer mieliśmy świetnie wykorzystał już Ira Levin w "Sliverze".
- "Sliver", moja kochana, to przy "Somnambuliku" bułka z masłem. Tutaj to jest sublimacja tamtych klimatów. Wiesz, za co kocham Fitzka? Że przy całych tych nieprawdopodobnych zwrotach zawsze udaje mu się jakoś wybrnąć i podsunąć wyjście, które nie jest naciągane.
- Z tym naciąganiem to różnie bywa. Ja mam wrażenie, że czasami wybiera sobie baaardzo elastyczną tkaninę, którą naciąga do granic możliwości i szyje grubą nicią, żeby mu się nie rozlazło. A wiesz, że tym razem już myślałam, że go przyłapałam na błędzie logicznym? Ta scena w piwnicy, kiedy Leon znajduje Natalie i połyka kluczyk do kajdanek... Pomyśl, co z tym kluczykiem  dzieje się dalej! Ale wybrnął, skubany! Może niezbyt elegancko, ale jednak.
- Fakt, skubaniec jeden. Ciekawe, czy rzeczywiście będzie ekranizacja tej powieści.
- Byłabym za. Surowiec jest świetny, ale trudny w obróbce. Można zrobić z tego albo arcydzieło, albo arcygniota, to już zależy od reżysera i aktorów.
- To jak, polecisz "Somnambulika", czy zmiażdżysz i wyszydzisz?
- Czy ja kiedykolwiek wyszydziłam jakąś książkę? Polecę osobom lubiącym ten gatunek i akceptującym jego reguły. Kto szuka gęsiej skórki, to do Fitzka!


Pierwsze zdanie: "Pacjent nie leżał na oddziale nawet pół godziny, a już stwarzał kłopoty."
Gdzie i kiedy: Niemcy, współcześnie
W dwóch słowach: nieprzewidywalna i manipulatorska
Dla kogo: dla tych, co lubią, jak ich się wyżyma i odwirowuje, ale nie szukają w książce wielkiego intelektualnego wyzwania
Ciepło / zimno: 74°

piątek, 22 marca 2013

Jest!!!



Wylazło w ogródku... Jeszcze nigdy te kolorowe kleksy pod płotem nie wzbudziły we mnie większej radości, jak dziś, po tej ponurej, szarej, pochmurnej zimie, która na długie tygodnie uwięziła w lodowych kazamatach słońce. Ogłaszam oficjalnie, że zima odeszła! Nie ma jej, wyniosła się, przeklęta przez spragnione ciepła miliony! Dziś nawet chyba uda mi się wygrzać kości na tarasie, czego i Wam życzę...

Dziś, tego szczególnego dnia, nie mogę nie pamiętać 22 marca sprzed jedenastu lat. Nie było słońca, ale natura, nabrzmiała wzbierającymi sokami, tryskała zewsząd pąkami, kwieciem i wszelką zieleniną. Dzień nie różnił się od poprzednich - coś tam popracowałam, ugotowałam, postałam w kolejce do rzeźnika, robiąc zakupy, przerywane co sześć minut skurczami, podsunęłam domownikom i gościom kolację pod nos, po czym o dwudziestej zakomunikowałam, że muszę rodzić. Po niecałych dwóch godzinach pławienia się w wannie w popłochu z niej wyskoczyłam, a chwilę potem wykatapultował się ze mnie Marcel...

To dla Ciebie zakwitły te krokusy i zaświeciło słońce, Smoku:-)

czwartek, 21 marca 2013

Justin Cronin "Die Zwölf" (Dwunastu) - przepraszamy, wyhodowaliśmy wampiry



                                                                                                                                                                                                                       

Wydawnictwo: Goldmann
Tytuł oryginału: The Twelve
Przekład: Rainer Schmidt
Data premiery: 14.01.2013
Liczba stron: 832
Cena: 22,99 euro 


Trzy lata. Trzy długie lata trzeba było czekać na kontynuację "Przejścia", którym Cronin zapoczątkował monstrualną apokaliptyczną sagę o świecie "po". Już pierwszy tom swymi rozmiarami i rozdrobnieniem wątków oraz namnożeniem postaci stanowił niejakie wyzwanie, a trzy lata to jednak długo, wystarczająco długo, by mgiełka zapomnienia zdążyła pozacierać kontury i ukryć to i owo w katakumbach czasu. Druga część cyklu przypomina zanurzenie w znajomych wodach, ale mętnych, mulistych, w których widać tylko niejasne zarysy, a szczegóły wyostrzają się dopiero wtedy, gdy przepływamy obok nich o wyciągnięcie ręki.

By złagdzić nieco wyrwę spowodowaną upływem czasu, autor na wstępie przypomina czytelnikowi  okres u zarania apokalipsy. W "Przejściu" chodziło o skutki fatalnego w skutkach eksperymentu US Army, w którym dwunastu skazanym na śmierć kryminalistom wszczepiono pewien wirus. Eksperyment kończy się największą katastrofą w dziejach ludzkości, bowiem wirus przemienia uczestników testu w  "wirole", istoty nieco przypominające wampiry, ale bynajmniej nie te dobrotliwe, znane ze "Zmierzchu", ani nawet nie te z klasycznych opowieści o Draculi. Wirole w krótkim czasie dziesiątkują niemal całą ludność Ameryki. Ostają się nieliczni, rozrzuceni po zamkniętych enklawach, hermetycznych i autarkicznych koloniach bez kontaktu z resztą świata. Wydarzenia te Cronin łaskawie przypomina w przypominającym ewangelię świadectwie, kronice tamtych czasów z silnym pierwiastkiem mistycznym, religijnym.

"Dwunastu" jest wprawdzie bezpośrednią kontynuacją pierwszego tomu, ale autor nie stosuje linearnej narracji. Trzeba się przygotować na kilka drastycznych skoków w czasy tuż po wybuchu epidemii, a potem niemal trzy czwarte stulecia naprzód, by wreszcie trafić w okres, na którym zatrzymała się opowieść w pierwszej części. Zabieg ten zapewne miał na celu doświetlenie niektórych elementów, dopowiedzenie niedopowiedzianych wątków z pierwszej części, zgłębienie i wyostrzenie obrazu świata. I to się udało, ale tylko częściowo. Niektóre z rzuconych tu wizji są znakomite, genialne w sile wyrazu, detalu, emocjach i dramatyzmie (jak choćby scena z zaćmieniem słońca, w której dreszcz wędrował mi po plecach jak podczas lektury najlepszych horrorów Kinga), inne ocierają się o tani sentymentalizm. Tropienie losów poszczególnych bohaterów staje się zajęciem żmudnym i irytującym, bowiem skakać musimy nie tylko po epokach, ale i po bohaterach - ledwie zdążyliśmy się zaprzyjaźnić z jednymi, już ich trzeba pożegnać na kolejne sto stron, by pokochać lub znienawidzieć następnych. Cliffhanger sprawdza się w przypadku szybkich, pełnych akcji thrillerów, w przypadku rozbudowanej, monumentalnej sagi o pewnych ambicjach przypominał siekanie tasakiem. Niespójność i pourywane narracyjne nici nie ułatwiają lektury, nie sposób się również oprzeć wrażeniu, że przestrzeń pomiędzy nimi wypełniona jest niepotrzebną watą, zapchana mnogością pustych szczegółów i jałowym ględzeniem. Elementy błyskotliwe mieszają się z banalnymi, trywialność i pretensjonalność z elementami o epickim rozmachu i dobitnym ciężarze.

Próżno tu czekać na wyjaśnienie zagadek, odpowiedzi na pytania, które pozostały po lekturze pierwszego tomu. Owszem, pojawiają się znane postacie, wraz z główną bohaterką, osobliwą dziewczynką Amy, zdającą się łączyć w sobie wszystkie wątki, ale zamiast odpowiedzi, pojawia się jeszcze więcej pytań. Dlaczego wirus działa na niektóre osoby inaczej? Na jakiej zasadzie komunikują się ze sobą roje wiroli? Kim lub czym jest Amy? Kim lub czym jest Alicia?... Obraz zaciemnia się dodatkowo pod koniec, kiedy autor raczy nas paroma onirycznie mistycznymi scenami, wyposażonymi w silny religijny akcent, jakby stworzonymi po to, by pokrzepić wątpiących i nawrócić niewierzących - coś, co jest mocno zakorzenione w kulturze amerykańskiej i czytelników europejskich niekiedy może drażnić.

Okładka polska, wyd. Albatros,
czerwiec 2013
Czyli co, do śmietnika?... Nie, raczej nie. Wydaje mi się, że chociaż powieść ma wszelkie słabostki środkowego tomu trylogii, ma w sobie coś, co wyróżnia ją spośród zalewu podobnej tematycznie sieczki. Pamiętajmy, że rynek dystopii jest w tej chwili przesycony produkcją taśmową, w większości o pośledniej jakości. Cronin plasuje się na pewno w wyższej strefie tego typu literatury. Na jego plus przemawia wiarygodna koncepcja i dopracowana wizja świata, w niektórych punktach zdumiewająca oryginalnymi rozwiązaniami. Na uwagę zasługuje wątek z przypominającymi obozy pracy koloniami, w których podejmuje się pierwsze próby stworzenia podstaw koegzystencji wiroli i ludzi, nieodparcie nasuwający skojarzenia z nazizmem. Owszem, Cronin korzysta ze znanych motywów (legendarny "Bastion", tokienowski motyw podróży i misji), ale nie kopiuje ich bezmyślnie, raczej tworzy z nich własną, złożoną kompozycję. Czasami tylko odnosiłam wrażenie, że wymiary komponowanego dzieła zaczęły się mu wymykać spod kontroli i żyć własnym życiem. Oby okazało się to wrażeniem złudnym, a autor miał w zanadrzu dobry pomysł na wyprowadzenie tej gmatwaniany na prostą, w sposób nie budzący niesmaku i rozczarowania. Trochę się tego obawiam...


Pierwsze zdanie: "I stało się tak, że na świecie zapanował chaos, a wojna zagościła w sercach ludzi." 
Gdzie i kiedy: Ameryka, w przyszłości
W dwóch słowach: monumentalna i rozdmuchana
Dla kogo: dla miłośników dystopii, wampirów i gigantycznych sag, wyposażonych w lupę do śledzenia pogmatwanych wątków
Ciepło / zimno: 66°

wtorek, 19 marca 2013

Cornelia Funke "Nieustraszony". Reckless 2 - już w kwietniu!



Wydawnictwo: Egmont
Tytuł oryginału: Reckless. Lebendige Schatten
Przekład: Agnieszka Hofmann
Data premiery: 17 kwietnia 2013

A co tam będę sobie ozór strzępić! Sami przeczytajcie... Już 17 kwietnia premiera drugiego tomu cyklu Reckless Cornelii Funke. Sie będzie działo...

Tak o książce wydawca:
Na Jakubie Recklessie ciąży Klątwa Czerwonej Nimfy – ćma, którą chłopak nosi na sercu, już wkrótce ugryzie po raz ostatni, ucinając nić jego życia. Jakub wraz z wierną Lisicą muszą znaleźć antidotum. Ale ani woda z zaczarowanej studni sułtana, ani krew nordyckiego dżina nie pomagają. Jedyna nadzieja w legendarnej kuszy, niebezpiecznej broni, zdolnej jednym strzałem unicestwić całe armie lub ożywić zmarłego. Rozpoczyna się wyścig z czasem, bowiem kuszy szuka również jeden z najlepszych łowców skarbów – goyl Neron.
Ja od recenzji się powstrzymuję, bo jako osoba bezpośrednio zaangażowana w powstanie tego wydania zatracam obiektywizm. Ale i tak ją polecam, moim zdaniem świetna pozycja!