Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 25.01.2011
Liczba stron: 240
Cena: 27,00 zł
Pierwsze zdanie: "W poniedziałek rano nisko ścieląca się mgła przyprawiła Jakuba Sterna o ból głowy".
Boom na kryminały retro trwa. Mieliśmy stary Wrocław, mieliśmy też przedwojenny Gdańsk i Lwów - Lwów nawet w podwójnym wydaniu, bowiem w tym miejscu umiejscowił również akcję "Liczb Charona" as polskiego kryminału Marek Krajewski (choć podobno Jaszczuk był pierwszy). Cóż takiego kusi autorów do tego, by zrezygnować z technologicznej otoczki i całego zaplecza nowoczesnej kryminalistyki i rzucić się w pogoń za zbrodniarzem uzbrojonym tylko w intelekt i łut szczęścia? Dlaczego gardzą współczesnymi kulisami, wybierając miejsca, czasy nie do odtworzenia? Czemuż odrzucają to, co na wyciągnięcie ręki, zapuszczając się na nieznane wody archaicznego języka, zapomnianych akcesoriów, martwych, niemych światów, ryzykując, że utkną na mieliźnie? Idą na łatwiznę, unosząc się na fali mody, czy też wręcz przeciwnie, kroczą pod prąd, biorąc na barku żmudnego odtwarzania języka i tła obyczajowego?
Nie wiem, trzeba by było zapytać ich samych. Wiem jednak, że nie ułatwiają sobie zadania, porywając się na klimaty retro. Nie wystarczy bowiem stworzyć odpowiednie kulisy, by otrzymać dobry kryminał. Przeciwnie, osadzenie fabuły w odpowiednim miejscu i czasie to zaledwie wisienka na torcie, tło, drobiazg, nie stanowiący o klasie kryminału. Jeśli się ono uda - tym lepiej, ale nie zwalnia to twórcy od konieczności stworzenia przekonujących bohaterów i skonstruowania intrygującej zagadki. Czy to się Pawłowi Jaszczukowi, laureatowi bądź co bądź nagrody Wielkiego Kalibru, udało?
By odpowiedzieć na to pytanie, musimy przenieść się do przeszłości. Jest maj 1938 roku. Scenerią jest Lwów, miasto tętniące życiem, multikulturalny tygiel. Przez kilka majowych dni będziemy deptać po piętach Jakubowi Sternowi, dziennikarzowi śledczemu, który na własną rękę próbuje rozwiązać zagadkę tajemniczych morderstw. A jest co rozwiązywać. Jakiś psychopatyczny zbrodzień morduje bowiem wedle planu, który w ramach makabrycznej zabawy, podczas ćwiczeń dla studentów prowadzonych przez naszego pana "Gwiazdę", opacowała Sara, jedna ze studentek, flama Sterna, żywiąca niezdrowy pociąg do krwawych makabresek, niepomna, że stanie się ofiarą własnego planu. Sam zalążek akcji spodobał mi się niepomiernie, zwłaszcza, że zasadzono go w mrocznej, mistycznej glebie: tu i ówdzie wspomina się o budzących grozę detalach, jak owej tajemniczej, przypominającej mordę rotweilera chmurze, która obstanowiła się nad miastem i ani myśli odejść (rewelacja), o wizycie badacza paranormalnych zjawisk Ossowskiego, postaci skądinąd autentycznej, o zagadkowym dziadku wróżbicie. Buduje to nastrój, tworzy mistyczną atmosferę, wzmaga enigmatyczność snutej opowieści.
Nie przysłużył się natomiast tej powieści poszarpany, migawkowy sposób wprowadzania czytelnika w historię, dominujący zwłaszcza w pierwszej połowie. Tu jakaś rozmowa, tam wspomnienie, nagły przeskok do teraźniejszości, potem zwrot o sto osiemdziesiąt stopni - i tak przez dobrych sto stron. Nie wiem, czemu to miało służyć, wydało mi się to dezorientujące i dość nużące, a także bezcelowe. Można to było zrobić płynniej. I robi się płynniej. Sposób narracji wygładza się i uspokaja, historia nabiera dobrego rytmu, rozwija się coraz sprawniej i coraz ciekawiej, przetaczając się wokół zajmująco zarysowanych postaci i wyrazistych charakterów (podobał mi się Samuel, irytował inspektor Zięba, ale to dobrze, nie ma nic gorszego od bladych i mdłych protagonistów). Samo zakończenie nie stanowi wielkiego zaskoczenia, zbrodzień zaś nietrudny do odgadnięcia, choć wyjaśnienie jego motywów wielce zadowalające.
Nie jestem fanką wkładania śledztwa w ręce amatorów, bowiem zamiast pasjonującej akcji czytelnik otrzymuje w efekcie nagromadzenie dyletanckich lub niewiarygodnych poczynań. Stąd nie do końca mogłam się do Sterna przekonać, tuszę, że postać będzie ewoluować i w "Marionetkach" spotkam pełnokrwistego, trochę ciekawszego bohatera.
Na koniec słów parę o języku. Wspomniałam na początku, że nadanie kryminałowi atrybutów z myszką niekoniecznie musi stanowić o ulepszeniu dzieła. "Przetłumaczenie" dialogów na archaiczny, zgodny z epoką styl nie jest zadaniem łatwym i nie każdy sobie z nim radzi. Podczas gdy w przeczytanym niedawno "Gdańskim depozycie" zatopienie języka w epoce przedwojennej było bez zarzutu, tutaj nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie Jaszczuka posługują się jednak odrobinę zbyt współczesną polszczyzną. Trudno sobie wyobrazić, by w przedwojennym Lwowie kobieta zwróciła się do mężczyzny ze słowami "Całą noc balowałam z radiowcami i mam dziś w głowie zaćmienie księżyca. Piszę ogłoszenie o... jakiejś pieprzonej steno-pistce (...)", a inny z bohaterów zwraca się do drugiego "Porąbało cię?". Rzucanie od czasu do czasu słówkiem z lwowskiej gwary to niestety nie wszystko. Co nie znaczy, że warstwa językowa jest do bani, przeciwnie, słowem autor posługuje się wielce sprawnie i precyzyjnie (abstrahując od wymienionych zarzutów) i czytanie jego prozy sprawiło mi niezaprzeczalną przyjemność. Malowany jego słowem Lwów nabierał wyrazistości, tętnił kolorami i zapachami. Potrafi on pisać, oj potrafi.
Mimo paru minusów nie żałuję lektury "Planu Sary" i w nadziei na powrót Sterna w wielkim stylu sięgnę po "Marionetki".
Moja ocena: 3+/5.
Baza recenzji syndykatu "Zbrodnia w Bibliotece"
![]() |
Rynek we Lwowie nocą - czy to ta fontanna?... |