Jesteśmy w samym środku najgorętszego książkowego okresu - jesienią zawsze dużo się dzieje, bo targi, bo rozmaite nagrody, bo mnóstwo nowości. Nic dziwnego zatem, że mamy na liście sporo zmian.

Ostatnia (chyba?) część monumentalnego cyklu Folleta, cegła licząca 1200 stron, ledwie się ukazała, już wywindowała się na szczyt listy bestsellerów. Niewąptliwie działa tu magia nazwiska, a także popularność cyklu - bo raczej nie jakość. Ostatnie popisy autora, którego pokochaliśmy za "Igłę", "Klucz do Rebeki", a nawet "Filary ziemi", budziły mocne wątpliwości, czy to aby na pewno sam mistrz płodził te drewniane dialogi...
Tym, którzy Krimifantamanię znają dłużej, duetu Klüpfel & Kobr przedstawiać nie trzeba - wszak to autorzy poczytnego cyklu o komisarzu Kluftingerze. Wydane w Polsce dwa tomy furory nie zrobiły, z różnych względów, o których tutaj pisać nie wypada. Tak czy siak, Kluftinger to już w Niemczech klasyka, niekiedy bardziej udana, niekiedy mniej. "Grimmbart" zapowiada się ciekawie - rzecz o zamordowanej baronowej i baronie - dziwaku, spędzającym całe dnie w parku baśni na terenie ponurej posiadłości. Książkę mam i będę niedługo relacjonować.
O tej książce muszę Wam coś opowiedzieć. Będzie to historia tragiczna i bolesna. Otóż Herrndorf, rocznik 1965, autor licznych obsypanych nagrodami, niekiedy wybitnych, często poruszajacych dzieł, zmarł rok temu po długiej chorobie. Swoje zmagania z glejakiem wielopostaciowym opisywał na publicznym blogu, w sposób niezawoalowany, bezlitosny i ekshibicjonistyczny, sprawiając, że tysiące czytelników uczestniczyło w powolnym odchodzeniu. Zapiski z bloga ukazały się pośmiertnie w formie książki - będącej lekturą wstrząsającą, bolesną, ale i krzepiącą. W Polsce ukazała się tylko jedna książka Herrndorfa "Czik" (WAB 2013) w tłumaczeniu Agnieszki Kowaluk, więc nie powinno być wtopy, choć powieść jest pewnym wyzwaniem translatorycznym. Niniejszym bardzo ją polecam. A niniejsze "Obrazy twojej wielkiej miłości" to luźna kontynuacja "Czika", powieść szczególna, bo pisana już w czasie choroby - i niedokończona. Autor, wiedząc już, że książki nie dokończy, wzbraniał się przed wydaniem zgody na jej wydanie. W końcu uległ. Niedługo potem zmarł.
Pewnie niektórzy znają tego autora znacznie lepiej ode mnie, więc nie będę się wywnętrzać. Jest to wydawniczy pewniak - co napisze, to się sprzeda. I tym razem książka z niezawodnością szwajcarskiego zegarka wspięła się na listę. Zauważcie, że to już kolejna książka, mająca polską premierę wcześniej niż niemiecka.
5. Dave Eggers Der Circle (oryg. The Circle pol.-)
Książka ta była szałem tegorocznych wakacji. Gdzie człowiek nie poszedł, wszędzie "Circle", gdzie nie spojrzał "Circle". Z książką fotografowali się celebryci, czytali (rzekomo) wzięci literaci, politycy, rozmaite sławy. Dość sceptycznie podchodzę do tego typu szałowych, modnych efemeryd, więc zakupu nie zaryzykowałam, powieść wzięłam z biblioteki. Po opisie spodziewałam się obnażającej, bulwersującej historii - wszak książkę okrzyknięto "1984" epoki internetu, a autora nowym Orwellem, tudzież Huxleyem, godzącym we wszyskie fejsbuki, amazony i gugle tego świata. No więc... kategorycznie stwierdzam, że to nie jest nowy Orwell. Nie. To jadąca na fali, wykorzystująca współczesne lęki przed "przezroczystym" cyfrowym światem, literacko słabiutka i przewidywalna, a tym samym niewiarygodnie nudna historia. I tyle.
6. Bernhard Schlink Die Frau auf der Treppe (pol.-)
To znany polskim czytelnikom autor. Po znakomitym, szokującym i kontrowersyjnym "Lektorze" wiele lat czekaliśmy na dzieło podobnego kalibru. Zapowiedzi były szumne i obiecujące: "Kobieta na schodach" opowiada historię znanego zaginionego obrazu, który pojawia się po latach, ku zaskoczeniu w świecie sztuki, ale i wielkiej konsternacji trzech mężczyzn, których malowidło, a właściwie przedstawiona na nim kobieta, połączyła w sposób trwały i tragiczny. Po latach nieobecności dochodzi do spotkania w pewnej odległej australijskiej zatoczce: każdy z mężczyzn chce odzyskać to, co utracił. Tyle opis, tyle w skrócie treść. Książka towarzyszyła mi na wakacjach, ani trochę nie spełniając pokładanych w niej nadziei. Powieść niestety pod żadnym względem nie dorównuje "Lektorowi". Rozczarowanie.
7. Jan Weiler Das Pubertier (pol. Nastolatki pod mikroskopem, wyd. Amber 2014)
Książka ta, od wielu tygodni okupująca listę, pojawiła się już w poprzednim omówieniu listy, czyli tutaj. Tym razem tytuł jest już dostępny po polsku, wydawny dopiero co przez wydawnictwo Amber, z niewiadomych przyczyn jako poradnik... Tytuł "Nastolatki pod mikroskopem" jest... ehem, delikatnie mówiąc, średni i nijak nie oddaje pazura i ironii "Das Pubertier". Aż się boję zaglądać do środka, bo jeśli już tytuł jest tak dowciapny, to nie wiem, co się stało z resztą wspaniałego, ironicznego tekstu... Ale może to płonne obawy.

I znowu tytuł wydany świeżutko przez WAB. Tym razem autor to Szwed, zaś tytuł oraz blurb "napisana z przymrużeniem oka zajmująca historia emeryta" (bosz...) pozwalają przypuszczać, że może chodzić o klona wyskakującego przez okno stulatka. Czytał ktoś?...
Książka, która w tym roku zgarnęła najbardziej prestiżową nagrodę literacką w Niemczech, czyli Deutscher Buchpreis. No i jest problem, bowiem powieść ta, opowiadająca historię rozchwianego psychicznie studenta germanistyki, który spędza lato 1989 w urokliwym kurorcie Hiddensee, by przetrawić śmierć przyjaciółki, wprawiła wszystkich krytyków Bunderrepubliki w zbiorową ekstazę. Słychać pienia, że to druga "Czarodziejska góra", poetycka opowieść o inicjacji, wspaniała, mocna, liryczna, zaś Lutz Seiler z miejsca otrzymał etykietkę najbardziej znaczącego literata Niemiec. Wręcz odmienna jest natomiast opinia czytelników, którzy zgodnie twierdzą, że to "najnudniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytali". I bądź tu człowieku mądry.
Książka, która w tym roku zgarnęła najbardziej prestiżową nagrodę literacką w Niemczech, czyli Deutscher Buchpreis. No i jest problem, bowiem powieść ta, opowiadająca historię rozchwianego psychicznie studenta germanistyki, który spędza lato 1989 w urokliwym kurorcie Hiddensee, by przetrawić śmierć przyjaciółki, wprawiła wszystkich krytyków Bunderrepubliki w zbiorową ekstazę. Słychać pienia, że to druga "Czarodziejska góra", poetycka opowieść o inicjacji, wspaniała, mocna, liryczna, zaś Lutz Seiler z miejsca otrzymał etykietkę najbardziej znaczącego literata Niemiec. Wręcz odmienna jest natomiast opinia czytelników, którzy zgodnie twierdzą, że to "najnudniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytali". I bądź tu człowieku mądry.
Najbardziej enigmatyczna dla mnie pozycja na liście. Niewielka objetościowo (160 stron w dzisiejszych czasach, fiu fiu. Niektórzy powiedzą, że to dyskwalifikuje książkę w przedbiegach), niespektakularna opowieść życia parobka w odległej dolinie, opowieść o miłości, wyrażona prostymi, ale do głębi poruszającymi słowami. Nie wiem jak Wam, ale mnie przypomina to historię "Profesora Stonera"... Może to niemiecka odpowiedź na tę powieść. Kojący jest fakt, że najwyraźniej ludzie czytają też powieści nieokrzyczane i niekrzykliwe, co cieszy.
Reasumując: jest tu parę niespodzianek. Daje do myślenia fakt, że na liście dominują autorzy rodzimi, i to niekoniecznie tacy, których kojarzymy z listami najlepiej sprzedających się książek. Co nam to mówi o kondycji literackiej naszych sąsiadów - na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam.
Za tydzień lista ta może zresztą wyglądać zupełnie inaczej, bo w tym tygodniu ukazuje się sporo wyczekiwanych nowości, które mogą postawić sprzedaż książek na głowie. Między innymi najnowszy kryminał Nele Neuhaus "Żywi i martwi"...