Wydawnictwo: Ullstein
Siódma część cyklu Bodenstein-Kirchhoff
Data premiery: 10.10.2014
Liczba stron: 560
Cena: 19,99 euro
Książek Neuhaus się wyczekuje. Liczy dni do premiery. Z radością bierze do ręki pachnący farbą drukarską tom i zasiada do lektury. I choć dotychczas zagadka kryminalna za każdym razem była wielkim znakiem zapytania, to zawsze wiadomo było, czego się spodziewać - niezłego rzemiosła. W zasadzie stosowany tu od dłuższego czasu przepis na dobrze sprzedające się kryminały funkcjonował bez zarzutu: sympatyczni śledczy, dobre wyważenie intrygi i życia prywatnego bohaterów, kontrowersyjna tematyka, taka żeby wstrząsnąć, ale nie zdezorientować, i jasny podział na dobrych i złych, tak by przeciętna kobieta po czterdziestce (bo zgodnie ze statystyką to ona jest głównym targetem tej literatury), nie miała wątpliwości, komu kibicować. Do tego bardzo dobra konstrukcja, spore zapętlenie wątków (ale bez przesady), suspens, dużo napięcia - et voila.
Więc co tu, do cholery, się stało?... Co ja przeczytałam (gdzie tam, przeczytałam - zmęczyłam w bólach)? Gdzie jest Neuhaus? Kto ją podmienił? A przede wszystkim, kto napisał to dzieuo?...
Zaczyna się od tego, że Pia Kirchhoff szykuje się do miesiąca miodowego. Przygotowania te trwają wiele stron, składają się z pakowania walizek oraz wzdychania, jaką to wielką miłością bogdanka kocha swego świeżo poślubionego małżonka ("Kochała go każdym włóknem swego serca" - sic!!!). Już myślałam, że Neuhaus nagle postanowiła zmienić uprawiany gatunek i bez zapowiedzi przerzuciła się na romans, ale nie, w końcu pojawia się upragniony trup. Pewna starsza pani zostaje zastrzelona przez strzelca wyborowego. A potem, zaledwie dzień później, ofiarą snajpera pada następna kobieta - tym razem strzelec ubija ją celnym strzałem z oddali w jej własnym domu, o zgrozo, na oczach bliskich. Zero zarysowującego się motywu, kobiety nie miały wrogów, nie miały wspólnych punktów zaczepienia, ale sprawca najwyraźniej jest ten sam. Przypadek? Dzieło szaleńca? Dzielna pracoholiczka Pia, uwięziona między młotem (czyli miłością włóknistą) a kowadłem (poczuciem obowiązku), wybiera kowadło: rezygnuje z wyjazdu, by wspomóc równie dzielnego Bodensteina w jego detektywistycznych wysiłkach.
Mija kolejne sto stron, ofiar coraz więcej, choć nie można powiedzieć, by w jakikolwiek wpływało to na podniesienie temperatury czy wzmożenie napięcia. W okolicy jednej trzeciej książki właściwie staje się już jasne, o co chodzi. Pytanie więc: po co czytać dalej?... Zapewne po to, by spośród piątki bliźniaczo podobnych podejrzanych o identycznej motywacji wytypować tego jednego. Nie żeby przez to było ciekawiej, o nie. Zabójstwa przebiegają według ustalonego schematu, zero niespodzianek. Śledztwo przebiega według ustalonego schematu, zero niespodzianek. Za to mnóstwo miałkich rozmów o niczym. Powtarzanie do znudzenia wszystkiego, co już ustalono i czego nie ustalono. Napięcia tu nie uświadczysz. Niejako dla zrekompensowania tego mankamentu, autorka postanowiła dodać swej powieści odrobiny pieprzu i wprowadziła postać profilera. Ponieważ do nakreślenia charakterystyk bohaterów wybrała paletę monochromatyczną, profiler nie jest ani postacią barwną, ani nawet szarą - jest szablonowym bufonem i idiotą, który - co oczywiste - kładzie śledztwo. Jego postać przypomina papierową wycinankę przedszkolaka, a już dialogi między nim a resztą zespołu to mistrzostwo świata w drętwocie i schematyzmie. Aha, pojawia się jeszcze drugie ziarno pieprzu: parytetowa lesbijka.
Największym grzechem tej książki, choć właściwie nasuwa się tu inne określenie - największym jej absurdem - jest jej temat przewodni. Jak w poprzednich tomach, także i tu mamy do czynienia z napiętnowaniem jakiegoś zjawiska generującego zło. Tym razem na tapetę poszła transplantologia. Temat, jak wiadomo, bardzo kontrowersyjny, budzący wielkie emocje, nie do końca sprecyzowany przed jurysdykcję, obłożony wieloma przesądami - słowem, wymagający rzetelnego researchu, wielkiego wyczucia, i być może zachęty do szeroko zakrojonej społecznej dyskusji. Tymczasem zamiast rzetelnego potraktowania tematu mamy tu magiel. Czarno-białe resentymenty, powielanie sensacyjnych motywów rodem z najgorszych brukowców, granie na najbardziej prymitywnych, niskich uczuciach - a wszystko na poziomie groszowego powieścidła. Nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy po lekturze uroczyście palili podpisane przez siebie oświadczenia woli w sprawie dawstwa narządów. Czy na pewno o to chodziło?...
Nie wiem, co mnie bardziej drażniło w tej książce: płytkie i krzykliwe potraktowanie tego jakże ważnego tematu, czy jej łzawość i romansidłowość. O włóknistej miłości już wspomniałam, nie jest to bynajmniej jedyne miejsce, w którym Pia daje wyraz swym uczuciom. Ona tak o tej miłości na co piątej stronie tokuje. Jednak wszystko przebija zakończenie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem ostatniego zdania:
Za górami Taunusu zachodziło ogniście czerwone słońce, goście wiwatowali i gwizdali z zachwytem. Czy mógłby być piękniejszy moment na pocałunek?
Sliozy, chusteczki, wielka miłość...
Gdzie i kiedy: region Ren-Men, Niemcy, grudzień 2012 - styczeń 2013
W dwóch słowach: nuda i uprzedzenieDla kogo: dla fanów
Ciepło / zimno: 25°
No to ogromne rozczarowanie !
OdpowiedzUsuńJa swojej przygody z Neuhaus jeszcze nie zacząłem, "Śnieżka" wciąż czeka, a ponoć najlepsza powieść "Zły wilk" właśnie się u nas ukazała.
pozdrawiam
tommyknocker
To Cię trochę pocieszę, że i "Śnieżka" i "Wilk" znacznie przewyższają poziomem to dzieuo. Nie mam pojęcia, co się stało...
UsuńI to właśnie w tym momencie powinien pojawić się ów snajper, by nie dopuścić do pocałunku w tak przepięknych okolicznościach przyrody.
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie, nie ma mowy, bym to kiedykolwiek przeczytała :)
Właśnie tak :-)
UsuńTo podobnie jak z nową powieścią Yrsy Sigurdardottir - też się popsuło. A tu...bardzo niedobrze, że powieściopisarka podejmuje się poważnego tematu jak transplantologia, obsmarowując go. Przecież przeszczepianie narządów to nie jest zło!
OdpowiedzUsuńYrsę sobie na razie odpuściłam... Tutaj problem polega na tym, że nie neguje się przeszczepów per se, tylko oskarża lekarzy o nadużycia (owszem, są, ale nie na taką skalę i nie TAKIE). Może powstać wrażenie, że wszyscy lekarze i kliniki to jedna wielka mafia, mająca za nic ludzkie życie...Zaszczepienie takiego przekonania, choćby w garstce podatnych czytelników, jest po prostu szkodliwe...
UsuńAgnieszko, offtopic :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłem "Stonera" i jutro w moim wpisie odsyłam czytelników do Twojej recenzji. Nie umiem tak pięknie napisać o tej wyjątkowej książce !! Ostatnie strony opowieści przeżywałem tak samo jak Ty. W takich chwilach literatura zachwyca.
tommyknocker
Tommy, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że odebrałeś tę książkę podobnie jak ja!... Masz absolutną rację - dla takich książek w ogóle czytamy.
UsuńJestem ciekaw, czy w Niemczech wydano dwie pozostałe powieści tego autora ? Może i u nas ktoś się skusi..
Usuńtommyknocker
Nie, ukazał się tylko "Stoner". Ale po tym spektakularnym sukcesie (książka naprawdę świetnie się sprzedała) może wydawcy zaryzykują publikację i pozostałych, kto wie?...
UsuńOby tak było..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
tommyknocker
Właśnie czytam "kto sieje wiatr", ale tu na szczęście jest bardziej kryminałowo.
OdpowiedzUsuńNo nie, powiedz, że to nieprawda! Neuhaus straciła wenę???
OdpowiedzUsuńopty
no tak było
OdpowiedzUsuń