Wydawnictwo: Knaur
Data wydania: 11.01.2013
Liczba stron: 640
Tytuł oryginału: The Fifth Witness
Tytuł oryginału: The Fifth Witness
Kryminały sądowe to, wydawałby się, kwintesencja gatunku. To tutaj, nie licząc policyjnych procedurali, spełnia się mit o ukaranej winie. I choć roztaczana przez uprawiających ten gatunek autorów wizja rzadko ma coś wspólnego z rzeczywistością, to jednak wciąż chętnie czytamy bajki o sprawiedliwości, która, choć nierychliwa, to jednak w końcu dosięga zbrodniarza. I jak to w bajkach, nie może zabraknąć rycerza na białym koniu, ratującego z opresji dziewice i wcielającego się w rolę Iustitii. Rycerzem tym zwykle bywa szlachetny adwokat, który broni niesłusznie posądzonych, a czasami nawet bezwzględnych kryminalistów - ale tylko dlatego, że ktoś musi.
Jak to się ma do powieści Michaela Connelly'ego, mistrza amerykańskich procedurali, ojca Harry'ego Boscha, którego walka ze złem to już dziś klasyka? Connelly powrócił do drugiego ze swych protagonistów, adwokata Mickey Hallera, tego - jak twierdzą fani Boscha - mniej udanego i chyba nawet mniej lubianego przez samego autora. Haller nie jest rycerzem na białym koniu, nie jest szlachetnym bojownikiem o sprawiedliwość, on po prostu wykonuje swoją robotę, nie troszcząc się o to, czy klient, w imieniu którego występuje, zbrodnię popełnił, czy nie. Bronić trzeba, i tyle.
A bronioną tym razem jest Lisa Trammal, była nauczycielka, rozwódka i matka jednego syna, walcząca z krwiopijczymi bankami, które na skutek pęknięcia nieruchomościowej bańki wymuszają na łatwowiernych Amerykanach licytacje domów, których ci nie są w stanie spłacać. Lisa zostaje oskarżona o zamordowanie bankiera i na arenę wkracza Haller. A jest on piekielnie dobry w tym, co robi. To, co następuje, przypomina wielką, toczoną na słowa batalię. Za to właśnie kochamy amerykański system jurysdykcji, za to maglowanie świadków, za starannie przemyślane i drobioazgowo przygotowane strategie, za manipulacje, za ważone słowa, za grę va banque i za spekulacje, za krętactwa i bezwzględne, niszczące podchody, jakie eufemistycznie określa sie tu miename procesu z udziałem przysięgłych. Nic to, że przygotowania do tego spektaklu przypominają wielką wojenną kampanię, a pierwsze rozgrywki między oskarżycielem a obroną szachowe rozgrywki między Karpowem a Kasparowem. Nic to, że śledzenie prawniczych kruczków bywa niekiedy tak samo mozolne jak przegryzanie się przez korespondecncję z biurokratycznym urzędem - Connelly jest rutyniarzem, wie, jak zagrać na emocjach i poprowadzić wątki, by nie popuścić żelaznego uchwytu, w jakim trzyma czytelnika.
Widowiskowość tego spektaklu idzie w parze z trzeźwą i lakoniczną narracją. Kluczowa kwestia - winna czy niewinna - zostaje zepchnięta na margines, liczy się, by wygrać. A przynajmniej do czasu. Widać w tym mistrzowską rękę autora, który do samego końca jest prawdziwym panem i liderem tych igrzysk. Igrzysk, których zakończenie zaskoczy nawet wtrawnych i uważnych czytelników. I tak Connelly po raz kolejny dowiódł, że nadal może stawać w szranki z najlepszymi, nawet w tym trudnym i niszowym segmenci literatury kryminalnej. I że nadal wygrywa.
Jak to się ma do powieści Michaela Connelly'ego, mistrza amerykańskich procedurali, ojca Harry'ego Boscha, którego walka ze złem to już dziś klasyka? Connelly powrócił do drugiego ze swych protagonistów, adwokata Mickey Hallera, tego - jak twierdzą fani Boscha - mniej udanego i chyba nawet mniej lubianego przez samego autora. Haller nie jest rycerzem na białym koniu, nie jest szlachetnym bojownikiem o sprawiedliwość, on po prostu wykonuje swoją robotę, nie troszcząc się o to, czy klient, w imieniu którego występuje, zbrodnię popełnił, czy nie. Bronić trzeba, i tyle.
A bronioną tym razem jest Lisa Trammal, była nauczycielka, rozwódka i matka jednego syna, walcząca z krwiopijczymi bankami, które na skutek pęknięcia nieruchomościowej bańki wymuszają na łatwowiernych Amerykanach licytacje domów, których ci nie są w stanie spłacać. Lisa zostaje oskarżona o zamordowanie bankiera i na arenę wkracza Haller. A jest on piekielnie dobry w tym, co robi. To, co następuje, przypomina wielką, toczoną na słowa batalię. Za to właśnie kochamy amerykański system jurysdykcji, za to maglowanie świadków, za starannie przemyślane i drobioazgowo przygotowane strategie, za manipulacje, za ważone słowa, za grę va banque i za spekulacje, za krętactwa i bezwzględne, niszczące podchody, jakie eufemistycznie określa sie tu miename procesu z udziałem przysięgłych. Nic to, że przygotowania do tego spektaklu przypominają wielką wojenną kampanię, a pierwsze rozgrywki między oskarżycielem a obroną szachowe rozgrywki między Karpowem a Kasparowem. Nic to, że śledzenie prawniczych kruczków bywa niekiedy tak samo mozolne jak przegryzanie się przez korespondecncję z biurokratycznym urzędem - Connelly jest rutyniarzem, wie, jak zagrać na emocjach i poprowadzić wątki, by nie popuścić żelaznego uchwytu, w jakim trzyma czytelnika.
Widowiskowość tego spektaklu idzie w parze z trzeźwą i lakoniczną narracją. Kluczowa kwestia - winna czy niewinna - zostaje zepchnięta na margines, liczy się, by wygrać. A przynajmniej do czasu. Widać w tym mistrzowską rękę autora, który do samego końca jest prawdziwym panem i liderem tych igrzysk. Igrzysk, których zakończenie zaskoczy nawet wtrawnych i uważnych czytelników. I tak Connelly po raz kolejny dowiódł, że nadal może stawać w szranki z najlepszymi, nawet w tym trudnym i niszowym segmenci literatury kryminalnej. I że nadal wygrywa.
Pierwsze zdanie: "Pani Pena spojrzała na mnie z drugiego końca tylnego siedzenia i błagalnym gestem uniosła ręce. "
Gdzie i kiedy: Los Angeles, współcześnie
W dwóch słowach: winna, niewinna?Dla kogo: dla wielbicieli kryminałów prawniczych i amerykańskiego systemu jurysdykcyjnego
Ciepło / zimno: 88°
Kocham kryminały Connelly'ego, a te z Boschem to już w ogóle. Ale z Hallerem też są znakomite i cieszę się, że adwokat Cię nie zawiódł :)
OdpowiedzUsuńA Connelly dowiódł, że jest mistrzem pióra, nie każdemu pisarzowi udaje się sztuka stworzenia od podstaw nowego bohatera tak udanie.
Haller nie zawiódł, ciekawa jestem, czy autor ma jeszcze wobec niego jakieś zamiary. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby coś sądowego się jeszcze pojawiło, bo lubię, nawet bardzo, a mało jest autorów, którzy piszą na takim poziomie. Poza Turowem i Grishamem właściwie nikt mi nie przychodzi do głowy...
UsuńConnelly'ego znam i lubię, i spoglądam na półkę, gdzie "Piąty świadek" kurzy się od pewnego czasu..
OdpowiedzUsuńSerii z Hallerem trochę się obawiałem, ale niepotrzebnie. Każda książka tego autora jest bardzo dobra. Która jest najlepszą wg Ciebie ?
tommyknocker
Nie wszystkie czytałam (a jest tego trochę), choć jakiś czas temu udało mi się zgromadzić wszystkie jego książki. Bardzo dobry jest "Ostatni kojot", znakomity "Poeta", z nowszych podobały mi się "Echo Park" i "9 smoków"... A serii z Hallerem też się trochę bałam, ale tak mi się spodobał "Piąty świadek", że zabiorę się za kolejne (a właściwie poprzednie)...
Usuń"Poeta" to mój faworyt :)
OdpowiedzUsuń"9 smoków" i "Piąty świadek" czekają w kolejce.
pozdrawiam
tommyknocker
Connelly w ogóle jest świetny :-)
UsuńSzczerze uwielbiam tego autora, przeczytałam już dużą część jego dorobku, ale akurat tej powieści nie miałam jeszcze w rękach:) Bardzo interesująca strona, zostanę na dłużej :)
OdpowiedzUsuńZapraszam częściej :-)
UsuńNie słyszałam nigdy wcześniej o tym autorze, ale po twojej recenzji chętnie sięgnę po jego książki.
OdpowiedzUsuń