Wydawnictwo: Limes
Tytuł oryginału: Last to Die
Data premiery: 26 kwietnia 2013
Ilość stron: 416
Cena: € 19,99
Azjatycka precyzja i amerkańska fantazja. Mrówcza pracowitość i anglosaski dar opowiadania. Skromność, niepozorność i grube miliony zarobione pisaniem. Tess Gerritsen. Nie ulega wątpliwości, że opanowała do perfekcji sztukę tworzenia pasjonujących thrillerów. Zawiązanie intrygi to u niej niemal zawsze trzepotanie serca, suspens to mrowienie w kończynach, zwroty akcji to żołądek wędrujący do gardła, zaś finał to zdumienie graniczące z szokiem. Wydawałoby się, że w tym przepisie na thriller doskonały nie brakuje dosłownie niczego. Czemu jednak w czasie i po lekturze odnoszę wrażenie, jakbym zjadła nafaszerowanego glutaminianem sodu fastfoodowego hamburgera, a nie soczysty, delikatny i marmurkowy plaster wołowiny z bydła Wagyu (przepraszam wszystkich wegetarian)?...
W swym najnowszym produkcie Gerritsen rozpoczyna ciekawie, frapująco, tak że w człowieku budzi się nadzieja na mięsiwo najlepszego gatunku. Autorka wrzuca migawki z trzech epizodów, w których giną ludzie - wypadek drogowy, którego ofiary giną od strzałów w głowę, eksplozja domu, włamywacz, który z broni palnej unicestwia mieszkańców. Coś te wydarzenia jednak łączy. Za każdym razem z dramatu wychodzi cało dziecko. Każde z tych dzieci, a właściwie nastolatków, już raz straciło rodziców, i każde z nich traci ponownie rodzinę zastępczą. Co łączy te śmierci?
Potem przenosimy się już do odludnej, przypominającej twierdzę prywatnej szkoły z internatem w nieprzebytych leśnych ostępach niedaleko Bostonu. Wychowankowie tej placówki są wyjątkowi - każde z dzieci przeżyło jakąś tragedię, każde straciło w dramatyczny sposób rodzinę, każde koi poszarpaną duszę i zbroi się do stawienia czoła złu tego świata. Szkoła ma być dla nich oazą, w której odzyskają spokój i powrócą do normalnego życia. Czy na pewno tylko oazą?...
Gerritsen nawiązuje w tej powieści do co najmniej dwóch poprzednich tomów z Rizzoli & Isles, jeśli ktoś zatem chciałby sięgnąć po tę nowość, lepiej, by przedtem zapoznał się z "Klubem Mefista" i "Doliną umarłych", w przeciwnym razie będzie mógł zaledwie domyślać się tła i pochodzenia niektórych wątków, które się tutaj pojawią. Tak, dobrze zgadliście, nie zabraknie i tym razem osobistych perypetii obu pań, które już dawno zaczęły nużyć. Ziewanie nad długimi stronicami wypełnionymi płytkimi dylematami, dramatami i rozterkami jest zawarte w cenie książki. All inclusive.
Czyta się to to błyskawicznie, wszak to fast food, i taki sami niesmak pozostaje po konsumpcji. Owszem, jest sprawnie, jest jakie takie tempo, atmosfera grozy, napięcie, parę zgrabnych zwrotów akcji - przecież Gerritsen nie pisze pierwszego thrillera, żeby nie wiedzieć, jak się to robi. Jednak kiedy śledzę poczynania tych genialnych asów amerykańskiej kryminalistyki i stwierdzam, w co bezrefleksyjnie się pakują (znowu), to zaczynam mieć wątpliwości, dlaczego autorka wyposażyła swych bohaterów w rozumek i uczuciowość nastolatki z amerykańskiej prowincji, interesującej się... no właśnie, czym? Facebookiem? Celebrytami? Telewizją?... Chyba nawet nie to, bo w telewizji przecież czasem leci jakiś kryminał (CSI czy cóś), z którego nawet najgłupsza nastolatka dowie się, że policjant (średni, nie as) pewnych rzeczy nie robi, na przykład nie włazi nieuzbrojony do opuszczonej hali, bo na pewno czyha tam zbrodzień. I oczywiście czyha (w sumie nie wiadomo, dlaczego, bo na zdrowy rozum musiałby być telepatą albo czyhać tam parę miesięcy), ale superkobiety z serii Rizzoli i Isles oczywiście o tym nie wiedzą. Bo nie byłoby napięcia. I zwrotów akcji. I trzepotania serca. Rozwiązanie zagadki przypomina nieco kleks obrzydliwego majonezu dodanego do tego hamburgera - doklejony wątek pseudoszpiegowski to... płycizna, jakich mało.
Przeczytałam. Serce mi parę razy zatrzepotało, owszem, bo nawet ja od wielkiego dzwonu zżeram jakiegoś hamburgera. Choć coraz rzadziej. Bo chyba na starość komórki smakowe stają się bardziej wybredne. I wzdychają z rozkoszy tylko nad wyrafinowanymi daniami.
Acha, w Polsce ukaże się już w czerwcu, w Albatrosie.
Tess Gerritsen w Monachium (zdjęcie ze zbiorów prywatnych) |
Gdzie i kiedy: USA, okolice Bostonu, współcześnie
W dwóch słowach: taśmowo i sztampowo
Dla kogo: dla fanów serii i amerykańskich thrillerów
Ciepło / zimno: 42°
Cykl Rizzoli & Isles
2001 The Surgeon (Chirurg) (niem. Die Chirurgin)
2002 The Apprentice (Skalpel) (niem. Der Meister)
2003 The Sinner (Grzesznik) (niem. Todsünde)
2004 Body Double (Sobowtór) (niem. Schwesternmord)
2005 Vanish (Autopsja) (niem. Scheintot)
2006 The Mephisto Club (Klub Mefista) (niem. Blutmale)
2008 The Keepsake (Mumia) (niem. Grabkammer)
2010 Killing Place (Dolina Umarłych) (niem. Totengrund)
2011 The Silent Girl (Milcząca dziewczyna) (niem. Grabesstille)
2012 Last to Die (Ostatni, który umrze) (niem. Abendruh)
Inne
1996 Harvest (Dawca) (niem. Kalte Herzen)
1997 Life Suport (Młodość dla wybranych lub Infekcja) (niem. Roter Engel)
1998 Bloodstream (Opary szaleństwa lub Nosiciel) (niem. Trügerische Ruhe)
1999 Gravity (Grawitacja) (niem. In der Schwebe)
2007 The Bone Garden (Ogród kości) (niem. Leichenraub)
I tak kupię. Mam fioła na punkcie książek Tess.
OdpowiedzUsuńJa w sumie też... dlatego dałam się skusić. Ciekawe, jak Ty ją odbierzesz:-)
UsuńZdaję sobie sprawę z wielu niedociągnięć kolejnych części cyklu, że Tess G. zaczyna "lecieć" na iloąć, ale i tak czytam kolejne pozycje. Przede mną jeszcze Milcząca dziewczyna.
Usuń"Milcząca dziewczyna" podobała mi się znacznie bardziej, ciekawe były te azjatyckie wtręty, choć i tam nie obyło się bez pewnej schematyczności.
UsuńJa czytam 1-2 książki płodnych kryminalistów i na tym poprzestaję,żeby się nie przejeść:) Każde danie w końcu się nudzi.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest... Choć jak coś smakuje, to człowiek myśli, że tak będzie zawsze.
UsuńLubię od czasu do czasu kryminał ale jakoś nie bardzo mi się podoba. Raczej nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńCzyli się nie pomyliłam, twierdząc, że duet Rizzoli & Isles przestał być strawny, dla mnie już od dawna.
OdpowiedzUsuńJak każdy pisarz, Gerritsen ma kółko zagorzałych fanów i to jest jak najbardziej normalne, wprawdzie ja zdecydowanie do nich nie należę, ale rozumiem tych co wielbią:).
Mnie się już zdecydowanie przejadło... Coraz mniej mnie bawią takie typowe, zgrane amerykańskie fabuły. A przecież Amerykanie mają też kogoś takiego jak Burke, Woodrell czy Lansdale!
UsuńUwielbiam jej książki :D
OdpowiedzUsuńTą też przeczytam!
Przeczytam na pewno :) Czasem jest ochota na fastfood nawet w wykonaniu pani G.!
OdpowiedzUsuńp.s. szkoda, że nikt u nas nie interesuje się w/w Woodrellem, Burke czy Lansdalem..
/tommy/
No, takie niszowe to trochę... Niemcy ostatnio dość mocno idą w tym "lansdalowskim" kierunku, tam to się czyta, sprzedaje i wydaje. Ale Gerritsen też lubią:-)
UsuńNiby ciekawie, ale z Twojej recenzji bije taka niepewność do tej książki. Pewnie, wymieniasz jej plusy, ale bez większego przekonania. Ja się zastanowię, czy jest w ogóle sens sięgać po tę książkę.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, dla mnie to było jednak rozczarowanie. Nie wiem, czy to przejściowe zmęczenie tym gatunkiem, czy już mi się przestały podobać płyciutkie i prędziutkie kryminałki.
UsuńJa na razie po przeczytaniu recenzji czuję się nafaszerowana cholesterolem:) Poprzestałam na "Dolinie umarłych" i do następnych przysiądę, gdy mocno zgłodnieję:D
OdpowiedzUsuń"Dolina umarłych" jeszcze mi się podobała. Tutaj autorka próbuje trochę wskrzesić klaustrofobiczną atmosferę tamtej książki, ale raczej z miernym skutkiem.
UsuńA ja pewnie kiedyś przeczytam, bo czemu i nie? Nawet do fast fooda się zdarza czasem wstąpić... Dopiero 2 powieści autorki czytałam, ale polubiłam ją. Z czasem na pewno poczytam więcej, choć rzeczywiście wykwintnie nie jest, ale głód zaspokaja :)
OdpowiedzUsuńJa nie twierdzę, że każdego dnia wtranżalam polędwicę z Kobe, ale jakoś poczułam się rozczarowana - zbyt jałowo było. Zabrakło tego "czegoś", pazura, zaskoczenia.
UsuńHeh, ależ nam wychodzi to metaforyzowanie o mięchu. Ostatnio ja jadam jednak w miarę wykwintnie. Same 5/6 i 6/6. Lepiej nie psuć dobrej passy (i trzymać linię) fast-foodami. ;) Uwierzę na słowo, a przeczytam jak nie będzie nic innego. Bez ciśnienia, znaczy się.
UsuńJa też mam takie długie fazy:-) Nawet się zaczynam wtedy niepokoić, że mi się coś gust przytępił...
UsuńI tak przeczytam.
OdpowiedzUsuńHmmm, normalnie takich rzeczy nie zauważam, ale skoro już zauważyłam, to Ci powiem, że w podpisie pod zdjęciem masz Gerrtisen zamiast Gerritsen...
OdpowiedzUsuńA w notesiku pamięci zapisuję, że jeśli już sięgać po Gerritsen, to po "wczesną" - dzięki za cynk ;)
Dzięki za czujność, już poprawione:-)
UsuńGerritsen rzeczywiście lepiej czytać po kolei, choć na przykład "Milczącą dziewczynę" chyba nawet można wciągnąć bez znajomości poprzednich tomów.
Hihi, bardzo 'mięsista' recenzja.. a autorki Tess jeszcze nie znam :)
OdpowiedzUsuń