O Juli Zeh, ochrzczonej mianem pisarki dyplomowanej, można niezbicie powiedzieć jedno - że zna swój fach. Piórem posługuje się jak murarz kielnią, choć to słabe porównanie, nieuwzględniające pierwiastka artystycznego, subtelnej granicy między rzemiosłem, a sztuką. Weźmy więc inne - Zeh posługuje się piórem jak rzeźbiarz dłutem, by ze zwykłych wyrazów (kamienia) tworzyć (ciosać) wyrafinowane opowieści (kształty). Można ten jej styl kochać lub nienawidzieć, ale nie można pozostać nań obojętnym.
Powieść "Nullzeit" powstała w zeszłym roku i nie została jeszcze przetłumaczona na polski. Swoim klimatem przypomina sztukę kameralną, a nie zamaszystą epicką kolubrynę, koncentrując się na niewielu zdarzeniach i jeszcze mniejszej ilości osób - trójkącie w zasadzie, i to trójkącie naładowanym seksem, przemocą i namiętnością. Jest tu więc Sven, uciekinier. Jest Jola, prowokatorka. I Theo, niespełniony pisarz. Sven od czternastu lat prowadzi kursy nurkowania na jakiejś odległej wyspie na Atlantyku - sądząc po surowej, wulkanicznej otoczce wyspy zapewne jest nią Lanzarote. Przed czym uciekł? Sven, który ukończył studia prawnicze, ale nie udźwignął ciężaru ostatniego egzaminu, uciekł przed życiem. Przed swym krajem. Przed ludźmi. Na wyspie zbudował swą egzystencję, wędrując między światem atlantyckich wiatrów, czarnych plaż i dzianych turystów, a podwodną utopią, w której granica między życiem a śmiercią jest tak płynna, jak woda, w której nurkuje. Jola, a właściwie Jolanthe Augusta Sophie von der Pahlen, głodna kariery aktoreczka płytkiego serialu, przybywa na wyspę wraz ze swym towarzyszem Theo, by zgłębić tajniki nurkowania i w ten sposób przygotować się do nowej roli, którą chciałaby dostać. Co łączy ją ze sporo starszym pisarzem, autorem jednej książki, wiecznie płodzącym swe opus magnum? Seks? Na pewno tak. Przemoc? Bez wątpienia. Skomplikowane wzajemne relacje pełne tyraństwa, uzależnień i poddaństwa? Na to wygląda. Nienawiść? Czasami. Śmiertelne gierki? Tak!
To wszystko poznajemy z perspektywy Svena, który każdy z czternastu dni spędzonych w towarzystwie oryginalnej pary. I z perspektywy pamiętnika Joli, która w pokrętny, przedramatyzowany sposób opowiada to samo. Zaraz, to samo?... Z czasem zauważamy, że opowieść Joli odbiega od relacji Svena. Początkowo są to drobiazgi, niuanse, które można zrzucić na karb odmiennej percepcji lub interpetacji rzeczywistości. Później okazuje się, że obie relacje odbiegają od siebie w sposób znaczący, aż wreszcie prezentują kompletnie różną wersję wydarzeń. Co jest prawdą? I kto decyduje o tym, co nią jest? Czytelnik zostaje skonfrontowany z zagadką, której nie sposób przeniknąć. A Juli Zeh uwodzi na swój chłodny, bezpretensjonalny sposób, prowadząc przez meandry półprawd, domysłów, matactw i manipulacji. Czy to Sven, sporządzając relację z wydarzeń na polecenie adwokatki, celowo przedstawia korzystną dla siebie wersję? A może Jola prowadzi prodwójną, ba, potrójną grę i manipuluje obu mężczyznami, którzy krążą wokół niej niczym satelity?...
I czymże jest ta powieść? Obyczajową opowieścią z wątkiem kryminalnym? A może jedną wielką przenośnią, w której zagłębiamy się jak nurek z automatem oddechowym, zdani na łaskę i niełaskę zawodnej techniki? Zdania są podzielone. Faktem jest, że Zeh po mistrzowsku roztacza przed nami tę niejednoznaczną głębię. I nawet jeśli nie zobaczymy w jej wodach wszystkiego, co chciałaby, byśmy ujrzeli, to mimo to przeżyjemy barwną, pasjonującą i przenikającą na wskroś przygodę. Podwodną, ale nie tylko.
Pierwsze zdanie: "Rozmawialiśmy o kierunku wiatru, falach i o tym, jaki będzie ten listopad."
Gdzie i kiedy: wyspa na Atlantyku, zapewne Lanzarote, współcześnie
W dwóch słowach: głębia i ułuda
Dla kogo: dla miłośników prozy subtelnej, niejednoznacznej i egzotycznych plenerów
Ciepło / zimno: 94°
Uu, wysoką notę dałaś, czyli lektura obowiązkowa. Kiedyś na KiS był wątek o tej pisarce i jej powieści "Ciemna materia", ale później umknęła w zalewie innych:)
OdpowiedzUsuńTak jak w przypadku "Ciemnej materii" książkę trudno sklasyfikować jako czysty kryminał. Szczerze mówiąc, coraz bardziej gustuję w takich opowieściach "z pogranicza", które poprzez skrzyżowanie gatunków dają nową jakość. W dodatku z żadnej innej książki nie dowiedziałam się tyle o nurkowaniu:-)
UsuńGorąca nota mnie motywuje, ale - wybacz! - jak przeczytałam o "Joli prowokatorce" to opanował mnie taki głupi chichot, że jeszcze sobie brodę podpluwam ;)
OdpowiedzUsuńAle że co?... Wyobraziłaś sobie tę Jolę, czy imię Ci się skojarzyło (swoją drogą, na początku lektury sądziłam, że to Polka, a to niemiecka ahystokhatka jest).
UsuńSkojarzenie to było natury czysto osobistej, opartej na towarzyskiej anegdotce, której przytaczać nie ma sensu ;)
UsuńA u mnie po raz kolejny Zeh wyleciała z ostatecznej listy książkowych zakupów - teraz widzę, że niesłusznie. Pocieszam się tylko tym, że Jenny Erpenbeck godnie ją zastąpi:)
OdpowiedzUsuńI coraz bardziej podobają mi się niemieckie okładki książek.
Nie wiem, czy można porównywać te dwie pisarki, bo Erpenbeck zupełnie nie znam:-( Ale Zeh spodobała mi się na tyle, że na pewno przeczytam wszystko, co napisała...
UsuńA ja nie wiem, co to jest kielnia. Hm.
OdpowiedzUsuńI mimo, że tak ładnie o niej piszesz, że rzeźbi, że artystka, że nienawidzić (ja mam tak z aktorką Julliette Lewis - ją się albo kocha albo nienawidzi, ja kocham, choć nienawidzę) - nie znam! Pierwsze słyszę!
Ostatnio w ogóle masz skłonność do takich wielkich przenośni, nie? Z Drwalem chyba było podobnie... :) Niech tłumaczą na polski! (choć pewnie będzie ciężko, skoro to takie pogmatwane) - Ty może? :) To i przeczytam chętnie. Zeby pokochać, albo znienawidzić :)
Jak to nie wiesz, co to jest kielnia?!... To podstawowe narzędzie, jak grabie i szpadel, należące do elementarnego wyposażenia każdego szanującego się trzylatka w piaskownicy;-)
UsuńJuli Zeh polecam szczerze, choć jej powieściom daleko od typowych kryminałów, a właściwie, to moim zdaniem one nimi nie są.
A przenośnie wielkie i egzaltowane to moja specjalność:-) Dobrze, że nie piszę książek, bo niebezpiecznie dryfowałabym wokół gatunków zbliżonych do Mniszkówny;-)
Wspomnienia o okresie, w którym ja byłam trzylatkiem, są jakieś takie... zamglone :) Ale widzisz, człek się cały czas uczy czegoś nowego :)
UsuńA może powinnaś właśnie pisać? :) Akurat wiesz o słowie pisanym niż niejeden (khe, khe) pożal się boże pisarzyna :)
Zapraszam: http://przeczytalamksiazke.blogspot.de/2013/05/czas-napisac-post-o-zupenie-innej.html
OdpowiedzUsuń:)
Świetny styl recenzji. :)
OdpowiedzUsuńAutorki kompletnie nie kojarzę, a szkoda, bo i historia wydaje się ciekawa, i tło intrygujące. :)
Po "Instynkcie gry" Zeh mialam juz nic nie czytac tej autorki (ksiazka bdb, ale w jakis sposob odrazajaca) - a tu znowu kusisz! :-)
OdpowiedzUsuńDobrze, ze jeszcze nie ma w PL, zdaze sie przygotowac psychicznie ;-)).
Odrażająca?... I bardzo dobra zarazem? Przeczytam! "Nullzeit" odrażające nie jest, a przynajmniej mnie nic nie odrzucało, choć faktycznie relacje łączące Jolę i Thea mogą przypominać grząskie bagno. I trudno doszukać się w nich piękna. A kiedy i czy w ogóle książka pojawi się w Polsce, nie wiem... Więc masz odroczenie;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBardzo starannie dobierasz sobie lektury! Tak wysoka nota to gwarancja czegoś ciekawego, żeby nie powiedzieć doskonałego :))
OdpowiedzUsuńBaardzo lubię Juli, jej książki są po prostu ciekawie napisane. A ty mówisz: murarz z kielnią? No dobrze, że się poprawiłaś, bo zaraz chciałam protestować:)
OdpowiedzUsuńCzytałam już "Orły i anioły" oraz "Ciemną materię", obie bardzo dobre. Mam w planie jeszcze "Instynkt gry", który musi się po prostu odleżeć, więc tym bardziej cieszę się,że jej nowa książka jest równie dobra i mam nadzieje,że u nas też ją wydadzą.
opty2
Mam wielką ochotę na pozostałe książki Juli Zeh, a skoro Tobie się podobały, to nie boję się już zainwestować:-) Zresztą w bibliotece też pełen zestaw:-)
Usuńczas leci ale mozna go spedzic na czytaniu
OdpowiedzUsuń