Aniński las jest dla mnie synonimem dzieciństwa. Kiedy byłam małą dziewczynką, wędrowałam po piaszczystych ścieżkach wśród brzóz, brodziłam po kolana we wrzosie, liczyłam mrowiska, a wieczorami mama opowiadała mi bajki o mrówkach. Las inaczej pachnie pod koniec sierpnia, kiedy powietrze przesyca cierpki aromat zmęczonych zbyt długim upałem brzozowych liści, inaczej w wyjałowionym z aromatów lutym. Znam każde drzewo i ścieżkę jak inni domowe sprzęty i wzorek na dywanie.
Wróciłam do domu. Drzewa, ciężarne od wilgoci, z poczerniałymi od deszczu pniami, spoglądały lekko obrażone, wyniosłe. Ich zieleń jest wyzywająco głęboka, intensywna, kojąca. Kiście sosnowych igieł zwieszają ciężko łby i kołyszą się niechętnie na wietrze. Zapładniające wyobraźnię zapachy, obrazy, barwy. Powinno mi się tu dobrze pracować, ale mój organizm jak zwykle broni się przed zmianami, protestuje przed cząsteczkami polskiego kurzu, wdzierającymi się do śluzówek. Czy można mieć alergię na Polskę?... Aplikuję sobie potężną dawkę leków antyhistaminowych i wreszcie mogę funkcjonować jak człowiek. Znowu mam oczy zamiast szparek, a nos przestaje służyć do trąbienia. Chłonę leśne powietrze i czuję, że jestem w domu.
Moje oba smoki chłoną polskość. Wypytują o nowe słowa, delektują się nowymi zbitkami głosek, powtarzają śmieszne zdania. Z uniesieniem niecierpliwie wyczekuję momentu, kiedy z dumą zademonstruję im polską kulturę. Tym razem polską kulturę spotykamy na trasie siekierkowskiej. Ma nawet biało-czerwone, narodowe barwy. Białą koszulę zwieńcza nalana, czerwona gęba. Polska kultura zarysowuje nam lakier na samochodzie i ma wypasionego smartfona. Nie wysiada ze służbowego niemieckiego samochodu i rozgląda się wokół świńskimi ślepkami. Smoki komentują między sobą incydent, cytując zasłyszaną w serialu "Rodzinka", ulubioną już frazę: "pan jesteś burak i cham".
Polsce do twarzy w zielonym. Eksplodująca zieloność przykryła litościwie brud, niedostatek, wszechobecne śmieci i syf. Jest czyściej. Piękniej. Tylko dym z kominów, walący czarnymi kłębami z co drugiego majtkoworóżowego domostwa z gargamelami nasuwa refleksje, czy mieszkańcy tego kraju w sobotę wieczorem grzeją wodę na kąpiel, czy spalają śmieci z całego tygodnia. Polska ekologiczna?
Zzielenienie Polski objawia się wysypem wegetariańskich knajpek i punktów z ekologiczną żywnością. W Biosfeerze na warszawskim Mokotowie nie mogłam nie zamówić potrawy o nazwie "Trzy smoki" (kruche ruloniki z mąki ryżowej nadziewane warzywami, podawane z sosem słodko-kwaśnym
oraz białą kapustą), choć przez chwilę wahałam się nad "Made in Poland" (kotleciki marchewkowo-słonecznikowe podawane z ziemniakami zapiekanymi
w ziołach i sałatką). Mały Smok zamówił "Wystarczy chcieć" (zapiekane naleśniki z musem jabłkowym podawane z bitą śmietaną, płatkami migdałów, wiórkami kokosowymi i czekoladą). Wystarczy chcieć...
Na bazarze Szembeka sympatyczna babcia sprzedaje jajka od kur zielononóżek. Kupuję dziesięć. Wielkie, dorodne. Kiedy chcemy usmażyć naleśniki, okazuje się, że w każdym są po dwa żółtka. Czego najadły się zielononóżki, wolę nie wiedzieć, postanawiam jednak sprawdzić za jakiś czas, czy Smokom nie rosną cycki.
Na przydrożnym plakacie, który mignął mi wśród wcale niezielonego lasu szyldów i reklam, zauważyłam wyblakły i wypłowiały napis "Tu jest Twój dom"... Tu?...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUff... Uspokoiłaś mnie z tymi jajkami. A już węszyłam coś złego...
UsuńE tam, z podwójnych żółtek powinnaś się cieszyć - to dość częste zjawisko u młodych i zdrowych kur, więc masz jajka od młodych i zdrowych zielononóżek.:) A babci pewnie spacjalnie dobrała zestaw "podwójnych" jajek, do sprawdzenia ilości żółtek wystarczy silna żarówka i wprawne oko.;)
OdpowiedzUsuńChoć mam już kompletnie dość swojej wsi (nie mam czym dojechać do miasta!;(), to jednak uważam, że Warmia i Mazury są najlepsze, o. Żadnego przemysły, żadnych dymów (choć czasem można wyczuć "swojski" zapach efektów przemiany materii zwierząt gospodarskich), żadnych nowobogackich willi ani śmiecących turystów (bo wszędzie daleko a i oglądać nie ma czego)... Można się zanudzić na śmierć.;)
Nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka... Z jednej strony chciałoby sie korzystać z wszelkich błogosławieństw wielkiego miasta, z drugiej napawać wsią sielską, szczęśliwą... Moje impresje "dymowe" to efekt przejazdu przez polską prowincję właśnie, przez wsie, w których palenie śmieci w domowym piecu jest tak normalne, jak to, że świeci słońce...
UsuńNo i cieszę się, że mam jajka od normalnych zielononóżek, a nie od pasionych hormonami mutantów:-)
Kochana, cudownie czytać takie słowa. No i Warszawa, kochana Warszawa, którą i ja lubię, chociaż nie jest moim rodzinnym miastem...
OdpowiedzUsuńWarszawę kocham i nienawidzę jednocześnie... Żadne inne miasto nie budzi we mnie tak ambiwaltntnych uczuć. I nigdy, przenigdy nie przestanę tu przyjeżdżać:-)
UsuńZnaczy żyjesz, to najważniejsze :)
OdpowiedzUsuńLedwie, ale żyję:-)
UsuńTe jajka z podwójnymi żółtkami też kupowałam na Szembeka, może nawet u tej samej babci :) Teraz częściej kupuję je jednak nieco bliżej domu;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że jesteś w Polsce, szkoda tylko, że alergia Cię zaatakowała :( Mimo wszystko, życzę jednak i relaksu w anińskim lesie, i owocnej pracy, którą sobie założyłaś. Pozdrawiam Ciebie i Smoki :)
Patrz, świat jest jednak mały...
UsuńAlergia atakuje mnie za każdym razem, niezależnie od pory roku, niestety. Normalnie nie ruszam się bez leków, tym razem zapomniałam, potem liczyłam, że może obędę się bez nich, ale ona zaatakowała ze zdwojoną siłą. Nie sądziłam, że można się czuć, jakby cement zatykał dziurki w nosie...
Dzięki za pozdrowienia i wzajemnie!
Szembek, "mój" bazar, no proszę! Ale ja jajka chyba u innej babci kupuję, bo tylko jedno żółtko mają...
OdpowiedzUsuńA tymi "Wystarczy chcieć" to mi takiego smaka przed snem narobiłaś. No wstydź się! ;)
Szembek to mój ulubiony bazar. Najchętniej teleportowałabym go ze wszystkimi przyległościami do Niemiec:-)
UsuńA Biosfeerę naprawdę polecam, zwłaszcza mamom z dziećmi, bo wychodzi na fajny ogródek jordanowski. Kocham odkrywać nowe kulinarne miejsca:-)
Przy okazji: może ktoś przetestował juz "Georgię" w Aninie?...
O, to jeszcze nie jest cała gama naszych specjalności. Wysypiska leśne i smród niemytych ciał:/.
OdpowiedzUsuńTeż mogłabym wymienić jeszcze parę rzeczy, które mnie potwornie irytują tutaj. I sporo innych, które mnie irytuje tam. I jeszcze parę rzeczy, które wprawiają mnie w euforię tutaj. I parę rzeczy, które uwielbiam tam... Dziś sobie pomyślałam, że jestem w Warszawie kimś więcej niż turystą, a mniej niż mieszkańcem. Czasem z takiej perspektywy widać więcej;-)
UsuńUwielbiam czytać Twoje teksty! Chciałoby się rzec "a to Polska właśnie"... ;)
OdpowiedzUsuńJa też z pobliza- mieszkam na Grochowie, a rodzinę mam w międzylesiu, czasem tam się przenosimy na wakacje.
OdpowiedzUsuńNa Szembeku bywałam częściej, gdy byl tam antykwariat, teraz jednak wolę Wiatrak - trochę taniej i bliżej ode mnie.
Na długo przyjechałaś?
Międzylesie znam jak własną kieszeń:-) Kiedyś często bywałam na Wiatraku, ale już nie pamiętam, kiedy ostatnio tam byłam...
UsuńPo prawdzie, to już wróciłam do Niemiec, niestety. Chyba macie lepszą pogodę:-(
O cholera! Tego się po Tobie nie spodziewałem. Tekst rewelacyjny. Gratuluję. Szkoda tylko, że ten polski syf już dociera do wszystkich zakątków Zielonej Wyspy. A mogłoby tu być tak pięknie...
OdpowiedzUsuń"Pan jesteś burak i cham" - podoba mi się ! (tak jak rodzinkowy 'skajpaj'!) tommy
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń