Ads 468x60px

sobota, 9 listopada 2013

Veit Heinichen "Śmierć na liście oczekujących" - włoszczyzna multi kulti



Wydawnictwo: Noir Sur Blanc
Tytuł oryginału: Tod auf der Warteliste
Przekład: Maria Skalska
Data wydania: październik 2012
Liczba stron: 434
Cena: 35 zł

W naturze człowieczej leży szufladkowanie. Porządkujemy, katalogujemy, sortujemy, bo tak wygodniej, bo tak łatwiej rozumieć świat, bo tak łatwiej zapanować nad rzeczywistością. Przymus maniackiego klasyfikowania nie omija i literatury kryminalnej. Jeśli ktoś wspomni o kryminałach włoskich, natychmiast widzimy gorącą Sycylię i zażywającego rozkoszy kulinarnych komisarza Montalbano albo mającą mało wspólnego z rzeczywistością Wenecję Donny Leon. Słońce, wino, pasta, a gdzieś tam w tle jakaś mało dokuczliwa, elegancka zbrodnia… Kryminały Veita Heinichena rozgrywają się w Trieście, mieście leżącym na terytorium Włoch, ale chyba najmniej włoskim ze wszystkich. Zresztą Veit Heinichen też żadnym Włochem nie jest, chyba że z wyboru: pochodzący z Monachium pisarz wiele lat temu odwrócił się od chłodu Niemiec i zamieszkał na północnym wybrzeżu Adriatyku.


Triest to wielokulturowy tygiel, w którym przenikają się rozmaite kultury: włoska i słoweńska, z domieszką wpływów żydowskich i nadal widoczniej dawnej świetności Habsburgów. I jak każde pełne antagonizmów miasto na pograniczu, Triest, ze swym czarem upadłej metropolii przyciąga rozmaite niespokojne duchy, artystów, literatów i… przestępców. 
Ci, których przyszło ścigać komisarzowi Proteo Laurentiemu, centralnej postaci kryminalnego cyklu triesteńskiego, są wyjątkowo pozbawieni skrupułów. Pod płaszczykiem kliniki chirurgii plastycznej międzynarodowa szajka przeprowadza nielegalne transplantacje organów. Ci, których na to stać, kupują nerki i wątroby, jak gdyby nie chodziło o ludzkie narządy, a o produkty przeznaczone na sobotnie barbecue. Dawcami są ci, którzy w ten desperacki sposób próbują ratować żałosną egzystencję swoją i swych rodzin: biedacy z Rumunii, pomijani, nieistotni, niewidzialni dla bogatych obywateli Europy pierwszej kategorii. Czasem oprawcom omsknie się skalpel, czasem zamówienie opiewa na organ, bez którego „dawca” niestety przeżyć nie może… I niemal nigdy nikt nie szuka winnych. Niemal nigdy. Pech chciał (pech dla oprawców w chirurgicznych maskach, rzecz jasna), że jeden z tych, którzy mieli posłużyć za rezerwuar narządów, tuż przed zabiegiem nabiera podejrzeń co do intencji swych kontrahentów i w operacyjnym kitlu umyka spod noża. Pech chciał (dla owego nieszczęśnika tym razem), że uciekając, dostaje się pod koła limuzyny, przewożącej goszczącego akurat z oficjalną wizytą kanclerza Niemiec. Trup bez papierów, bez tożsamości, bez śladów – wydawałoby się, że do handlarzy narządami jednak uśmiechnęło się szczęście. Ale jest jeszcze Laurenti…  

Dalszy ciąg recenzji na stronie Zbrodni w Bibliotece, czyli pod tym linkiem


Pierwsze zdanie: "Podmuch lodowatego wiatru ze wschodu przemknął przez czarnomorski port."
Gdzie i kiedy: Triest, na początku lat dwutysięcznych
W dwóch słowach: niemiecka włoszczyzna
Dla kogo: dla ceniących wyrazisty lokalny koloryt
Ciepło / zimno: 71°

8 komentarzy:

  1. Książkę będę mieć na uwadze. Hm, ale dlaczego uważasz, że Wenecja Donny Leon ma niewiele wspólnego z rzeczywistością? Byłam w Wenecji tylko przez kilka dni, więc nie mnie oceniać, jakie to miasto naprawdę jest, ale Donna Leon wydała mi się wiarygodna :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie jestem wielką bywalczynią włoskich miast, ale jednak odniosłam wrażenie, że obraz Wenecji Donny Leon jest zbyt cukierkowy, taki, jakim chętnie go widzą turyści.

      Usuń
  2. Czyli Włosi też potrafią pisać a' la Szwedzi? :) Ciekawa jestem tej serii, bo faktycznie - jak kryminał włoski, to raczej wakacyjny, jak francuski, to w stylu komedii z De Funes, a po mroki zbrodni jedzie się na północ... znaczy, głębiej w bibliotece :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, niby to włoski kryminał, ale napisany przez Niemca...wprawdzie od lat mieszkającego w Trieście, ale jednak Niemca. Nie mam pojęcia, na ile prawdziwy obraz Włoch pokazuje Heinichen, ale podejrzewam, że jednak dość bliski rzeczywistości. Można się spierać o "niemieckie" czy "skandynawskie" elementy, ale chyba rzeczywiście, im bardziej na północ, tym mroczniej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im bardziej na północ, tym mroczniej - fakt, i w kryminałach, i w pogodzie. Tylko potem ciężko złapać klimat jak Mankell czy Dahl piszą o upalnym lecie w Szwecji ;)

      Usuń
  4. Wiesz, co jest śmieszne? Przeczytam Twoją reckę na ZwB, wymyśliłam błyskotliwy komentarz, i w ogóle, po czym odeszłam od kompa. W międzyczasie chrome doznał jakiegoś problemu, wszystko się wyłączyło, a potem... zapomniałam tu wrócić.
    Nieważne!
    Wszystko fajnie, pięknie... opinia na ZwB entuzjastyczna i mocno polecająca. A tu 71 stopni... why?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, w moich oczach 71 stopni to znakomita ocena :-) A co mnie w niej uwierało? Nie podoba mi się taki manewr, kiedy czytelnik wie od początku wszystko, a śledczy nie. To się źle odbija na napięciu, a ono z kolei należy do najważniejszych cech, jakie moim zdaniem powinien mieć kryminał. Sama przyznasz, że w takiej "Policji" napięcie było większe, nie? Dlatego jedno i drugie nie może mieć takiej samej oceny.
      A zresztą, te oceny są tak subiektywne, jak ulotnie niekiedy i trudne do uzasadnienia, że niekiedy mam wielką ochotę po prostu z nich zrezygnować. Choć z drugiej strony są czynnikiem dyscyplinującym...

      Usuń
    2. Jasne, to tylko liczby. U mnie też oceny nie są raczej zbyt miarodajne, bo wiele zależy, czy daję 4 czy 5, a czasami są to nic nieznaczące różnice.
      Tak na to nie patrzyłam. Rzeczywiście, ja też lubię, jak narrator nie jest wszechwiedzący i zarówno czytelnik, jak i bohaterowie, w jednakowym tempie odkrywają intrygę (albo jeszcze lepiej kiedy najpierw bohater a potem czytelnik - jak często robił Harry Hole, wiedział, a my się dowiadywaliśmy dopiero po kilku stronach, co). I nie rezygnuj, to jest fajne. Takie... Twoje ;)

      Usuń