Wydawnictwo: Noir Sur Blanc
Tytuł oryginału: Tod auf der Warteliste
Przekład: Maria Skalska
Data wydania: październik 2012
Liczba stron: 434
Cena: 35 zł
W  naturze człowieczej leży szufladkowanie. 
Porządkujemy, katalogujemy,  sortujemy, bo tak wygodniej, bo tak łatwiej
 rozumieć świat, bo tak  łatwiej zapanować nad rzeczywistością. Przymus 
maniackiego  klasyfikowania nie omija i literatury kryminalnej. Jeśli 
ktoś wspomni o  kryminałach włoskich, natychmiast widzimy gorącą Sycylię
 i zażywającego  rozkoszy kulinarnych komisarza Montalbano albo mającą 
mało wspólnego z  rzeczywistością Wenecję Donny Leon. Słońce, wino, 
pasta, a gdzieś tam w  tle jakaś mało dokuczliwa, elegancka zbrodnia… 
Kryminały Veita  Heinichena rozgrywają się w Trieście, mieście leżącym 
na terytorium  Włoch, ale chyba najmniej włoskim ze wszystkich. Zresztą 
Veit Heinichen  też żadnym Włochem nie jest, chyba że z wyboru: 
pochodzący z Monachium  pisarz wiele lat temu odwrócił się od chłodu 
Niemiec i zamieszkał na  północnym wybrzeżu Adriatyku.
Triest to wielokulturowy tygiel, w którym 
przenikają się rozmaite kultury: włoska i słoweńska, z domieszką wpływów
 żydowskich i nadal widoczniej dawnej świetności Habsburgów. I jak każde
 pełne antagonizmów miasto na pograniczu, Triest, ze swym czarem upadłej
 metropolii przyciąga rozmaite niespokojne duchy, artystów, literatów i…
 przestępców.  
Ci, których przyszło ścigać komisarzowi Proteo 
Laurentiemu, centralnej postaci kryminalnego cyklu triesteńskiego, są 
wyjątkowo pozbawieni skrupułów. Pod płaszczykiem kliniki chirurgii 
plastycznej międzynarodowa szajka przeprowadza nielegalne transplantacje
 organów. Ci, których na to stać, kupują nerki i wątroby, jak gdyby nie 
chodziło o ludzkie narządy, a o produkty przeznaczone na sobotnie 
barbecue. Dawcami są ci, którzy w ten desperacki sposób próbują ratować 
żałosną egzystencję swoją i swych rodzin: biedacy z Rumunii, pomijani, 
nieistotni, niewidzialni dla bogatych obywateli Europy pierwszej 
kategorii. Czasem oprawcom omsknie się skalpel, czasem zamówienie opiewa
 na organ, bez którego „dawca” niestety przeżyć nie może… I niemal nigdy
 nikt nie szuka winnych. Niemal nigdy. Pech chciał (pech dla oprawców w 
chirurgicznych maskach, rzecz jasna), że jeden z tych, którzy mieli 
posłużyć za rezerwuar narządów, tuż przed zabiegiem nabiera podejrzeń co
 do intencji swych kontrahentów i w operacyjnym kitlu umyka spod noża. 
Pech chciał (dla owego nieszczęśnika tym razem), że uciekając, dostaje 
się pod koła limuzyny, przewożącej goszczącego akurat z oficjalną wizytą
 kanclerza Niemiec. Trup bez papierów, bez tożsamości, bez śladów – 
wydawałoby się, że do handlarzy narządami jednak uśmiechnęło się 
szczęście. Ale jest jeszcze Laurenti…  
Dalszy ciąg recenzji na stronie Zbrodni w Bibliotece, czyli pod tym linkiem. 
Gdzie i kiedy: Triest, na początku lat dwutysięcznych
W dwóch słowach: niemiecka włoszczyzna
Dla kogo: dla ceniących wyrazisty lokalny koloryt
Ciepło / zimno: 71°





 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Książkę będę mieć na uwadze. Hm, ale dlaczego uważasz, że Wenecja Donny Leon ma niewiele wspólnego z rzeczywistością? Byłam w Wenecji tylko przez kilka dni, więc nie mnie oceniać, jakie to miasto naprawdę jest, ale Donna Leon wydała mi się wiarygodna :-)
OdpowiedzUsuńJa nie jestem wielką bywalczynią włoskich miast, ale jednak odniosłam wrażenie, że obraz Wenecji Donny Leon jest zbyt cukierkowy, taki, jakim chętnie go widzą turyści.
UsuńCzyli Włosi też potrafią pisać a' la Szwedzi? :) Ciekawa jestem tej serii, bo faktycznie - jak kryminał włoski, to raczej wakacyjny, jak francuski, to w stylu komedii z De Funes, a po mroki zbrodni jedzie się na północ... znaczy, głębiej w bibliotece :D
OdpowiedzUsuńWiesz, niby to włoski kryminał, ale napisany przez Niemca...wprawdzie od lat mieszkającego w Trieście, ale jednak Niemca. Nie mam pojęcia, na ile prawdziwy obraz Włoch pokazuje Heinichen, ale podejrzewam, że jednak dość bliski rzeczywistości. Można się spierać o "niemieckie" czy "skandynawskie" elementy, ale chyba rzeczywiście, im bardziej na północ, tym mroczniej...
OdpowiedzUsuńIm bardziej na północ, tym mroczniej - fakt, i w kryminałach, i w pogodzie. Tylko potem ciężko złapać klimat jak Mankell czy Dahl piszą o upalnym lecie w Szwecji ;)
UsuńWiesz, co jest śmieszne? Przeczytam Twoją reckę na ZwB, wymyśliłam błyskotliwy komentarz, i w ogóle, po czym odeszłam od kompa. W międzyczasie chrome doznał jakiegoś problemu, wszystko się wyłączyło, a potem... zapomniałam tu wrócić.
OdpowiedzUsuńNieważne!
Wszystko fajnie, pięknie... opinia na ZwB entuzjastyczna i mocno polecająca. A tu 71 stopni... why?
No wiesz, w moich oczach 71 stopni to znakomita ocena :-) A co mnie w niej uwierało? Nie podoba mi się taki manewr, kiedy czytelnik wie od początku wszystko, a śledczy nie. To się źle odbija na napięciu, a ono z kolei należy do najważniejszych cech, jakie moim zdaniem powinien mieć kryminał. Sama przyznasz, że w takiej "Policji" napięcie było większe, nie? Dlatego jedno i drugie nie może mieć takiej samej oceny.
UsuńA zresztą, te oceny są tak subiektywne, jak ulotnie niekiedy i trudne do uzasadnienia, że niekiedy mam wielką ochotę po prostu z nich zrezygnować. Choć z drugiej strony są czynnikiem dyscyplinującym...
Jasne, to tylko liczby. U mnie też oceny nie są raczej zbyt miarodajne, bo wiele zależy, czy daję 4 czy 5, a czasami są to nic nieznaczące różnice.
UsuńTak na to nie patrzyłam. Rzeczywiście, ja też lubię, jak narrator nie jest wszechwiedzący i zarówno czytelnik, jak i bohaterowie, w jednakowym tempie odkrywają intrygę (albo jeszcze lepiej kiedy najpierw bohater a potem czytelnik - jak często robił Harry Hole, wiedział, a my się dowiadywaliśmy dopiero po kilku stronach, co). I nie rezygnuj, to jest fajne. Takie... Twoje ;)