Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data premiery: sierpień 2014
Liczba stron: 508
Cena: 39,90 zł
Są książki, od których chce się wymiotować. Tak po prostu pieprznąć to wszystko, zatkać pięścią usta, pognać do kibla i puścić pawia. Są książki, które sprawiają fizyczny ból, ryją pazurami, gwałcą słowem, wpychają się we wszystkie otwory, wściekłe, atakujące, obrzydliwe. Książki męczące, obłąkane, przekraczające wszelkie granice, łamiące wszystkie tabu, zrywające ze wszystkimi regułami, urągające poczuciu przyzwoitości i smaku, odciskające w pamięci obrazy, których nijak się pozbyć nie można, choć bardzo by się chciało. Książki, przy których człowiek się pyta, po co w ogóle są.
I założę się, że wiele osób, próbujących zmierzyć się z lekturą "Betonowego pałacu", dozna dokładnie tych, opisanych powyżej, wrażeń. I nie będą to ciotki, lubiące dla przyjemności sięgnąć czasem po elegancki kryminałek, będą wśród nich osoby o pewnym czytelniczym stażu, osoby potrafiące znieść to i owo, osoby, których nie jest łatwo zaszokować. Bo "Betonowy pałac" nie jest książką ładną. Ani przyjemną. Nie jest nawet arcydziełem z wysokiej półki, co podobno niekiedy usprawiedliwia tortury lektury. Czym zatem "Betonowy pałac" jest?
Historią tragicznej, kazirodczej miłości?... Bolesną opowieścią o zemście i niespełnieniu?... Skomplikowaną rodzinną sagą?... Brawurowym kryminałem noir?... A może czymś w rodzaju kiczowatej wenezuelskiej telenoweli, przeniesionej na polski grunt?... Farsą pełną klisz i bohaterów, którym się wydaje, że grają w gangsterskim filmie?... Szeregiem pozbawionych głębszego sensu odrażających i perwersyjnych scen, obliczonych na szokowanie i epatowanie przemocą?... Nie skłamię, jeśli powiem, że wszystkim po trochu. I już choćby w tym objawia się szaleństwo tej książki: w jej nieprzewidywalności, niemożności przyklejenia jakiejkolwiek etykietki. Jeśli dodamy do tego niebywałą językową brawurę i bezkompromisowość autorki, to okaże się to wystarczającym bodźcem, by skłonić śmiałków do zmierzenia się z tą powieścią. Śmiałków, nie zachowawczych mieszczan w pepitkę, brzydzących się drastycznych scen i nie uznających przekleństw.
Główny bohater i pierwszoosobowy narrator, powraca po latach dobrowolnej dalekomorskiej banicji na Osiedle. Osiedle jest miejscem złym i zapomnianym przez Boga i miejskie władze, rządzonym przez kolejnych adminów, aktualnie przez chadzającego w białych garniturach Opiekuna. Wraca, choć nie chciał, wraca, bo ktoś go do tego sprowokował enigmatycznymi wiadomościami. Wraca, by wypełnić dla Opiekuna pewne zadanie: ma odnaleźć zaginioną jakiś czas temu i piękną jak marzenie żonę Opiekuna, Sophie. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Bo bohater staje się pionkiem w czyichś rękach, narzędziem, a może nawet ofiarą. Rozpoczynają się krwawe podchody.
Stronice powieści zaludniają przerysowane postacie: skrajnie złe i prymitywne, dogłębnie tragiczne lub niebywale puste, kryjące swoje prawdziwe ja pod skorupą chamstwa i wulgarności lub ekshibicjonistycznie wywalające na wierzch zdegenerowane osobowości. To najczarniejszy z czarnych noir, niemający nic wspólnego z dziewięćdziesięcioprocentowym szlachetnym Lindtem, już raczej z wsysającą wszystko czarną dziurą.
I jeszcze ten język. Nie wiem, doprawdy, gdzie się trzeba obracać, lub co zażywać, by przyswoić sobie takie słownictwo. Czytajcie to, lingwiści. To też jest polszczyzna, choć czasem naprawdę trudno w to uwierzyć. Nie wiem, czy ktokolwiek przedtem pisał w Polsce w taki sposób, ja podobnej skarbnicy słów kloacznych nie spotkałam nigdzie przedtem. W jaki sposób gromadzi się taki wokabularz?!... Autorka zeskrobuje z bruku rozmaite plugastwa, łowi w szambie, zbiera cuchnącą chabaninę, miksuje to i wkłada bohaterom w usta. Nawet tym, którzy czytywali Tennysona. Absolutnie fascynujące.
Dziwnie się to czytało. Czasem miałam wrażenie, że to współczesny karykaturalny Malinowski. Takie "życie seksualne dzikich", swoiste studium polskiej przestępczości od antropologicznej strony. Momentami wydawało mi się, że to jakiś szalony komiks, przerysowana historyjka o ludziach, którzy lubią być źli. Natknęłam się tu na kilka znakomitych, genialnie pokazanych scen, świadczących o wiekim pisarskim kunszcie. I na obrazy, które już po chwili kazały mi w ten kuszt wątpić. Nie mam złudzeń, że ta książka spodoba się wszystkim. Nie jestem nawet pewna, czy podobała się mnie. Ale jedno jest pewne: ta książka nie pozostawi nikogo obojętnym. Jest niepokojąca, mierzi i zachwyca, wywołuje emocje. A o to chyba chodzi w literaturze.
Główny bohater i pierwszoosobowy narrator, powraca po latach dobrowolnej dalekomorskiej banicji na Osiedle. Osiedle jest miejscem złym i zapomnianym przez Boga i miejskie władze, rządzonym przez kolejnych adminów, aktualnie przez chadzającego w białych garniturach Opiekuna. Wraca, choć nie chciał, wraca, bo ktoś go do tego sprowokował enigmatycznymi wiadomościami. Wraca, by wypełnić dla Opiekuna pewne zadanie: ma odnaleźć zaginioną jakiś czas temu i piękną jak marzenie żonę Opiekuna, Sophie. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Bo bohater staje się pionkiem w czyichś rękach, narzędziem, a może nawet ofiarą. Rozpoczynają się krwawe podchody.
Stronice powieści zaludniają przerysowane postacie: skrajnie złe i prymitywne, dogłębnie tragiczne lub niebywale puste, kryjące swoje prawdziwe ja pod skorupą chamstwa i wulgarności lub ekshibicjonistycznie wywalające na wierzch zdegenerowane osobowości. To najczarniejszy z czarnych noir, niemający nic wspólnego z dziewięćdziesięcioprocentowym szlachetnym Lindtem, już raczej z wsysającą wszystko czarną dziurą.
I jeszcze ten język. Nie wiem, doprawdy, gdzie się trzeba obracać, lub co zażywać, by przyswoić sobie takie słownictwo. Czytajcie to, lingwiści. To też jest polszczyzna, choć czasem naprawdę trudno w to uwierzyć. Nie wiem, czy ktokolwiek przedtem pisał w Polsce w taki sposób, ja podobnej skarbnicy słów kloacznych nie spotkałam nigdzie przedtem. W jaki sposób gromadzi się taki wokabularz?!... Autorka zeskrobuje z bruku rozmaite plugastwa, łowi w szambie, zbiera cuchnącą chabaninę, miksuje to i wkłada bohaterom w usta. Nawet tym, którzy czytywali Tennysona. Absolutnie fascynujące.
Dziwnie się to czytało. Czasem miałam wrażenie, że to współczesny karykaturalny Malinowski. Takie "życie seksualne dzikich", swoiste studium polskiej przestępczości od antropologicznej strony. Momentami wydawało mi się, że to jakiś szalony komiks, przerysowana historyjka o ludziach, którzy lubią być źli. Natknęłam się tu na kilka znakomitych, genialnie pokazanych scen, świadczących o wiekim pisarskim kunszcie. I na obrazy, które już po chwili kazały mi w ten kuszt wątpić. Nie mam złudzeń, że ta książka spodoba się wszystkim. Nie jestem nawet pewna, czy podobała się mnie. Ale jedno jest pewne: ta książka nie pozostawi nikogo obojętnym. Jest niepokojąca, mierzi i zachwyca, wywołuje emocje. A o to chyba chodzi w literaturze.
Gdzie i kiedy: Kraków, współcześnie
W dwóch słowach: szambo i miłośćDla kogo: dla odważnych
Ciepło / zimno: 74°
Pomyślę o tej książce. Grzegorzewska (tak gdzieś czytałam) kontrowersyjną pisarką jest i nie wszystkim podoba się jej pisarstwo. Mówisz, że ta powieść z całą pewnością nie jest dla osób zbyt wydelikaconych miłymi opowiastkami. Identyczne odczucia miałam przy lekturze książki Żulczyka. A ja lubię takie "krwiste" opowieści...
OdpowiedzUsuńMyślę, że wiele osób zaneguje tę powieść ze względu na tą wierzchnią, językową warstwę, która może ranić wrażliwość. Mnie ta książka fascynowała i odrzucała jednocześnie. Kontrowersyjna, na pewno, krwista też, a z tego co pisałaś o Żulczyku, to są tu pewne podobieństwa...
UsuńNo, moja ciekawość zaspokojona - Twoją opinię chciałam poznać bardzo bardzo ;) Nieco bardziej zachowawcza, ale dobra - tak wnioskuję, zresztą - minęło już trochę czasu odkąd ja tę książkę przeczytalam i wciąż ją pamiętam - to też pewna rekomendacja. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPamiętam Twoją notkę, zresztą zachęciła mnie do tej lektury. Moja opinia jest jak najbardziej pozytywna, to wyjątkowa książka :-)
UsuńTakiej recenzji Betonowego Pałacu jeszcze nie czytałem. Łał.
OdpowiedzUsuńZachęcam do podzielenia się nią na lubimyczytac.pl.
Smaczny, soczysty kawałek recenzji, takie jak lubię ;)
A dzięki. Ale na lubimyczytać się jeszcze nie zapisałam...
UsuńJestem w trakcie, bliżej początku niż końca i na razie nie zachwyca. Nie poraża także, ale ja właśnie, po trzydziestu latach, wyprowadziłam się z mojej dzielni, zaludnionej przez typy zbliżone do tych z Betonowego pałacu. Być może dlatego język mnie tak nie rusza. Będę jednak czytać (bez specjalnej przyjemności) dalej, licząc na to, że dotrę wreszcie do tych genialnych scen, o których napisałaś.
OdpowiedzUsuńSkoro nie poraziła się na początku, to pewnie już tak zostanie do końca, choć to na końcu właśnie pojawiają się supełki fabuły rodem z telenowel wenezuelskich ;-)
UsuńNajwyraźniej dorastałam w niewłaściwej dzielnicy, bo ta sceneria jest dla mnie tak samo egzotyczna, jak dzieła Malinowskiego.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNajbardziej mnie osobiście zaskakuje to, że bardzo wiele scen z książki miało miejsce w rzeczywistości. Np. scena z winniczkami była prawdziwa. Zabawa w 'parki' też miała miejsce. I kilka innych mocnych scen. No i Edward. Edward jest prawdziwym sobą w tej książce :)), warto go poznać, prowadzi teatr w Krakowie - zachęcam do odwiedzenia go po spektaklach :D
UsuńO tak, Edward jest świetny! Chyba moja ulubiona postać z tej książki :-)
UsuńA jeśli chodzi o prawdziwe sceny, to coś takiego podejrzewałam, bo niektóre w swej absurdalności są tak mocne, że nie sposób sądzić, by ktoś mógł sobie je wyobrazić (ewentualnie tylko ktoś o bardzo chorej fantazji...).
Chyba spasuje tym razem. Taka mieszczka ze mnie.
OdpowiedzUsuńOj tam, zaraz mieszczka... :-)
UsuńTwoja recenzja nie pomogła mi w podjęciu decyzji ;) Z jednej strony chcę, a z drugiej nie. Poza tym ciekami mnie ten wokabularz, może dowiem się czegoś nowego ;)
OdpowiedzUsuńJa się sporo dowiedziałam :-)
UsuńPerwersji nie cierpię... Ach czuję, że zawiodę się na tym tytule, lepiej spasuję.
OdpowiedzUsuńNic na siłę... :-) Przyznam, że ja też długo podchodziłam do tej książki, miałam podobne obawy i lęki, ale nie żałuję, że przeczytałam.
UsuńJuż sama recenzja nie pozostawia obojętnym na książkę, ale nie wiem czy potrafiłabym się po takiej dawce otrząsnąć, brrrr.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tylko, że to nie facet, ale dziewczyna taka książkę spłodziła.....