Ads 468x60px

niedziela, 13 stycznia 2013

Andreas Brandhorst "Kinder der Ewigkeit" (Dzieci wieczności) - nieśmiertelność. A co potem?



Wydawnictwo: Heyne
Data premiery: 01.03.2010
Ilość stron: 688
Cena e-booka: 8,99 €
Cena wydania papierowego: 15,00 €
No dobra, zdaję sobie sprawę, że większość z Was, widząc, o jaką książkę tutaj chodzi, odwróci się obojętnie, a może nawet ze wstrętem. Niemiecki autor (fuj!), w dodatku piszący w gatunku fantastycznym (większość twierdzi, że nie lubi), mało tego, nie katujący na śmierć tematu wampirów lub przynajmniej słodkich elfów, tylko uprawiający egzotyczne, wymierające SAJĘS FIKSZYN (błe!). 

Czasem jednak warto zatrzymać się na tematach mniej popularnych (pal licho ilość wejść), by oddać hołd inności i niszowości (pewnie większość zacnych pisarzy s-f, którzy opuścili już ten ziemski padół, na słowo "niszowość" w kontekście fantastyki naukowej, przewraca się teraz w grobie z oburzenia, ale czyż nie jest tak, że - sądząc po ilości ukazujących się pozycji - gatunek ten, jeśli nie wymiera, to wyraźnie popadł w niełaskę czytelników i wydawców?). 

Andreas Brandhorst nie jest nikim anonimowym, można śmiało powiedzieć, że jest uznaną wielkością w pewnych kręgach, mało tego, nawet nieobeznani z fandomem zbledliby, słysząc, że z pisania fantastyki da się TAK żyć. Brandhorst wyrobił sobie markę jak tłumacz (a jak!), głównie dzieł Pratchetta ze Świata Dysku, ale również Iaina Banksa. Pisze też sam, pisze sporo, i - jak się zdążyłam przekonać po moim pierwszym rendez-vous z nim, pisze nieźle.

A przyznam, że podchodziłam do tej powieści pełna obaw. Obaw, że będę musiała przedzierać się przez wyeksploatowane wątki, zmagać z przyciężkawym stylem, topornymi portretami psychologicznymi, ograną fabułą - wszystkim tym, co stanowi fundament uprzedzeń większości czytelników wobec słowa pisanego pochodzącego zza Odry (szczerze, przyznajcie się, nie jesteście przypadkiem uprzedzeni co do niemieckich twórców beletrystyki?...). 

Obawy te okazały się całkowicie pozbawione podstaw. "Dzieci wieczności" okazały się lekturą frapującą, wciągającą, inteligentną i dobrze napisaną. Krótko o treści: rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości. Po wielu tysiącleciach ludzkość opanowała podróże miedzygwiezdne, zrewolucjonizowała społeczne struktury, dokonała niesamowitego skoku względem rozwoju nanotechnologii, genetyki, a nawet, dzięki rzeczonym poradziła sobie z problemem śmiertelności. Wieczne życie nie jest jednak dostępne dla wszystkich, a jedynie dla najbardziej zasłużonych dla ogółu jednostek, które dzięki zaangażowaniu i pracy stać na przejście siedmiu etapów terapii, gwarantującej nieśmiertelność. Pracy? Owszem, pracy - w nowoczesnym społeczeństwie, w którym nikt pracować nie musi, jest to czynność dobrowolnej i niemal wyłącznie poświęcona badaniom naukowym, pozwalająca na uzyskanie ilości meritów (czegoś w rodzaju waluty) wystarczającej na terapię. Esebian, jeden z głównych bohaterów powieści, jest Konsulem - od nieśmiertelności dzielą go już tylko dwa etapy terapii i pięć tysięcy meritów - zarabia na wieczne życie w nieco odmienny od ogółu sposób. Jest płatnym mordercą. Właściwie byłym mordercą, bowiem od jakiegoś czasu usiłuje ułożyć sobie życie w legalny i zacny sposób, żałując obranej niegdyś w przeszłości ścieżki. I zamiar ten zapewne byłby się udał, gdyby nie nagłe zlecenie, które, gdyby się powiodło, zapewniłoby mu przeskok przez dwa ostatnie etapy ku wiecznemu życiu. Zlecenie, polegające na... zamordowaniu jednego z nieśmiertelnych, dostojnego El'Kalentara, członka wielkiego Dyrektoriatu, najmożniejszego z możnych.

Ten niemal kryminalny wątek nadaje książce tempa, ale jest zaledwie początkiem, jedną z nici, wokół których osnuto całą, pełną rozmachu, opowieść. Dość wspomnieć, że do morderstwa dochodzi, a Esebian staje się najbardziej poszukiwaną osobą we wszechświecie, ściganą przez cały aparat galaktycznych sił z pewnym prefektem na czele. Już wkrótce okazuje się, że morderstwo nie było morderstwem, zabójca sam staje się ofiarą, a obaj - ścigany i ścigający - wpadają na trop spisku, od którego zależeć będzie los ludzkości. I, zgodnie z teorią motyla, o tym losie zadecyduje jedna decyzja jednostki.

Zafascynowała mnie ta wizja przyszłości, zamaszysta, przemyślana, konsekwentna. Brandhorst potrafi zmajstrować z wielu występujących już w literaturze wątków (artefakty zaginionych cywilizacji, sztyczna inteligencja, wielość osobowości zamkniętych w jednym umyśle, kastowy układ społeczeństwa, tunele czasoprzestrzenne, skazy geneteczne, wykluczające niektóre jednostki z dobrodziejstw nieśmiertelności) spójną, porywającą koncepcję świata, którą odsłania niespiesznie, acz konsekwentnie, ukazując cały przepych, głębię, mnogość detali i przemyślane, doskonale uzupełniające się elementy. Im dalej zaś wchodzimy w ten futurystyczny wymiar, tym więcej nasuwa się pytań natury filozoficznej. O sens dążenia do nieśmiertelności. O granice rozwoju człowieka. O możliwości jego psychiki. I możliwości oraz ograniczenia gatunku ludzkiego jako takiego. 

Powieść nie należy do najłatwiejszych (mimo sensacyjnych wątków, które jak najbardziej popychają akcję naprzód), autor nie podaje na tacy wszystkich rozwiązań, wiele faktów staje się jasnych dopiero w miarę czytania, czasami mogą plątać się nam wszystkie te filigrany, teleporty, magistry i varioformy. Ale Brandhorst dopracował swoją koncepcję świata do tego stopnia, że niewykluczone, iż do niego powróci. Podejrzewam, że powrócę i ja. Bo cokolwiek sądzicie na ten temat, Niemcy potrafią pisać fantastykę. 


Pierwsze zdanie: "Esebian, wróciwszy do swego domu położonego nad jeziorami eksperymentalnymi Angaru, od razu wyczuł, że coś jest nie tak."
Gdzie i kiedy: nasza galaktyka, w odległej przyszłości
W dwóch słowach: inteligencja i rozmach
Dla kogo: dla wyrobionych fanów s-f i osób o nieograniczonych horyzontach wyobraźni
                       Ciepło / zimno: 77°

19 komentarzy:

  1. Ja tam nie mam uprzedzeń, nie ma dla mnie znaczenia narodowość autora. Grunt, żeby to była dobra, ciekawa literatura:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem tak powinno być, ale ile razy już spotkałam się z opiniami typu "nie ciągnie mnie", "nie potrafią", "jakoś mi to nie leży", i tak w nieskończoność...

      Usuń
  2. No, nareszcie się doczekałam fantastyki.^^ (I poczułam się blogerką oddającą hołd inności z założenia, a co.;P)

    I ślinka mi zaczęła ciec, bo po opisie zacnie to wygląda.;) A ta wizja świata przyszłości przypomina mi nieco odrobinę utopijną wizję z najnowszego Przybyłka rodem (tylko tam jeszcze trzeba było pracować, nie ma zmiłuj). Poza tym najwyraźniej cierpię na niedobór uczciwych przestepców w literaturze, bo mi się ten wątek byłego zabójcy bardzo dobrze widzi. Jest jakaś szansa, żeby toto wyszło w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten pojedynek przestępcy i prefekta jest mistrzowski, a Brandhorst jakoś to tak zrobił, że czytelnik co chwila zmienia front i raz bierze stronę mordercy, by po chwili kibicować galaktycznemu policjantowi:-)
      Szanse zawsze są, wydawnictwa poszukują czegoś innego, pytanie tylko, które zaryzykuje?...

      Usuń
  3. Ej, no, ja lubie tworczosc niemieckich pisarzy! ;-))

    Nawet na Brandhorsta bym sie porwala, ale u nas chyba nic jego nie wydali? :-((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wydał, ale może wyda?...
      Gdyby w dodatki pan nazywał się nie z niemiecka Brandhorst, tylko jakoś tak z amerykańska, to moim zdaniem sukces byłby murowany:-)

      Usuń
  4. Podróże miedzygwiezdne i nanotechnologia ? I te idea, że można sobie zasłużyć na nieśmiertelność - czuję się mocno zaintrygowana :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No to mnie zaintrygowałaś! SF uwielbiam i po tym co piszesz książka wydaje się być idealna dla mnie :) Myślisz, że pojawi się kiedyś w Polsce? Bo niemiecki niestety na razie jest dla mnie nie do przejścia :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała, żeby ktoś się tym zainteresował, choć s-f to teraz mało chodliwy towar...

      Usuń
  6. Również czuję się zaintrygowana, niemiecki mnie nie odstrasza, ale te zagraniczne książki to jednak drogie są. Ale może ktoś jednak się u nas skusi, tytuł dość chwytliwy, a nazwisko autora zawsze można na okładce małą czcionką napisać. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "tytuł dość chwytliwy, a nazwisko autora zawsze można na okładce małą czcionką napisać. ;)"

      Dobre:-)

      Usuń
  7. Ja też nie mam specjalnych zastrzeżeń, brzmi nieźle. W trakcie czytania pojawiały mi się w głowie skojarzenia z różnymi autorami (np. z Dickiem i "Raportem mniejszości" czy ze Strossem), ale były one raczej luźne. Natomiast z Rowling miałaś rację, czyta się świetnie (jeszcze nie skończyłam, ale tyle mogę powiedzieć).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, że Brandhorst czerpie z zasobów s-f pełnymi garściami, choć nie zawsze jestem w stanie rozpoznać wszystkie tropy. Nie widzę w tym nic złego, bo kompilacja wyszła z tego całkiem zgrabna.
      Fajnie, że Rowling Ci podeszła:-)

      Usuń
  8. Wyrobioną fanką S-f bym się nie nazwała, bo dopiero powoli się zaprzyjaźniam z gatunkiem, ale jak chwalisz, to pewnie bym się nie zawiodła. Cóż, pozostaje czekać na krok polskich wydawców ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami nasze apele tutaj nie pozostają bez echa, więc może, kto wie?

      Usuń
  9. Uprzedzenia niejednokrotnie wyrządzają wiele złego i nie zamierzam iść tą drogą. Bardzo przypadł mi temat książki i jeśli tylko byłaby napisana w języku polskim chętnie sięgnąłbym po tą pozycję, bo na pierwszy rzut oka widać, że warto. Świetna recenzja bardzo barwna i plastyczny język sprawił, że miałem wrażenie, iż jestem we wyżej wspomnianym świecie nieśmiertelnych.

    OdpowiedzUsuń