Dziś Krimifantamania gości na swych łamach recenzenta największego niemieckiego portalu kryminalnego Krimi-Couch. Chcecie wiedzieć, jak widzą za granicą naszych autorów? Macie okazję podejrzeć, jak naszych recenzuje się za Odrą. Na tapecie: Mariusz Czubaj i jego powieść kryminalna "21:37". Recenzja ukazała się w czerwcu 2013 i publikowana jest za wiedzą i zgodą recenzenta oraz portalu.
Mariusz Czubaj "21:37"Oryginał ukazał się w roku 2008 pod tytułem "21:37", wydanie niemieckie ukazało się w 2013 w wydawnictwie Prospero.
Miejsce i czas akcji: Polska / Warszawa, 1990 - 2009.
Przekład: Lisa Palmes. ISBN: 978-3941688377. 383 stron.
„Talking Ezechiel Blues“
recenzja Matthiasa Kühna
W paru słowach:
Niedaleko Centrum Olimpijskiego w Warszawie znalezione zostają zwłoki dwóch
młodych mężczyzn. Ofiary były klerykami miejscowego seminarium duchownego.
Przed śmiercią mężczyzn poddano brutalnym torturom, a morderca wypisał ofiarom na
twarzach liczby 21
i 37 . Czyżby te liczby odnosiły się do godziny śmierci Jana Pawła
II? Jaki związek miały te morderstwa ze śmiercią papieża? Powołana do życia
komisja śledcza ma podjąć trop zabójcy. Jej członkiem zostaje również Rudolf Heinz,
doświadczony profiler. W kręgu podejrzanych prędko znajdą się bardzo wpływowe
i poważane osoby. Zanosi się na skandal niesłychanych wymiarów.
Na niemiecką scenę kryminalną wkracza nowy profiler: Rudolf Heinz. Polski komisarz o niemieckim nazwisku jest „profilerem, gitarzystą i posiadaczem brązowego pasa w karate”, jednak w obejściu - osobnikiem dość szorstkim, na co dzięki niepodważalnym kompetencjom może sobie pozwolić:
Ale po kolei: Daniel Wyprych, były bokser o wielkiej przyszłości i nieciekawej teraźniejszości dokonuje makabrycznego znaleziska. Ktoś zamordował dwóch kleryków seminarium duchownego, a na ich ciałach wypisał liczby „21:37”. Podobno każde dziecko w Polsce wie – poza Heinzem, rzecz jasna – co one oznaczają: godzinę śmierci papieża. Ale czy w tym wypadku stanowią właściwy trop? I co oznaczają?
Rudolf Heinz niechętnie opuszcza Katowice i udaje się do stolicy. A tam nikt nie wita go z otwartymi rękoma: Heinz w roli przewodniczącego komisji śledczej walczy z uprzedzeniami i ignorancją kolegów, co zgryźliwcowi i gburowi nie przychodzi łatwo. Ich postacie, na czele z osobnikiem, który ze względu na przecinającą jego twarz bliznę nazywany jest Karloffem, zostały opisane bardzo barwnie. Karloff, początkowo uprzedzony do profilera z Katowic, otwiera się w końcu i wspiera go, nawet wbrew pozostałym kolegom.
Jednym z powodów, dla których Heinz nie zostaje ciepło przyjęty w nowym zespole, jest sposób, w jaki reaguje na wielką nowinę. Jest bowiem kwiecień 2007:
Heinz rzuca się zatem w wir dochodzenia: w klasztorze, gdzie studiowali zamordowani, również napotyka barwne postacie, na czele z rektorem, który podobnie jak komisarz, najlepiej się czuje w muzyce. Inaczej niż Heinz, którego przy życiu trzyma diabelstwo w rodzaju Roberta Johnsona, Johna Lee Hookera czy Steviego Raya Vaughna, rektor jest gwiazdą sakropopu.
Sprawa zakreśla szerokie kręgi, sięgając warszawskich elit. I tu Czubaj wyposaża swego profilera w sporą dozę jędzowatości: Heinzowi ani sekundę nie zależy na tym, by zyskiwać sympatię kogokolwiek. Maniera ta oczywiście jest aż nader klasyczna – i odrobinę zbyt mocno przypomina zachowanie detektywów pokroju Philipa Marlowe’a czy Lwa Archera.
Pozostawmy jednak na boku wszystkie stereotypy powieści detektywistycznej, które Czubaj dość umiejętnie rozsiewa po swej powieści, i skupmy się na kwestii dla nas szczególnej: kto tak naprawdę zna Polskę? Ten wielki kraj na wschodzie dla większości niemieckich czytelników (kryminałów) jest białą plamą na mapie Europy. Wyraźnie odczuwa się to wtedy, gdy autor bez większych wyjaśnień żongluje postaciami i wydarzeniami polskiej popkultury, do czego oczywiście ma pełne prawo. Zabawne jednak, że na przekór temu tłumaczy, kim byli Sacco i Vanzetti – w Niemczech ten duet rozpoznawalny jest bardziej niż Doda Elektroda, będąca kimś w rodzaju polskiej Danieli Katzenberger.
Mariusz Czubaj opublikował kilka książek na temat polskiej popkultury. Nic dziwnego zatem, że na kartach powieści pojawiają się postacie z filmu, muzyki i sportu, jak na przykład Zbyszek Cybulski, polski James Dean, znany z niedostępnego niestety w Niemczech filmu „Popiół i diament”, albo Dariusz Michalczewski czy Piotr Rubik, który jako kompozytor oratorium ku czci zmarłego Jana Pawła II zamyka merytoryczny krąg.
Mamy tu zatem do czynienia z kryminałem pochodzącym z kraju, o którym przeciętny Niemiec wie zbyt mało: z kraju, w którym jeszcze kilka dziesięcioleci temu panował stan wojenny, i w którym ranga policji w społeczeństwie jest zupełnie inna niż u nas. Brutalność należy dla kolegów policjantów, zwłaszcza tych starszych, do dobrego tonu. Kiedy zamordowany zostaje sutener, dla wielu polskich policjantów to tylko „jeden alfons mniej”.
To właśnie są te drobiazgi, które czynią21:37
przeżyciem niemal egzotycznym. Szkoda tylko, że sam Heinz słucha przeważnie
staroci w rodzaju Cream, ba, niestraszny mu nawet Black Sabbath – po kimś, kogo kreuje
się na muzyka, spodziewałbym się czegoś więcej. Drobna rysa na gładkiej
powierzchni, ale mniejsza o to.
Tych drobnych rys w pierwszym tomie o Rudolfie Heinzu jest więcej. Jest tu parę dłużyzn, pojawia się humor, wprawdzie subtelny, ale niekiedy akurat w kwestiach humorystycznych autor przecenia własne umiejętności. Przykład: Heine jedzie pociągiem do Warszawy, przysłuchując się dwójce młodych karierowiczów – i na koniec wtrąca się do ich rozmowy. Sytuacja ta sprawia wrażenie nieco sztywnej i naciąganej. Jeśli Czubaj w kolejnych powieściach oszczędzi nam podobnych zbędnych wstawek, to ja profilera Rudolfa Heinza wraz z trupami w jego szafie chętnie powitam.
Powieść 21:37 przetłumaczyła Lisa Palmes – i
to znakomicie! Z radością wyczekuję następnej sprawy dziwaka Rudolfa Heinza.
Na niemiecką scenę kryminalną wkracza nowy profiler: Rudolf Heinz. Polski komisarz o niemieckim nazwisku jest „profilerem, gitarzystą i posiadaczem brązowego pasa w karate”, jednak w obejściu - osobnikiem dość szorstkim, na co dzięki niepodważalnym kompetencjom może sobie pozwolić:
Jest profilerem – najlepszym w kraju specjalistą zajmującym się typowaniem nieznanych sprawców przestępstw. Samotnym łowcą tropiącym dzikie, unikatowe sztuki w rodzaju seryjnych morderców, gwałcicieli czy piromanów. W dodatku jest łowcą ledwie tolerowanym przez policyjnych rutyniarzy.Pomijając fakt, że sprawcy przeważnie są nieznani, Heinz właściwie niespecjalnie interesuje się swoją pracą. Dopiero kiedy przestępca porządnie nadepnie mu na odcisk, komisarz obsesyjnie angażuje się w sprawę; sprawca, ofiara i metoda nie opuszczają go dzień i noc. Wówczas jednak choleryk Heinz łatwo popada w agresję. Poza tym policjant zwany „Hipisem” chętnie spędza czas w dojo greckiego mistrza karate, senseia Kastoriadisa, ale w głębi duszy czuje się muzykiem:
Hipis. Przezwisko nadali mu koledzy z zespołu. W przepoconych kanciapach, przerobionych na sale prób, zagraconych sprzętem muzycznym piwnicach, w magazynach pozbawionych wentylacji i oświetlanych jedną żarówką Heinz czuł się jeszcze najlepiej.Rudolf Heinz nie jest zdrów: cierpi na chorobę Raynauda, schorzenie naczyniowe, powodujące skurcze i uczucie drętwości, szczególnie w palcach. Tryb życia policjanta nie sprzyja zahamowaniu rozwoju choroby. Poza tym Heinza prześladuje pewna stara sprawa, którą niegdyś nieomal przypłacił życiem.
Ale po kolei: Daniel Wyprych, były bokser o wielkiej przyszłości i nieciekawej teraźniejszości dokonuje makabrycznego znaleziska. Ktoś zamordował dwóch kleryków seminarium duchownego, a na ich ciałach wypisał liczby „21:37”. Podobno każde dziecko w Polsce wie – poza Heinzem, rzecz jasna – co one oznaczają: godzinę śmierci papieża. Ale czy w tym wypadku stanowią właściwy trop? I co oznaczają?
Rudolf Heinz niechętnie opuszcza Katowice i udaje się do stolicy. A tam nikt nie wita go z otwartymi rękoma: Heinz w roli przewodniczącego komisji śledczej walczy z uprzedzeniami i ignorancją kolegów, co zgryźliwcowi i gburowi nie przychodzi łatwo. Ich postacie, na czele z osobnikiem, który ze względu na przecinającą jego twarz bliznę nazywany jest Karloffem, zostały opisane bardzo barwnie. Karloff, początkowo uprzedzony do profilera z Katowic, otwiera się w końcu i wspiera go, nawet wbrew pozostałym kolegom.
Jednym z powodów, dla których Heinz nie zostaje ciepło przyjęty w nowym zespole, jest sposób, w jaki reaguje na wielką nowinę. Jest bowiem kwiecień 2007:
Nagłówki wszystkich gazet odświętną czerwoną czcionką informowały, że stało się coś niezwykłego. Informacje o przyznaniu Polsce i Ukrainie organizacji mistrzostw Europy w 2012 roku zapełniały wszystkie możliwe rubryki, od pierwszej strony po zwyczajowo umieszczany na końcu gazet sport. [...] Narodowy orgazm przy udziale piłki nożnej – Heinz pomyślał ze złością o stadnej miłości Polaków do futbolu.Heinz, syn piłkarza, który uciekł na zachód, cierpi na piłkarską fobię, czyniącą z niego aroganckiego outsidera, dystansujacego się od normalnego ludu i jego zamiłowań. Wątpliwa to podstawa owocnej współpracy.
Heinz rzuca się zatem w wir dochodzenia: w klasztorze, gdzie studiowali zamordowani, również napotyka barwne postacie, na czele z rektorem, który podobnie jak komisarz, najlepiej się czuje w muzyce. Inaczej niż Heinz, którego przy życiu trzyma diabelstwo w rodzaju Roberta Johnsona, Johna Lee Hookera czy Steviego Raya Vaughna, rektor jest gwiazdą sakropopu.
Sprawa zakreśla szerokie kręgi, sięgając warszawskich elit. I tu Czubaj wyposaża swego profilera w sporą dozę jędzowatości: Heinzowi ani sekundę nie zależy na tym, by zyskiwać sympatię kogokolwiek. Maniera ta oczywiście jest aż nader klasyczna – i odrobinę zbyt mocno przypomina zachowanie detektywów pokroju Philipa Marlowe’a czy Lwa Archera.
Pozostawmy jednak na boku wszystkie stereotypy powieści detektywistycznej, które Czubaj dość umiejętnie rozsiewa po swej powieści, i skupmy się na kwestii dla nas szczególnej: kto tak naprawdę zna Polskę? Ten wielki kraj na wschodzie dla większości niemieckich czytelników (kryminałów) jest białą plamą na mapie Europy. Wyraźnie odczuwa się to wtedy, gdy autor bez większych wyjaśnień żongluje postaciami i wydarzeniami polskiej popkultury, do czego oczywiście ma pełne prawo. Zabawne jednak, że na przekór temu tłumaczy, kim byli Sacco i Vanzetti – w Niemczech ten duet rozpoznawalny jest bardziej niż Doda Elektroda, będąca kimś w rodzaju polskiej Danieli Katzenberger.
Mariusz Czubaj opublikował kilka książek na temat polskiej popkultury. Nic dziwnego zatem, że na kartach powieści pojawiają się postacie z filmu, muzyki i sportu, jak na przykład Zbyszek Cybulski, polski James Dean, znany z niedostępnego niestety w Niemczech filmu „Popiół i diament”, albo Dariusz Michalczewski czy Piotr Rubik, który jako kompozytor oratorium ku czci zmarłego Jana Pawła II zamyka merytoryczny krąg.
Mamy tu zatem do czynienia z kryminałem pochodzącym z kraju, o którym przeciętny Niemiec wie zbyt mało: z kraju, w którym jeszcze kilka dziesięcioleci temu panował stan wojenny, i w którym ranga policji w społeczeństwie jest zupełnie inna niż u nas. Brutalność należy dla kolegów policjantów, zwłaszcza tych starszych, do dobrego tonu. Kiedy zamordowany zostaje sutener, dla wielu polskich policjantów to tylko „jeden alfons mniej”.
To właśnie są te drobiazgi, które czynią
Tych drobnych rys w pierwszym tomie o Rudolfie Heinzu jest więcej. Jest tu parę dłużyzn, pojawia się humor, wprawdzie subtelny, ale niekiedy akurat w kwestiach humorystycznych autor przecenia własne umiejętności. Przykład: Heine jedzie pociągiem do Warszawy, przysłuchując się dwójce młodych karierowiczów – i na koniec wtrąca się do ich rozmowy. Sytuacja ta sprawia wrażenie nieco sztywnej i naciąganej. Jeśli Czubaj w kolejnych powieściach oszczędzi nam podobnych zbędnych wstawek, to ja profilera Rudolfa Heinza wraz z trupami w jego szafie chętnie powitam.
Matthias Kühn
Tłumaczenie: Agnieszka Hofmann
Recenzja
ukazała się w czerwcu 2013 na portalu Krimi-Couch. Powieść recenzent ocenił na 77º, czytelnicy na 91 º.
No brawa dla pana recenzenta, opowiedział co najmniej połowę fabuły, cud, że jeszcze nie zdradził, kto zabił ;D
OdpowiedzUsuń"Szkoda tylko, że sam Heinz słucha przeważnie staroci w rodzaju Cream, ba, niestraszny mu nawet Black Sabbath – po kimś, kogo kreuje się na muzyka, spodziewałbym się czegoś więcej. Drobna rysa na gładkiej powierzchni, ale mniejsza o to. "
Yyy, a co jest nie tak z słuchaniem Black Sabbath? o_O
W połowie wstępu przestałam czytać, bo jeszcze jestem przed lekturą tej powieści, i przeszłam do części "opiniodawczej". Generalnie cieszę się, że się Czubaj za Odrą podoba, a i spostrzeżenie, że w Niemczech się niewiele o Polsce wie jest prawdziwe i w drugą stroną - my też czytając ichniejsze kryminały często przekonujemy się, że sąsiadów wcale nie znamy.
OdpowiedzUsuńWidać to niezrozumienie polskości już w samej recenzji - uznaniu, że scena z pociągu jest sztuczna. Otóż, nie jest. Jest bardzo polska - u nas nagminnie ludzie wtrącają się do rozmowy nieznajomych, szczególnie w sytuacji, gdy ktoś dojrzały może młodemu "dogadać". Nie zliczę momentów z mojego życia, kiedy mi się to zdarzyło. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że takie zachowanie w Niemczech jest nie do pomyślenia. To jednak nie powoduje, że scena jest sztuczna, tylko, że się realiów nie kuma. :)
Muszę przeczytać ten kryminał. Niemal egzotyczny;)
OdpowiedzUsuńZ pewnym rozrzewnieniem patrzę na zagraniczne recenzje powieści polskich autorów i naprawdę cieszę się, że książka się spodobała. Ciekawi mnie zwłaszcza kontrast kulturalny, gdy mowa o postaciach popkultury - rozpoznawalnych w jednym, a całkowicie nieznanych w innych kraju.
OdpowiedzUsuńJedno jest pewne, recenzent książkę przeczytał ( o czym polscy recenzenci czasem zapominają, pisząc o jakimś dziele)i bardzo sumiennie podszedł do tematu. Ach, ta słynna niemiecka łopatologia:), ale to w niczym nie przeszkadza, kto ma przeczytać, ten przeczyta, bo notka o książce, jest na tyle interesująca, że zaciekawi przeciętnego niemieckiego pożeracza książek.
OdpowiedzUsuń