Ads 468x60px

niedziela, 30 marca 2014

John Grisham "Die Erbin" (Czas zapłaty) - czyli gra w kolory w Mississippi




Wydawnictwo: Heyne
Tytuł oryginału: Sycamore Row
Data premiery: 03.03.2014
Liczba stron: 704
Cena: 24,90 euro

Kryminały prawnicze albo się lubi, albo nie. W tym pierwszym wypadku łatwo o przedawkowanie, choć przedstawicieli gatunku reprezentujących wysoki poziom wcale nie ma aż tak wielu, w tym drugim nie pomoże najwyższa nawet jakość prozy, bo jeśli delikwent w temacie nie gustuje, to nie i już. To prawda numer jeden. Drugą prawdą jest fakt, że ten wąski wycinek gatunku kryminalnego, w jakim wyspecjalizowali się choćby Grisham czy Turow, jak mało który nacechowany jest zagęszczeniem klisz, stereotypów i powtarzalnych, utartych schematów. Jeśli sędzia, to najlepiej dziwak rozstawiający po kątach krnąbrnych adwokatów, jeśli adwokat, to najlepiej młody, dobrze rokujący, o wysokim morale i z misją, jeśli proces, to przed ławą przysięgłych, jeśli przysięgli, to początkowo wrogo nastawieni, a potem, za sprawą dobrze rokującego adwokata i wyczarowywanych jak z rękawa niespodziewanych świadkach jak jeden mąż głosujący za uniewinnieniem, jeśli sprawa, to najlepiej kontrowersyjna, chwytająca za serce... i tak dalej. Inna rzecz, że amerykańskie prawodawstwo jest wyjątkowo wdzięcznym poletkiem do uprawy rzeczonego gatunku, zaś kwiaty, które na nim mogą wyhodować pisarze, są barwne i dla europejskiego oka wielce egzotyczne. A taka Ameryka?... To zupełnie co innego. Cuda, panie... I konflikty inne, i namiętności szarpiące czytelnikiem głębsze, i zwroty akcji mnie prawdopodobne.

Okładka wydania polskiego, Albatros, kwiecień 2014
Jeśli już zatem ktoś zasmakował prozy określanej mianem kryminału prawniczego, to wielkich niespodzianek tutaj nie zastanie. Konflikt zarysowuje się już na pierwszych stronicach powieści: Seth Hubbard, nieuleczalnie chory na raka przedsiębiorca i milioner, popełnia samobójstwo. Miast jednak rozdzielić majątek pośród dzieci i wnuków, jak Bóg przykazał, tuż przed śmiercią sporządza ręcznie napisany testament, odwołujący wszystkie poprzednie, w którym postanawia przekazać dziewięćdziesiąt procent swego majątku czarnoskórej pomocy domowej Lettie Lang. Co do autentyczności dokumentu nie ma najmniejszych wątpliwości, co do poczytalności majętnego starca - i owszem. A jeszcze większe co do motywów, jakimi mógł kierować się Seth Hubbard. Czyżby więc seks? Czyżby naprawdę schorowany, znajdujący się na progu śmierci mężczyzna do tego stopnia dał się otumanić wdziękom niemłodej już przecież i prostej kobiety, że wydziedziczył rodzinę i uczynił gosposię i pielęgniarkę milionerką?... A może prosta i dobroduszna Lettie wcale tak prosta i dobroduszna nie była i zmanipulowała nestora rodu, by przepisał na nią majątek?... Te i mnóstwo innych pytań nasuwa się w trakcie mamuciego procesu o uznanie testamentu, który oczywiście zostaje podważony przez zgraję chciwych adwokatów, reprezentujących zdradzoną rodzinę. Na niektóre z tych pytań odpowiedzi zostaną znalezione natychmiast, na inne dopiero w dramatycznym finale, kiedy już wydaje się, że wszystko jest stracone... Bo rzecz toczy się o coś więcej niż o miliony dolarów. Rzecz toczy się o także o kwestię rasową. Okaże się przy tym, że Grisham dość przewrotnie zagrał tym razem w kolory i długo każe powątpiewać, czy białe na pewno jest białe, a czarne czarne, a nie szare czy łaciate. Dość powiedzieć, że historia domaga się zadośćuczynienia za niewyobrażalną krzywdę, za ból, przemoc, śmierć i bezprzykładną niesprawiedliwość. I domaga się jej nie głosem adwokata, głównego bohatera powieści, Jacka Brigance'a, znanego z "Czasu zabijania", choć to on toczy zaciętą walkę z hienami w drogich garniturach. Czyim głosem?... Tego nie zdradzę, bo po książkę już byście nie sięgnęli.

A jest po co, bo choć uważne oko czytelnika bez trudu wyłoni parę wyświechtanych schematów, bez których żaden rasowy (nomen omen) kryminał sądowy z akcją osadzoną na południu Stanów nie może się obyć, to sposób, w jaki Grisham połączył je w dość strawną, a przede wszystkim pasjonującą całość, jest mistrzowski. Przygotujcie się więc na dreszczyk, który sprawi, że bez problemu i błyskawicznie prześlizgniecie się przez siedemset stron powieści, na tajemnicę z przeszłości, na momenty wzruszenia - wszak jesteśmy w Ameryce, gdzie poryczeć w finale po prostu trzeba i już - i na kawał solidnej, rzemieślniczo bez zarzutu porcji rozrywki. 


Pierwsze zdanie: "Znaleźli Setha Hubbarda w umówionym miejscu, ale inaczej, niż się spodziewali." 
Gdzie i kiedy: miasteczko Clanton w stanie Mississippi, 1988
W dwóch słowach: czarne i białe
Dla kogo: dla miłośników amerykańskich kryminałów prawniczych
Ciepło / zimno: 71°

39 komentarzy:

  1. Ja jestem fanką prawniczych kryminałów i swego czasu ubolewałam nad Grishamem, że tak bardzo obniżył pisarskie loty. "Czas zabijania" bardzo mi się podobał, więc tę kontynuację koniecznie... koniecznie.
    Z zapowiedzi wynika, że już w kwietniu, więc hura i nasze wydanie będzie liczyć640 stron:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że ostatniego Grishama czytałam już... bardzo dawno temu. "Sycamore Row" może nie jest dziełem wiekopomnym, ale dobrze mi się to czytało:-)

      Usuń
  2. To nie jest zła książka, ale jak na Grishama to jednak nie pierwsza liga. Spokojnie dałoby się zmieścić na 450 stronach, wypełniaczy jest mnóstwo. O ryczeniu w finale mowy nie ma, ale ja jestem cynicznym draniem i nic poniżej śmierci Stefci Rudeckiej mnie nie rozkleja :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza liga chyba rzeczywiście nie, ale próba powrotu do dawnej świetności, chyba nawet udana. Z tymi wypełniaczami to chyba masz rację. Ja miałam wrażenie, że autor przez 80 % tekstu nabierał rozpędu i zbierał się do galopu i już się obawiałam, że finał (czyli proces) w ogóle odłoży sobie na potem, na jakąś hipotetyczną kontynuację czy coś. A tu rach ciach i po wszystkim:-)
      Naprawdę nie wzruszyłeś się w finale?.... Hm. Ja też się mam za cyniczną babę i złośliwie chichoczę tam, gdzie inni wyciągają chusteczki, ale tu mi się łezka zakręciła, na chwilkę tylko, ale jednak. Ale może ja przechodzę teraz jakąś ciężką życiową fazę. Mięknę po prostu.

      Usuń
    2. Nie wzruszyłem :) Tym bardziej że przewidywałem coś takiego. A co do konstrukcji, to okropnie mnie wkurza takie wleczenie się przez 500 stron, żeby potem zrobić finał na 30, nie ma szans, żeby napięcie nie siadło. Kontynuacja to będzie na bank:)

      Usuń
    3. Czyli jednak mięknę na starość:-)
      A tak w ogóle to się zastanawiam, czy czytałeś w oryginale, czy skądś wytrzasnąłeś egzemplarz przedpremierowy, bo chyba po polsku jeszcze tej książki nie ma?...

      Usuń
    4. Powiem dyplomatycznie, że czytałem służbowo:) A propos, co znaczy niemiecki tytuł?

      Usuń
    5. Aaaa... to wszystko jasne:-) A tytuł oznacza "Spadkobierczyni". Niemcy z reguły unikają angielskich tytułów, jeśli wykraczają one poza podstawową znajomość języka obcego. Swoją drogą, tego samego spodziewałam się po polskim wydaniu (podobno te z obcobrzmiącymi tytułami sprzedają się gorzej - jak mi tłumaczyła kiedyś znajoma redaktorka z wydawnictwa), a tu proszę: jest "Sycamore Row".

      Usuń
    6. Świetny tytuł. Pierwsza polska wersja była bodajże Klonowa aleja, co się okazało nonsensem. Ale tytuł może się zawsze zmienić.

      Usuń
    7. Tak, dobry: krótki, mocny i adekwatny do treści. W dodatku dobrze harmonizuje ze wszystkimi innymi wydanymi w Niemczech książkami Grishama (poza serią Theo Boone, ale to inny odbiorca).
      Podoba mi się też bardzo okładka - zdjęcie nie bardzo oddaje rzeczywistość - jest srebrna, z metalicznym połyskiem, a uważne oko dostrzeże, że dymek unoszący się nad zapałką ma kształt trupiej czachy.

      Usuń
    8. Z tytułami robią się dziwne rzeczy. Theo Boone mnie nie zachwycił szczególnie, ale Starszej bym dał do czytania, gdyby chciała, oczywiście :)
      Okładka faktycznie lepsza od polskiej, mam alergię na białe okładki.

      Usuń
    9. Oj tak, mogłabym godzinami utyskiwać na tytuły, choć z doświadczenia wiem, że czasem naprawdę nie jest łatwo znaleźć dobry tytuł. Nie tak dawno stawałam na głowie, by znaleźć coś adekwatnego dla polskiego wydania, które w oryginale miało dwuznaczny tytuł, nawiązujący do nazwiska głównej bohaterki. Posunęłam się nawet do wypytywania autorki o alternatywny tytuł. Ta zdradziła mi swoją (pierwotną zresztą) wersję, ale niewiele to wniosło... Serii Theo Boone nie czytałam, ale kupiłam synowi i nie podobało mu się. Ale jemu ostatnio nic się nie podoba, co ma litery i wymaga czytania, więc to chyba nie najlepszy przykład...

      Usuń
    10. To faktycznie hardkor. Nam się na szczęście zwykle trafia coś, co da radę sensownie przełożyć:) A co do Boone'a to ja bym się nie dziwił niechęci, główny bohater jest tak obrzydliwie idealny, że aż trudno go polubić:P

      Usuń
    11. To by tłumaczyło alergiczna awersję syna :-) Byłam przekonana, że mu to podejdzie, bo z opisu brzmiało fajnie, ale jeśli bohater jest obrzydliwie idealny, to się nie dziwię :-)

      Usuń
    12. No wiesz, bodajże 13 lat, amerykańskie prawo w małym palcu, mistrz retoryki, ukochany pies, to nieco nieznośne:) Jedna astma jako wada sprawy nie załatwi.

      Usuń
    13. O, matko... Astma tylko pogarsza sprawę :-)
      A swoją drogą, ciekawa rzecz, ale w Niemczech (nie wiem, jak u Anglosasów) jest dość silny nurt literatury kryminalnej i thrillerów dla młodzieży. Swego czasu chciałam zainteresować polskie wydawnictwa paroma tytułami tego typu, ale usłyszałam odpowiedź, że "to się u nas nie sprzedaje". To prawda?

      Usuń
    14. Niby WAB wydaje albo wydawał Czarnego Kota, jakieś opowieści niesamowito-kryminalne, ale u nas się skończyło na dwóch książkach Pałasza. Starsza uwielbia Lassego i Maję, Pana Jaromira też, więc myślę, że jej by się spodobało. Ale wydawcy jak zwykle wiedzą lepiej, wolą wydawać różową tandetę o Barbie.

      Usuń
    15. Ja też jakoś nie mogę uwierzyć, że młodzież w Polsce interesuje się wyłącznie dystopiami.
      Ale Lasse i Maja to grupa docelowa, o ile się nie mylę, dla dziecięciolatków?... Czy starszych? Bo mówiąc o kryminałach dla młodzieży miałam na myśli tak powyżej piętnastu. I tematyka bywa naprawdę zaskakująco poważna, z morderstwami, narkotykami, stalkingiem, mobbingiem - fb i podobne stanowią tu niewyczerpane źródło inspiracji. Mój starszy z wielką fascynacją wysłuchał kilku audiobooków tego typu, kiedy leżał w szpitalu i nie miał wykupionego szpitalnego internetu ;-)

      Usuń
    16. Aa, to ja niestety mam chwilowo orientację w grupie 9-latków:) Młodzież starsza jeszcze mnie nie interesuje, były próby wydawania czegoś, co nie jest fantasy ani paranormalem, ale chyba nieśmiałe. Taki cykl "Numery" mnie nie porwał zupełnie. Może założenie jest takie, że ta grupa w ogóle nie czyta.

      Usuń
    17. Zapewne lęk przed spróbowaniem czegoś nowego siedzi głębiej, niż sądziłam. Jakoś nie wydaje mi się, żeby młodzież w Niemczech aż tak się różniła od tej w Polsce - a jednak ktoś te książki tu kupuje i czyta. Co jakiś czas coś tam podłapię i to są naprawdę fajne rzeczy, dające do myślenia, prowokujące, zadziorne. Wielu autorów, którzy zwykle piszą dla dorosłego czytelnika, raz na jakiś czas popełnia młodzieżowy tytuł. Może to kwestia wychowywania kolejnych pokoleń czytelników? Próba wszczepienia bakcyla?... Ale kiedy próbuję startować z tego typu propozycją wydawniczą w Polsce, natykam się na wielką niechęć.
      "Numery" mi się obiły o uszy, ale to chyba też było z jakimś wątkiem paranormalnym, czy się mylę?
      Przypomniała mi się seria "Gra" Krystyny Kuhn wydawana przez Telbit, podobno niezła, ale o Telbicie jakoś ostatnio wszystko ucichło...

      Usuń
    18. Na pewno kwestia jest w dużej części w tym, że taką nową serię należałoby wypromować, bez nadziei na sukces. Młodzi ludzie nie są przyzwyczajeni do czytania i raczej z tym nikt nic nie robi. Jeden Kosik wiosny nie czyni. Na szczęście zauważono chyba młodsze pokolenia, coraz więcej książek do samodzielnego czytania widzę. "Numery" owszem, paranormalne, ale i nastoletnia ciąża, i molestowanie seksualne, i rozbite rodziny się pojawiły.

      Usuń
    19. Podejrzewam, że właśnie w tym promowaniu leży problem - czyli rzecz jak zwykle rozbija się o pieniądze. Wygodniej i bezpieczniej postawić jest na dystopie i paranormale, bo to "się sprzeda". No i właśnie - Kosik, przecież to niewąptliwy sukces na polskim rynku. Można by sądzić, że znajdzie naśladowców, że jakieś próby pójścia w tym kierunku jednak będą.
      A dlaczego nie podobały Ci się "Numery"?

      Usuń
    20. Kosik, mam wrażenie, podbił rynek zupełnie bez promocji, czyli z odrobiną reklamy coś zbliżonego mogłoby osiągnąć sukces. Co do "Numerów", to aż sprawdziłem swoje stare recenzje, bo wyparłem detale: ogólnie niezły pomysł, ale dość tandetnie sklecony, chyba jeden tom na trzy miał jakiś poziom: http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=621207

      Usuń
    21. Tu zbliżamy się do kwestii nieodgadnionych składników sukcesu, czyli co tak naprawdę przyczynia się do tego, że książka staje się bestsellerem... Niekiedy nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to cudowny miks szczęścia, odpowiedniej koniunktury, promocji, nazwiska, a dopiero na samym końcu jakości. Czasem się udaje, czasem po prostu nie.
      Co do "Numerów" - może lepiej byłoby poprzestać na jednym tomie? Niektóre serie są pisane trochę na siłę, bez koncepcji, bez pomysłu, "bo raz się sprawdziło".

      Usuń
    22. Wszystkie te składniki na pewno wchodzą w grę, ale póki się nie spróbuje, to się nie wygra. Ja rozumiem, że wydawnictwom szkoda kasy na niepewne przedsięwzięcia, ale chociaż od czasu do czasu można by spróbować.
      Z Numerami jest ten problem, że najciekawszy jest tom środkowy, który jednak niestety wymaga wprowadzenia w postaci tomu pierwszego. Albo licznych dygresji i retrospekcji:)

      Usuń
    23. Masz całkowitą rację! Rozumiem, że wydawnictwa nie chcą topić pieniędzy w niepewnych projektach, ale ich zachowawcza postawa sprawia, że rynek książek dla młodzieży leży i kwiczy.
      To samo jest z większością serii kryminalnych. Tom pierwszy, często nawet dwa pierwsze tomy są z reguły słabe, niedorobione, z wyraźnymi mankamentami typowymi dla debiutantów. Od trzeciego zaczyna robić się ciekawie, ale wtedy wydawca staje przed problemem: wydać dwa pierwsze tomy, ryzykując plajtę, czy zacząć od trzeciego, narażając się na pomstowania czytelników?... I tak wiele ciekawych książek nigdy się w Polsce nie ukazuje, albo ukazują się serie niepełne.

      Usuń
    24. A no właśnie, nasłuchałem się takich pretensji przy Marininie i Mankellu, którzy u nas wystartowali od środka, ale przynajmniej z wysokiego poziomu.
      Częściej się jednak zaczyna od początku, a potem nie kończy, kiedyś mistrzostwo w tym miał Prószyński, a teraz chyba godnie go zastąpiła Fabryka Słów :P

      Usuń
    25. Sama psioczyłam na karkołomną kolejność wydawania Nele Neuhaus przez Media Rodzina, ale zagrali vabank i puścili na początek najlepszy tom serii, "Śnieżka musi umrzeć", co okazało się strzałem w dziesiątkę. Pozostałe tomy, choć dużo słabsze, sprzedają się już siłą inercji. Ale czytelnicy rozeźleni byli bardzo, zwłaszcza, że sporo było zawirowań osobistych w życiu obojga komisarzy, a chronologia miała swoje znaczenie.
      Tak, Fabryka wygrałaby chyba plebiscyt na najbardziej wkurzające wydawnictwo w kraju. Lubi sobie na przykład podzielić książkę na pół i wydać obie części w odstępie paru miesięcy...

      Usuń
    26. Ja od wieków się cieszę, że nie czytam książek FS, mam chyba góra trzy i nie planuję więcej:)
      Z Marininą i Mankellem o tyle łatwiej, że zawirowania życiowe słabsze i do przeżycia jest przypadkowa kolejność. Chociaż nieco irytująca. Czasem więc trzeba się narazić czytelnikom :)

      Usuń
    27. Ja też już nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam coś FS:-) Zasadzałam się wprawdzie ostatnio na Helene Wecker i "Golema i dżina", ale jak zobaczyłam, że mają zamiar wydać ją w dwóch tomach, to kupiłam sobie od razu niemieckie wydanie, w całości.
      Mankella da się czytać nie po kolei, Marininę za słabo znam, żeby oceniać. Ale jestem pewna, że Nele Neuhaus przeszłaby niezauważona, gdyby zaczęli tę serię chronologicznie... Narazili się zatem, ale chyba mimo wszystko wygrali:-)

      Usuń
    28. Marinina trochę bolesna przy czytaniu nie po kolei, ale z kolei pierwsze tomy słabsze, więc byłby ból. A tak udało się ją wypromować.

      Usuń
  3. Ja właśnie należę do osób, które kiedyś lubiły kryminały prawnicze i przedawkowały :) "Czas zabijania" czytało mi się dobrze, potem była inna powieść Grishama, a przy trzeciej jego książce sceny w sądzie zaczęły mi się potwornie dłużyć. Nie miałabym nic przeciwko temu, by autor trochę skrócił swoje powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest w ogóle jakiś masakryczny trend, jaki można obserwować w ostatnich latach: kiedyś można było skonstruować dobrą powieść w granicach 300 stron, i to się czytało, teraz jak nie napiszesz cegły ośmiustronicowej, albo alternatywnie serii składającej się z co najmniej pięciu tomów, to żaden z ciebie pisarz... Czasem też tęsknię za tą dawno kompaktowością :-)

      Usuń
  4. Czytałam Grishama "Ulicznego adwokata" i to pewien skrót. O ile dobrze pamiętam dobrze tę powieść przyjęłam.
    A tak w ogóle to lubię takie prawnicze kryminały i w książkach i w filmie.
    Czasu mało, dlatego niewiele go przeznaczam na kryminały, które przecież lubiłam i lubię.
    Może moja biblioteka ma jego książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Grisham jednak jest mistrzem jak dla mnie! Uwielbiam jego knigi ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie no, totalnie nie umiem się wypowiedzieć, bo nie znam ani jednej powieści Grishama, ba, nie wiem nawet, czy oglądałam jakikolwiek film na podstawie jego twórczości. Co do fabuły tej książki - ta Dolores Claiborne za mną łazi już od kilku dni, bo wszędzie widzę nawiązania jakieś (albo to tylko mój mózg dziwnie łączy) i tu znów, motyw ze śmiercią majętnej osoby, która przepisała w spadku kupę szmalu i nieruchomości czarnoskórej służącej... o ile dobrze pamiętam. No ale masz rację, taki łatwy temat plus zawiłe prawodawstwo USA i mamy 51 różnych podstawowych wariantów tej historii (w każdym stanie inaczej;)), i nieskończenie wiele wariacji tychże 51... :)
    Ale jestem zaskoczona, że tym razem Albatros ma tak ładną okładkę! I tak podobną do niemieckiej! Zwykle Albatros pokazuje, jakich okładek Nie Należy Robić. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jestem w tej grupie, którzy lubią kryminały prawnicze. Sprawdzimy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kaśka - "klient" - musisz przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. fajnie było tutaj zajrzeć meega fajny blog - polecam ! :)

    OdpowiedzUsuń