Ads 468x60px

wtorek, 21 sierpnia 2012

Lauren Beukes "Zoo City" - turpizm w metropolii zła

Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: Zoo City
Przekład: Katarzyna Karłowska
Data wydania: 07.08.2012
Cena: 35,90 zł

No i po co się było cieszyć?... Na książkę "Zoo City" czekałam z utęsknieniem, nawet nie tyle ze względu na  nagrodę Arthura A. Clarke'a, którą zgarnęła z poprzedni rok, co za niesamowite zajawki, pojawiające się na literackich portalach: mroczny i zły Johannesburg,  afrykańska magia zmieszana z blichtrem nowoczesnej metropolii, nigeryjskie przekręty i klimaty chandlerowskie klimaty noir... Trzeba więcej? Sądziłam, że nic nie będzie w stanie zepsuć mi radości z takiej lektury.

I jeśli ktoś mnie zapyta teraz, po jej ukończeniu, co mi się w niej nie podobało, to po namyśle stwierdzam: wykonanie. Autorka miała świetny pomysł: osadziła akcję swej powieści w miejscu-tyglu, w którym ścierają się ze sobą różne światy: magiczny, tradycyjny, mroczny, z wiarą w muti i niepisaną potęgą sangomów, i nowoczesny, współczesny, z wielkomiejskim zachłyśnięciem się narkotykami, pieniędzmi, sławą. A pośrodku tego wszystkiego dziewczyna, była ćpunka o nieciekawej przeszłości i obarczona osobliwym stygmatem: jako zooluska, zanimalizowana, drepcze przez życie dźwigając zwierzę, leniwca. Łączy ją z nim tajemnicza (magiczna?) więź, której charakteru można się tylko domyślać, tym bardziej, że autorka sugeruje wprawdzie parę możliwych rozwiązań (kara za dokonane przestępstwa? efekt eksperymentowania z matką naturą? genetyczna anomalia?) ale nie wyjaśnia niczego. Ze stygmatem tym, którego konsekwencją jest zepchnięcie na margines społeczeństwa, na podobieństwo pariasa w społeczeństwie kastowym lub czarnoskórego w apartheidowych gettach, wiąże się pewna przydatna umiejętność, nazywana shavi: zdolność do odnajdywania przedmiotów. 

Zadzierzgnięcie tej historii jest niesamowite, obiecujące coś wielkiego. Dziewczyna o wdzięcznym mianie Zizi December trudni się internetowymi przekrętami na wielką skalę, od czasu do czasu dorabiając odnajdywaniem zaginionych przedmiotów. Pewnego dnia jedna z jej klientek zostaje zamordowana, a jej życie, i tak już żałosne, zaczyna nabierać rozpędu, tocząc się w jednym kierunku: w dół. Tu w zamyśle miała powstać ta chandlerowska mroczna kryminalna intryga, która jakoś nie potrafiła mnie wciągnąć w wir suspensu. Dziewczę przedziera się przez gąszcz wielkomiejskiej dżungli, próbując na własną rękę szukać, wyjaśniać, indagować i kombinować, zadzierając przy tym z mniejszymi lub większymi tsotsi

I tak naprawdę nie wiem, czy to miał być kryminał, czy fantastyka. Obiecywane złamanie gatunków okazało się słabym dekoktem jednego i drugiego. Pierwiastka fantastycznego w tej powieści jak na lekarstwo: poza ideą istnienia zanimalizowanych, z której w dodatku niewiele dla fabuły wynika, po prostu go tu nie ma. Chyba że zaliczyć do niego afrykańską magię, ale w tym celu nie trzeba się stroić w fantastyczne piórka. Kryminalny wątek jest nieciekawy, a jego kulminacja zdegustowała mnie i zniesmaczyła, nie zaspokoiwszy ani trochę zbrodniolubnego zwierza we mnie. Potencjał magicznej więzi łączącej pariasów południowoafrykańskiej metropolii z egzotycznymi zwierzętami pozostał niewykorzystany: leniwiec jest tylko noszony przez kolejne sceny powieści, i już. 

Jest w tej książce coś, co mnie urzekło: sposób, w jaki autorka pokazuje sprawy i wątki ważne i trudne. Robi to w sposób autentyczny, bezkompromisowy i bezpośredni, waląc językowym i wizjonerskim obuchem w łeb. Obrazy, serwowane tu czytelnikowi, do przyjemnych czy krotochwilnych nie należą, a rozciągnięta przed nim wizja Afryki zawiera bolesną prawdę o niej; o warlordach, pociągających za sznurki władzy, o wszechobecnej nędzy i znikomej wartości życia, o narkotykach, przemyśle muzycznym i dzieciach, wiodących przerażającą egzystecję w szambie wielkomiejskiego świata, o napiętnowaniu innością i wyseparowaniu poza nawias społeczeństwa, wreszcie o wszechobecnej i głęboko zakorzenionej separacji rasowej. 

Z drugiej strony, ten rozmach nie przekłada się na walory narratorskie. Akcja toczy się niemrawo, fabuła jest poszatkowana, chaotyczna, poszczególne sceny na siłę ucudacznione i zaprawione pseudoczaderską manierą. Momentami miałam dosyć tych silących się na "cool" dialogów i okropnego slangu, który sprawiał wrażenie, jakby poszczególne świetne słówka zostały w nim poutykane na siłę. Drażni epizodyczność linii narracyjnej; autorka wyławia spotem z ciemności parę postaci, każe im wygłosić parę kwestii (we wspomnianej już bełkotliwej i pseudonowoczesnej manierze), po czym światło gaśnie i przechodzimy do kolejnego epizodu. Podkreślają to jeszcze wsadzone tu i ówdzie wyimki z prasy, fragmenty maili i internetowych komentarzy, które, choć starają się naświetlić korzenie, kulisy i otoczkę zjawiska aposymbiozy, to nie dają odpowiedzi na szerzące się pytania. 

Wszystko to zaowocowało moim wewnętrznym rozszczepieniem i już sama nie wiem, zachwycić się, czy nie? Ostatecznie dochodzę do wniosku, że nie podzielam opinii jurorów, a szukając mocnego kryminału południowoafrykańskiego wolę poczytać Deona Meyera, zaś dla satysfakcjonujących klimatów urban fantasy przypomnieć sobie choćby "Dworzec Perdido".

I daję tróję, ale taką naciąganą (3-/5).



23 komentarzy:

  1. Tak stuprocentowo nie jestem pewna, czy ta książka trafi w mój gust, jeśli chodzi chociażby o gatunek, więc na razie wstrzymam się z jej lekturą ;). Recenzja jak zwykle przednia :). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, to mnie teraz trochę zastopowałaś :( Ale tak czy siak przeczytam, bo samemu się najlepiej przekonać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powstrzymuję nikogo przed lekturą, może to się komu spodoba?

      Usuń
  3. Nie ciekawiła mnie ta książka specjalnie i widzę, że słusznie. Wprost nie znoszę niewytłumaczonych wątków i nie mam na myśli tego, że autor umożliwia czytelnikowi snucie wielu interpretacji, ale chodzi o te niedopowiedzenia jak nieszczęsny leniwiec. Nie lubię tego i wiem, że "Zoocity" nie będzie mi się podobać. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie "Zoo City" raczej przyniesie Ci niedosyt...

      Usuń
  4. Odpuszczam póki co, ale żal mi tej scenerii i pomysłu, który mógł być hitem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bo widzisz, klimaty chandlerowskie, mogą być tylko w LA, napisane przez Chandlera, tak jak powieści Larssona napisane przez Larssona w Sztokholmie, pozostali coś usiłują, coś chcą, a najchętniej to podpiąć się po mistrzów ze swoimi dziełami.
    Przestałam dowierzać zajawkom i okrzykom zachwyconych, a wręcz podejrzliwie spoglądam na takie książki, Twoja recenzja jeszcze mnie w tym utwierdza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze jest to, że tę chandlerowską łatkę znowu ktoś autorce przyczepił... W sumie to kolejne moje rozczarowanie nagrodzoną książką, po "Nocnym cyrku" i "Feed".

      Usuń
  6. Łeeee, nie lubię, gdy ktoś (czyt. pisarz) marnuje dobry pomysł słabym wykonaniem. Choć ostatecznie spodziewałam się niższej noty na koniec.
    Przynajmniej potwierdziłaś, że im książka bardziej zachwalana, tym większym gniotem może się okazać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niższej noty nie dałam, bo w porywach książka potrafiła mnie przykuć właśnie autentyczną wizją Johanesburga i Afryki. Podejrzewam, że właśnie za to nagrodzono tę książkę.

      Usuń
  7. Po Twojej recenzji jestem już w 100% przekonana, że "ZOO City" to kolejna "rozdmuchana" książka, która w istocie nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Szkoda chyba mojego czasu na przygody pani December. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety, takie nadmuchane książki, nie raz mnie rozczarowywały:/ Miałam na tę książkę ochotę, ale w porę dowiedziałam się, że nie warto:) Te 40zł wydam na ciekawszą książkę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytam tylko, jesli napadnie na mnie w bibliotece... szukac absolutnie nie bede ;-)).

    OdpowiedzUsuń
  10. czytałam już kilka recenzji tej książki - przeważnie oceny były średnie, nikt się nie zachwycał
    w sumie nie ciągnie mnie do tej historii, zatem sobie podaruję

    OdpowiedzUsuń
  11. Miałam okazję kupić w promocji,ale coś mnie powstrzymywało.

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj, jaki kubeł zimnej wody! A tyle wókół niej szumu...

    OdpowiedzUsuń
  13. Mnie też żal straconego potencjału. Wypatrywałam tej książki, ale po kilku recenzjach punktujących te same wady zamierzam jednak sobie darować.

    OdpowiedzUsuń
  14. Książkę sobie odpuszczę. Mam wiele innych wartych większej uwagi :)

    OdpowiedzUsuń
  15. dzięki za wybicie mi z głowy tej książki ;-) Miałam na nią ogromną ochotę, ale na szczęście ten wydatek został zaplanowany w moim budżecie na wrzesień, więc uda mi się uniknąć rozczarowania (i będę mogła kupić coś innego;-))

    OdpowiedzUsuń
  16. Ale recenzja! Idealnie chwytasz zalety i wady Beukes. W Lśniących dziewczynach jest to samo: fantastyczne otwarcie zupełnie skaszanione, "urban" mocniejsze od "fantasy". Zastanawiam się, ile Zoo city straciło na przekładzie.

    OdpowiedzUsuń