Wydawca: Wydawnictwo MUZA S.A.
Język oryginału: francuski
Tytuł oryginalny: Robe de Marie
Tłumaczenie: Polachowska Joanna
Data premiery: 14.03.2012
Ilość stron: 280
Cena: 29,99 zł
Nieczęsto się zdarza, że autorowi kryminału udaje się mnie zaskoczyć. Po przeczytaniu pewnej ilości książek pewne schematy zaczynają się powtarzać, ilość oryginalnych pomysłów zdaje się ograniczona, a ciekawe wątki stają się tylko kolejnymi wariantami tego samego zgranego motywu. Tym milsze było moje zaskoczenie, gdy zaczęłam lekturę powieści tego francuskiego pisarza.
Przyznaję, początek tej książki jest dość oryginalny. Sophie Duguet, kobieta tajemnicza, o mrocznej, nie do końca nazwanej przeszłości, budzi się pewnego ranka w domu swych pryncypałów (Sophie pracuje jako opiekunka do dziecka, a jej podopiecznym jest kilkuletni chłopiec Léo) i znajduje uduszone zwłoki dziecka. Wpada w rozpacz, panikę i stupor. Jest przekonana, że dokonała zbrodni. Jak to możliwe? Skąd ta pewność? Co miałoby byc motywem? Pokonawszy stupor i desperację, kobieta ucieka z miejsca zbrodni. Zostawia za sobą dotychczasowe życie i staje się kobietą zaszczutą i wiecznie uciekającą. Zmiana tożsamości, częste przenosiny w nowe miejsca, imanie się dorywczych prac dominują odtąd jej żałosną egzystecję.
Autor kamufluje i zapętla fabułę, rozpyla zasłonę dymną, zaciemniając i tuszując okoliczności w ten sposób, że czytelnik dopiero po dobrych kilkudziesięciu stronach ma szansę zorientować się, o co w tym wszystkim chodzi. Lemaitre odsłania po kawałeczku fragmenty życia Sophie, podsuwając je niczym fragmenty układanki, które powoli zaczynają składać się w jedną, nieprawdopodobną, przerażającą całość. Nieco zbyt nieprawdopodobną i zbyt przerażającą.
W zasadzie nie miałam większych zastrzeżeń do momentu zmiany narratora, kiedy to na scenie pojawia się Franz, rozpoczynając swoją opowieść. Już po paru stronach byłam pewna, że wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie pomylilam się. I od tego momentu moje rozczarowanie tylko się pogłębiało. Bo choć nie miałam nic przeciwko samej intrydze, nienowej wprawdzie i dość chętnie wykorzystywanej przez pisarzy najróżniejszego autoramentu, to jej wykonanie niestety pozostawia wiele do życzenia. Postać Franza jest tak nieprawdopodobna, a jego poczynania tak naiwne, że miejscami miałam wrażenie, iż niejeden licealista poradziłby sobie lepiej z uwiarygodnieniem swego bohatera.
Stalking nie jest niczym nowym w literaturze, a dzisiejsza technika otwiera przez literatami niemal nieograniczone możliwości nękania swych bohaterów przez rozmaitych psychopatycznych osobników, ale nawet w przypadku obfitego czerpania z tychże możliwości należałoby zachować pewne minimum wiarygodności. Scena, w której Franz, który, by prędko zamarkować włamanie do mieszkania Sophie, "schodzi krótko na dół do sklepu, gdzie kupuje mały łom", po czym wraca i dokonuje owym zdobytym w trymiga łomem odpowiednich czynności, rozbroiła mnie zupełnie. Autor nie tylko tutaj idzie na łatwiznę. Wyposaża Franza w magiczne niemal hakerskie komputerowe umiejętności, wiedzę farmaceutyczną godną Paracelsusa i fart idioty, więc nie dziwota, że wszystkie jego niecne poczynania idą mu jak z płatka i nikt nigdy niczego nie zauważa... Więcej na ten temat nie napiszę, żeby nie spojlerować pośród tych, którzy lekturę jeszcze mają przed sobą. Uprzedzam jednak, że na wiele spraw trzeba będzie przymknąć oko.
Irytował mnie również język, ale to też żadna nowość, bowiem wyjątkowo nie cierpię narracji prowadzonej w czasie teraźniejszym, która jest wyjątkowo niewdzięczna i najeżona licznymi pułapkami, w które może łatwo wpaść niewprawny pisarz, a tłumacz, chcąc nie chcąc, powiela niezgrabności, by zachować zgodność z oryginałem (chociaż przyznam, że zdarzyło mi się, na życzenie redakcji, dokonać głębokiej ingerencji w tekst, w całej powieści zamieniając nieporadny czas teraźniejszy na przeszły - z korzyścią dla dzieła). Te wszystkie zdania, w których osoba najpierw "pchnęła drzwi i wchodzi do środka" i inne stylistyczne koszmarki nie przyczyniają się bynajmniej do potoczystości tekstu i lekkości czytania.
Chciałabym dać tej książce więcej, ale wszystko się we mnie jeży na wspomnienie lektury. Zdaję sobie sprawę, że niektórym, zwłaszcza tym, ktorzy nie maja jeszcze na koncie innych powieści o podobnej tematyce, które spawniej wykorzystały ten motyw, może się jednak spodobać, bowiem jest w tej książce pewien mroczny klimat, który może porwać w posępny i psychodeliczny wir, wprowadzić w stan osaczenia. Psychologicznie wszystko odbywa się tu bez zarzutu.
Dokonawszy skomplikowanych arytmetycznych obliczeń stwierdzam, że książka zasługuje na trójeczkę (3/5).
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Book-Trotter Kasi z bloga "Kącik z książką".
Baza recenzji syndykatu Zbrodnia w Bibliotece
Ja i tak mało kryminałów czytam więc tym bardziej bym po tę książkę nie sięgnęła.
OdpowiedzUsuńMiałam również ochotę na coś francuskiego w tym miesiącu ale niestety czas, czas.......
Mam nadzieję, że sardegna wymyśli w swym wyzwaniu jakąś francuszczyznę.
A ja mam nadzieję, że Sardegna nie wymysli nic francuskiego, bo znowu miałabym problem ze znalezieniem pozycji, która by mi odpowadała...
UsuńMoże gdy będzie okazja przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze francuskich kryminałów i chyba nie będę specjalnie szukała tej książki. ;)
OdpowiedzUsuńZ francuskich kryminałów to z czystym sumieniem mogę polecić "Purpurowe rzeki" Grange i "Bielszy odcień śmierci" Miniera...
UsuńHistoria z łomem rozłożyła mnie na łopatki, haha. Swoją drogą, jak łatwo jest przedobrzyć i zamiast stworzyć coś intrygującego, popaść w pewną śmieszność, podśmierdującą groteską...
OdpowiedzUsuńWystarczyłoby odrobnę bardziej realistycznie spojrzeć na pewne szczegóły...
Usuń:/No, to chyba sobie daruję. Uprzedziłam się.:)))
OdpowiedzUsuńNo, wiesz, książka ogólnie ludziom się podobała... Ja zawsze się czegoś czepiam:-)
UsuńCiekawi mnie bardzo ta książka, jak nigdzie w bibliotece nie znajdę to chyba zakupię. Przeczytałabym chętnie francuski kryminał bo skandynawskich mam na razie dość.
OdpowiedzUsuńPod względem miejsca akcji to była miła odmiana.
Usuńjakoś specjalnie szukać jej nie będę, nawet gdyby nadarzyła się ku temu okazja, to nie sięgnę, nie do końca przekonała mnie do siebie
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
musiałbym się zastanowić :)
OdpowiedzUsuńWiesz, ubawiłam się przy tej recenzji. Nie wiem co mnie naszło ale wyobraziłam sobie Ciebie jak stoisz w jakimś laboratorium i rozkładasz książkę na czynniki pierwsze ;-) Podejrzewam, że na dzień dzisiejszy nie jesteś już w stanie tak po prostu przeczytac kryminał i stwierdzić, że był całkiem fajny. Dla nas to nawet z korzyścią, bo dostajemy bardzo rzetelną recenzję ale zastanawiam się, czy taka dogłębna analiza nie odbiera Ci czasem przyjemności czytania...
OdpowiedzUsuńZmiana czasu w powieści ... to już naprawdę spora ingerencja. Przyznaję, że gdybym kiedyś odkryła takie tłumaczenie, mocno bym to krytykowała. I przyznaję że byłaby to krytyka tłumacza bo nie wpadłabym na to, że mógł sobie tego zażyczyć ktoś inny...
E tam, z tą analizą to oczywiście przesada, czytam, bo lubię i jak mam dobrą książkę, to koncentruję się oczywiście wyłącznie na lekturze. Gorzej jest, kiedy coś mi w książce przeszkadza, wtedy zaczynam drążyc, co. I znajduję...
UsuńA z tą ingerencją translatorską to przyznam, że wtedy wszystko się we mnie jeżyło przeciwko temu krokowi. Wydawało mi się, że zmieniam jakieś głębokie zamysły autora (co w tamtym przypadku było smieszne, bo chodziło o książeczkę dla dzieci). Co mnie samą zaskoczyło, książkę czytało się po tych zmianach dużo gładziej. Przestała być drewniana i nieporadna. To doświadczenie nauczyło mnie, że czasem warto zaufać dobremu redaktorowi. Co innego jest w dziełach poważniejszych, tu już chyba bym się nie odważyła. Choć Barańczak nie takie rzeczy z tekstami wyprawia. Tyle że gdzie mi tam do niego:-)
aaaa w przypadku książki dla dzieci to jeszcze nie ma dramatu, chyba faktycznie nawet lepiej, choć mogę sobie wyorazić, że nie było Ci łatwo. A jeśli chodzi o Barańczaka to czasem można odnieść wrażenie, że całkiem nowe teksty pisze, a nie tłumaczy :-)
UsuńDuże nadzieje wiązałam z tą powieścią, a Twoja recenzja trochę ostudziła mój zapał. Oczywiście to dobrze :) Wolę być przygotowana na niedoróbki. Fragment z łomem rzeczywiście nieprawdopodobny, nie lubię też jak z bohaterów robi się herosów, znających się na wszystkim.
OdpowiedzUsuńMoże, uprzedzona, inaczej spojrzysz na niektóre wątki...
UsuńPorzadna, solidna krytyka, podobala mi sie :-).
OdpowiedzUsuńAz z ciekawosci kiedys sobie wypozycze... ale bez wiekszych nadziei, oczywiscie :-).
Nie będę Cię odwodzić, bo a nuż Ci się spodoba...
UsuńMyślę , że bardziej spodobałaby Ci się inna francuska powieść, która u nas przeszła bez większego echa, to "Wtargnięcie" Eleny Sender wydane przez Albatrosa. Lepiej napisana, wciągająca, coś w nurcie J.C. Grange czy Chattama. pozdrawia tommy :)
OdpowiedzUsuńHihi, dobrze, że ten łom nie stał w zagłębieniu przy drzwiach ;)
OdpowiedzUsuń