Ads 468x60px

sobota, 15 września 2012

Eugeniusz Dębski "Tamta strona świata" czyli czego tu brak?


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: wrzesień 2008
Liczba stron: 304
Cena: 28 zł



Podobno ma wielu fanów. Podobno uwielbiają tego ironicznego twardziela, który nie daje się zabić. Podobno to jeden najbardziej lubianych bohaterów polskiej fantastyki. Mowa o Owenie Yeatesie, prywatnym detektywie, działąjącym gdzieś tam, w przyszłości, gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych. 

Z drugiej strony: podobno polscy autorzy fantastyki nie potrafią pisać. Podobno tworzeni przez nich bohaterowie są żenujący. Podobno nie da się porównywać ich do twórców anglosaskich, nie ta klasa. Podobno wszystko, co wychodzi spod piór polskich fantastów jest miałkie i niestrawne. 

To jak to jest? Przyznam, że nie nastawiałam się na wiekopomne dzieło, zabierając się do lektury "Tamtej strony świata" Dębskiego. Fakt, autor uznany, wypracował sobie pewną pozycję w fantastycznym polskim światku, piórem posługiwać się umie, co udowodnił już nie raz, o czym można się przekonać już po pierwszych rozdziałach. Ale czy cykl o Owenie Yeatesie wart jest więcej niż tylko pobieżnej lektury dla zabicia czasu?

Pierwsze, co się rzuca w oczy, to bohater. I ten bohater przekonuje, a nawet, być może,  jest najmocniejszym akcentem tej powieści. Nakreślony wyraziście, z dużą dozą ironii, trochę komiksowo, by nie powiedzieć w sposób przejaskrawiony. Taki trochę bondowski, czupurny, bezczelny, ale z charakterem. I kręgosłupem moralnym. Takich lubię. Ale też nie jest nikim oryginalnym. Chandlerowskich twardych facetów w prochowcu i ze spluwą, łasych na piękne kobiety, papierosy i alkohol było już w literaturze popularnej tylu, że na widok kolejnego klonu wyzierającego ze stronic tej powieści można już tylko ziewać. Żeby mnie do siebie przekonać, potrzeba trochę więcej niż zgryźliwych tekstów i piekielnie dobrej intuicji, panie Yeates. 

Więc może intryga? Przyznam, dość oryginalna, interesująca. Chodzi o nagłe zmiany osobowości, powtarzające się u wielu ludzi i skutkujące chaosem w ich życiu (to w najlepszym wypadku), albo zbrodnią (w najgorszym). Z czego wynikają? Czy to możliwe, by ludzie znikali, a w ich miejsce pojawiały się gorsze wersje ich samych, mimo że fizycznie  w ich wyglądzie wszystko pozostało po staremu? Marlowe, tfu... Yeates ma dobrego nosa i faktycznie, wydaje się, że coś jest na rzeczy. Uparcie i konsekwentnie dążąc do celu detektyw drąży, wypytuje, węszy, kombinuje, zgaduje, przypiera do muru, szantażuje, zmusza, dedukuje - czyli robi wszystko to, co powinien robić pełnokrwisty detektyw. I poczynaniom naszego bohatera nie można nic zarzucić. Prędzej już rozwiązaniu tej intrygi, która wydała mi się mniej więcej tak samo oryginalna i wyrafinowana, jakby wymyślił ją uczeń gimnazjum, albo gospodyni domowa na warsztatach kreatywnego pisania. 

W takim razie fenomen na pewno leży w elementach fantastycznych. A du... guzik. Owszem, jest trochę futurystycznie, wszak rzecz dzieje się w nieokreślonej przyszłości. Ale mimo występujących tu przyszłościowych nowinek, skupiających się głównie na udogodnieniach dnia codziennego (np. samoparkujące się samochody, automatyczne uzupełnianie zapasów w lodówce, e-portfel itepe) ze świecą szukać jakichś zmian społecznych, nie wspominając już o ekologicznych. Jest to tak naprawdę zamrożony świat lat siedemdziesiątych, wraz z jego strukturami i społeczeństwem, wzbogacony trochę różnymi technicznymi gadżetami z przyszłości. Koncepcja powieści pozwalała na więcej, więc trochę mnie ta wizja rozczarowała. 

I co, tak już całkiem nic?... No nie, aż tak źle nie było. Wspomniany bohater wynagradza w pewnym stopniu fabularne i koncepcyjne braki. W ogóle galeria postaci jest godna uwagi, a pokazane charaktery barwe, trójwymiarowe, maźnięte w fajny, trochę karykaturalny, troszkę złośliwy sposób, ale przez to bardzo autentyczne, niepapierowe. Ogromnym atutem jest język, ironiczny, pełen dystansu do rzeczywistości, udane, zgrabne dialogi. Na wielkie uznanie zasługuje też rozdział, w którym Owen udaje się do Szwecji - można to w całości cytować, zrywając boki ze śmiechu. Aż się prosiło, by takich scen było więcej. 

Niestety, jeden fajny szwedzki wątek potopu nie czyni. Hybryda klasycznego kryminału i powieści fantastycznej udała się średnio, bo kryminalnie ta pozycja jest słabiutka, a fantastycznie pozostawiająca spory niedosyt. Zakończenie pominę milczeniem. Wiekopomniego dzieła zgodnie z oczekiwaniami nie było, ale i jak na pozycję ściśle rozrywkową czegoś tu zabrakło. Są książki, które zabijają czas lepiej. 

Bardzo bym chciała dać więcej, ale naprawdę się nie da. Trójczyna (3/5).

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania trójka pik z bloga Książki Sardegny. 

24 komentarzy:

  1. Ładnie się przejechałaś po książce.
    Dobrze, że ja takich książek nie czytam.
    A dla trójki przeczytam chyba coś Terakowskiej.
    Ogromnie mnie od fantastyki odrzuca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż żałuję, że nie wybrałam czegoś naprawdę rewelacyjnego na to wyzwanie... Może byś się dała jakoś przekonać?...

      Usuń
  2. Już sama okładka nie zachęca mnie do czytania ;) Książka nie wydaje się być warta uwagi na dłużej,

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jak na razie podziękuję za tę książkę. mam kilka innych wartych przeczytania...

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jednaj strony niby fantastyka, le z drugiej - nie dla mnie. No bo z kryminałami to ja nie bardzo, a i do pana Dębskiego jakoś mnie nie ciągnie...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwsze słyszę o tym autorze i bohaterze, ale nic dziwnego, bo ja fantastyki nie czytam prawie wcale. Skoro powieść nie zachwyca to nie będę tracić czasu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Z drugiej strony: podobno polscy autorzy fantastyki nie potrafią pisać. Podobno tworzeni przez nich bohaterowie są żenujący. Podobno nie da się porównywać ich do twórców anglosaskich, nie ta klasa. Podobno wszystko, co wychodzi spod piór polskich fantastów jest miałkie i niestrawne. "

    Przeczytałam ten akapit i oniemiałam na chwilę. Ja uwielbiam książki polskich autorów piszących fantastykę :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby nie było wątpliwości: ja aż tak czarno tego nie widzę, ale naprawdę zdarzają się takie opinie. Dlatego okrasiłam wszystko słówkiem "podobno", co nie znaczy, że się pod tym podpisuję:-)

      Usuń
  7. Choć fantastykę lubię. Z polskiej znam sporo autorów to muszę przyznać że za Dębskiego się nigdy nie wzięłam. Chyba powinnam się zabrać za tego autora, choć może nie jest strasznie oryginalny czy ambitny ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja mam braki w polskiej fantastyce, ale jak się z Achają obrobię, to się wezmę! A co!:)

    OdpowiedzUsuń
  9. niestety nieszczególnie interesuje mnie ta książka, zatem niestety, ale daruję sobie lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Polską fantastykę lubię - PLO czy Wiedźmina mogłabym ustawić na ołtarzyku, poniżej umieściłabym całkiem sporą plejadę innych książek. Natomiast Dębskiego w zasadzie nie znam, czytałam tylko jakiś jego opowiadaniem i w sumie nie mam zamiaru tego zmieniać. Wolę świat smoków, strzyg i upiorów niż jakieś futurystyczne dyrdymały...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam jestem otwarta na wszystko, nie wyznaję zasady polskie jest bee, jestem święcie przekonana, że nasi fantaści oferują cały przegląd poziomów: od najgorszej szmiry po wybitne dzieła, nie inaczej niż w przypadku literary fantastycznej innych krajów. Ba,śmiem twierdzić, że nawet średnich lotów literatura rozrywkowa powinna być, bo samych arcymistrzów to nawet najwytrawniejszy czytelnik by nie zdzierżył;-)

      Usuń
    2. Heh, no pewnie masz rację ;) Co nie zmienia faktu, że i tak pan Dębski mnie jakoś nieszczególnie pociąga ;)

      Usuń
  11. Genialna recenzja ;) Pięknie odkryłaś wady i zalety tej książki. Polską fantastykę czytam od wielkiego dzwonu, ale będę miała ten tytuł na uwadze. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak od wielkiego dzwonu, to może wybierz coś ambitniejszego?...

      Ale dzięki za miłe słowa (urosłam dwa centymetry)...

      Usuń
  12. A mnie jednak troszkę kusi... Bez specjalnych oczekiwań, ale te lata siedemdziesiąte?... Szukam po prostu czytadła na jeden wieczór, a autora (wstyd się przyznać) znam, ale jedynie ze słyszenia. Zostałam ostatnio dość brutalnie znokautowana przez polską fantastykę i przydałoby mi się coś przynajmniej przeciętnego.

    Nadaje się na taką krótką, kilkugodzinną niezobowiązującą znajomość, czy naprawdę szkoda czasu nawet na to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te lata siedemdziesiąte to raczej bardzie ulotna impresja, wrażenie nikłe, niż oczywiste zakotwiczenie akcji. Takie mi się to wszystko wydało zastygłe, jakby preniesione żywcem z seriali kryminalnych z lat siedemdziesiątych.

      Ale owszem, na niezobowiązującą krotochwilną znajomość powieść się nadaje.

      A o nokaucie czytałam... Aż mnie dreszcz przeszedł, nie chciałabym być w skórze recenzowanego przez Ciebie debiutanta;-) Choć "chlast chlast" było niezłe, trzeba przyznać.

      Usuń
    2. W takim razie może się zapoznam :)

      No właśnie wciąż mnie gniecie sumienie... Choć i tak się mocno powstrzymywałam.

      Usuń
  13. Za takimi futurystycznymi wizjami nie przepadam, ze dwa razy różne rzeczy z tego nurtu trafiały mi w łapki i po kilkudziesięciu stronach rozstawaliśmy się bez słowa pożegnania. A z tą fantastyką polską to mam teraz nie lada problem, bo z jednej strony Sapokowskiego i Białołęcką lubię, ale mam wrażenie, że najlepsze od nich już znam i chciałabym poznać coś nowego. Z drugiej jakoś nie mogę się w nic wstrzelić, "Homo bimbrownikus" Pilipiuka mi nie podszedł zupełnie, teraz uderzam w cykl o Twardokęsku, zobaczymy, jak mi pójdzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może cykl Sherwood Pacyńskiego? Naprawdę godne polecenia, choć niestety autor nie zdążył skończyć przed śmiercią. Ale to kawał świetnej, polskiej fantasy :)

      Usuń
    2. Dzięki, zapisałam sobie :) Niestety, nie wszystko da się od ręki pożyczyć, a ja ostatnio nie kupuję książek i planuję wytrwać :)

      Usuń
    3. O, a ja tego zupełnie nie znam... Ze swej strony polecam Grzędowicza. Może mało oryginalna polecanka, ale to cykl z rozmachem i klimatem.

      Usuń
  14. Hehehe, ciekawe czy mnie kiedyś znudzą się klony Philipa Marlowe'a?
    Chyba tylko te niedorobione... ;)

    Czytałaś "Modyfikowany węgiel" R. Morgana? Tam bohaterem nie jest klon, a raczej reinkarnacja Philipa ;)

    A z polskiej fantastyki polecam wszystkim trochę już zapomniane książki Zajdla, ze szczególnym uwzględnieniem powieści "Limes inferior" :)

    OdpowiedzUsuń