Wydawnictwo: WAB
mroczna seria
premiera: lipiec 2012
liczba stron: 352cena: 37,90 zł
Bartłomiej Rychter wychynął z literackiej nicości niecałe pół roku temu, kiedy to me wprawne oko tropiciela kryminałów wypatrzyło na półkach niemieckich księgarni "Złotego wilka" ("Die Bestie von Sanok"). Kupiona na czuja, w Niemczech bardzo chwalona powieść okazała się strzałem w dziesiątkę. Potem, podczas letniego pobytu w Warszawie, równie przypadkiem, choć już uprzedzona, że w przypadku tego autora można spodziewać się wysokich lotów, natknęłam się na "Kurs do Genewy". I znowu rozczarowania nie było. Poprzeczka zawisła natomiast dość wysoko, a oczekiwania wobec najnowszej książki Rychtera, nie powiem, dość wytęsknionej, budziły we mnie podskórne obawy, że "Ostatni dzień lipca" może ją strącić w spekatakularny sposób.
I jeśli spodziewacie się, że potwierdzę teraz moją tezę o rozczarowaniach, strąconych poprzeczkach i pisarzach, opuszczających w popłochu piedestały, że wsadzając jadowite szpile i znęcając się nad niedociągnięciami zgromię tę powieść, to się mylicie. Tej książki ni cholery nie da się skrytykować, z której strony by się za nią nie brać.
Doskonale zdaję sobie jednak sprawę, że niektórzy z Was wytkną jej, że nie jest kryminałem. Że to zaledwie nikły wątek kryminalny przemawia tu do czytelnika, a całość jest powieścią o wojnie, o śmierci, przedsionku piekła, o Warszawie. Pewnie, można by polemizować, można by rozpocząć nawet dysputę o definicji gatunku, o jego granicach czy ograniczeniach. I pewnie takie nawet będą się toczyć. Ja takich dział wytaczać nie zamierzam, chciałabym tylko polecić Wam dobrą książkę.
Bo nie ulega wątpliwości, że "Ostatni dzień lipca" jest po prostu dobrą książką. Akcja umiejscowiona została zgodnie z tytułem, w roku 1944. Pamiętne lato, Warszawa. Więcej właściwie nie trzeba mówić. Można sobie jedynie zadać pytanie, po co sięgać po kolejną książkę o powstaniu, jakby mało już było wspomnień, opracowań, epickich panoram i wiernych reportaży z tamtego czasu, z tamtego miejsca. Tyle, że to nie jest książka o powstaniu.
Fabuła toczy się dwutorowo, zaglądając na obie strony barykady. Po jednej znajdziemy Antoniego Chlebowskiego, człowieka - dziś powiedzielibyśmy - wypalonego, żyjącego przeszłością, rozmawiającego z duchami, a właściwie duchem ukochanej żony. Niegdyś adwokat, wschodząca gwiazda warszawskiej palestry, dziś oddający pisarskie usługi podziemiu nieudacznik, człowiek niewidzialny, osamotniony, przegrany. I nie pragnący już niczego. Przypadkiem staje się świadkiem śmierci dziewczyny, telegrafistki Zosi. Wypadła (a może ktoś ją wypchnął?) z okna kamienicy, gdzie nadawała swój ostatni w życiu meldunek.
Po drugiej stronie barykady spotkamy starszego strzelca Klausa Enkela, żołnierza Wehrmachtu, w którym dawno już wygasł (a może nigdy nie płonął?) entuzjazm dla Führera i jego nacjonalistycznej ekspansji. Żołnierz. Zmęczony, tak, też wypalony, tęskniący za domem, spokojem, samotny - posiadający jednego tylko przyjaciela. Hermana Frinka, którego znajduje powieszonego w wojskowym magazynie.
Dwie śmierci, udające samobójstwa. Dwie anonimowe śmierci, nikogo nie obchodzące w gotującym się do zrywu mieście, w którym kostucha codziennie zbiera bogate żniwo. I jedna, i druga okazuje się morderstwem, a ich ofiary nieoczekiwanie odnajdują w Chlebowskim i Enkelu, dwóch pozornie przegranych i niezdolnych już do żadnego zaangażowania ludzi, swych najlepszych adwokatów, śledczych, a wreszcie mścicieli. Dwóch śledczych, nie posiadających na podorędziu właściwie żadnych środków, by rozwiązać zagadkę ich śmierci, z piekłem powstania w tle, ze śmiercią depczącą im po piętach i osobliwym ogniem w sercu, podąża przez zgliszcza, ogień, kluczy pośród karabinowych palb i unika bomb, bez nowoczesnych laboratoriów kryminalistycznych, analizy DNA, telefonów i innych fiu bździu. Kryminał? Może i nie. Ale jest tu wielka namiętność, surowe emocje, jest zagadkowa śmierć dwójki niewinnych ludzi i jest ktoś, kto im oddaje ostatnią przysługę - przysługę wyjaśnienia i pomszczenia tych dwóch anonimowych, nieważnych wręcz w pandemonium powstania zbrodni.
Jak się pewnie z łatwością domyślacie, te dwie historie, pozornie niepowiązane, splotą się z sobą w finale, a ich zalążkiem okaże się nie wojna i niesione przez nią zbydlęcenie, a to, co od wieków stanowiło motor człowieka: zwykłe uczucia, miłość, zawiść, strach.
Nie sposób pominąć milczeniem bombastycznych kulisów tej opowieści. Wojna, okupacja, powstanie - są tylko tłem, nieistotną dekoracją, wnoszącą trochę dymu, ognia i dynamiki do relatywnie prostej i nieskomplikowanej intrygi? A może jednak są ukrytym trzecim bohaterem tej powieści, nie tłem, a bazą, fundamentem i jądrem? Rychter unika wyrokowania o "dobrych" i "złych", on relacjonuje. Nie robi tego beznamiętnie, ale nie jest natrętny w swych osądach, kreśli - już nawet nie monochromatycznie, a farbą, choć tą farbą jest głównie czerwień, czerń i szarość - świat, który jawi się intensywny, autentyczny, kipiący zapachem, kolorem i bólem. To żywy obraz, nie dający najmniejszego marginesu na obojętność, porywający z sobą, czy się tego chce, czy nie.
Podoba mi się, jak pisze Rychter. Jego narracja jest wyważona, nieprzesadzona, akuratna. Na tyle zdystansowana, by nie trącić barokowością i przesadą, na tyle bezpośrednia i bliska, by trafić do serca. I wszystko jest w tej książce takie, jakie powinno być: intryga znajduje rozwiązanie na miarę realiów, nie pozostawiające ani cienia wątpliwości, postacie wielowymiarowe i prawdziwe, jest wielka namiętność, jest okrucieństwo i śmierć, ale nie bezsensowne, wrzucone do tygla fabuły, by poepatować bestialstwem i zaszokować. I jest Warszawa - dogorywająca, ale żywa. Pochłonęłam tę powieść w jeden dzień.
Jak dla mnie - rewelacja. Aż się boję, co będzie w kolejnej książce Rychtera... Moja ocena: 5/5.
Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece
Aż się boję po nią sięgnąć ;)
OdpowiedzUsuńStraszniejsze czytywałam:-)
UsuńNie czytam, sama jutro zaczynam Ostatni dzień lipca. Twoja recenzję przeczytam dopiero po napisaniu własnej.:)
OdpowiedzUsuńZajrzę do Ciebie, bo jestem ciekawa, jak Ci się spodoba...
UsuńZainteresowałaś mnie. Takie klimaty zawsze mnie poruszają i z chęcią sięgnę po tą książkę.
OdpowiedzUsuńZachęcam!
UsuńO, znowu Rychter, widzę ;). Ciekawa recenzja, ciekawa nota... Oj, kusisz, kusisz :).
OdpowiedzUsuńKuszę, bo dobry jest, ten Rychter:-)
UsuńOstatnio przekonuję się do polskich pisarzy kryminałów (w końcu nie można żyć samymi skandynawskimi;p). Niedawno spodobał mi się Hagen, teraz czytam PM Nowaka, a teraz jeszcze kusisz Rychterem...
OdpowiedzUsuńJa też muszę sobie przeplatać Skandynawów z Niemcami, Anglikami i Amerykanami, od czasu do czasu okrasić czymś egzotycznym, no i szukać perełek wśród Polaków. Hagena też polubiłam, choć "Długi weekend" już mniej. Rychtera polecam, naprawdę nieźle pisze.
UsuńMuszę przyznać, że zachęciłaś mnie do tej książki. Szukam dobrej, niekoniecznie twardo umieszczonej w ramie jednego gatunku. :) Zapisuję!
OdpowiedzUsuńA co do "Reamde" mam nadzieję, że mimo wszystko książka przypadnie Ci do gustu. ;)
O, to ta będzie w sam raz. A "Reamde" przeczytam, choćby nie wiem co.
UsuńWidzę, że Rychter zdecydowanie Ci podpasował, więc chyba naprawdę w końcu czas go wypróbować :)
OdpowiedzUsuńPodpasował mi, oj tak! Wiem, że niektórzy mają fiksację na punkcie niektórych autorów, ale chyba w tym wypadku to jest obiektywne poparcie dla nieźle piszącego polskiego autora...
UsuńCoś na temat fiksacji mogę powiedzieć z autopsji (patrz - Cornwell wśród moich recenzji ;))
UsuńNakręciłam się już na twórczość Rychtera i będę wypatrywać jego książek w sklepach.
OdpowiedzUsuńCzytałam Złotego wilka jak do tej pory i podzielam Twoją opinię na temat autora :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią sięgnę.
OdpowiedzUsuńFantastyczna recenzja. Nie zdradzasz zbyt dużo a jednocześnie bardzo kusisz...Książkę mam na oku od momentu jej pojawienia się w zapowiedziach wydawnictwa. Nie wiem czy wiesz ale czytam wszystkie książki, które chociaż epizodem dotykają okresu II wojny światowej. "Ostatni dzień lipca" muszę koniecznie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńW takim razie jestem pewna, że książka Ci się spodoba:-)
UsuńDzięki za miłe słowa:-)
Nie ma za co :) Mam nadzieję, że książka jak najszybciej trafi w moje ręce :)
UsuńTak mnie zachęciłaś, że właśnie zamówiłem :) /tommy/
OdpowiedzUsuńCieszę się:-)
UsuńZdecydowanie nie dla mnie, ale wiem kto z moich znajomych z chęcią przeczyta, więc powiem mu co nie co o tej książce :)
OdpowiedzUsuńTak wysoka ocena musi być świadectwem tego, że książka jest świetna - szczególnie u ciebie, wymagającej czytelniczki:) Już patrzę w bibliotece;))
OdpowiedzUsuńzarówno twoja recenzja jak i okładka zachęcają do siegnięcia po nią
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Tym razem zostałam zainteresowana i pisarzem i książką i będę chciała przeczytać.
OdpowiedzUsuńno sierpien bezalkoholowy
OdpowiedzUsuń