Wydawnictwo: Heyne
Język: niemiecki
Tytuł oryginału: Prince of Thorns
Tłumaczenie: Andreas Brandhorst
Premiera: 9.05.2011
Ilość stron: 384
Cena: € 13,00
Mroczna sława poprzedzała ukazanie się tej książki. W recenzjach i na forach roiło się od określeń "brutalne", "posępne", "rzeźnicka książka", "krew, trupy, bebechy". Wielu czekało na nią w utęsknieniem, spodziewając się "świeżej bryzy" w zatęchłym światku fantasy, nowatorskiego przełomu, inności. No i "Książę cierni" wreszcie jest w Polsce. Brutalne? Owszem. Rzeźnickie? Tak. Świeża bryza? Hmm.
Polskie wydanie: Papierowy Księżyc |
Jorg jest szorstki i wulgarny i obcesowy. Bez mrugnięcia okiem i cienia empatii zabija, patroszy, gwałci. Żyje na ulicy z bandą "braci" - rzezimieszków, zbójów, zabójców. Razem z nimi grabi, podpala, morduje, pustoszy wsie i sieje zbrodnię. Gnany gniewem, furią, nienawiścią, zatruwany jadem cierni, które, choć dawno już opuściły jego poorane ciało, nadal sączą truciznę w jego krew. Jorg ma czternaście lat. Czytał w przeszłości Plutarcha i Nietzschego.
Hę? - zapytacie, i słusznie. Jak to? Brutalny młodociany morderca po lekturze starożytnych filozofów? I Nietzschego? Czy coś się tu autorowi nie poplątało? "Książę cierni" nie szczędzi czytelnikowi niespodzianek. Wydawałoby się, że to sztampowa, oklepana historia o antybohaterze, który w dzieciństwie przeżył traumę i mści się za doznane krzywdy. Nic bardziej mylnego. Bo dziecko wojny nie jest zwykłym bezimiennym szczeniakiem, zahartowanym przez znoje bezdomności, jest księciem, zaginionym następcą tronu. A świat, w którym żyje, to tuzinkowy świat fantasy, jaki znamy z setek podobnych powieści.
Co ukształtowało bezdusznego, pozbawionego skrupułów psychopatę? Jako dziewięciolatek Jorg przyglądał się, jak rzeźnicy hrabiego Renara gwałcą i mordują jego matkę, brutalnie zabijają młodszego brata Williama. Uwięziony w krzaku pełnym jadowitych cierni, niezdolny do najmniejszego ruchu, jako jedyny przeżywa napad rzeźników hrabiego Renara. Przyjdzie mu żyć w rozdarciu między poczuciem winy z powodu niemożności uratowania najbliższych a gniewem na ojca, który nie mści zbrodni popełnionej na królowej i kierując się politycznym interesem przyjmuje zadośćuczynienie za jej śmierć w złocie. Delikatna dusza dziecka hardzieje. Rodzi się morderca.
Autor niespiesznie wprowadza czytelnika w swój świat. A ten długo błądzi w niepewności, czy za krwawą krucjatą tytułowego księcia naprawdę kryje się plan usunięcia ojca, pomszczenia Renara, a może nawet objęcia tronu cesarskiego, czy też mordujący dzieciak żyje z dnia na dzień na krwawym rauszu, zamroczony własnym bestialstwem. Nie ułatwia tego nawet pierwszoosobowa narracja, migawkowo odsłaniająca zakamarki duszy Jorga. Przyznam, że po pierwszych osiemdziesięciu stronach miałam ochotę rzucić w kąt tę książkę - bo ani bohater, ani świat wykreowany przez autora nie wzbudził we mnie cienia sympatii. No bo ile można czytać o paleniu, zabijaniu, torturowaniu, beznamiętnie relacjonowanym przez nadętego i okrutnego nastolatka? Wspomniałam o niespodziankach, jakie przygotował jednak Lawrence. I trzeba się przygotować na to, że będą, choć nie od razu.
Autor stopniowo odkrywa tajemnice stworzonego przez siebie świata. A ten nie jest zwykłym światem fantasy z wszelkimi atrybutami wczesnośredniowiecznej Europy. Lawrence kładzie dyskretne tropy, pozwalające domyślać się, że mamy tu do czynienia ze społeczeństwem postatomowym, które na skutek jakiejś bliżej nieokreślonej katastrofy (dzień tysiąca słońc) powróciło do średniowiecznych struktur, a obecna w nim magia jest być może efektem genetycznych mutacji. Ale to tylko domysły, bo wskazówki autora są skąpe i nikłe. Dość wspomnieć, że Jorg, korzystając z dogłębnej edukacji następcy tronu, nie siłą i brutalnością rozprawia się z wrogiem, ale wiedzą, a pomoże mu w tym nie magia, ale broń masowego rażenia.
Okaże się również, że Jorg wcale nie jest panem samego siebie, jak sam sądził, lecz pionkiem w grze o panowanie nad światem, marionetką w rękach potężnych magów. Również i ta okoliczność pojawia się nieoczekiwanie, bowiem autor snuje swą opowieść szkatułkowo, wyciągając z zanadrza pudełko po pudełku i triumfalnie prezentując jego zawartość, która, owszem, zaskakuje i stawia całą dotychczasową fabułę w kompletnie innym świetle.
Tyle plusów. Bo o minusach też będzie. Wątpliwości budzi we mnie przede wszystkim kreacja głównego bohatera. Owszem, zahartowało go brutalne życie, wychowała ulica, ale na Boga, dlaczego Jorg myśli, przemawia i czuje jak stary dziad? I jakim cudem dziesięciolatkowi udało się zapanować nad zbieraniną dorosłych chłopów, nienawykłych do dominacji, pozbawionych moralnych skrupułów i nieuznających żadnych autorytetów? Zabrakło mi tu przekonującego rysu, jakiejś zaprawy murarskiej, scalającej tę kolorową zgraję. Najlepiej widać to w dialogach czy wewnętrznych monologach Jorga, z których tchnie fałszywą pseudomądrością przedwcześnie dojrzałego gnojka, który zjadł wszystkie rozumy.
Życzyłabym też sobie, gdyby autor nieco szczodrzej posypał szczegółami wykreowanego przez siebie świata, zwłaszcza tymi dotyczącymi jego Budowniczych, pokazał więcej artefaktów z przeszłości czy choćby wyjaśnił kulisy powstania nekromantów czy działania magii. Zamiast tego koncentruje się z lubością na zatapianiu mieczy w trzewiach. Wiem, że pośród czytelników są zapaleni miłośnicy bitewnych scen, ja do nich raczej nie należę, więc przez długie pasaże czułam raczej znużenie niż napięcie. Z kolei mój mąż pochłonął powieść w niespełna dwa dni, wprost nie mogąc się od niej oderwać - niewykluczone zatem, że to, co mnie zniechęciło, zachwyci innych.
Nie zachwyciła mnie ta książka, nie poczułam jakoś świeżej bryzy, z trudem też przekopywałam się przez wiele stronic scen walki, boleśnie uświadamiając sobie, że chyba minęłam się z targetem... Jednocześnie urzekł mnie zarysowany tu, nikle na razie, świat. Jeśli autorowi uda się rozwinąć go w kolejnych tomach, sensownie wyprowadzić porozpoczynane wątki, to może się okazać, że mamy tu do czynienia z niesztampowym, nowoczesnym fantasy, wykraczającym poza ograne schematy. Nie pozostaje mi nic innego, jak obdarzyć autora kredytem zaufania i liczyć, że go nie zawiedzie.
Daję czwórkę, ale na wielkich szynach (4--/5).
Hę? - zapytacie, i słusznie. Jak to? Brutalny młodociany morderca po lekturze starożytnych filozofów? I Nietzschego? Czy coś się tu autorowi nie poplątało? "Książę cierni" nie szczędzi czytelnikowi niespodzianek. Wydawałoby się, że to sztampowa, oklepana historia o antybohaterze, który w dzieciństwie przeżył traumę i mści się za doznane krzywdy. Nic bardziej mylnego. Bo dziecko wojny nie jest zwykłym bezimiennym szczeniakiem, zahartowanym przez znoje bezdomności, jest księciem, zaginionym następcą tronu. A świat, w którym żyje, to tuzinkowy świat fantasy, jaki znamy z setek podobnych powieści.
Co ukształtowało bezdusznego, pozbawionego skrupułów psychopatę? Jako dziewięciolatek Jorg przyglądał się, jak rzeźnicy hrabiego Renara gwałcą i mordują jego matkę, brutalnie zabijają młodszego brata Williama. Uwięziony w krzaku pełnym jadowitych cierni, niezdolny do najmniejszego ruchu, jako jedyny przeżywa napad rzeźników hrabiego Renara. Przyjdzie mu żyć w rozdarciu między poczuciem winy z powodu niemożności uratowania najbliższych a gniewem na ojca, który nie mści zbrodni popełnionej na królowej i kierując się politycznym interesem przyjmuje zadośćuczynienie za jej śmierć w złocie. Delikatna dusza dziecka hardzieje. Rodzi się morderca.
Autor niespiesznie wprowadza czytelnika w swój świat. A ten długo błądzi w niepewności, czy za krwawą krucjatą tytułowego księcia naprawdę kryje się plan usunięcia ojca, pomszczenia Renara, a może nawet objęcia tronu cesarskiego, czy też mordujący dzieciak żyje z dnia na dzień na krwawym rauszu, zamroczony własnym bestialstwem. Nie ułatwia tego nawet pierwszoosobowa narracja, migawkowo odsłaniająca zakamarki duszy Jorga. Przyznam, że po pierwszych osiemdziesięciu stronach miałam ochotę rzucić w kąt tę książkę - bo ani bohater, ani świat wykreowany przez autora nie wzbudził we mnie cienia sympatii. No bo ile można czytać o paleniu, zabijaniu, torturowaniu, beznamiętnie relacjonowanym przez nadętego i okrutnego nastolatka? Wspomniałam o niespodziankach, jakie przygotował jednak Lawrence. I trzeba się przygotować na to, że będą, choć nie od razu.
Autor stopniowo odkrywa tajemnice stworzonego przez siebie świata. A ten nie jest zwykłym światem fantasy z wszelkimi atrybutami wczesnośredniowiecznej Europy. Lawrence kładzie dyskretne tropy, pozwalające domyślać się, że mamy tu do czynienia ze społeczeństwem postatomowym, które na skutek jakiejś bliżej nieokreślonej katastrofy (dzień tysiąca słońc) powróciło do średniowiecznych struktur, a obecna w nim magia jest być może efektem genetycznych mutacji. Ale to tylko domysły, bo wskazówki autora są skąpe i nikłe. Dość wspomnieć, że Jorg, korzystając z dogłębnej edukacji następcy tronu, nie siłą i brutalnością rozprawia się z wrogiem, ale wiedzą, a pomoże mu w tym nie magia, ale broń masowego rażenia.
Okaże się również, że Jorg wcale nie jest panem samego siebie, jak sam sądził, lecz pionkiem w grze o panowanie nad światem, marionetką w rękach potężnych magów. Również i ta okoliczność pojawia się nieoczekiwanie, bowiem autor snuje swą opowieść szkatułkowo, wyciągając z zanadrza pudełko po pudełku i triumfalnie prezentując jego zawartość, która, owszem, zaskakuje i stawia całą dotychczasową fabułę w kompletnie innym świetle.
Tyle plusów. Bo o minusach też będzie. Wątpliwości budzi we mnie przede wszystkim kreacja głównego bohatera. Owszem, zahartowało go brutalne życie, wychowała ulica, ale na Boga, dlaczego Jorg myśli, przemawia i czuje jak stary dziad? I jakim cudem dziesięciolatkowi udało się zapanować nad zbieraniną dorosłych chłopów, nienawykłych do dominacji, pozbawionych moralnych skrupułów i nieuznających żadnych autorytetów? Zabrakło mi tu przekonującego rysu, jakiejś zaprawy murarskiej, scalającej tę kolorową zgraję. Najlepiej widać to w dialogach czy wewnętrznych monologach Jorga, z których tchnie fałszywą pseudomądrością przedwcześnie dojrzałego gnojka, który zjadł wszystkie rozumy.
Życzyłabym też sobie, gdyby autor nieco szczodrzej posypał szczegółami wykreowanego przez siebie świata, zwłaszcza tymi dotyczącymi jego Budowniczych, pokazał więcej artefaktów z przeszłości czy choćby wyjaśnił kulisy powstania nekromantów czy działania magii. Zamiast tego koncentruje się z lubością na zatapianiu mieczy w trzewiach. Wiem, że pośród czytelników są zapaleni miłośnicy bitewnych scen, ja do nich raczej nie należę, więc przez długie pasaże czułam raczej znużenie niż napięcie. Z kolei mój mąż pochłonął powieść w niespełna dwa dni, wprost nie mogąc się od niej oderwać - niewykluczone zatem, że to, co mnie zniechęciło, zachwyci innych.
Nie zachwyciła mnie ta książka, nie poczułam jakoś świeżej bryzy, z trudem też przekopywałam się przez wiele stronic scen walki, boleśnie uświadamiając sobie, że chyba minęłam się z targetem... Jednocześnie urzekł mnie zarysowany tu, nikle na razie, świat. Jeśli autorowi uda się rozwinąć go w kolejnych tomach, sensownie wyprowadzić porozpoczynane wątki, to może się okazać, że mamy tu do czynienia z niesztampowym, nowoczesnym fantasy, wykraczającym poza ograne schematy. Nie pozostaje mi nic innego, jak obdarzyć autora kredytem zaufania i liczyć, że go nie zawiedzie.
Daję czwórkę, ale na wielkich szynach (4--/5).
Trudno mówić o świeżej bryzie, skoro zarówno pomysł, jak i tytuł przypominają inny cykl fantasy autorstwa Weeksa Brenta - 1. tom "Droga cienia" tez opisuje młodocianych rzezimieszków, główny bohater marzy by zostać płatnym zabójcą, krew, pot i łzy płyną rynsztokiem. Szczerze mówiąc, czytając recenzję myślałam, że to o tej książce piszesz, dopiero pewne szczegóły udowodniły, że to jednak inna powieść.
OdpowiedzUsuńBtw - "Droga cienia" też ciekawie się zapowiada, ja niestety w połowie musiałam oddać do biblioteki, ale od tamtej pory czaję się na nią by dokończyć :)
Teraz zauważyłam, że tam mowa o cierniach a nie o cieniach. Co nie zmienia postaci rzeczy, że fabuła podobna :)
UsuńW sumie słuszne skojarzenie... Ja nawet "Drogę Cienia" zaczęłam kiedyś czytać, ale porzuciłam lekturę. Coś mnie niezmiernie w niej irytowało. Jakby dobrze poszukać, to takich wątków znajdzie się więcej...
UsuńHa, ja tu już dawno książkę wypatrzyłam na stronach amerykańskich i jakoś nawet nie zauważyłam, że w Polsce ją wydali...
OdpowiedzUsuńA po Twojej recenzji jestem rozdarta - z jednej strony czuje się zaciekawiona, bo świat, bo intryga, bo zagadki, ale z drugiej nic mnie tak nie wkurza, jak okrutny, przemądrzały gnojek. Dodatkowo sceny malowniczego, wzajemnego wypruwania sobie flaków przestały mnie ostatnio bawić, więc chyba sobie odpuszczę.
PS. A okładka niemiecka (amerykańska chyba była taka sama, a w każdym razie bardzo podobna) jest dużo lepsza od polskiej. Chociaż polska zdaje się od razu ostrzegać czytelnika, że jedno krew, mord i apokalipsa w środku.
UsuńMnie też niemiecka (tudzież oryginalna, angielska) okładka podoba się nieco bardziej. A z tym rozdarciem to jest tak, że ja w czasie lektury dokładnie tak się czułam: rozdarta między znudzeniem, zniesmaczeniem a zaciekawieniem. Zerknę jeszcze na drugi tom, który ma się ukazać w przyszłym roku, może doznam jakiegoś objawienia:-)
UsuńMoże się skuszę :)
OdpowiedzUsuńOj oj oj. Nie dla mnie ta książka ale doceniam Twoją recenzję, jest fantastyczna :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja mimo minusów zachęciła mnie do sięgnięcia po te pozycję. Nie jestem miłośniczką krwawych scen, ale reszta wydaje się być interesująca :) Mam nadzieję, że będę miała okazję przeczytać "Księcia cierni"
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że wyszła u nas taka książka. Ale chyba nic nie straciłam, bo z recenzji wyłania się raczej obraz pozycji, która by mnie niezmiernie irytowała za sprawą głównego bohatera. Tacy młodociani psychopaci jakoś nie wydają mi się zbyt prawdopodobnymi postaciami, więc mimo innych zalet - wstrzymam się.
OdpowiedzUsuńBohater owszem, irytujący. Choć pod koniec zaznaczyło się coś w rodzaju cienia dojrzewania, więc jest szansa, że w następnym tomie przestanie irytować, albo będzie irytował mniej:-)
UsuńAgnieszko, a ja z innej beczki, piszę bowiem do Ciebie jako znawczyni niemieckiego rynku wydawniczego :)
OdpowiedzUsuńSłyszałaś może coś dobrego o "Die magische Gondel" E.Völler? :)
Owszem, nawet robiłam kiedyś próbkę tłumaczenia tej książki. Ma się ukazać na dniach (albo się już ukazała?) w Egmoncie pod tytułem "Magiczna gondola" i traktuje o siedemnastolatce, która spędza magiczne wakacje w Wenecji, przenosi się w czasie i w ogóle przeżywa przygody. Jeszcze nie czytałam całości, ale wstęp robił sympatyczne wrażenie, choć z całą pewnością jest to pozycja dla młodzieży, więc nie należy się spodziewać jakichś brutalnych czy ociekających seksem scen.
Usuńmam tę książkę już w mych planach, choć jak zwykle poczekam wpierw na pierwsze recenzje :) bo opis opisem, często mydli oczy, a potem się okazuje.... no cóż ;]
UsuńDzięki za odpowiedź :)
OdpowiedzUsuńWłasnie wiem, że dla młodzieży, ale niektóre książki dla młodzieży są głupiutkie, a inne są naprawdę dobre - ja akurat nie potrzebuję w książce ani krwi, ani seksu :)
Po prostu mogę sobie zamówić w Gildii i zastanawiałam się, czy warto. A że autorka niemiecka, to pomyślałam, że zapytam, co o książce myśli się za Odrą - jak była tam odbierana :)
Trudno mi polecać książkę, której nie czytałam, ale wstęp był sensowny, zabawny i dość współczesny. Ale to oczywiście nie jest gwarancja, że zakończenie nie będzie głupiutkie i naiwne:-) Natomiast wielkim hitem tutaj książka raczej nie była, ale to też o niczym nie świadczy. Jak patrzę czasem na półki w księgarniach w dziale tzw. młodzieżowym, to widzę same klony różnych "zmierzchów" i "igrzysk"...
UsuńNie, no, psychopatycznym nastolatkom mowimy NIE ;-))).
OdpowiedzUsuń(i tez mnie nie kreca sceny walk, jesli nie ma czegos wiecej(
Zdecydowani nie moja bajka. Ani fabuła, ani wymienione plusy niestety nie zachęcają mnie do lektury. Tym razem odpuszczam.
OdpowiedzUsuńRaczej spasuje. Przestałam lubić dużą ilość przemocy.
OdpowiedzUsuń