Jesień. Czujecie ten inny zapach w powietrzu? Zalatuje trochę korzennie, ziemisto, liściasto. Pod kasztanowcami uwijają się dzieciaki, ulegając czarowi brązowych, błyszczących kulek. Słońce w dzień przygrzewa jeszcze dość mocno, ale wieczory i noce należą już do zimniejszych pór roku. To pora grzybów, dyni i wina. To teraz najlepiej smakuje raclette, fondue i zwiebelwähe.
Wtajemniczeni pewnie wiedzą, w czym rzecz, niewtajemniczonym wyjaśniam: Zwiebelwähe (wym. cfibelwaje) to tradycyjne danie alemańskie (tak, tak: to sprawka mojego alemańskiego miaużona), które najbardziej smakuje jesienią, do młodego wina. W Alzacji nazywane jest również Flammkuchen. Jest milion wersji Zwiebelwähe, w zasadzie każda wieś położona w trójkącie południowej Badenii, Alzacji i Szwajcarii posiada swój własny wariant tej potrawy. Jesienią, podczas winobrania, co krok można spotkać tak zwane Straußenwirtschaften, nieduże uliczne knajpki, w których każda winnica raczy swoich gości młodym winem, a do niego podaje Zwiebelwähe. Niezapomniane smaki...
Przepis na Zwiebelwähe (5 placków):
Ciasto:
1 kg mąki pszennej
drożdże
trochę wody
płaska łyżka stołowa soli
ciut oliwy z oliwek
Z tego wyrabiamy ciasto drożdżowe jak na pizzę i odstawiamy na pół godziny do wyrośnięcia.
Masa cebulowa:
1 kg cebuli
250 ml śmietany
1 jajko
sól, pieprz, olej do smażenia
400 g szynki szwarcwaldzkiej
kminek (jak kto chce)
Cebulę obieramy, drobno siekamy (można to odpowiedzialne zadanie powierzyć robotowi kuchennemu) i podduszamy na patelni do zeszklenia. Zalewamy śmietanę, solimy, pieprzymy i po ostygnięciu wbijamy jajko, po czym wszystko starannie mieszamy.
Szynkę kroimy na drobne paseczki.
Z ciasta formujemy placki:
Placki wykładamy na okrągłe formy. Na wierzchu smarujemy cienką warstwą masy cebulowej, posypujemy szynką i kminkiem (kto nie lubi kminku, może zrezygnować, jednak kminek w znaczy sposób ułatwia trawienie...).
Wkładamy do nagrzanego do 220-250 stopni piekarnika i pieczemy jakieś 15-20 minut, aż placek zrumieni się po wierzchu.
Do naszego piekarnika włażą na raz cztery piękne placuchy, w mniejszych trzeba piec na raty.
Do potrawy powinno się pić młode wino, z braku takowego (w Bawarii preferują raczej płynny chleb), zadowoliliśmy się hiszpańską rioją:
Smakuje... bosko. Niewiele jest potraw, równających się smakiem temu prostemu, ale jakże esencjonalnemu daniu. Wątpiącym polecam, przekonanym zdradzam starą prawdę, że przez żołądek do serca...
Ale smaka mi narobiłaś ;)
OdpowiedzUsuńJestem głodna...
OdpowiedzUsuńGdy spojrzałam na pierwszy obrazek, wyglądało mi to na pizzę :) Niezależnie od nazwy, wydaje się smakowite :D
OdpowiedzUsuńBo to jest taka badeńska wersja pizzy:-)
UsuńWygląda pysznie. Smaka mi narobiłaś :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKafe z kuchem - przypomina mi to trochę słowotwórstwo moich smoków (np. wir haben heute noch gar nicht getulić):-) Swoją drogą, uwielbiam wymieszane kulturowe klimaty - czy to językowe, czy kulinarne...
UsuńPrzy takich notkach aż żałuję, że nie znoszę gotować.;) Chociaż danie wydaje się bardzo proste.:)
OdpowiedzUsuńJa od takich specyjałów mam miaużona:-) U nas jest podział ról: od pieczenia jest on (plus od naleśników i "rösti", a od gotowania - ja.
UsuńNarobiłaś mi apetytu tym przepisem. Może uda mi się kiedyś wykonać choć namiastkę tego dania. ;)
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom to bardzo proste w wykonaniu (pod warunkiem, że ktoś się nie boi ugnieść ciasta na pizzę);-)
UsuńSmacznego życzę.
OdpowiedzUsuńBrzmi bosko;) Tak bardzo żałuję, że nie mam piekarnika:( Ale jak będę miała, wypróbuję!!!
OdpowiedzUsuńJak to tak, bez piekarnika?!...
Usuńniedawno co prawda jadłam, ale ponownie zrobiłam się głodna :)
OdpowiedzUsuńNo ja to znam właśnie pod nazwą Flammkuchen - jadłam kiedyś podczas lipcowego święta wina w jakiejś małej wiosce w Badenii-Wirtembergii i zakochałam się:) Tam podawali do tego Weinschorle i chyba tak wolę - znaczy rozcieńczyć wino, bo piję je jak kompot, a potem spać mi się chce :)
OdpowiedzUsuńTylko przepis, który my w domu stosujemy, znaleziony w sieci, to nie placek drożdżowy, a podpłomyk - mąka, woda i olej. Potem smarujemy śmietaną, doprawiamy solą i pieprzem, posypujemy cebulą i boczkiem/szynką (co jest w lodówce) i do pieca. Z niemal rocznego pobytu w Niemczech ten smak chyba najbardziej mi przypadł do gustu :)
A Twój przepis zaraz spiszę i będę testowała :)
No właśnie. Tych wersji jest od groma, a jedna lepsza od drugiej. My od lat jesteśmy wierni tej właśnie - pewnie dlatego, że miaużon wyniósł taką z domu.
UsuńJa też latem wolę napić się Weinschorle, ale jesienią to już tylko wino, i to najchętniej czerwone.
Muszę wypróbować ten podpłomyk:-)
Na pewno mniej z nim roboty, ale i jest cieńsze, więc więcej się go zjada :)
UsuńW naszym przepisie jest: 300 g mąki, 180 ml wody (zmieszanej pół na pół z mlekiem) i 3 łyżki oleju. Z tego zagniatasz elastyczne ciasto i odstawiasz na 30 minut.
W tym czasie kroisz średnią cebulę i ok. 200 g boczku albo szynki.
Ciasto wałkujemy na cienko, smarujemy śmietaną (300 g gęstej śmietany), i dalej jak w poprzednim komentarzu. Piecze się to 10 min w piekarniku nagrzanym do 220 stopni.
Taka ilość ciasta wystarcza nam na niemal jedną dużą blachę z tych co to są oryginalnie w piekarniku (te czarne).
Smacznego :)
Dzięki, wypróbuję:-)
UsuńMniam...Jak smacznie się zrobiło. Bardzo ciekawy przepis, chętnie kiedyś wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńŚniadanie dopiero przede mną, a Ty mi smaka na takie rzeczy narobiłaś... Chyba nie będę miała serca robić sobie teraz kanapek z białym serem...
OdpowiedzUsuńMoje smoki z upodobaniem zjadają na śniadanie resztki placka... nie żeby specjalnie dużo go zostawało:-)
UsuńJakie to szczęście, że mieszkasz daleko ;p
OdpowiedzUsuńJak nic, wprosiłabym się bezczelnie na degustację ;P ;P
Jak Cię kiedyś poniesie w południowe rejony, to zapraszam:-)
UsuńDziękuję za zaproszenie. Przynajmniej nie będę "bezczelnie się wpraszać" ;P
OdpowiedzUsuńwole hawajska
OdpowiedzUsuń