Wydawnictwo: LTWData wydania: 29.06.2012Liczba stron: 140Cena: 20,20 zł
Jedne dzieci czytają "Kubusia Puchatka" albo, w wersji hardcorowej, "Wilki w ścianach", ja zaś z trudem przypominam sobie moje pierwsze lektury. Na pewno nie było wśród nich historii ulizanych lub puchatych, nie było klasycznych dziewczyńskich wzdychadeł, może jakaś klasyka? Tak, kołacze mi się po lepetynie "Zew krwi..." Hm. Czym skorupka za młodu i tak dalej... Faktem niezbitym jest, i TO pamiętam wyraźnie, jakby się wydarzyło ledwie wczoraj po południu: jako dziecko czytałam kryminały i kropka. Moja mama kupowała od czasu do czasu takie kieszonkowe wydania z bardzo dosłownymi okładkami, na których widniały umalowe szminką usta, nogi truposza, ochlapane krwią ostrze noża i inne tego typu smakowitości. Pamiętam Joe Alexa, Jerzego Edigeya, Kąkolewskiego (taki tytuł niesamowity nawet pamiętam: "Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię" - ha! cóż za inwencja!), zagranicznie brzmiącą Barbarę Gordon, a nawet "Upiorny legat" Chmielewskiej. I ja te kryminały popołudniami, kiedy rodzicielstwo przebywało w pracy, podkradałam i czytałam namiętnie, taśmowo, czasem nawet dwa w jeden dzień. To były czasy! Przygoda, namiętności, zbrodnie... Czasem nawet akcja działa się nie w siermiężnym i burym Peerelu, a w egzotycznych sceneriach ZACHODU.
Nie dziwota więc, że kiedy latem tego roku ukazał się kryminał z myszką Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego o rozbrajającym tytule "Goryl z Wołomina", nie wahałam się długo i nabyłam ów skarb, pigułkę z zapomnianą i przykurzoną atmosferą tamtych lat, w nadziei, że lektura w czarodziejski sposób przeniesie mnie w przeszłość, w czasy obiektywnie rzecz biorąc ponure i nieciekawe, ale dla mnie wciąż słodkie niewinną dziecięcą słodyczą.
I co, ciekawi jesteście pewnie, czy ów eksperyment z machiną czasu się udał?...Otóż okazał się sromotną i druzgocącą klęską. Litościwie nie będę rozwodzić się nad walorami tej minipowieści (sto czterdzieści stron - dziś nawet opowiadania są dłuższe). Pominę milczeniem nieporadności fabularne i naiwnostki, nie będę rozwodzić się nad kreacją bohaterów i głębią dialogów. Mogłabym podkreślić najwyżej jeden niezaprzeczalny plus: powieść, nawet ta jej szczątkowa, skromniusieńka forma, jest świadectwem czasu, który definitywnie i nieodwracalnie odszedł. Krucza, Świętokrzyska - te ulice są jeszcze, ale chyba jeszcze tylko z nazwy, a tamte lokale, kawiarnie, restauracje poznikały, nie ma ich, wyparowały jak japońskie miasta zmiecione bombą atomową, zostawiając po sobie niewyraźne odbicia na kartach śmiesznego, wzruszająco niezdarnego kryminału. Można pozbierać te kamyczki z drogi, która przyszła z przeszłości, ale nie zaprowadzi nas z powrotem. Można zadumać się nad nimi, szarymi, chropowatymi i brzydkimi, a potem odłożyć na półkę. A potem wrócić do przesyconych analizami DNA i dżipiesami nowoczesnych kryminałów, do wnikliwych portretów psychologicznych i zbrodni, o jakich Zeydlerowi-Zborowskiemu nawet się nie śniło. I zapomnieć o podróżach w czasie. Tamten czas, tamten smak, zapach i klimat istnieje już wyłącznie w moich wspomnieniach. I niech tam zostanie.
Książki nie oceniam, bo się wymyka wszelkim ocenom.
Ha, Zeydler, ulubieniec Trzymałki i Dzierżankiewicza:) Tyle się o nim naczytałem u Barańczaka, że chyba nigdy nie sięgnąłem po oryginał. A weryfikacja ulubionych kryminałów z dzieciństwa zwykle marnie się kończy, przekonałem się boleśnie niedawno.
OdpowiedzUsuńmnie już okładka nie zainteresowala
OdpowiedzUsuńTytuł wręcz hipnotyzujący. :) Czyżby jakieś echa "King Konga"?
OdpowiedzUsuńSzkoda, że reszta niekoniecznie.
Niestety tak się często dzieje z lekturami z przeszłości. Rzadko potrafią wzbudzić te same emocje, co wiele lat temu. Po tę minipowieść nie sięgnę i chyba z własnymi wycieczkami w przeszłość też się wstrzymam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZacofany.w.lekturze: Ha, Barańczak!:-) Weryfikacja wypadła obnażająco, a mimo to wciąż mnie korci, żeby jakoś odtworzyć magię tamtych czasów i lektur...
OdpowiedzUsuńAlojka: Okładka znów, typowo, jest bardzo dosłowna.
OdpowiedzUsuńLirael: W tytule nie ma co się doszukiwać jakichś fantastycznych aluzji. Goryl to goryl (na szczęście nie ten zwierzęcy, a jego humanoidalny odpowiednik czyli dzisiejszy ochroniarz).
OdpowiedzUsuńDosiak: Masz rację, często te powrotu tylko boleśnie uświadamiają upływ czasu i nieodwracalne zmiany, także w nas samych...
OdpowiedzUsuńJa ostatnio nie czytam kryminałów, gdyż nie wiem, czy wyjątkowo trafiam na takie przeciętniaki, czy po prostu znudził mi się ten gatunek, gdyż nie wywołuje on we mnie żadnych emocji. Mam takie wrażenie,jakby wszytko było na jedno kopyto, ale może się mylę.
OdpowiedzUsuńCo do "Goryla z Wołomina", to skoro ciebie nie zachwycił, to ja tym bardziej nie zamierzam ryzykować irytacją i zniechęceniem, dlatego odpuszczę sobie tę powieść.
Ja w przyszłym tygodniu chcę przeczytac inny kryminał tego autora, ciekawe jak po xxx latach go odbiorę:).
OdpowiedzUsuńCyrysia: Ja też mam fazy, w których nie trawię kryminałów. Dobrze sobie odpocząć czasem od zbrodni. Inna rzecz, że nieczęsto trafia się coś, co nie byłoby "na jedno kopyto".
OdpowiedzUsuńAnetapzn: Ja podejrzewam, że Zborowski miał w swoim repertuarze lepsze pozycje. "Goryl" doczekał się dopiero teraz wydania książkowego, a to coś może znaczyć...
OdpowiedzUsuńAgnieszka: tej atmosfery to już się raczej nie da odzyskać:P Nawet jeśli będziesz czytała w relaksach, pojadając oranżadę w proszku:))
OdpowiedzUsuńAgnieszka: to prawda, że ostatnio, przynajmniej w moim przypadku trafiają się książki bardzo podobne tematycznie, dlatego próbuje mieszać gatunki, bo coś ostatnio czuje lekkie zniechęcenie... Ale mam nadzieję, ze to przejściowy kryzys.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zacofany.w.lekturze: Relaksy, juniorki, poliestrowe mundurki szkolne... rzeczy całkowicie niezrozumiałe dla moich synów:-) Oranżadę w proszku Niemcy na przykład zachowali, nawet w oryginalnych opakowania z dizajnem sprzed 20 lat, ale relaksy... nie do zdobycia:-)
OdpowiedzUsuńRelaksy ponoć miały wrócić w jakiejś unowocześnionej wersji:P
OdpowiedzUsuńNie znam tego autora, ale przeczytałem w wakacje "Przystań Eskulapa" Niziurskiego, którą też wydali w tej serii i bardzo mi się podobała. /tommy/
OdpowiedzUsuńZacofany.w.lekturze: E tam, to nie to samo...
OdpowiedzUsuńTommy: "Przystań Eskulapa" chyba czytałam, wydaje mi się znajome, ale jeszcze z tamtym zamierzchłych czasów, więc ni cholery nie pamiętam wrażeń:-)
OdpowiedzUsuńOch, ja też czytałam w dzieciństwie - zwłaszcza Joe Alexa - i broń Boże nie sięgam, szkoda profanowac wspomnienia...pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOj, oj, oj, chyba lepiej nie tykać niektórych książek z dzieciństwa... A swoją drogą tytuł jest powalający :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka: dlatego mówię, że to se ne vrati:P
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie :))
OdpowiedzUsuńNIGDY nie mam fazy, w ktorej nie trawie kryminalow ;PPP.
OdpowiedzUsuńNo, niestety, takie odkurzone perelki nie zawsze dobrze znosza probe czasu, znam to :-((.
Btw. ja w dziecinstwie zaczytywalam sie Karolem Mayem, Nienackim, Niziurskim etc. Tez raczej nic puchatego nie czytalam (aczkolwiek pare wzdychadel na pewno zaliczylam ;-)) ).
I dlatego tak rzadko wracam do tych staroci (ja podczytywałam na matematyce), można czuć sentyment, można powzdychać, ale pachnące starością już nie są atrakcją, miałam tak z Joe Alexem. Niech pozostaną miłym wspomnieniem w pamięci:).
OdpowiedzUsuńO kurcze, no to co więcej można rzec... nie dla mnie. O nie.
OdpowiedzUsuńCzas-odnaleziony: Ja jednak muszę od czasu do czasu stosować płodozmian, bo inaczej w nadmiarze wszystko wydaje mi się bee. A Nienacki i Niziurski to był kanon. Niestety, ostatnio, kiedy odświeżałam Nienackiego (chciałam wtajemniczyć smoków), okazało się, że to jest ledwie strawne. Jak to możliwe?...
OdpowiedzUsuńjane doe: To ja już wolę też nie odgrzebywać Joe Alexa. Niech sobie stoi na piedestale...
OdpowiedzUsuńNo, nie wiem, moze tak jest jak sie patrzy z perspektywy malych smokow, dla nich to jest przedpotopowe - ale ja powtorzylam sobie calego Nienackiego jakies 5-7 lat temu i wydal mi sie jak najbardziej smakowity... hmm ;-))).
OdpowiedzUsuńBtw. wlasnie przeczytalam rewelacyjny kryminal, "Maly zloty pierscionek", autor to Kjell Ola Dahl (ciekawa jestem, czy czytalas, ew. czy znasz autora - bo chyba o nim nie pisalas, przynajmniej nie kojarze...?).
Kasia J.: W sumie tyle raze się sparzyłam, że powinnam się czegoś nauczyć na błędach, a mimo to ciągle mnie korci... A książkę kupiłam właśnie ze względu na tytuł;-)
OdpowiedzUsuńJoe Alex to jest kawałek całkiem dobrego kryminału i nie sądzę, żeby czytany po latach spadł z hukiem z piedestału:) Ja go sobie regularnie od lat przypominam i dalej lubię:)
OdpowiedzUsuńczas-odnaleziony: Ja Nienackiego mam w pamięci jako wspaniałą, pełną napięcia przygodę, czytaliśmy razem pierwszy tom i był szczerze mówiąc... taki sobie. Może trzeba zacząć trochę dalej po prostu.
OdpowiedzUsuńA Dahla nie znam zupełnie, gubię się już w tych Skandynawach. Naprawdę rewelacyjny, trzeba znać?
zacofany.w.lekturze: Tak też mi się wydaje, że nijak Zborowskiemu do Joego Alexa i odwrotnie... To chyba różne kalibry. Nie korć, nie kuś, bo wezmę i przeczytam:-)
OdpowiedzUsuńCichym ścigałam go lotem, mniam mniam:))
OdpowiedzUsuńTrzeba znac! :-)
OdpowiedzUsuńMnie tez autor sie jakos z innymi mylil, wzielam ksiazke przez przypadek... i zostalam zaskoczona bardzo, bardzo pozytywnie :-).
Niedlugo napisze recke, jak juz odbebnie kilka wczesniejszych lektur :-).
zacofany.w.lekturze: Tak, właśnie ten tytuł doskonale pamiętam! Muszę sprawdzić, czy nie ma go jeszcze gdzieś w zakamarkach maminego księgozbioru...
OdpowiedzUsuńczas-odnaleziony: W takim razie udaję się na poszukiwania...
OdpowiedzUsuńAgnieszka: a jak to jeszcze będzie wydanie z komiksem na okładce, to w ogóle pełnia szczęścia:) Ja mam niestety późniejsze.
OdpowiedzUsuńI z tego powodu nigdy nie czytam czegos co mi sie podobało w dzieciństwie i wczesnej młodości. Nie chcę pozbywać sie przyjemnych wspomnień (wszak pamięć jest wybiórcza) ani złudzeń co do ponownej lektury :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji tego stwierdzenia (czy uzmysłowienia sobie) przyszła myśl: to po co trzymam te setki książek w domu? Dobre pytanie. Idę mysleć :(
opty2