Ads 468x60px

wtorek, 10 lutego 2015

Michael Connelly "Der fünfte Zeuge" (Piąty świadek) czyli igrzyska manipulacji



Wydawnictwo: Knaur
Data wydania: 11.01.2013
Liczba stron: 640
Tytuł oryginału: The Fifth Witness

Kryminały sądowe to, wydawałby się, kwintesencja gatunku. To tutaj, nie licząc policyjnych procedurali, spełnia się mit o ukaranej winie. I choć roztaczana przez uprawiających ten gatunek autorów wizja rzadko ma coś wspólnego z rzeczywistością, to jednak wciąż chętnie czytamy bajki o sprawiedliwości, która, choć nierychliwa, to jednak w końcu dosięga zbrodniarza. I jak to w bajkach, nie może zabraknąć rycerza na białym koniu, ratującego z opresji dziewice i wcielającego się w rolę Iustitii. Rycerzem tym zwykle bywa szlachetny adwokat, który broni niesłusznie posądzonych, a czasami nawet bezwzględnych kryminalistów - ale tylko dlatego, że ktoś musi.

Jak to się ma do powieści Michaela Connelly'ego, mistrza amerykańskich procedurali, ojca Harry'ego Boscha, którego walka ze złem to już dziś klasyka? Connelly powrócił do drugiego ze swych protagonistów, adwokata Mickey Hallera, tego - jak twierdzą fani Boscha - mniej udanego i chyba nawet mniej lubianego przez samego autora. Haller nie jest rycerzem na białym koniu, nie jest szlachetnym bojownikiem o sprawiedliwość, on po prostu wykonuje swoją robotę, nie troszcząc się o to, czy klient, w imieniu którego występuje, zbrodnię popełnił, czy nie. Bronić trzeba, i tyle.

A bronioną tym razem jest Lisa Trammal, była nauczycielka, rozwódka i matka jednego syna, walcząca z krwiopijczymi bankami, które na skutek pęknięcia nieruchomościowej bańki wymuszają na łatwowiernych Amerykanach licytacje domów, których ci nie są w stanie spłacać. Lisa zostaje oskarżona o zamordowanie bankiera i na arenę wkracza Haller. A jest on piekielnie dobry w tym, co robi. To, co następuje, przypomina wielką, toczoną na słowa batalię. Za to właśnie kochamy amerykański system jurysdykcji, za to maglowanie świadków, za starannie przemyślane i drobioazgowo przygotowane strategie, za manipulacje, za ważone słowa, za grę va banque i za spekulacje, za krętactwa i bezwzględne, niszczące podchody, jakie eufemistycznie określa sie tu miename procesu z udziałem przysięgłych. Nic to, że przygotowania do tego spektaklu przypominają wielką wojenną kampanię, a pierwsze rozgrywki między oskarżycielem a obroną szachowe rozgrywki między Karpowem a Kasparowem. Nic to, że śledzenie prawniczych kruczków bywa niekiedy tak samo mozolne jak przegryzanie się przez korespondecncję z biurokratycznym urzędem - Connelly jest rutyniarzem, wie, jak zagrać na emocjach i poprowadzić wątki, by nie popuścić żelaznego uchwytu, w jakim trzyma czytelnika.

Widowiskowość tego spektaklu idzie w parze z trzeźwą i lakoniczną narracją. Kluczowa kwestia - winna czy niewinna - zostaje zepchnięta na margines, liczy się, by wygrać. A przynajmniej do czasu. Widać w tym mistrzowską rękę autora, który do samego końca jest prawdziwym panem i liderem tych igrzysk. Igrzysk, których zakończenie zaskoczy nawet wtrawnych i uważnych czytelników. I tak Connelly po raz kolejny dowiódł, że nadal może stawać w szranki z najlepszymi, nawet w tym trudnym i niszowym segmenci literatury kryminalnej. I że nadal wygrywa.


Pierwsze zdanie: "Pani Pena spoj­rzała na mnie dru­gie­go końca tyl­ne­go sie­dze­nia błagal­nym ge­stem uniosła ręce." 
Gdzie i kiedy: Los Angeles, współcześnie
W dwóch słowach: winna, niewinna?
Dla kogo: dla wielbicieli kryminałów prawniczych i amerykańskiego systemu jurysdykcyjnego
Ciepło / zimno: 88°

poniedziałek, 9 lutego 2015

Przemaglowana


Zostałam przemaglowana. O tajnikach tłumaczenia, o tym, jak zostać tłumaczem i czy tego się można nauczyć, możecie przeczytać na portalu bookeriada, czyli tutaj. Moja rozmówczyni, pani Ewelina Tondys, wyciągnęła ze mnie jeszcze parę innych rzeczy. Notabene, polecam ten serwis: sporo recenzji, felietonów, informacji okołoksiążkowych, no i oczywiście wywiadów. Zapraszam!

środa, 4 lutego 2015

Joe Abercrombie "Königsschwur" ("Pół króla") - zero magii, zero seksu... pół króla?




Wydawnictwo: Heyne
Tytuł oryginału: Half a King
Data wydania: 12.01.15
Liczba stron: 368
Cena: 14,55 euro

Dziwny to rachunek, sumujący rozważania na temat najnowszej książki Abercrombiego. Już sam tytuł (oryginału, nie niemieckiej wersji) prowokuje do matematycznych działań, nie sposób też uniknąć pewnych porównań do innych książek tego autora, wszak żadnego dzieła nie czyta się w kompletnej izolacji od innych. Abercrombie dał się poznać jako autor mrocznej fantasy, jego cykl "Pierwsze prawo" zachwycił niebanalnymi bohaterami, spójnym światem, ironią w dialogach i akcją podlaną sporą ilością krwi. Kiedy więc ukazała się najnowsza książka Anglika, będąca pierwszym tomem zupełnie nowego cyklu, apetyty czytelników były zaostrzone. Szkoda tylko, że nikt czytelnikom nie powiedział (mowa o rynku niemieckim), że "Half a King" jest powieścią dla młodzieży (czy też z gatunku YA, jak to się ostatnio przyjęło mówić). 

I tu zaczynają się kłopoty. Bowiem fani, spragnieni pazura, seksu, krwi i naparzania, głodni skomplikowanych spisków, rozbudowanych światów i złożonych charakterów, przeczytawszy chudziutką w porównaniu do opasłych tomów, do jakich nawykli, książczynę, zakrzyknęli zgodnym chórem: do dupy! To nie jest Abercrombie! To mógł napisać najwyżej jakiś jego terminator! Gdzie pojedynki, bitwy, rzezie? Gdzie świetne dialogi? Gdzie seks?!... I huzia na autora. 

A przy tym, zupełnie obiektywnie rzecz biorąc, "Half a King" nie jest jakimś wielkim partactwem. Moim zdaniem, nie jest ani trochę spartaczone. Weźmy choćby sam początek: pierwsze zdanie: "Lodowaty wiatr wiał tej nocy, kiedy Yarvi dowiedział się, że jest królem", już te parę słów intryguje. Dojdźmy tylko do końca pierwszego rozdziału, niedługiego, kompaktowego, pozbawionego zbędnych słów, a ciekawość nie popuści już do końca. Zadzierzgnięcie konfliktu, zaintrygowanie, wzbudzenie emocji - Abercrombie klasycznie, rękodzielniczo po mistrzowsku wprowadza w życiu wszystkie elementarne reguły dobrej powieści. Bowiem królewski syn Yarvi w pierwszym rozdziale rzeczywiście zostaje królem. No, takim trochę niedorobionym. W zmaskulinizowanym świecie, którym rządzi fizyczna siła, Yarvi nie ma najmniejszych szans na wyrobienie sobie posłuchu - jest niepełnosprawny fizycznie, a jego ręka nie jest w stanie utrzymać najważniejszego atrybutu przewagi: miecza. Mało tego, ostatnią rzeczą, której Yarvi pragnie to Czarny Tron. On woli studiować księgi, zostać uczonym, poświęcić się wiedzy. Od spełnienia marzeń dzielił go już tylko jeden egzamin, kiedy nadeszła wiadomość, windująca go na szczyty władzy. Wiadomość o śmierci ojca i brata. 

"Half a King" to powieść i przyśpieszonym dojrzewaniu (tym mentalnym, nie płciowym, bowiem bohaterowie Abercrombiego rzeczywiście są niemal całkowicie wyprani z seksualności), o odpowiedzialności, a także o zemście. Klasycznej, krwawej, bezlitosnej, poprzysiężonej wobec świata i bogów. Ale i jej konsekwencjach. Jest powieścią przygodową, obliczoną na akcję i rozrywkę, nie na filozoficzne dywagowanie. Dużo się dzieje, jest mnóstwo niespodziewanych wolt, autor poniewiera bohaterami i serwuje im fabularną wirówkę - ku wielkiej satysfakcji czytelnika. Bez wątpienia pokazany tu świat, przypominający nieco świat nordyckich barbarzyńców, nie ma tego rozmachu co wielotomowe sagi, ale to przecież dopiero początek. Magii rzeczywiście tyle, co kot napłakał, albo i mniej, jedyne, co intryguje w tym względzie to wszechobecne ślady dawnej potęgi elfów. Fabuła jest linearna i mocno uproszczona, łatwa do ogarnięcia nawet niewielkim rozumkiem, ale w finale, kiedy już wydaje się, że wszystko wyszło na prostą, napięcie opada, a fabuła powolnie dotacza się do końca, autor doprawia całość szczytą ostrej przyprawy. Choć wielu rozczarowanych fanów zarzuca bohaterom bladość, to jednak temu niedorobionemu młodocianemu królowi, straszliwie upokorzonemu i zdegradowanemu już na wstępie, udaje się rzecz, gwarantująca połowę sukcesu: ten kaleki chłystek wkrada się w serce czytelnika. 

Mówcie sobie, co chcecie, ale mój kciuk wędruje do góry. Bo ta książka, tak bardzo zjechana przez dorosłych wielbicieli Abecrombiego, ma wszelkie atrybuty dobrej, potwornie wciągającej, przygodowej powieści. Dobrze byłoby, gdyby ci, którzy znają innego książki tego autora, zdobyli się na odrobinę obiektywizmu i podejmując lekturę wymazali ze świadomości cały balast poprzednich lektur. Przekonają się, że to prawda, co mówi się o anglosaskiej magii snucia opowieści. Nie wiadomo, na czym ona polega, rozłożona na czynniki pierwsze wymyka się szkiełku i oku, ale każdy, kto choć raz zachłysnął się opowiadaną przez podobnego magika historią wie, że istnieje. Istnieje i tu. 

Acha, książka jednak ukaże się w Polsce, już w marcu, w wydawnictwie Rebis.



Pierwsze zdanie: "Srogi wiatr wiał tego wieczoru, gdy Yarvi dowiedział się, że został królem… a raczej półkrólem".
Gdzie i kiedy: Gettland, Vansterland i inne krainy, dawniej
W dwóch słowach: król i niewolnik
Dla kogo: dla młodych. I starych (ale bez uprzedzeń i wygórowanych oczekiwań).
Ciepło / zimno: 78°