Wydawnictwo: Heyne
Data premiery: 01.03.2010
Ilość stron: 688
Cena e-booka: 8,99 €
Cena wydania papierowego: 15,00 €
No dobra, zdaję sobie sprawę, że większość z Was, widząc, o jaką książkę tutaj chodzi, odwróci się obojętnie, a może nawet ze wstrętem. Niemiecki autor (fuj!), w dodatku piszący w gatunku fantastycznym (większość twierdzi, że nie lubi), mało tego, nie katujący na śmierć tematu wampirów lub przynajmniej słodkich elfów, tylko uprawiający egzotyczne, wymierające SAJĘS FIKSZYN (błe!).
Czasem jednak warto zatrzymać się na tematach mniej popularnych (pal licho ilość wejść), by oddać hołd inności i niszowości (pewnie większość zacnych pisarzy s-f, którzy opuścili już ten ziemski padół, na słowo "niszowość" w kontekście fantastyki naukowej, przewraca się teraz w grobie z oburzenia, ale czyż nie jest tak, że - sądząc po ilości ukazujących się pozycji - gatunek ten, jeśli nie wymiera, to wyraźnie popadł w niełaskę czytelników i wydawców?).
Andreas Brandhorst nie jest nikim anonimowym, można śmiało powiedzieć, że jest uznaną wielkością w pewnych kręgach, mało tego, nawet nieobeznani z fandomem zbledliby, słysząc, że z pisania fantastyki da się TAK żyć. Brandhorst wyrobił sobie markę jak tłumacz (a jak!), głównie dzieł Pratchetta ze Świata Dysku, ale również Iaina Banksa. Pisze też sam, pisze sporo, i - jak się zdążyłam przekonać po moim pierwszym rendez-vous z nim, pisze nieźle.
A przyznam, że podchodziłam do tej powieści pełna obaw. Obaw, że będę musiała przedzierać się przez wyeksploatowane wątki, zmagać z przyciężkawym stylem, topornymi portretami psychologicznymi, ograną fabułą - wszystkim tym, co stanowi fundament uprzedzeń większości czytelników wobec słowa pisanego pochodzącego zza Odry (szczerze, przyznajcie się, nie jesteście przypadkiem uprzedzeni co do niemieckich twórców beletrystyki?...).
Obawy te okazały się całkowicie pozbawione podstaw. "Dzieci wieczności" okazały się lekturą frapującą, wciągającą, inteligentną i dobrze napisaną. Krótko o treści: rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości. Po wielu tysiącleciach ludzkość opanowała podróże miedzygwiezdne, zrewolucjonizowała społeczne struktury, dokonała niesamowitego skoku względem rozwoju nanotechnologii, genetyki, a nawet, dzięki rzeczonym poradziła sobie z problemem śmiertelności. Wieczne życie nie jest jednak dostępne dla wszystkich, a jedynie dla najbardziej zasłużonych dla ogółu jednostek, które dzięki zaangażowaniu i pracy stać na przejście siedmiu etapów terapii, gwarantującej nieśmiertelność. Pracy? Owszem, pracy - w nowoczesnym społeczeństwie, w którym nikt pracować nie musi, jest to czynność dobrowolnej i niemal wyłącznie poświęcona badaniom naukowym, pozwalająca na uzyskanie ilości meritów (czegoś w rodzaju waluty) wystarczającej na terapię. Esebian, jeden z głównych bohaterów powieści, jest Konsulem - od nieśmiertelności dzielą go już tylko dwa etapy terapii i pięć tysięcy meritów - zarabia na wieczne życie w nieco odmienny od ogółu sposób. Jest płatnym mordercą. Właściwie byłym mordercą, bowiem od jakiegoś czasu usiłuje ułożyć sobie życie w legalny i zacny sposób, żałując obranej niegdyś w przeszłości ścieżki. I zamiar ten zapewne byłby się udał, gdyby nie nagłe zlecenie, które, gdyby się powiodło, zapewniłoby mu przeskok przez dwa ostatnie etapy ku wiecznemu życiu. Zlecenie, polegające na... zamordowaniu jednego z nieśmiertelnych, dostojnego El'Kalentara, członka wielkiego Dyrektoriatu, najmożniejszego z możnych.
Ten niemal kryminalny wątek nadaje książce tempa, ale jest zaledwie początkiem, jedną z nici, wokół których osnuto całą, pełną rozmachu, opowieść. Dość wspomnieć, że do morderstwa dochodzi, a Esebian staje się najbardziej poszukiwaną osobą we wszechświecie, ściganą przez cały aparat galaktycznych sił z pewnym prefektem na czele. Już wkrótce okazuje się, że morderstwo nie było morderstwem, zabójca sam staje się ofiarą, a obaj - ścigany i ścigający - wpadają na trop spisku, od którego zależeć będzie los ludzkości. I, zgodnie z teorią motyla, o tym losie zadecyduje jedna decyzja jednostki.
Zafascynowała mnie ta wizja przyszłości, zamaszysta, przemyślana, konsekwentna. Brandhorst potrafi zmajstrować z wielu występujących już w literaturze wątków (artefakty zaginionych cywilizacji, sztyczna inteligencja, wielość osobowości zamkniętych w jednym umyśle, kastowy układ społeczeństwa, tunele czasoprzestrzenne, skazy geneteczne, wykluczające niektóre jednostki z dobrodziejstw nieśmiertelności) spójną, porywającą koncepcję świata, którą odsłania niespiesznie, acz konsekwentnie, ukazując cały przepych, głębię, mnogość detali i przemyślane, doskonale uzupełniające się elementy. Im dalej zaś wchodzimy w ten futurystyczny wymiar, tym więcej nasuwa się pytań natury filozoficznej. O sens dążenia do nieśmiertelności. O granice rozwoju człowieka. O możliwości jego psychiki. I możliwości oraz ograniczenia gatunku ludzkiego jako takiego.
Powieść nie należy do najłatwiejszych (mimo sensacyjnych wątków, które jak najbardziej popychają akcję naprzód), autor nie podaje na tacy wszystkich rozwiązań, wiele faktów staje się jasnych dopiero w miarę czytania, czasami mogą plątać się nam wszystkie te filigrany, teleporty, magistry i varioformy. Ale Brandhorst dopracował swoją koncepcję świata do tego stopnia, że niewykluczone, iż do niego powróci. Podejrzewam, że powrócę i ja. Bo cokolwiek sądzicie na ten temat, Niemcy potrafią pisać fantastykę.
Pierwsze zdanie: "Esebian, wróciwszy do swego domu położonego nad jeziorami eksperymentalnymi Angaru, od razu wyczuł, że coś jest nie tak."
Gdzie i kiedy: nasza galaktyka, w odległej przyszłości
W dwóch słowach: inteligencja i rozmach
Dla kogo: dla wyrobionych fanów s-f i osób o nieograniczonych horyzontach wyobraźni
Ciepło / zimno: 77°