Ads 468x60px

niedziela, 29 września 2013

Chłopiec z latawcem


Wieje. Po rżyskach węszy wiatr i ryży seter... Brakuje tylko promienia słońca, który podkręciłby trochę kolor. Zapodział się gdzieś pędzel impresjonisty... Chodźcie ze mną, puścimy latawca!...


Wiatr i wiatrak... To nieprawda, że wiatraki są bezgłośne. To monstra podstępne, zawodzące, świszczące posępnie i uporczywie, zmory nocne, budzące upiory.


Przydrożny Chrystus spogląda na pola cichnące milczeniem...


Ostatni, cyniczny skrawek lata... Rubinowe krople schlapały zagony.


Od pól ciągnie nostalgią, chłodem i cierpkim zapachem ziemi. Samotność jabłonki...


Dojrzałe, jędrne, gładkie i brązowe jak czekolada. Znów mnie skusiły...


Sromotnik czy kania?...


To była prawie perfekcyjna niedziela. Wróciliśmy wysmagani wiatrem, przywitani aromatem czekoladowego ciasta.... "Drachen steigen" znaczy puszczać latawce. Ale "Drachen" to także smoki... Smoki zostały dobrze przewietrzone.

niedziela, 22 września 2013

Wolfram Fleischhauer "Schweigend steht der Wald" (A las stoi i milczy) - czyli co gnije pod pocztówkową sielanką




Wydawnictwo: Droemer Verlag
Data premiery: 02.09.2013
Liczba stron: 400
Cena: 19,90 euro
Dwa lata przygotowań i wyszukiwania informacji, rok pisania. Tak pracuje Wolfram Fleischhauer, taki system sprawdził się w przypadku sześciu powieści. I oto mam przed sobą najnowszą, podobnie jak i poprzednie, niedającą się zamknąć w obrębie jednego gatunku. "A las stoi i milczy" bowiem tylko pozornie jest kryminałem. To również książka o lesie, o wyciszeniu, jakie daje, o sposobach jego czytania. To książka o konformiźmie. To wnikliwa charakterystyka wiejskiej, zamkniętej społeczności. Wreszcie to powieść obnażająca, zdzierająca płatami pocztówkową tapetę z bawarskiej - nie, z niemieckiej - sielanki z etykietką "co było, minęło".

Anja Grimm, studentka leśnictwa, przyjeżdża do niewielkiej wioski na bawarskiej prowincji. W ramach praktyki ma dokonać kartografowania leśnych połaci. Kiedy razem z towarzyszącym jej innym praktykantem pobiera próbki z podłoża, zostaje niespodziewanie zaatakowana przez zdziczałego, wykrzykującego niezrozumiałe, bezładne inwektywy tubylca. Jak się okazało, właściciela tego kawałka lasu. Wymachujący dubeltówką chłop odstępuje jednak od gróźb, kiedy dziewczyna otwiera usta i przedstawia mu się: "Jestem Anja Grimm, pamiętasz mnie?". Tak, Anja nieprzypadkowo znalazła się w tej głuszy. To tutaj, przed wielu laty, kiedy jako mała dziewczynka przyjeżdżała z rodzicami na wakacje, zaginął bez śladu jej ojciec. Przybycie do wioski "tej małej Grimm" nie pozostaje niezauważone przez jej mieszkańców. Nie w smak im, że studentka kopie w ziemi, że węszy, że odgrzebuje stare sprawy. Jeszcze mniej podoba im się sposób, w jaki dziewczyna "odczytuje" las, niemal magiczny, jakby łączyła ją z nim jakaś niesamowita, czarodziejska nić, jakby Anja rozumiała, co szepczą do niej szumiące drzewa. Wkrótce potem Xaver ponownie ją napastuje, przykładając strzelbę do głowy. Parę godzin później chłop wiesza się w lesie, a jego niedołężna, schorowana matka zostaje znaleziona z głową roztrzaskaną szpadlem w stodole. Co wiedział Xaver?... I dlaczego poczynania policji nie wskazują na chęć wyjaśnienia obu spraw - tej aktualnej, i tej zadawnionej?

Fakt, dość prędko można się domyśleć, że kluczem do zagadkowej śmierci Xavera i jego matki będzie przeszłość. Ale to, co naprawdę porosło milczeniem, jest o wiele bardziej wstrząsające, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, sięgając po książkę z nieco mylną etykietką "kryminał". Fleischhauer zapuścił się w bardzo niewygodne rewiry, uwierające, pomijane i przemilczane. A co więcej, jak najbardziej aktualne i bynajmniej nie fikcyjne. Bezkompromisowo burzy bukoliczny wizerunek, jaki kojarzy się z Bawarią, wypruwa spod zielonych, soczystych łąk flaki przeszłości, rujnuje białe kapliczki z cebulastymi kopułami i stawia ogrodzenia z drutu kolczastego, zatruwa słodycz widoczków jadem zaszłości. Niemcy nie lubią, jak im się psuje sielankowe widoczki. Wolą rechotać z przaśnych dowcipów sypanych dialektem w kryminałkach prowincjonalnych pisanych przez żony policjantów. Gdzie krówka malowniczo odcina się od zieleni pastwisk, a góry obowiązkowo wypełniają swe zadania: wyglądać pięknie i milczeć. W przeciwieństwie do zalewu miałkich i komediowych kryminałów, bijących rekordy sprzedaży, powieść Fleischhauera bestsellerem raczej nie zostanie. Ale może zostanie zauważona przez nielicznych, którzy poszukują, zadają pytania i boją się odpowiedzi. Bo tacy też są. 

Abstrahując od przesłania, to także znakomicie napisana książka. Autor dba o szczegóły, zachwyca autentyzmem, potwierdzając, że dwa lata researchu to nie w kij dmuchał. Dobrze skrojone postacie, wiarygodnie poprowadzone wątki i niezłe tempo dopełniają całości. Fleischhauer jest dla mnie odkryciem roku, nawet jeśli nie okupuje list bestsellerów. 


Pierwsze zdanie: "Nie miała jasnego wyobrażenia, co wywoła w niej widok wsi."
Gdzie i kiedy: Waldmünchen, bawarska prowincja, 2008
W dwóch słowach: prowokująca i niepokojąca
Dla kogo: dla ceniących zadziorność i perfekcyjnie odtworzone tło, a także dla tych, co kochają las
Ciepło / zimno: 91°

czwartek, 19 września 2013

Papież literatury nie żyje




1920-2013

Nazywano go papieżem literatury. Bano się jego wyroków, ferowanych z charakterystycznym, warczącym "rrr" i mających niezwykłą moc: jedno jego słowo sprawiało, że książka stawała się bestsellerem lub wręcz przeciwnie, nigdy nim nie miała szansy nim zostać. Nikt inny nigdy nie zdołał przykuć do telewizorów tylu widzów - w programie, poświęconym literaturze, trzeba dodać. Kojarzony wyłącznie z jego osobą "Kwartet literacki", emitowany przez wiele lat w publicznej telewizji ZDF, bawił, budził kontrowersje, polaryzował, rozpalał emocje - i miał wielką oglądalność.
I to właśnie w tym programie po raz pierwszy usłyszałam jego jedyny w swoim rodzaju polski akcent, emfazę, niezłomność i nieodwracalność jego literackich opinii (to bezwartościowa proza - tymi słowy zmiażdżył powieść Güntera Grassa "Ein weites Feld", dodając: "podziwiam pana, panie Grass. Ale muszę powiedzieć coś, czego ukryć nie mogę: uważam pana książkę za całkowicie nieudaną"). A potem wyczekiwałam kolejnych, z napięciem, jakiego nie był w stanie wywołać najlepszy serial. Marcel Reich Ranicki zmarł wczoraj w wieku 93 lat.

Jego biografia to dzieje tyleż burzliwe, co dramatyczne, ale i kontrowersyjne. Los przerzucał go z Berlina do Warszawy, gdzie w czasie wojny udało mu się uciec z getta. Potem był Londyn i znowu Niemcy - kraj, w którym się urodził, kraj, który zgotował mu barbarzyński los, wreszcie kraj, w którym mógł rozwinąć skrzydła jako literat, krytyk i ogromny miłośnik literatury. Bo nim był przede wszystkim - nie Żydem, Polakiem czy Niemcem, nie agentem bezpieki, ale człowiekiem, który ponad wszystko ukochał literaturę. Nazywał ją swoją "przenośną ojczyzną". I znał się na niej jak mało kto. Czytał dużo, ale zanim wypowiedział się o jakimś dziele, dogłębnie je przestudiował. Nie cackał się. Gnioty były gniotami ("ganz und gar missraten"), arcydzieła arcydziełami ("grossartig"). W jego recenzjach nie było miejsca na letniość i wyważenie. Wypowiadał się namiętnie, odważnie, bezkompromisowo. Stworzył kanon niemieckiej powojennej literatury. Jeśli kogoś cenił, to bez końca, jeśli pogardzał, to w sposób ostateczny. To on sprawił, że powieść Szczypiorskiego "Piękna pani Seidenmann" została w Niemczech bestsellerem, to on wyniósł na wyżyny "Na południe od granicy, na zachód od słońca" Murakamiego, swymi brutalnymi słownymi atakami sprawiając jednocześnie, że "Kwartet literacki" opuściła jedna ze współrowadzących program Sigrid Löffler.

Nie zapomnę jego poruszającej mowy, jaką wygłosił w styczniu zeszłego roku w Bundestagu. Mówił po raz ostatni o warszawskim getcie, a także o tym, jaką siłę, moc i wolę przeżycia dał mu jego największy skarb - język.

Nikt go nie zastąpi.
Może to nie jest właściwe miejsce, ale może właściwy moment: imię Marcel nieprzypadkowo pojawiło się w naszej rodzinie. Może to przypadek, może geny, może nasze osobiste priorytety, a może cichy patron: nasz najmłodszy syn przejawia wielką namiętność do literatury.


poniedziałek, 16 września 2013

Nasi za miedzą


O dziś jest online wrześniowe wydanie kryminalnego magazynu Krimi-Couch, a w nim - gościnnie - mój artykuł o polskich kryminałach. Czytajcie, riebiata! (Wprawdzie dla zapoznania się z treścią dobrze byłoby mieć choć szczątkową znajomość niemieckiego, ale liczę, że nie zrazicie się takim drobiazgiem). Piszę o polskich "kryminalistach", których dostrzegło srogie oko niemieckich wydawców, a także o eksportowych szlagierach naszych sąsiadów zza Odry. Bynajmniej nie samochodowych. Zapraszam tutaj!

czwartek, 12 września 2013

Joël Dicker "Prawda o sprawie Harry'ego Queberta" - czyli kto zabił Laurę Palmer... tfu Lolitę... tfu Nolę Kellergan



Wydawnictwo: Piper 
Data premiery: 13.08.2013
Tytuł oryginału: La Vérité sur l'Affaire Harry Quebert
Liczba stron: 736 
Cena: 22,99 euro

Ach, ileż słyszę achów i ochów nad tą książką! Sypią się porównania do Nabokova, do Updike'a, do Bellowa. Zgodny chórek rozpływa się w zachwytach, recenzenci jęczą w zbiorowej ekstazie, bełkoczą frazesy o inteligentej zmienie perspektyw, o wyrafinowanej narracji, o literackiej sensacji, o rozmachu, o dramatycznym obrazie amerykańskiego społeczeństwa... W którymś momencie aż mnie korciło, żeby sprawdzić, czy aby na pewno mowa o tej samej książce, którą zmęczyłam w straszliwych mękach i przypłaciłam chronicznym bólem zębów oraz skrętem kiszek. W końcu nasunęło mi się straszliwe podejrzenie, że większość recenzentów dotarło najwyżej do połowy ponadsiedemsetstronicowego potwora, a resztę sobie po prostu darowała!... No bo jak?... 

A przy tym książka przypomina nieco samospełniającą się przepowiednię: oto młody pisarz, Marcus Goldman, mający już za sobą pierwszy oszałamiający sukces, cierpi na twórczą blokadę. Po spłodzeniu dzieła, które stało się bestsellerem, zainkasowaniu horrendalnego honorarium i zachłyśnięciu się sukcesem przyszło... wielkie nic. Zero weny, pustka, jałowość, próżnia. Naciskany przez hienowatego wydawcę, szuka rady u przyjaciela, cenionego literata i mentora Marcusa. Opuszcza Nowy Jork i udaje się do niewielkiego miasteczka na wybrzeżu, Aurory. Traf, pech, czy łut szczęścia (zależy od perspektywy) sprawia, że Aurora i Harry Quebert przez wiele tygodni staną się tematem numer jeden w głodnej sensacji Ameryce, bowiem w ogródku literata, przy okazji kopania dołka pod hortensje odnalezione zostają szczątki młodej dziewczyny. Wszystko wskazuje na to, że to Nola Kellergan, piętnastolatka, która zaginęła bez wieści latem 1975. Przy zwłokach znaleziono manuskrypt arcydzieła, które Harry Quebert wydał wkrótce po zaginięciu Noli i które uczyniło go sławnym. Wkrótce potem Harry zostaje aresztowany, zaś Marcus nie szczędzi trudów by oczyścić przyjaciela z zarzutów. Śledztwo na własną rękę okazuje się w dodatku znakomitym panaceum na twórczy uwiąd. Tylko co tak naprawdę wydarzyło się w Aurorze latem 1975?... 

Dalej następuje powtórka z rozrywki, czyli rozmaite reminiscencje i pomieszanie wątków z "Lolity" oraz "Miasteczka Twinpeaks" (co się przydarzyło Laurze Palmer?), poprzetykane mądrościami z cyklu "Jak napisać bestseller i się zbytnio nie zmęczyć". Mała próbka kursu kreatywnego pisania? Proszę bardzo: "Kiedy książka zaczyna się zbliżać ku końcowi, w ostatnim momencie zaoferuj czytelnikowi niespodziankę". Albo: "Pierwszy rozdział musi być super, inaczej czytelnik nie będzie czytał dalej". No... rewelacyjne, naprawdę. 

Autor stosuje przy tym nieustannie jedną metodę: na matrioszkę. Za każdym razem, gdy zaczyna rysować się "prawdziwa" wersja wydarzeń, nasz niespożyty i błyskotliwy dochodzeniowiec Markus Goldman (który wśliznął się do śledztwa z łatwością lubrykanta i zupełnie nikogo to nie dziwi, poza mną) dokonuje demaskacji, najczęściej w wyniku rozmowy z jakimś świadkiem sprzed lat, przyjacielem króliczka czy innym pociotkiem, przez lata całe skrzętnie ukrywającym istotny szczegół, który naprowadza inspektora z własnej nominacji Goldmana na "właściwy" trop. Potem ciach, kolejna demaskacja. Ciach. Ciach. Ciach. Po mniej więcej setce takich cięć kompletnie przestało mnie interesować, jaka jest prawda o sprawie Harry'ego Queberta, pragnęłam tylko jednego: by nie było już żadnego ciach. Ale ale! Autor wszak wziął sobie do serca wskazówki "miszcza" odnośnie pisania bestsellerów i na sam koniec, kiedy już było pewne, że książka zbliża się ku końcowi, zainstalował w niej największe ciach wszechczasów. I jestem pewna, że nikt nie zgadnie, kto zabiła Nolitę.... eee Lauritę... Nolę Kellergan! Nie ogrodnik w każdym razie. 

Przyznam, że w którymś momencie lektury mignęło mi przez głowę, że to wszystko może być jedną wielką mistyfikacją. Pastiszem. Bezlitosnym wyśmiewaniem się z mechanizmów rządzących światem wydawnictw. Parodią, wyrosłą na wymieszaniu popkulturowych motywów. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że cytowane w powieści "arcydzieło" Harry'ego Queberta napisane jest językiem, przy którym harlekiny wybijają się na literaturę godną Nobla? Jak na poważnie brać szczebiot Nolity... tfu, nie nauczę się, NOLI, która w co drugim zdaniu wzdycha "ach, najukochańszy Harry, jestem taka szczęśliwa*! (*nieszczęśliwa, w zależności od sceny)? Jak usprawiedliwić plastikowe dialogi, patetyczne zawołania, górnolotne wzdychy? Nie. Nie. Dicker robi sobie jaja. Rechocze ukradkiem ze wszystkich, którzy dali się wkręcić.

Byłabym nawet w stanie zaakceptować ten żart, gdyby nie fakt, że kosztował mnie bity tydzień cennego czasu i siedemnaście euro (za e-booka). Gwoli wyjaśnienia: punkty przyznałam za parę pierwszych ciachów oraz za rzadkie, ale obecne przebłyski. Oraz za mgliste przekonanie, że Dicker to jednak niezły jajarz. 


Pierwsze zdanie: "Tu centrala policji, w jakiej sprawie pani dzwoni?"
Gdzie i kiedy: miasteczko Aurora w USA, lata 1975-2008
W dwóch słowach: przekombinowana i płytka
Dla kogo: w sumie nie wiem
Ciepło / zimno: 36°

niedziela, 8 września 2013

Mordowanie na ekranie




Smok w piątek powrócił ze szpitala w domowe pielesze i jest poddawany intensywnemu dmuchaniu, chuchaniu, hołubieniu, rozpieszczaniu oraz wszelkim innym terapiom wspomagającym gojenie się złamanego kręgu szyjnego. Stara Smoczyca zaś kurcgalopkiem pomyka po domu dwojąc się i trojąc pomiędzy pieczeniem (Smoczyca nigdy, ale to przenigdy przedtem nie piekła!), gotowaniem, usługiwaniem, spełnianiem życzeń. Pozostały okruszek czasu pozostał Smoczycy na penetrowanie sieci w poszukiwaniu uspokajaczy, rozweselaczy oraz odwracaczy uwagi. Rezultaty są niczego sobie. Mordowanie na ekranie zapowiada się imponująco. Popatrzcie, co przykuło moją uwagę. 

1. Sebastian Bergman 

Odrażający cham i skłócony ze wszystkimi genialny profiler Sebastian Bergman będzie jesienią straszył w niemieckiej telewizji. Na razie powstały dwa odcinki na podstawie powieści duetu Hjorth & Rosenfeldt (dostępne już po angielsku na amazonie). W główną rolę wcielił się Rolf Lassgård. Tak, dokładnie ten, który grał Kurta Wallandera. Nie wiem, jak te dwa wizerunki pogodzą się w mojej głowie... Na zdjęciu poniżej od lewej: Tomas Laustiola w roli Torkela Höglunda, Christopher Wagelin jako Billy Rosén, Rolf Lassgård jako Sebastian Bergman, Gunner Fred jako Ursula Andersson oraz Moa Silén jako Vanja Lithner. Emisja w ZDF 13 i 20 października o 22.00. 



2. Fjällbackamorden

Serial na motywach cyklu kryminalnego Camilli Läckberg. Twórcą serialu jest Michael Hjorth, współautor wspomnianych powyżej kryminałów o Sebastianie Bergmanie. Wprawdzie na emisję trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, bo ZDF zamierza pokazać serial dopiero w marcu (9.3.-13.4.2014), ale w czekaniu i cierpliwości ostatnio jestem całkiem dobra. Książek nie czytałam, bo mnie zraził pierwszy tom, ale kto wie, może wersja filmowa okaże się zjadliwa.


3. Elementary 

Kontynuacja pierwszej serii o amerykańskiej wersji Sherlocka Holmesa już jesienią, od 23 września w SAT1. Emisja w poniedziałki o 21.15. Trzecią serię angielskiego Sherlocka (moim zdaniem lepszego) też zapowiadają, ale dopiero na przyszły rok. Poczekam, aż pojawi się na blu-ray.



4. Operacja Seegrund 

Adaptacja filmowa kultowego kryminału duetu Klüpfel & Kobr z komisarzem Kluftingerem. To już trzecia powieść tej pary, którą sfilmowano i nawet jeśli ekranowa wersja Kluftiego nie do końca mnie przekonuje, to i tak się cieszę. Cudowne plenery: Füssen, zamek Neuschwanstein, jezioro Alat, no i bawarski folklor, to wszystko już jesienią w BR. Dokładny termin emisji jeszcze nie jest znany, ale popatrzcie, jak wygląda synowa in spe Yumiko (druga od lewej, u boku Markusa, po prawej ona Kluftiego, Erika). Tutaj znajdziecie link do strony na facebooku ze zdjęciami z plenerów, które odbyły się w kwietniu tego roku nad Alatsee.


5. Breaking Bad

Na punkcie tego serialu oszalałam bez reszty (jak zwykle mam spóźniony refleks). Ponieważ nie jestem w stanie tropić kompletnie chaotycznych godzin emisji, zaopatrzyłam się w blu-raye. Walter White od jakiegoś czasu towarzyszy mi w ponure wieczory, utwierdzając w przekonaniu, że wcale nie mam aż tak najgorzej...


Znacie? Oglądacie? Czekacie na coś z utęsknieniem? A może macie na oku coś wyjątkowego, kryminalnego, fantastycznego, co powinnam obejrzeć? Podzielcie się!

poniedziałek, 2 września 2013

Marko Hautala "Schatteninsel" (Wyspa cieni) - ponury Skandynaw?... Tak. Z kapką mistycyzmu



Wydawnictwo: dtv Verlag
Tytuł oryginału: Torajyvät
Data premiery: 01.03.2013
Liczba stron: 304
Cena: 9,95 euro
Mam za sobą książkę, która z jednej strony zdaje się potwierdzać powszechne opinie o posępnej atmosferze literatury skandynawskiej, z drugiej zaś w zaskakujący sposób przełamuje stereotypy i wymyka próbom zaszufladkowania. Książkę nietuzinkową i zaskakującą, która podejmuje dość ograny wątek i stawia go w ciekawym świetle, rzucającym upiorne i mroczne cienie.

Początek jest wręcz mistyczny, przerażający, wymagający od czytelnika niemałego zacięcia lub masochistycznego wręcz upodobania do turpizmu i drastyczności. Jakob Mört, oskarżony o czary i konszachty z diabłem, ma zostać przekazany w ręce korony, celem wymuszenia torturami przyznania się do winy. Jednak statek, którym zostaje przewożony na ląd, tonie u wybrzeży maleńkiej wysepki. Z katastrofy ocalona zostaje tylko garstka marynarzy - i Jakob Mört... Wysepka jest jednak bezludna i niegościnna, a rozbitków trapią głód i choroby. Nadchodzi zima... kto przeżyje?

Trzysta lat później promem na niedużą wyspę Spegelö udaje się małżeństwo z dzieckiem. Celem podróży jest pojednanie. Z kim? Markus jest, a właściwie był, znanym historykiem, zajmującym się tematyką prześladowania czarownic. Jednak jakiś czas temu musiało zajść coś, co sprawiło, że Markus przestał zajmować się pracą naukową. Coś wymagającego pojednania. Co, autor zdradza bardzo powoli, a każda skąpo wydzielana informacja rodzi kolejne pytania. Cóż to za osobliwa konstelacja rodzinna? Kto jest czyim ojcem, czyim mężem, czyim synem? W jakich relacjach znajdują się kobiety? Jaką tajemnicę skrywa w sobie chłopczyk Miro, który najwyraźniej nie jest zwykłym dzieckiem? A jaką sama wyspa, która zdaje się spowijać wszystko mrocznym i nieprzeniknionym całunem, duszącym przeszłość i zatruwającym przyszłość?... I czym tak naprawdę jest ta książka? Horrorem? Opowieścią o toksycznej rodzinie? Mistyczną historią o dawno minionych czasach? A może jednak misternym psychothrillerem o kobiecie, która wpadła w wyrafinowane sidła?

Trzy rozmaite i bardzo odległe, wydawałoby się, wątki przeplatają się ze sobą i stopniowo odsłaniają coraz więcej kawałków skomplikowanej układanki, która jednak nie jest szkicem jednoznacznym. Raczej mamy tu do czynienia z migającym obrazkiem, ukazującym odmienny motyw w zależności od perspektywy, z jakiej się patrzy. Być może nawet każdy dostrzeże tu co innego i znajdzie inne rozwiązanie zagadki. Autor pozostawia spory margines interpretacji, co sprawia, że zakończenie usatysfakcjonuje i radykalnych racjonalistów, i osoby, które podświadomie zostawiają w głowie niedużą furteczkę dla pierwiastka nadprzyrodzonego. 

Obcinam punkty za nieprzejrzystość historycznych wątków, które zbytnio trąciły mi tu diabolicznością i mistycznym zacietrzewieniem. Przyznam, że byłam nawet o krok od porzucenia lektury. Na szczęście autor w porę przerzuca czytelnika w czasy współczesne, zaś odkrywanie możliwych powiązań z owym mętnym wstępem stanowi jeden z niezaprzeczalnych walorów tej opowieści. 

Mroczna wyspa okazała się jednak świecącym intesywnym światłem promyczkiem, wybijającym się z szarej mgły posępnych i tuzinkowych "skandynawów".


Pierwsze zdanie: "Dwóch bezbożników udało się do diabła."
Gdzie i kiedy: skalista wysepka Spegelö u wybrzeży Finlandii, 1697 i współcześnie
W dwóch słowach: zagadkowa i minorowa
Dla kogo: dla lubiących niejednoznaczności, zagmatwane międzyludzkie relacje i pierwiastek nadprzyrodzony
Ciepło / zimno: 78°

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Booktrotter.