Wydawnictwo: Grüner + Jahr
Tytuł oryginału: Lasting Damage
Tłumaczenie: Piotr Kaliński
Data premiery: 2012-04-04
Liczba stron: 415
Cena: 31,90 zł
Istnieje pewien typ tak zwanych thrillerów psychologicznych, który żywi się obsesjami. Bierze się na tapetę przeciętnego bohatera (a raczej bohaterkę), z którą łatwo czytelnikowi (częściej czytelniczce) się utożsamić: zwykłą kobietę, z reguły dość wrażliwą i odrobinę rozpsychologizowaną, ale borykającą się z problemami, które mogą przytrafić się każdej: pragnienie posiadania dziecka, podejrzewanie męża o zdradę, wstydliwy skok w bok, o którym się chce zapomnieć. I konfrontuje się ją z narastającą obsesją, fiksacją na jakimś konkretnym punkcie - początkowo subtelną, graniczącą zaledwie z cieniem podejrzenia, później urastającą do jarzma opętania. Bohaterkę dręczy się odpowiednio coraz to wymyślniejszymi szykanami, wpędzając ją w obłęd, i w chwili, gdy już niemal nie ma dla niej ratunku, podsuwa się prawdziwego złoczyńcę, kogoś, kto dotychczas stał w cieniu, albo, co gorsza, udawał tylko sprzymierzeńca. I zdziera się z niego maskę zła, demaskuje okrutnika jednocześnie rehabilitując niewinną ofiarę. Fanfary. The End.
Sposób sprawdzony i niemal gwarantujący sukces, bowiem rzesze czytelniczek, uwielbiających, jak się je straszy w wyrafinowany i subtelny sposób, są nieprzebrane. Tu nie ma miejsca na wypruwanie bebechów, bryzganie krwią i toporne intrygi. Tu, proszę państwa, rządzi wysublimowane, odpowiednio stopniowane napięcie, zło zaś kryje się za maską dobrotliwości, często w osobie najbliższej. Jak tu walczyć z upiorami własnej psychiki? Z lękami i natręctwami, co do których ma wątpliwości sama zalękniona i udręczona obsesjami? Ano, okazuje się, że wytrwałością i sposobem, a czasem nawet na rympał.
Schemat ten zdaje się być kręgosłupem chyba każdej z powieści Sophie Hannah. W omawianych "Zabójczych marzeniach" (swoją drogą gratuluję wyjątkowo nieudanego i kiczowatego tytułu, gdyby nie nazwisko autorki, będącej pewną marką w świecie kryminałów, żadna siła nie zmusiłaby mnie do kupienia dzieła opatrzonego takim tytułem) naszą udręczoną bohaterką w rozterce jest Connie Bowskill, trzydziestoparolatka, współwłaścicielka dobrze prosperującej firmy, od wielu lat żona Kitta, z którym dzieli życie, łóżko, namiętności i marzenia. Pewnej nocy Connie, od jakiegoś czasu nękana pewnymi podejrzeniami wobec męża, wchodzi na stronę internetową pewnej agencji nieruchomości i uruchomiwszy wirtualne zwiedzanie jednego domu widzi w nim leżące w kałuży krwi kobiece zwłoki. Zaszokowana woła męża, ale ten, sprawdziwszy tę samą stronę, nie znajduje na niej niczego podejrzanego. Więc co? Przywidzenie? Głupi żart? Pomyłka? A może ktoś naprawdę zamordował w tamtym domu kobietę? Pytania te nie znajdują odpowiedzi, zaś rewelacje Connie spotykają się z mniej niż umiarkowanym zainteresowaniem organów ścigania, i wreszcie zaczynają niszczyć i tak już nadkruszone małżeńskie relacje. Dalej akcja podąża już sprawdzonym schematem, możecie snuć domysły, jak to się wszystko skończy, a i tak nie odgadniecie (co świadczy o pewnej jakości tego dzieła).
Przeciwko niej (tej jakości) przemawia sztuczne zapętlenie wątków. W pewnym momencie intryga urasta do apokaliptycznych rozmiarów, doprowadzona ad absurdum przez nawarstwiające się niczym w matrioszce możliwe wersje wydarzeń i pokrzyżowane perspektywy narracyjne. Kiedy całość zaczynała zbliżać się ku wyzwalającemu finałowi, sama zaczęłam się już gubić, kto, co i dlaczego, gorzej nawet, przestało mnie to interesować. Autorka wyraźnie chciała dobrze, ale wyszło jej za bardzo - innymi słowy, przekombinowała. Proponowana przez nią wersja ani trochę mnie nie przekonała, ale może rzeczywiście gdzieś na świecie istnieją podobnie chore umysły, zdolne do uknucia i przeprowadzenia tak pogmatwanego planu. Notabene nie radziłam sobie w tej powieści z chwytaniem motywów i pobudek, jakimi kierowały się poszczególne postacie, zaś ich relacje, wszystkie bez wyjątku trudne i osobliwe (weźmy choćby relację Kitta i jego rodziców, ale także to dziwne coś, co łączyło świętującą miesiąc miodowy parę detektywa Simona i jego małżonki Charlie), wymykały się memu rozumieniu, a może zostały tylko niepotrzebnie i na siłę skomplikowane przez autorkę i utytłane w stosownej ilości psychologicznego bełkotu.
To co, nie czytać? Czytać. Jeśli lubicie takie estremalnie pokręcone, szarpiące emocjonalnie kawałki, a w dodatku nie doświadczyliście jeszcze żadnej innej powieści tej autorki lub nie rozgryźliście jej sposobu na thriller, to wyjdziecie z lektury z pałającymi policzkami i poobryzanymi pazkokciami. To może działać. Na mnie też działało. Za pierwszym razem.
Na koniec muszę jeszcze wyrzucić z siebie coś, co nie daje mi spokoju. Ciekawa jestem, czy moje podejrzenia są słuszne. Otóż tłumacz wielokrotnie używa pojęcia "forensyka" (zapewne jako dosłownej kalki angielskiego "forensics"). W języku polskim nie ma takiego słowa, a to, co Anglosasi rozumieją pod tym pojęciem, określa się u nas mianem "kryminalistyki", choć niektórzy postulują utworzenie takiego terminu, bowiem obszary znaczeniowe "forensics" i "kryminalistyki" nie do końca się pokrywają. Zastanawiam się zatem, czy stosowana tu szczodrze "forensyka" to typowa wtopa, czy może rozmyślna decyzja tłumacza, równoznaczna z odważnym aktem słowotwórstwa. Może słowo to przyjmie się w polszczyźnie i za rok nikogo nie będzie już razić?... Nie takie cuda się zdarzały...

Gdzie i kiedy: Wlk. Brytania, współcześnie
W dwóch słowach: pogmatwana i obsesyjna
Dla kogo: dla fanów splątanych do niemożliwości intryg i zwolenników teorii spiskowych
Ciepło / zimno: 54°
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Kasi "Booktrotter".