Wydawnictwo: Sonia Draga
Tłumaczenie: Maciej Potulny
Tytuł oryginalny: Rain Gods
Liczba stron: 448
Data wydania: czerwiec 2012
Cena: 36,90 zł
Dawno tak nie przedzierałam się przez żadną książkę jak przez tę powieść amerykańskiego uznanego i wielokrotnie nagradzanego autora Jamesa Lee Burke'a. Moje pierwsze spotkanie z nim było trudne, dość dołujące, ale w niepojęty sposób satysfakcjonujące. Gęsta to proza, niezwykle plastyczna, i chyba jednak odmienna od tego, czego przeciętny czytelnik oczekuje po etykietce "amerykańskiego thrillera".
Fabułę w zasadzie można zawrzeć w paru zdaniach - gdzieś na zapomnianej przez ludzi i Boga amerykańskiej prowincji, pod rozpalonym teksańskim niebiem, pośród wszechobecnego kurzu, ktoś morduje grupkę tajskich kobiet, prawdopodobnie prostytutek albo przyszłych prostytutek i zakopuje ciała za ruderą kościoła, starannie wyrównując teren spychaczem. W żołądkach kobiet znajdują się worki ze znaczną ilością narkotyków. Kto dokonał makabrycznej zbrodni? I dlaczego? Odpowiedź nie jest skomplikowana, a akcja dość prędko zapętla się w rozgrywkach pomiędzy paroma pozbawionymi skrupułów bandytami, pewnym wrobionym w sprawę żydowskim właścicielem nocnego klubu, byłym żołnierzem, który z wojny z Iraku przywiózł do domu traumę i potworne blizny na plecach i duszy, i szeryfem, mającym swe lata i doświadczenia, który niczym uczciwy do bólu John Wayne kroczy swoją drogą, wierny zasadom, ale też nie rozpieszczany przez los i użerający się z demonami przeszłości, alkoholu i własnym uczuciem do pewnej kobiety. Acha, i jest tam jeszcze Kaznodzieja. Człowiek, a może fantom?... Morderca czy biblijny prorok, wymierzający sprawiedliwość? Prostak czy erudyta?... To jedna z najbardziej fascynujących i tajemniczych postaci tej książki, do samego końca wymykająca się zaszufladkowaniu, ocenie, a ostatecznie i sprawiedliwości (chyba...).
W tym gąszczu osobistych rozgrywek nie chodzi o jakieś spektakularne pościgi czy strzelaniny (chociaż tych ostatnich naprawdę tu nie brakuje), ale o to, co dzieje się w duszach tych ludzi, o ile niektórzy z nich w ogóle takie posiadają. Burke umiejętnie rysuje wewnętrzną walkę ze słabościami, duchowe rozterki i ucieczki, odnajdywanie niespożytych sił tam, gdzie nie powinno ich być, i sromotną klęskę tam, gdzie spodziewać się można było zwycięstwa. To garstka gladiatorów, osobliwe nagromadzenie liżących rany wykolejeńców o poszarpanych duszach, a przyglądanie się ich porażkom i małym zwycięstwom w dziwny sposób dotyka i porusza do głębi.
No i jest tu pył. Wyziera z każdej strony tej książki (nie przesadzam), wiruje po pustkowiach, wdziera się w każdą szczelinę, otula cienką warstwą spoconą skórę, doprowadza do szaleństwa i każde błagać o deszcz, który przyniesie ulgę. To wplecenie w fabułę nieubłaganych sił natury jest wyjątkowym środkiem stylistycznym, nienowym przecież, ale w tej powieści decydującym. Ten żar i kurz, ta gra świateł na przygniatającym niebie, wreszcie i deszcz, wyczekiwany, ale nie przynoszący orzeźwienia, wszystko to sprawia, że wychodzimy z lektury tej książki jak wypluci, przygnieceni ciężkim klimatem i zdołowani atmosferą. Jeśli czegoś w tej książce nie ma, to nadziei, promyka słońca na horyzoncie, perspektywy na lepsze, nawet jeśli w ostatecznej rozgrywce nie mamy tutaj klęski, a zakończenie może napawać optymizmem.
Dlatego nie polecam tej książki tym, którzy są łasi na lekkie historyjki, połykane w jedno popołudnie. Ta pozycja to ciężki kaliber, ale kaliber, którego się nie zapomni po tygodniu. Gdzieś coś z tego zakurzonego spłachetka Ameryki pozostanie. Gdzieś utknie zadra niepokoju, każąca zadawać sobie pytanie o genezę zła i o to, czy da się je wyplenić. A poza tym, tak szczerze mówiąc, to kawał dobrze napisanej prozy.
Moja ocena: czwórka (tylko czwórka, ujemne punkty za mozół i przygnębienie) 4/5.
Baza recenzji syndyktatu Zbrodni w Bibliotece
Kryminalny rejs
10 godzin temu