Ads 468x60px

piątek, 30 marca 2012

Drew Magary "Nieśmiertelność zabije was wszystkich"


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: The Postmortal
Data wydania: 21.02.2012
Liczba stron: 464
Cena detaliczna: 42,00 zł

Przekład: Grzegorz Komerski


Książka ta została wydana w serii Prószyńskiego "Fantastyka - prawdopodobnie najlepsze książki na świecie", szturmem zdobyła serca polskich bloggerów, mimo że autor nieznany, a o książce dotychczas niewiele słyszano. Ponieważ większość recenzentów wypowiadała się dość pozytywnie o tej książce, a po skandynawskich ponuractwach chciało mi się czegoś wręcz odwrotnego - lekkiego, z przymrużeniem oka, wzięłam się za "Nieśmiertelność".

I pierwsza niespodzianka. Gdzie tam "spojrzenie pełne humoru" obiecywane na okładce przez wydawcę! Albo książki sam nie czytał, albo ma dość specyficzne poczucie humoru... bo mnie w tej książce nie śmieszyło nic. Wręcz przeciwnie, wizja, roztaczana przez autora, jest absolutnie nieśmieszna, tylko po prostu koszmarna.

Okładka oryginału

Rzecz dzieje się w niedalekiej przeszłości, w Stanach Zjednoczonych. Na skutek - jak to często bywa z przełomowymi wynalazkami - przypadku, tudzież błędu naukowca, ludzkości udało się wyeliminować gen odpowiedzialny za starzenie się organizmu. Konsekwencje tego przypadkowego odkrycia okazały się brzemienne w skutkach. Oto zwykły zastrzyk mógł zapewnić tym, których było stać na początkowo dość drogą, a nawet nielegalną kurację, wieczną młodość... a przynajmniej zachowanie status quo. Terapia genowa nie chroniła bynajmniej przed śmiercią, o nie. Nadal można było zostać zastrzelonym, przejechanym przez samochód i umrzeć na raka, ale komórki organizmu przestawały się starzeć. Cudowny wynalazek, zapewniający szczęście milionom ludzi? Wreszcie raj na Ziemi? Ano, niestety nie. Powszechne zastosowanie kuracji pociągnęło bowiem za sobą lawinę zmian społecznych, psychologicznych, ekonomicznych i ekologicznych, które zmieniło życie w prawdziwe piekło...

Narratorem jest pewien prawnik, który postanawia poddać się terapii. Ze swej perspektywy, wspierając się szeregiem "oryginalnych" dokumentów epoki (wpisów na blogach, wywiadów z mediów, notek z agencji informacyjnych itepe), relacjonuje swoje życie i staje się świadkiem historycznych zmian. Zmian, które dotykają i jego. Fabuła skokowo przenosi na w przyszłość, mniej więcej co dwadzieścia lat. To prosty zabieg, mający pokazać ogrom i kumulację przemian, jakie dla zwykłego śmiertelnika (a właściwie śmiertelnika) dzieją się w sposób powolny i stopniowy. Rozwój tego odmiennego świata został pokazany dość ciekawie, przynajmniej w warstwie społeczno-psychologicznej - podczas pierwszej euforii spowodowanej perspektywą wiecznej młodości nikt nie myślał o tak prozaicznych sprawach jak przeludnienie, niemożność przejścia na emeryturę, niemal całkowity regres małżeństw (któż chce spędzić całą wieczność z jednym chłopem / babą...) Skutki - ataki na kobiety ciężarne, przymusowe tautowanie daty urodzenia w Chinach, a w dalszej perspektywie skazywanie staruszków na śmierć, powstanie całej fali nowych ruchów religijnych i sekt, nowe rodzaje wynaturzeń typu aplikowania lekarstwa na śmierć niemowlętom, by zatrzymać rozwój w najpiękniejszym dla matki momencie ich rozwoju... Przerażające, odrażające, a jednocześnie jakże prawdziwe, obnażające ludzką naturę.

Ale to już prawie wszystko, jeśli chodzi o pozytywy tej książki. Postać narratora, choć niby ewoluująca, wydała mi się płaska i nieciekawa. Jakoś nie porwał mnie swą opowieścią John Farrell, nie zdołał zaszczepić bakcyla sympatii dla swej osoby, ale też nie irytował, nie wkurzał, był mi po prostu obojętny, a to przecież śmierć dla epickiego bohatera.

Nie udało się stworzyć autorowi przekonującej przyszłości w warstwie technologicznej - poza paroma gadżetami i powszechością samochodów na prąd, nie ma w tym świecie niemal żadnych zmian, a pamiętamy przecież, jak bardzo zmieniła się nasza rzeczywistość w przeciągu ostatnich dziesięciu lat! Tu niewiele się dzieje na przestrzeni połowy wieku. 

Niemniej jednak książkę czyta się szybko, gładko, czytelnik prześlizguje się przez dziesiątki stron, nie zatrzymując nigdzie na dłużej. I jeśli potraktować tę książkę jako lekturę na jeden wieczór, to jest ona w miarę OK, nie olśniewa wprawdzie, nie powala, nie dostarcza też żadnych przyjemnych wrażeń, nie jest ani zabawna, ani wizjinerska. Ot, czytadełko.

Moja ocena: słaba trójeczka 3/5.


czwartek, 29 marca 2012

Konkurs! Krimifantamania rozdaje książki


Wczoraj stuknęła mi okrągła liczba 10000 wejść... Wszystkim, którzy odwiedzają mnie regularnie, cierpliwie czytają moje wypociny i skwapliwie komentują, a także tym, którzy wpadają tylko sporadycznie, bardzo dziękuję. Z okazji okrągłości można u mnie coś wygrać, a mianowicie jedną z trzech książek:

1) kryminał skandynawski Unni Lindell "Czerwony kapturek" wyd. Książnica

2) thriller Douglasa Prestona i Lincolna Childa "Taniec śmierci" wyd. G+J

3) nagrodzoną British Fantasy Award i Arthur C. Clarke Award powieść s-f "Dworzec Perdido" Chiny Miéville, wyd. Zysk i Ska

Co trzeba zrobić, żeby wygrać?

To proste. Należy:

1) zgłosić w komentarzu chęć wzięcia udziału w konkursie i podać, która książka Was interesuje,
2) osoby nie posiadające konta Google proszę o podanie adresu mailowego,
3) nie pogniewam się, jeśli dodacie bloga do obserwowanych, ale nie będę tego śledzić z lupą,
4) ucieszę się, jeśli poinformujecie o konkursie na swoim blogu, ale i to nie jest warunek konieczny,
4) jeśli zgłosi się więcej niż jedna osoba do każdej z książek, zwycięzcę wyłonię przez losowanie,
5) konkurs potrwa do 7 kwietnia 2012 i na zgłoszenia czekam do północy. Rozstrzygnięcie konkursu w Wielkanoc.

Trzymam kciuki!

środa, 28 marca 2012

Arne Dahl "Gier" - kolos na glinianych nogach?

Ilość stron: 512
Wydawca: Piper
Data premiery: 27.02.2012
Język: niemiecki
Tytuł oryginału: Viskleken

Całkiem niedawno temu po raz pierwszy liznęłam prozy Arne Dahla. Na tapecie był "Europa Blues". Tymczasem szwedzki pisarz zakończył swój "dekalog" i rozpoczął nową serię. Zżerana ciekawością i chęcią przekonania się, jak naprawdę pisze ten kontrowersyjny Dahl (bo po jednej powieści nie byłam w stanie powiedzieć, czy to hit, czy może jednak shit), sięgnęłam po "Gier" (pol. Żądza), najnowsze jego dokonanie. Nowi bohaterowie, nowe rozdanie, pomyślałam.

A tu niespodzianka. Seria wprawdzie nowa (tym razem ma to być kwartet), ale bohaterowie znani z poprzednich powieści. Lubicie Paula Hjelma? Arto Söderstedta? Kerstin Holm? W takim razie ucieszycie się z ponownego spotkania. Wprawdzie niektórych bohaterów dekalogu Dahl powysyłał na emeryturę, a jednemu nawet powierzył zadania pisania powieści, ale większość nazwisk jest dobrze znana. No i doszło parę innych. Bowiem globalizacja dosięgła też struktur policyjnych i drużyna A przenosi się do Europy, a konkretnie do Hagi, gdzie wraz z doborową elitą śledczych z najważniejszych państw starego konktynentu mają tworzyć tajną jednostę operacyjną Europolu. Do zespołu dołączy między innymi prześladowany przez mafię Włoch, sztywna i w ogóle nieśmieszna Niemka z NRD, motylek-debilek Marek z Polski, któremu do szczęścia brakuje tylko flaszki z gorzałką... i jeszcze parę innych ociekających stereotypami postaci.

Po co ta cała szopka z nową niezmiernie tajną jednostką? Tak naprawdę nie wiadomo. W związku z tym pierwsze strony powieści wypełnia ziejąca nuda, bowiem nikt z zespołu tak naprawdę nie ma nic do roboty. Do momentu, kiedy ze wszystkich stron Europy, jak to u Dahla, zaczynają napływać pozornie niemające ze sobą nic wspólnego meldunki o pewnych wydarzeniach: w Londynie na szczycie państw G20 wóz ochrony śmiertelnie potrąca pewnego Tybetańczyka, który przed śmiercią zdoła jeszcze wyszeptać, tryskając fontannami krwi, parę słów po tybetańsku, prosto do ucha, cóż za traf, jednego z członków jednostki Europolu. W innej części Anglii, na niedostępnych bagnach znalezione zostają zwłoki nieznanej kobiety, udrapowane jak dzieło sztuki, a w jej wnętrznościach obducent znajduje plastikową rurkę z wiadomością dla... Europolu. Z mieszkania pewnego szwedzkiego producenta mebli ktoś nawiązuje kontakt mailowy z namierzonym komputerem 'Ndrangety, a gdy na miejsce przybywają śledczy Europolu, zastają chińską sprzątaczkę, przeglądającą strony z pornografią dziecięcą. Bez sensu? Bez związku? Bez obaw, wszystkie te najbardziej nawet absurdalne wątki zaczną powoli się zazębiać, tworząc logiczną, przerażającą układankę. A kolejnymi jej kawałkami będą między innymi kryzys finansowy w Europie, przestępczość ekologiczna, upadek jednego z niedużych europejskich państewek, zamach z 11 września... A na koniec nawet udaremniony w ostatniej chwili amok w pewnym szwedzkim gimnazjum. I to, okaże się, ma sens, ukazując na kolejnych stronicach niesłychanych rozmiarów spisek.

Wszystko to jest zakrojona na niesłychaną skalę. Globalizacja. Globalizują się przestępcy, policja, także i autorzy powieści kryminalnych. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Arne Dahl chce tą nową serią stworzyć swoje opus magnum, że koniecznie chce zgromadzić na łamach jednego dzieła wszelkie zło tego świata, pokazać je w całej rozciągłości, wywlec z katakumbów przestępczości wszystko, co człowiek jest w stanie uczynić drugiemu człowiekowi, państwu, kontynentowi, a wreszcie i planecie.

Nie wiem, czy autor nie porywa się z motyką na słońce. Nie jestem przekonana, czy potrafi oddać całą złożoność tego zepsutego świata, choć bardzo się stara. I miejscami w tej powieści można znaleźć przebłyski geniuszu, okruchy dzieła wielkiego, głębokiego, zdejmującego grozą i paraliżującego skalą. Są tu wątki błyskotliwe, przykuwające uwagę, wywołujące dreszcz przerażenia, są opisy pełne tak wysublimowanej poezji, że zaczynamy niemal wierzyć, że Dahl minął się z powołaniem i powinien tworzyć najwyższych lotów lirykę . Ale są i fragmenty, kiedy czytelnik ziewa z nudów, kręci głową na naiwnością niektórych rozwiązań, irytuje się bezsensownymi dialogami, otwiera z niedowierzaniem oczy nad płycizną pewnych dywagacji (kawałek o wypróżnianiu się...). Jest to książka nierówna. Gdyby skleić ze sobą te części, które porywają, otrzymalibyśmy dzieło wyjątkowe. Czasami miałam ochotę wziąć nożyczki i powycinać to, co zbędne, nużące, wkurzające.

Wszystko to można byłoby jakoś przetrawić, przymknąć oko na to i owo, gdyby nie fakt, że cała ta gigantyczna intryga opiera się na absurdalnym przypadku. Cały skomplikowany plan Amerykanki i Tybetańczyka, działających niezależnie od siebie, ba nie wiedzących nawet o swym istnieniu, opiera się na naiwnym przekonaniu, że uda im się porozmawiać z Barakiem Obamą, który będzie jechał swoją pancerną limuzyną do centrum kongresowego, gdzie ma odbywać się szczyt, że najpotężniejszy i najlepiej strzeżony polityk świata zatrzyma się pośród tłumów, wysiądzie z samochodu i spokojnie wysłucha tego, co ma mu do powiedzenia zdesperowana kobieta i udręczony Tybetańczyk... A wszystko to na podstawie puszczonej na Twitterze plotki. Nie. Nie kupuję tego. Nie kupuję też założenia, że wiadomość o istnieniu tajnej jednostki Europolu zatoczy kręgi przez pół Europy, docierając do Nowego Jorku, niczym w zabawie w głuchy telefon. Za dużo tych przypadków, panie Dahl. 

I szkoda, bo gdyby nie to, naprawdę bym się tą powieścią zachwyciła. A tak, trójka z plusem. I nadzieja, że drugi tom kwartetu nie rozczaruje tak jak ten. Moja ocena: 3+/5 

Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece

Miejsce pracy pisarza. Czyż nie jest... szwedzkie?

Jeffery Deaver na festiwalu kryminalnym w Monachium



Zapraszam do przeczytania mojej relacji ze spotkania autorskiego z Jefferym Deaverem w ramach festiwalu kryminalnego w Monachium. Sporo było o jego najnowszej powieści "Carte blanche". Link tutaj. A moją recenzję tej książki znajdziecie tutaj.

wtorek, 27 marca 2012

Tess Gerritsen "Blutmale" (Klub Mefista): straszny diabeł?

Audiobook
Wydawca: Random House Audio
Czyta: Mechthild Großmann
Tytuł oryginału: The Mephisto Club
Zgrzeszyłam. Po raz pierwszy w życiu sięgnęłam po audiobooka. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że uczyniłam to nie z lenistwa, nie z braku czasu, nie po to, by oszczędzać wzrok, nie dlatego, że byłam w podróży, nie. Krok ten był świadomy i celowy. Chciałam słuchać Mechthild Großmann i jej niesamowitego, głębokiego barytonu (tak, JEJ BARYTONU). Na świecie nie powinno być kobiet z takim głosem. Ton, wydobywający się z krtani tej kobiety, to wynaturzenie, wybryk natury - ewentualnie jeszcze efekt intensywnego łajdaczenia się. Ten głos zaczarował mnie do reszty, kiedy tydzień temu na spotkaniu autorskim z Tess Gerritsen aktorka czytała fragmenty "Milczącej dziewczyny". Kiedy odezwała się po raz pierwszy, by powitać czytelników, audytorium zbaraniało, szukając męskiego źródła GŁOSU. Nie tylko niesamowita barwa, ale i intonacja, stopniowanie napięcia - to wszystko sprawiło, że jak nikt inny potrafiła wytworzyć atmosferę grozy, diabelskiego zagrożenia, niemal namacalnej obecności ZŁEGO. Magia, mówię wam.

Okładka wydania polskiego
Zgrzeszyłam. Takie słowa widnieją także na ścianie pomieszczenia, w którym znaleziono zmaskarowane zwłoki kobiety. Napisane nie krwią, ale antycznym barwnikiem koloru ochry, pochodzącym znad Morza Śródziemnego. Nie jedyne to zwłoki w tej powieści, będącej szóstym tomem serii Rizzoli & Isles. I nie jedyny tajemniczy napis, który mordeca zostawia przy pozbawionym głowy i ręki trupie. Dziwne symbole, zostawione w pobliżu zamordowanych kobiet, pozwalają przypuszczać, że mordercą jest satanista. Do tego jeszcze czarne świece, odwrócone krzyże i szereg innych szatańskich atrybutów - wkraczamy w krainę mistyki, okultyzmu, pradawnych kultów... Znane? Owszem. Przez pewien czas tematyka szatańska zdawała się być programem obowiązkowym każdego szanującego się pisarza bestsellerów. Nie dziwi, że i Tess Gerritsen uległa trendom i odsuwając na bok swoje ulubione tematy medyczne wkroczyła na ścieżkę okultyzmu.
Nie jestem do końca przekonana, czy wyszło to tej powieści na dobre. Owszem, autorka nie poszła na łatwiznę i odrobiła lekcje, pakując do swej opowieści sporo informacji o szatańskiej symbolice i historii kultów satanistycznych, dość powierzchownych wszak, bo kryminał to jednak nie odpowiednie forum do chwalenia się szczegółową wiedzą. Miejscami odnosiłam jednak wrażenie, że upchnięcie tych wszystkich mistycznych wątków odbywa się nieco na siłę, jakby Gerritsen koniecznie chciała napisać książkę z tym niesamowitym, ponadnaturalnym pierwiastkiem. Cała ta otoczka słabo jednak wpisuje się w ramy całej reszty powieści, a w szczególności nijak nie koresponduje z pobudkami, kierującymi zbrodniarzem.
Nie znaczy to, że książka jest zła, choć w wielu recenzjach spotkałam się z opiniami, że to najsłabsza pozycja w tej serii. Rozumiem też, dlaczego wielu czytelnikom akurat ta powieść mogła się nie podobać. Nie wszyscy lubują się w brutalnych, krwawych scenach o podłożu satanistycznym. Nie każdy też jest podatny na tchnące ze stronic książki sugestie, jakoby zbrodni dokonał nie człowiek, a istota z gruntu zła, personifikacja lucefera. Niektórzy też będą się krzywić z niesmakiem, czytając o związku Maury z Danielem Brophym.
Mnie to wszystko zupełnie nie przeszkadzało. Lubię mistyczną otoczkę w kryminałach, pod warunkiem, że ostatecznie nadnaturalna tajemnica znajdzie realistyczne rozwiązanie. Krwawych scen się nie boję, nie przeszkadza mi również, że pani doktor tarza się w pościeli z księdzem. Podobała mi się także trójwątkowa narracja, podobały mi się włoskie plenery i wątki je europejskiej tułaczki Lilly (choć jej umotywowanie z kolei budzi moje głębokie wątpliwości). W ogóle chyba nasłabszą stroną tej powieści jest brak psychologicznej głębi charakterów, nieprzekonujące, płaskie postacie, przewidywalność, powielane stereotypy, jakże typowe dla thrillerów, zwłaszcza amerykańskich, płycizny i skróty. Średnio inteligentny czytelnik już w połowie domyśli się, o co chodzi. Także sposób działania tytułowej fundacji Mefista, a zwłaszcza jej zaangażowanie w śledztwo, wydaje się kompletnie pozbawiony realnych podstaw. Choć owiana tajemnicą, demoniczna postać Sansone wyjątkowo autorce się udała.

Za plus poczytuję autorce umiejętnie tworzoną atmosferę grozy i takie wplecenie niezaprzeczalnych faktów i strzępków informacji historycznych w fabułę, że miejscami chciało się niemal wierzyć w istnienie namacalnego, fizycznego belzebuba. Kolejnym plusem jest jak zwykle u Gerritsen wartka akcja, wysoki współczynnik "wciągania", nawet jeśli towarzyszy mu podprogowe przekonanie, że ów wartki potok jest dość płytki.

Kto Gerritsen lubi, ten przeczyta "Klub Mefista" z przyjemnością. Czytelnika wyrobionego, szukającego treści ambitnych, należy ostrzec. To tylko niezbyt wysokich lotów rozrywka. 

Moja ocena: trójka z plusem (3+/5).

 Recenzja syndykatu Zbrodni w Bibliotece

poniedziałek, 26 marca 2012

Lista bestsellerów tygodnika Spiegel - notowanie 13/2012


Nie do wiary, ale znowu minął miesiąc. Zaglądamy na listę bestsellerów tygodnika Spiegel, dziś świeżutkie notowanie z 26 marca 2012.

Wydania kieszonkowe (Taschenbücher):

1. Wolfgang Herrndorf Tschick (pol.-)
2. Nele Neuhaus Unter Haien (pol.-)
3. Joy Fielding Das Verhängnis (oryg. Wild Zone, pol. 2011 Strefa szaleństwa)
4. Jörg Maurer Oberwasser (pol. -)
5. Charlotte Link Der Beobachter (pol.-)
6. Elizabeth George Wer dem Tode geweiht (pol.-)
7. Luca Di Fulvio Der Junge, der Träume schenkte (pol.-)
8. Klaus-Peter Wolf Ostfriesenangst (pol.-)
9. Henning Mankell Der Feind im Schatten (org. Den orolige mannen, pol. Niespokojny człowiek)
10. Nicolas Barreau Das Lächeln der Frauen (pol. -)

Na liście wydań kieszonkowych nastąpiło kilka przetasowań i jedna spektakularna jazda na sam szczyt. Nie wiadomo skąd na pierwszym miejscu wylądowała książka Herrndorfa "Tschick", zwariowana historia o dwójce nastolatków, (ukłon w stronę Toma Sawyera i Hucka Finna), napisana nastolatkowym slangiem. Podobno boki zrywać...
Nadal trwa szturm kryminałów (osiem książek z pierwszej dziesiątki to kryminały!). Nele Neuhaus uraczyła czytelników odgrzaną historią o nowojorskich rekinach finansowych. Na uwagę zasługuje ostatni tom serii Elizabeth George o inspektorze Lynleyu, która miała swoją premierę już ponad rok temu jako wydanie w twardej oprawie, teraz wyszło kieszonkowe i proszę - kolejny sukces. Elizabeth George jest w Niemczech niezmiernie popularna i wszystko, co napisze, z miejsca staje się bestsellerem. Nie ukrywam, że i ja uległam temu amokowi. Choć to Amerykanka, pisze jedne z bardziej brytyjskich kryminałów. Wspomnę jeszcze Klausa-Petera Wolfa, który swoim kryminałem "nadmorskim", szóstym już z serii, wwindował się z miejsca na znaczącą pozycję. Podobo świetny, przetestuję.

Wydania w twardej oprawie (Hardcover):

1. Jonas Jonasson Der Hunderjährige, der aus dem Fenster stieg und verschwand (pol. Stulatek, ktróry wyskoczył przez okno i zniknął)
2. Jussi Adler-Olsen Das Alphabethaus (oryg. Alfabethuset, pol. -)
3. Tess Gerritsen Grabesstille (pol. Milcząca dziewczyna)
4. Suzanne Collins Die Tribute von Panem. Tödliche Spiele (pol. Igrzyska śmierci)
5. Fred Vargas Die Nacht des Zorns (pol. -)
6. Susanne FröHlich Lackschaden (pol. -)
7. Dora Heldt Bei Hitze ist es wenigstens nicht kalt (pol. -)
8. Arne Dahl Gier (pol. -)
9. Wolfgang Herrndorf Sand (pol.-)
10. Suzanne Collins Die Tribute von Panem. Gefährliche Liebe (pol. W pierścieniu ognia)

Na liście wydań w twardej oprawie pierwsze dwie pozycje zamieniły się miejscami, cieszy natomiast pojawienie się najnowszej Tess Gerritsen i jej "Milczącej dziewczyny". Listę od tygodni okupują "Igrzyska śmierci" i wobec ekranizacji zapewnie nieprędko z niej spadną. Dobrze się ma także skandynawski kryminalista Arne Dahl, który swoim nowym kryminałem o Europolu wkatapultował się na ósmą pozycję. "Gier" właśnie czytam, recenzja wkrótce.

niedziela, 25 marca 2012

Maciej Wojtyszko "Bromba i inni" - czyli metoda Fikandra-Glusia



Pierwsze dwa zdania: "Pciuch zamieszkuje czas. To znaczy, że można go zobaczyć tylko wtedy, kiedy się żyje kiedy indziej."

Czasami szkolne lektury się na coś przydają. Po szeregu takich, które do rozpaczy doprowadziły mnie i mojego dziesięcioletniego syna do rozpaczy, wreszcie książka, która ubawiła nas oboje - ja czytałam z takim samym zachwytem i łezką w oku, Marcel z niekłamaną ciekawością i uśmiechem na ustach - czasami przeradzającym się w rechot.

Bo pozycja to naprawdę pogodna, humorystyczna, dla mnie wręcz kultowa. Wojtyszko stworzył szereg tak niewiarygodnych, absurdalnych postaci, dorabiając każdej z nich charakterystyczną otoczkę, że nie sposób się nie śmiać.

Pamiętacie Pciucha - listonosza, który na miesiąc przed czasem dostarczył telegram z życzeniami na imieniny cioci, który siostrzeniec Adaś zapomniał wysłać? Czy wiecie, że Marcel nie wie, co to jest telegram i dlaczego to taki problem, zapomnieć go wysłać? (To ciocia nie ma komórki? Ani konta mailowego?).
A fumy turystyczne? Założę się, że każdy z Was spotkał w życiu fuma, może nawet o tym nie wiedząc. Żywią się wszak wyłącznie konserwami i jajkami na twardo, wędrują utartymi szlakami turystycznymi i nie pracują, uważając pracę za zajęcie wyjątkowo niezdrowe.

Niesamowity był też Gżdacz, który szukając tiritongi natknął się w lesie na chłopczyka, który zgubił mamę, siedział na polanie i wyciekał...

A Bromba, Finander, Gluś? Właśnie, Gluś! Nakręcił film, a ponieważ na taśmie widać było tylko czerń i ciemność, opowiadał widzom, co powinno być widać... Organizował w ten sposób niezliczoną ilość pokazów filmowych, puszczając wciąż tę samą taśmę. Stąd też nazwa metody "Fikandra-Glusia", polegającen na tym, że w ogóle nie czytamy książki, tylko sam skorowidz i na tej podstawie wymyślamy sobie nowe opowiadania... I co Wy na to, blogowicze? Czyż to nie przyspieszyłoby nam znacznie procesu pisania recenzji?...

Ta książka to perełka humoru w zalewie przeciętnej, taśmiowej pańszczyzny, wypełniającej półki działów dla dzieci. I nie jest to pusty humor, bo za opisem fantastycznych stworzeń i krótkich anegdotek z ich życia znajdziemy refleksję o naszym życiu. I ironię. I dystans do świata. Czyli coś i dla dorosłego.

Moja ocena: 5/5.

Moje wydanie książeczki jest z 1989 roku. Kosztowała wtedy 280 złotych. Cena jest wydrukowana na okładce i zaszokowała Marcela...

piątek, 23 marca 2012

Jeffery Deaver "Carte Blanche" - reanimowany Bond = udany Bond?

Wydawca: Blanvalet
Data premiery: 27.02.2012
Tytuł oryginału: Carte Blanche (James-Bond-novel)
Ilość stron: 544 

Cena 14,99 euro

Niniejsza książka jest wynikiem swoistego eksperymentu. James Bond bowiem nie jest figurą nową, ba, niewiele pewnie jest osób na świecie, które nigdy o nim nie słyszały, skoro jedna piąta ludzkości widziała przynajmniej jeden film o Bondzie w życiu. Ale nie o filmowym Bondzie będzie mowa. Jeffery Deaver, który poważył się na przedsięwzięcie ożywienia postaci, wymyślonej przed półwieczem przez Iana Fleminga, świadomie i celowo odciął się od wszelkich kinowych wzorców, skupiając się na agencie książkowym, tym, którego poznał jako ośmiolatek, z wypiekami na twarzy śledzący perypetie wszechstronnego szpiega. Czy taki eksperyment nie jest z góry skazany na niepowodzenie? Czy można reanimować legendę? Czy można przeflancować postać, która pierwotnie zmagała się z kompletnie innym przeciwnikiem, ba, żyła w całkowicie odmiennej rzeczywistości, w dwudziesty pierwszy wiek, kiedy to działalność szpiega ma całkiem innym wymiar niż pół wieku temu?

Odważny to krok ze strony spadkobierców Fleminga (bo to oni zaproponowali Deaverowi to przedsięwzięcie), wydawców i samego pisarza, który nie wahał się jednak ani minuty, by podjąć wyzwanie. Wszak braku warsztatu pisarskiego akturat Deaverowi zarzucić nie można.

Jaki jest zatem ten nowy Bond? Jest młody. Jest byłym żołnierzem, walczącym w Afganistanie. Jest nadal brytyjskim agentem. Nadal jest miłośnikiem szybkich samochodów (i właścicielem tego cacka):

Bentley Continental GT Speed

Nadal jest koneserem whiskey i dobrego wina (wiele dałabym za to, by dokonać degustacji wypijanych przez niego trunków, nie pomijając legendarnego wodka martini - koniecznie wstrząsanego, nie mieszanego...). I w jego życiu nadal są piękne kobiety. Choć ten nowy Bond nie szturmuje kobiecych serc i sypialni, on... szuka. Szuka kobiety, która dzieliłaby z nim życie. Nie kochanki, nie zabójczo pięknego ciała, ale równoprawnej parnterki, potrafiącej odwzajemnić wielką, jedyną miłość. I jego stosunek do kobiet jest nieco inny, niż można się tego było spodziewać. Mniej samczy, bardziej refleksyjny. Cóż, jednak czasy się zmieniły...

Jego misję można nazwać typową. Na skutek wiadomości uzyskanej z nasłuchu ogłoszony zostaje najwyższy alarm terrorystyczny. Nieznani sprawcy uderzą wkrótce, nie wiadomo jednak, kim są, ani gdzie nastąpi atak. Najwyższe kręgi rządowe są przekonane, że tylko James Bond poradzi sobie z tą misją. Agent specjalny udaje się do Serbii, gdzie o włos udaje mu się zapobiec katastrofie: celem terrorystów miał być pociąg, wyładowany śmiertelnie niebezpieczną chemiczną substancją. Liczba ofiar, gdyby atak się udał, byłaby gigantyczna. Thriller o Bondzie nie byłby thrillerem o Bondzie, gdyby nie miał jednak drugiego dna. Trzeciego, czwartego... a akcja nie odwracała się o sto osiemdziesiąt stopni co kilka stron. I tak misja zaprowadzi agenta z powrotem do Londynu, następnie do Dubaju, a ostatecznie do Kapsztadu, gdzie szpieg wpadnie na trop niesłychanego spisku "śmieciowego potentata", miliardera Severana Hydta, osobnika o dość osobliwych, nekrofilnych skłonnościach. Okaże się jednak, że to nie (tylko) on jest przeciwnikiem, z którym przyjdzie się zmierzyć. Wróg jest o wiele bardziej niebezpieczny...

Dzieje się dużo, dzieje się szybko, jak na bondowską historię przystało. Deaver doskonale odrobił lekcje i prowadzi czytelnika w miejsca, które zna z autopsji, okraszając wszystko sprawdzonymi pod każdy kątem szczegółami i insiderowską wiedzą. To wszystko sprawia, że zachowana jest wiarygodność scenerii. No właśnie, wiarygodność... Jak zwykle Bond wychodzi z wszelkich opresji cało i nie sposób nie zauważyć, że kreślone tu wątki są... mało prawdopodobne. Nie ustrzegł się Deaver przed pewną schematycznością w rozwiązywaniu krytycznych sytuacji. Nie ustrzegł się też przed pewną powierzchownością, choć poruszył w tym thrillerze problematykę poważną, zastraszająco realną i groźną (do czego wszystkiego można wykorzystać śmieci? Czy to głód będzie bronią przyszłości, dzięki której wygrywać się będzie wojny?). A jednak bierzemy to wszystko za dobrą monetę, bo wiemy, że mamy do czynienia z Bondem. Z legendą. Bohaterem. Wierzymy w to, bo chcemy w to wierzyć.

Nie oczekujmy tutaj szpiegowskiego majsterszyku rodem z Le Carre'a, nie spodziewajmy się drugiego Deona Meyera, specjalisty od afrykańskich kryminałów, nie szukajmy tu walorów, typowych dla refleksyjnych i ponurych Skandynawów. To Bond. James Bond.

Moja ocena: solidna czwórka (4/5). Za kawał dobrej rozrywki. Niezbyt ambitnej, ale na wysokim poziomie.

Recenzja syndykatu "Zbrodni w bibliotece"


czwartek, 22 marca 2012

Festiwal kryminalny w Monachium - uczta literacka


Dziś tylko króciutki link do Zbrodni w Bibliotece, gdzie znajdziecie parę słów o festiwalu kryminalnym w Monachium. Byłam, zachwyciłam się, opisałam. Dalsze relacje wkrótce. A tu ostatnia, niedzielna zdobycz, autograf Tess Gerritsen:

poniedziałek, 19 marca 2012

Arne Dahl "Europa Blues" - czyli co mają rosomaki do holocaustu

Wydawnictwo: MUZA
Wydanie polskie: 2/2012
Tytuł oryginalny: Europa blues
Liczba stron: 368
Cena z okładki: 34,99 zł


Arne Dahl nie istnieje. To pseudonim, pod którym ukrywa się szwedzki pisarz i krytyk literacki Jan Arnald. W świadomości mas zaistniał jako autor serii kryminałów o legendarnej drużynie A, którą krok po kroku wydaje się również w Polsce. "Europa Blues" to czwarta powieść z tej niezwykle popularnej serii (w samych Niemczech sprzedano dotychczas ponad milion egzemplarzy). Arne Dahl dwukrotnie otrzymał nagrodę Deutscher Krimipreis, między innymi właśnie za "Europa Blues".

Muszę przyznać, że moje spotkanie z tym pisarzem nie należy do najłatwiejszych. Parokrotnie i daremnie zabierałam się już do jego powieści, z tym, że zawsze były to te późniejsze (niem. Totenmesse i Opferzahl), niewydane jeszcze w Polsce. Zapewne był to błąd. Trzeba było zacząć od początku. Bowiem Arne Dahl jest autorem, który zyskuje przy bliższym poznaniu, do którego trzeba się przywyczaić, nauczyć go, obwąchać.

Tym razem zacisnęłam zęby i postanowiłam na własnej skórze przetestować walory tak cenionego pisarza. Padło na "Europa Blues". Już pierwsze sceny są tak dojmujące, tak psychodeliczne, tak absurdalne, że czytelnik musi uzbroić się gruby pancerz, by nie dopuścić do siebie szaleństwa. Tak, ta książka wymaga cierpliwości. Nie ułatwia Dahl czytelnikowi tej lektury. Pierwsze sto stron tej powieści jest jak jazda kolejką górską na haju, podczas której czytelnik musi dodatkowo ułożyć puzzle z 1000 kawałków. Jak połączyć w całość niewiarygodną śmierć greckiego sutenera na wybiegu dla rosomaków (nawiasem mówiąc, wgląd w jego psychikę na pierwszych stronach powieści i relacja z jego ostatnich minut życia należą do najlepszych scen), jeszcze bardziej niewiarygodną śmierć emerytowanego profesora, byłego więźnia Buchenwaldu, ze zniknięciem ośmiu prostytuujących się imigrantek z Europy Wschodniej i przypadkowym (?) wypadkiem drobnego złodziejaszka na stacji metra? A jednak sprawy te łączą się ze sobą - ambitne, niełatwe zadanie dla elitarnej grupy A, szwedzkiej komórki zajmującej się przestępczością międzynarodową, składającej się z niekonwencjonalnych osobowości, których poznanie i polubienie też nie jest łatwym przedsięwzięciem.

Powieści Dahla określa się często mianem "ambitnych literacko", cokolwiek to znaczy. Jeśli rozumie się przez to osobliwy, niełatwy w odbiorze, posiekany, miejscami esemesowy styl, to owszem, jest to ambitne dzieło. Jest to styl, który miejscami się wygładza, wyrównuje, z suchego, urywanego bełkotu miejscami wyrastają piękne, potoczyste, poetyckie wręcz pasaże, z dialogów, które niekiedy zdają niemal jak zaszyfrowane, kipiące insiderowskim wicem, prześwituje cudowna ironia, taka, jaką lubię, pełen dystansu do świata humor. Może to kwestia nieznajomości poprzednich tomów, może faktycznie Dahl pisze nierówno, może to trudny, miejscami wręcz nieprzekładalny język, a może po prostu do tego trzeba przywyknąć - nie wiem. Faktem jest, że istotnie im dłużej się czyta, tym lepiej wchodzi ta proza.

Język to oczywiście nie wszystko, a w kwestiach merytorycznych Dahl również nie oszczędza czytelnika. Trudne tematy pojawiają się w tej książce - od prostutycji i handlu kobietami, po pozornie zdezaktualizowaną problematykę holocaustu i eksperymentów medycznych na więźniach obozów koncentracyjnych. Przebija tu ostra krytyka zaawansowanych zachodnioeuropejskich społeczeństw dobrobytu, Dahl bezlitośnie rozprawia się z mitami i świętościami, nie oszczędza nikogo.

Sama intryga kryminalna jest wyrafinowana, przy czym można się oczywiście przeczepić do tego, na ile wiarygodne są niektóre wątki (moje wątpliwości wzbudziła organizacja wojujących prostytutek ninja...), a akcja szybka, wartka, interesująca. Pozornie odległe wątki splatają się w finale, a kluczem do rozwiązania staje się przeszłość. Sprawne, poprawne rzemiosło. 

Reasumując, nie ściął mnie z nóg "Europa Blues", nie widzę w tym objawienia literatury kryminalnej, tym niemniej zamierzam sięgnąć po inne tomy z tej serii, może i członkowie drużyny A zyskają przy bliższym i bardziej intenstywnym kontakcie, bo po lekturze tej jednej pozycji wydali mi się mało wyraziści, płascy, nieprzekonujący (Arno jest tu pewnym wyjątkiem). To jest solidna porcja kryminału, dla czytelnika, który nie zadowala się schematycznymi, taśmowymi produkcjami, który szuka czegoś więcej, czegoś innego. 

Moja ocena: niech będzie 4, ale znowu z minusem: 4-/5. Choć za okładkę polskiego wydania powinnam obciąć kolejne pół punktu - naprawdę nie można było znaleźć nieco mniej infantylnego motywu? Księga dżungli, czy co?

Arne Dahl

Recenzja syndykatu "Zbrodni w Bibliotece"

sobota, 17 marca 2012

BIEMDABLJU ŁELT i na prawo od Isary

Jeffery Deaver w BMW-Welt

Trochę jestem w tyle z postami, a to za sprawą dwóch niezależnych od siebie przyczyn: pierwsza z nich jest mało optymistyczna i natury czysto prywatnej - mój starszy syn doznał kontuzji kręgosłupa, w związku z czym ostatnie dni spędziłam głównie w klinice na rezonansach, rentgenach i innych torturach. Ale bez obaw, Kamil wyjdzie z tego. Druga to zagęszczęnie niezwykle absorbujących imprez literackich, na które biegam od dwóch dni w ramach właśnie rozpoczynającego się festiwalu kryminalnego w Monachium. Obszerną relację ze wszystkich spotkań znajdziecie wkrótce na portalu Zbrodnia w Bibliotece, na razie chciałam tylko podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami - i dwiema zdobyczami.

Ale najpierw krótka impresja z dzisiejszego przedpołudnia w Monachium. Dziś rano o dziewiątej pod Stachusem:


Nieba glazur, piętnaście stopni ciepła, tylko żyć i sączyć cappuccino w kawiarnianym ogródku...

O jedenastej niektórym było już za gorąco, toteż pouciekali do cienia i zaczęli się raczyć napojami chłodzącymi:


Wieczór zaś był zupełnie z innej bajki:

Dziś wieczorem w BIEMDABLJU ŁELT - jak rozkosznie zakomunikował Jeffery Deaver

Nie będę zdradzać zbyt wielu szczegółów, powiem tylko: jestem pod wrażeniem. Zarówno wczorajsze spotkanie z Lizą Marklund w Klinice Rechts der Isar (fajna nazwa, nie?), jak i dzisiejszy show z Deaverem i premiera jego najnowszej książki o Bondzie - wielka, światowa klasa. Dyktafon i aparat kipią od kilobajtów danych, ja kipię z emocji i już się zabieram do pisania relacji z tych spotkań. Także i recenzje ich najnowszych książek znajdziecie niebawem na moim blogu. Więcej zdjęć i szczegóły na ZwB. A na okrasę to, co przyniosłam do domu z tych dwóch spotkań, czyli autografy i aminicja:

Miłe słowa od Deavera...

...i autografy Marklund oraz jej niemieckiego "głosu"...

... i amunicja na nerwy, czyli upominek od organizatorów. Mniam.


środa, 14 marca 2012

Tess Gerritsen "Milcząca dziewczyna" - czyli król małp w Chinatown


Wydawnictwo: Limes
Tytuł oryginału: The Silent Girl
Data premiery: 10.03.2012
Ilość stron: 445
Cena: € 19,99

Punktualnie w dzień premiery na niemieckim rynku kurier przyniósł paczkę z pachnącą farbą drukarską, dziewiczą, najnowszą książką Tess Gerritsen, dziewiątą z cyklu Rizzoli & Isles. Nie zwlekałam z rozpoczęciem lektury, bowiem chciałam skończyć ją przez spotkaniem autorskim z amerykańską autorką w najbliższą niedzielę, a i kąsek wydał mi się - zagorzałej fance serii - wielce smakowity.

Autorka zaserwowała nam entą pozycję z cyklu, co niechybnie budzi pytania o to, czy seryjna strawa w ogóle da się czytać, czy to nie dreptanie w miejscu, oblekanie w nową szatkę starych, zużytych treści, czy naprawdę nie stać jej na nic nowego, co powiałoby świeżą bryzą? Z drugiej strony, cykle rządzą się swymi prawami i zyskują rzesze miłośników, którzy przywiązują się do swych bohaterów i głodni nowości kupią i tak, bez względu na zawartość. Porywając się na taką powieść, trzeba być świadomym tych faktów. Łatwo bowiem wpaść w pułapkę syndromu serialu i oślepnąć na braki, zaspokajając wyłącznie żądzę odpowiedzi na pytanie "co było dalej".

Serial "Partnerki" nakręcony na podstawie powieści Gerritsen

"Milcząca dziewczyna" jest powieścią, która w marginalny sposób korzysta z pożywki poprzednich odcinków, jakkolwiek znajomość pewnych szczegółów z życia dwóch głównych bohaterek z pewnością nie zaszkodzi. Fabuła koncentruje się na solidnej, konserwatywnej wręcz pracy śledczej, a prywatne perypetie i rozterki obu pań stanowią zaledwie tło. W ich życiu nie dzieją się żadne trzęsienia ziemi, dzięki czemu czytelnik może się skupić na tym, co najważniejsze.
 
A najważniejsze jest morderstwo. Dość spektakularne nawet. Zaczyna się od niewinnego zdawałoby się znaleziska, jakiego dokonuje małotetni uczestnik "Boston Ghost Tour" (czyli zwiedzania bostońskiego Chinatown). Nieznośny gówniarz podnosi z trotuaru ludzką, precyzyjnie - i co o wiele bardziej mrożące krew w żyłach - dopiero co odciętą rękę, sądząc, że przewodnik pozwala sobie na makabryczny żarcik. Należąca do ręki reszta ciała znajduje się na dachu pobliskiej kamienicy - martwa, oczywiście. Wkrótce potem okazuje się, że śmierć pięknej kobiety w tajemniczy sposób wiąże się z masakrą, jaka rozegrała się w Chinatown dziewiętnaście lat temu. Pewien chiński kucharz zastrzelił wówczas w amoku cztery osoby, a następnie popełnił samobójstwo. Od tamtej pory miejsce zbrodni uchodzi za przeklęte, a w budynku, ba, całej chińskiej dzielnicy rzekomo aż roi się od duchów zmarłych. I faktycznie, jednego z nich niemal na gorącym uczynku nakrywają na miejscu masakry prowadzący śledztwo detektywi... Jak to możliwe, by ktoś poruszał się tak szybko? I do jakiej istoty należy osobliwy włos, znaleziony na ubraniu zamordowanej? Na pewno nie jest ludzki, ale w takim razie... z kim, lub czym mają do czynienia?... Czyżby z legendarnym królem małp, postacią z prawdawnych chińskich podań, wymierzającą samowolnie sprawiedliwość i mszczącą się za dokonane krzywdy? I czy to przypadek, że dwie z córek ofiar tamtejszej masakry zaginęły bez śladu?

Moja kolekcja Gerritsen - trochę jeszcze brakuje...


Odpowiedzi na te wszystkie pytania Tess Gerritsen podaje nam na tacy - prędzej czy później każdy, nawet najbardziej nierozgarnięty czytelnik, odgadnie, o co w tym wszysktim chodzi. Raczej prędzej. Szczerze - spodziewałam się czegoś więcej. Bo tym mistrzowskim wstępie, kiedy to autorka stopniowo wprowadza nastrój grozy, dawkuje informacje, z których chora wyobraźnia czytającego sama układa sobie nieprawdopodobny, klimatyczny, mistyczny wręcz obraz, wyjaśnienie poszczególnych wątków, choć nie pozbawione pewnych walorów rozrywkowych, jest rozczarowujące. Gerritsen podąża utartymi torami, do bólu korzysta z wyświechtanych schematów i klisz, odgrzewa przetrawioną papkę i każe ją wtranżalać, wmawiając nam w dodatku, że to pycha. Kto chce, może zabawić się w szukanie motywów ze znanych innych filmów i książek - ja nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autorka bardzo zasugerowała się Mo Hayder i jej afrykańskimi czarami z powieści "Rytuał", a i parę innych by się znalazło... Burn out? Niełatwo wszak trzymać poziom przez cały czas, a poprzeczka stawiana damie amerykańskiego kryminału nie jest bagatelna.

To jak, nie warto sięgać po tę książkę? Ależ nie. Nadal jest to wyśmienita rozrywka. Nadal czyta się to szybko i z przyjemnością, zwłaszcza jeśli ktoś polubił bohaterki. Ha, efekt serialu! Jeśli przymkniecie oko na niedociągnięcia, nie pożałujecie wydanych pieniędzy. Jeśli... Pytanie tylko, czy od mistrzyni nie można oczekiwać czegoś więcej?...
Daję tej książce czwórkę, ale z długachnym minusem: 4-/5.


 Dla fanów serii (oraz tych, których bawi analiza tytułotwórstwa stosowanego wydawców):

Cykl Rizzoli & Isles
2001 The Surgeon (Chirurg) (niem. Die Chirurgin)
2002 The Apprentice (Skalpel) (niem. Der Meister)
2003 The Sinner (Grzesznik) (niem. Todsünde)
2004 Body Double (Sobowtór) (niem. Schwesternmord)
2005 Vanish (Autopsja) (niem. Scheintot)
2006 The Mephisto Club (Klub Mefista) (niem. Blutmale)
2008 The Keepsake (Mumia) (niem. Grabkammer)
2010 Killing Place (Dolina Umarłych) (niem. Totengrund)
2011 The Silent Girl (Milcząca dziewczyna) (niem. Grabesstille)

Pozostałe
1996 Harvest (Dawca) (niem. Kalte Herzen)
1997 Life Suport (Młodość dla wybranych lub Infekcja) (niem. Roter Engel)
1998 Bloodstream (Opary szaleństwa lub Nosiciel) (niem. Trügerische Ruhe)
1999 Gravity (Grawitacja) (niem. In der Schwebe)
2007 The Bone Garden (Ogród kości) (niem. Leichenraub)


Recenzja syndykatu Zbrodnia w Bibliotece
 

niedziela, 11 marca 2012

Kate Atkinson "Das vergessene Kind" (O świcie wzięłam psa i poszłam...) czyli jak wgryźć się w górę lodową

Wydawnictwo: Droemer
Tytuł oryginału: Started Early, Took My Dog
Ilość stron 464
Cena 19,99 euro
Data premiery 12.09.2011

"Zapomniane dziecko" jak innowacyjnie zniemczyli tytuł "Startet Early, Took My Dog" wydawcy, zwróciło moją uwagę, ponieważ powieść wyróżniono nagrodą Deutscher Krimipreis 2012 (trzecie miejsce w kategorii najlepsza zagraniczna powieść kryminalna roku). Pisałam o przyznaniu tych nagród tutaj. Kate Atkinson umknęła do tej pory mojej uwadze, mimo licznych wydanych już w Niemczech powieści, niekoniecznie kryminalnych. Nagrodzona powieść jest czwartą z cyklu Jackson Brodie (pierwsza ukazała się w 2006 także i w Polsce), ale nie jest to seria, których poszczególnych części nie da się czytać osobno.

Co takiego ma w sobie ta powieść, że gremium wybitnych literatów, księgarzy i krytyków postanowiło ją wyróżnić? Czyżby trup ściele się tu szczególnie gęsto, a może akcja toczy tak szybko, że niemal zlewa się w jedną barwną plamę? Nie. To książka powolna, niepozorna, taka, że można ją niemal zaliczyć do literackiego slow foodu (wybaczcie określenie). Choć jeśli miałabym kierować się opisem z okładki, to akcja powinna eksplodować tuż po starcie.

Kate Atkinson
Fabuła zapowiedziana zostaje w sposób wielce obiecujący: oto emerytowana policjantka, pięćdzisięcioletna Tracy Waterhouse, osoba nieciekawa, zlewajaca się z tłem, żyjąca samotnie, dorabiająca jako ochrona w sklepie, kupuje sobie dziecko. Pod centrum handlowym w Leeds, w gwarne popołudnie wręcza trzy tysiące funtów, przeznaczone na gażę dla Janka, polskiego robotnika o smutnych oczach, który remontuje jej dom, jakieś przypadkowej, uzależnionej od narkotyków prostytutce, i staje się właścicielką czteroletniej Courtney. Impuls. Trach. I świat przestaje być takim, jaki był do tej pory.

Cięcie. Inny protagonista. Starzejący się prywatny detektyw podróżujący po Anglii z misją odnalezienia biologicznych rodziców pewnej Nowozelandki, z minuty na minutę staje się właścicielem psa. Odbiera go w parku jakiemuś znęcającemu się nad nim mięśniakowi. Impuls. Trach. I życie przestaje być takim, jakie było dotychczas.

Losy tych dwojga splatają się od tej pory w intrygujący sposób, kończąc... ale nie o końcu chciałam. Zabawne są te paralele między tą dwójką. Tracy, świeżo upieczona mamusia, wydaje majątek na postawowe wyposażenie dziecka, a Jackson, świeżo upieczony pan border teriera, nabywa przedmioty, bez których nie może obejść się żaden porządny pies. Tracy uczy się nowego życia z dzieckiem, istotą obcą i tajemniczą, starając się robić rzeczy, które robią matki. Zapomina o chusteczkach, wskutek czego nos Courtney zdobi przez dłuższy czas gruby, zielony glut. Na listę następnych zakupów trafiają chusteczki, a po nieskutecznej próbie wytarcia archeologicznych pokładów brudu z buzi czterolatki, Tracy wskakuje na kolejny level macierzyństwa i notuje sobie, by następnym razem kupić mokre chusteczki... Jackson notuje, by kupić papierowe worki na kupę...

1 część cyklu Jackson  Brodie po polsku
Śmieszne? Nie bardzo. Owszem, powieść skrzy się od migawkowych, precyzyjnych, jakże brytyjskich obrazów, pełnych ironii dygresji, trafnych obserwacji, a nawet brytyjskiego czarnego humoru (Tracy zauważa przykładowo, by następnym razem, kupując sobie dziecko, nie zapomnieć o gwarancji od wyrzutów sumienia). Ale to nie wszystko. Jedna z postaci mówi o sobie, że jest jak góra lodowa - sięga głęboko. Otóż ja, czytając tę książkę, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że cała ta historia jest jak góra lodowa. Pod powierzchowną warstwą rozciąga się dużo więcej - obyczajowy rys brytyjskiego społeczeństwa, brudna, brutalna prawda o ludziach, nieupiększone odbicie codzienności i ludzkich losów. Weźmy choćby starzejącą się aktorkę, której demencja pogłębia się z każdą jej myślą - Kate Atkinson każe nam wejść w jej głowę i poddać się szaleństwu, zapomnieniu, destrukcji. Ale to także góra lodowa, która wymyka się z rąk, nie da się uchwycić, ogarnąć, pojmać, śliska, zimna, nieprzystępna. Nie da się jej zaszufladkować - jest to w ogóle kryminał, czy też nie? Owszem, jest trup, jest śledztwo, jest tajemnica, ale też powrót do lat siedemdziesiątych, jest nużące zwiedzanie angielskich opactw przez Jacksona i jego nieustanne, irytujące fikcyjne rozmowy z Julią...

Przyznam się Wam do czegoś. Po około jednej trzeciej książki miałam ochotę pyrgnąć ją w diabły i więcej do niej nie wracać. Nie mogłam uwierzyć, że to ma być oceniona jako dobra, ba, nagrodzona powieść, zwątpiłam w zdolność oceny jurorów. Ale zacisnęłam zęby i przebrnęłam przez nią, by po dwóch trzecich nie móc otrząsnąć się ze zdumienia - akcja przyspieszyła szaleńczo, a losy bohaterów, odległe na pozór, zbiegły się w zaskakujący sposób, tworząc jednak pasjonującą mieszankę.

To nie jest książka dla osób szukających łatwej rozrywki. Ale jeśli ktoś szuka w kryminale czegoś więcej, pokładu refleksji i zadumy nad życiem, ten odnajdzie tu prawdziwym skarb. Trzeba jednak przygotować się na lekturę, która może miejscami nużyć, która może dezorientować zalewem niepotrzebnych detali i zbędnych informacji, wreszcie na lekturę, wymagającą od czytelnika pewnego przygotowania względem wiedzy o Wielkiej Brytanii i jej osobliwościach, by nie stać zupełnie bezradnie wobec natłoku kulturoznawczych niuansów, z którymi niemiecki tłumacz nie do końca sobie poradził.

Po namyśle daję tej książce 4-/5.

Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece.