Ads 468x60px

czwartek, 22 października 2015

Friedrich Ani "Der namenlose Tag" (Bezimienny dzień) - opowieść o milczeniu



Wydawnictwo: Suhrkamp
Data wydania: 08.08.15
Liczba stron: 301
Cena: 19,95 euro
Są takie kryminały, które szydzą sobie z konwencji i rozmaitych przymusów rynku. Ich autorzy nie trzymają się ustalonych (przez kogo właściwie?) reguł gatunku i piszą tak jak piszą, bo tak chcą, bo tak czują. Literacka wrażliwość Friedricha Aniego, monachijskiego twórcy kryminałów, który już dawno przestał cokolwiek musieć, wynosi go poza sztywne ramy tego, co serwuje większość powieści o zbrodni. I pewnie dlatego nie podoba się czytelnikom oczekującym szablonowych bohaterów, szablonowej intrygi i szablonowych rozwiązań.

Najnowsza powieść Aniego "Bezimienny dzień" to nowy bohater, być może nowa seria, ale stara, dobrze znana melancholia. Jakob Franck to emerytowany komisarz monachijskiej policji, nieżonaty, niedzieciaty, za to żyjący z całym zastępem duchów zmarłych, odżywiający się suchymi wspomnieniami, które zbyt długo już przeżuwał*. Pewnego dnia zostaje wyrzucony z rutyny niecodziennym telefonem. Dzwoni do niego Ludwig Winther, ojciec siedemnastolatki, która dwadzieścia lat odebrała sobie życie. Tak przynajmniej ustaliła wówczas policja - choć istniały pewne niepotwierdzone ostatecznie wątpliwości, nie stwierdzono udziału osób trzecich. Esther powiesiła się na drzewie w parku. Winther jest jednak przekonany, że jego córka została zamordowana i prosi Francka o zajęcie się zadawnioną sprawą. Były policjant zaś jest jak neurotyczny terier o niespożytej energii - podejmuje wyzwanie i z uporem, z szokującą zawziętością wgryza się w nie, zaciska szczęki i nie puszcza, dopóki nie się dowie, co naprawdę wydarzyło się dwadzieścia lat temu.

Nie należy się tu jednak spodziewać rutyniarskiego procedurala typu "cold case" - Franck jest przecież emerytem, nie ma zbyt wielkich możliwości, środków, ani pola manewru. Jest tylko starym, szarym mężczyzną, który wyszukał sobie śmierć, by zbliżyć się do ludzi, a niekiedy nawet objąć któregoś z nich.* Jedyne, co może zrobić, to porozmawiać z kilkoma osobami. I właśnie to robi. A właściwie słucha. Milczy. Czasami naciska. Nie popuszcza. I z relacji tych powoli zaczyna wyłaniać się obraz rodziny otoczonej murem milczenia. To milczenie jest kluczem całej tragedii, w której nie sposób szukać winnego, bo każdy jeden dźwiga jakąś jej cząstkę. Milczenie dziedziczy po rodzicach także Esther, zamknięta w dźwiękoszczelnym systemie rodzinnej niekomunikacji.

Siła tej prozy nie tkwi w sprytnie zarysowanej kryminalnej intrydze, jej siłą są słowa - język tak silny, że od jego uderzeń kręci się w głowie, i tak liryczny, że miejscami odnosi się wrażenie, że zabłądziliśmy na stronice tomiku z wierszami. Jej siłą są również bohaterowie - wyraźni jak w świetle teatralnego spotu, momentami przesterowani, niespełnieni, przepełnieni tęsknotą za czymś lepszym.

Pozostaje po tej lekturze szary spleen. I przeświadczenie, że przeczytaliśmy może niezbyt widowiskowy i mało odkrywczy kryminał, za to głęboko poetycką, pozostawiającą zadzior w duszy opowieść o samotności i milczeniu.

* Friedrich Ani, "Der namenlose Tag", tłum. Agnieszka Hofmann


Pierwsze zdanie: "Jakaś kobieta nieustannie wołała moje imię, ale nie chodziło jej o mnie."
Gdzie i kiedy: Monachium, współcześnie 
W dwóch słowach: komisarz i duchy
Dla kogo: dla lubiących kryminał niekonwencjonalny, liryczny, literacki
Ciepło / zimno: 88°

wtorek, 13 października 2015

Jo Walton "Podwójne życie Pat" - czyli zmień kanał, kochanie




Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: My Real Children
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Data wydania: 23.09.2015
Liczba stron: 376
Cena: 34,90 zł

Jest jakiś bezbrzeżny smutek w obrazie starej kobiety, dogorywającej w domu opieki, spędzającej całe dnie na rozsupływaniu nici pamięci i rozjaśnianiu ciemniejącej mgły, wkradającej się we zwoje jej mózgu. Pat Cowan cierpi na Alzheimera. Pamięta coraz mniej. Mylą jej się dni, bliscy, wydarzenia. Czy chaos w jej myślach to tylko wynik postępującej choroby? A zamęt sieje coś innego - roszczepienie czasoprzestrzeni, kaprys losu, psikus bogów, pomyłka prządki Kloto?

Życie Pat biegło normalnym torem aż do pewnego pamiętnego dnia w 1949 roku, dnia roszczepienia, dnia, w którym oświadczył jej się Mark. A potem... potem następuje decyzja. Pat przyjmuje oświadczyny. Pat odrzuca oświadczyny. Konsekwencje tego trywialnego ale niełatwego wyboru są już niebagatelne...

Jo Walton zabiera czytelnika w dwie życiowe podróże - a towarzyszką tych podróży jest Pat - ta, która poślubiła Marka i Pat, która tego nie zrobiła. Pat - niewolnica niekończących się ciąż i Pat - autorka bestsellerowych przewodników po Włoszech. Pat, która... nie, nie będziemy spojlerować. Dość powiedzieć, że losy obu kobiet, których życie podglądamy, potoczyły się całkowicie odmiennie, a o wszystkim zadecydowała ta jedna, brzemienna w skutki chwila wyboru.

Wybory... decyzje... rozdroża. Nie ma chyba nikogo, kto kiedyś nie stanął na podobnym rozdrożu, w konfrontacji z bardzo prostym wyborem - pójść w lewo czy w prawo. Niby nic prostszego, szanse są pół na pół, hop czy siup, wóz czy przewóz. Dokonujemy jakiegoś wyboru. I nigdy później nie dowiemy się, co by było, gdybyśmy w tamtym jednym momencie zdecydowali inaczej. Jo Walton, która z wielkim upodobaniem, wiedzą i finezją wplata w swoje opowieści drugie dno, idzie nawet dalej - stawia pod dyskusję pytanie, czy nasz los jest rzeczywiście tylko nicią w rękach boskiej Prządki, zabawką demiurga? A może to nasze wybory mają moc stwórczą, są aktem kreacji nowych światów alternatywnych?... Jeden z jej bohaterów rzuca w którymś momencie pewną myśl o przeskakiwaniu między możliwymi kolejami życia jak między telewizyjnymi kanałami. Właśnie tego zabiegu dokonuje Walton - przeskakuje pomiędzy dwiema alternatywnymi ścieżkami życia. I nie tylko - to również dwa alternatywne światy, w których pewne kluczowe wydarzenia o globalnym znaczeniu różnią się, niekiedy diametralnie, niekiedy tylko o włos. Co więcej, żaden z przedstawionych światów nie jest światem naszym. Śledzenie tych niuansów, wydobywanie tych szczegółów przypomina niekiedy zabawę z gatunku "znajdź dziesięć szczegółów, którymi różnią się te rysunki" - i jest to zabawa przednia, bo oba te światy są spójne, koherentne, konsekwentne. A jednak inne od naszego.

Walton nie jest pisarką wielkich efektów, bombastycznych doznań i spektakularnych scen. Jej opowieści są ciche, szemrzące jak niespieszny nurt strumienia. Tak było w polaryzującej powieści "Wśród innych", która jednych czarowała, innych nudziła, tak jest i tutaj. Ta powieść nie spodoba się każdemu. Niektórzy będą zapewne czekać do ostatniej stronicy na wielkie bum, na efekciarski moment oświecenia, wytłumaczenia tej swoistej życiowej aberracji. Ale moment ten nie nastąpi - Walton zostawia czytelnika z pytaniami bez odpowiedzi. Choć być może te odpowiedzi jednak tu są - ukryte w splotach narracyjnej tkaniny, między nitkami, na skrzyżowaniu dróg... A wy? Czy pamiętacie, w którym momencie wasze życie się rozszczepiło i pobiegło jedną z możliwych dróg?... Ja potrafię bardzo precyzyjnie określić tę chwilę. Wiem, kiedy nastąpiła, wiem też, jaką podjęłam decyzję. I czasem, kiedy nachodzi mnie szczególny nastrój, zabawiam się snuciem mego innego, alternatywnego życia. Choć nie jestem pewna, czy słowo "zabawiać się" jest tutaj odpowiednie...

"Podwójne życie Pat" jest fantastyczną książką, a przecież fantastyki jest w niej niewiele - jest zawoalowana, podskórna, ukryta. Jest książką czarującą, choć nikt w niej nie uprawia czarów. I jest również książką historyczną, choć nie sposób dowiedzieć się z niej o losach naszego świata. Ale o ludzkich wyborach już tak.


Pierwsze zdanie: ""Dziś zdezorientowana", pisali w karcie pacjenta."
Gdzie i kiedy: Wielka Brytania, Włochy, po II wojnie światowej do dziś
W dwóch słowach: kobieta i pamięć
Dla kogo: dla filozofów, dla miłośników historii alternatywnej, tych, którzy lubią sobie pogdybać 
Ciepło / zimno: 86°

niedziela, 4 października 2015

Maxim Leo "Waidmannstod" (Śmierć myśliwego) - i powiał wiatr nOSTalgii...



Wydawnictwo: KiWi
Data wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 288
Cena: 14,99 euro

Wczoraj Niemcy świętowali dwudziestopięciolecie zjednoczenia swego kraju. Niby nic wielkiego, ot, rocznica jakich wiele, paru polityków wygłosiło okolicznościowe mowy, w paru większych miastach odbyły się festyny, pojawiła się garstka felietonów, podsumowujących ćwierćwiecze jednych, scalonych Niemiec. Była mowa o zainwestowanych na wschodzie miliardach i o wciąż obecnej przepaści między zachodnią (tą lepszą) i wschodnią (tą gorszą) częścią kraju. O większym bezrobociu, o mniejszych zarobkach i upodobaniu do opalania się na golasa ex-enerdowców. Temat-rzeka. O różnicach i podobieństwach, o przepaści w głowach i gospodarce dywagowali dużo mądrzejsi niż ja - i Maxim Leo, autor jednego z wielu - ale może innego niż wszystkie - kryminału.

Rzecz bowiem dzieje się na zapadłej wschodniej prowincji, w Brandenburgii, krainie graniczącej z dziką Polską i otulającej jedną z najbardziej hipsterskich metropolii Europy - Berlin. Komisarz Voss powraca w swe rodzinne strony. Tu nadal żyje wymagająca opieki matka, tu był wakat w lokalnej policji kryminalnej. I choć zwykle morderstwa nie zdarzają się tutaj zbyt często, nowy komisarz może od razu sprawdzić się w swej roli, ponieważ w lesie podczas polowania znalezione zostają zwłoki myśliwego - i nie był to nieszczęśliwy wypadek. Okazuje się, że zmarły miał wielu wrogów. Jako właściciel lasu zamierzał wydzierżawić swą własność firmie budującej farmy wiatrowe - i w konsekwencji zrujnować niejedną ludzką egzystencję. A zatem zemsta?... Ślady na miejscu zbrodni są niejednoznaczne, tropy wiodą w kilku kierunkach i urywają się znienacka - dosłownie i w przenośni. A potem pojawia się kolejny trup...

Maxim Leo nie jest literackim nowicjuszem, ma na swoim koncie kilka tytułów, ale w gatunku kryminalnym stawia pierwsze kroki. I są to kroki spokojne, wyważone, nieśpieszne - ktoś złośliwy mógłby nawet powiedzieć: flegmatyczne i ospałe. Nie oznacza to jednak, że w zapadłej dziurze, która przypadkiem jest jego ojczystym gniazdem i miejscem zbrodni, nic się nie dzieje. Dzieje się całkiem sporo - ale nie tak, jak na stronicach amerykańskich akcyjniaków czy skandynawskich bestsellerach o mrocznych patologicznych zbrodniach. Leo opowiada swoją historię w swoim własnym tempie, adekwatnym do atmosfery brandenburskiej wsi i mentalności tamtejszych ludzi. I jest w tym pewien urok. Kiedy autor zaprasza czytelnika do lasu - do jego lasu, lasu jego dzieciństwa, który ani trochę nie stracił swej magii - to nie sposób oprzeć się temu urokowi. Cisza, niebędąca ciszą, gra światła i cieni łamiących się w koronach drzew, majestat i piękno - tak, to cudowny świat, to także MÓJ świat, świat mojego dzieciństwa, który odnalazłam niespodziewanie na wschodnioniemieckim zadupiu. I już choćby dla tych magicznych momentów warto było przeczytać tę książkę.

"Śmierć myśliwego" jest kryminałem w stylu "slow" - bez ociekających krwią drastyczności, bez patologii, bez tych wszystkich krzykliwości, atakujących ze stron innych współczesnych kryminałów, walczących o uwagę czytelnika. Ma w sobie szczyptę staroświeckiej galanterii, ale i coś z anachronicznej nieporadności, safandułowatości, przybierającej irytujące wręcz rozmiary w osobie prowadzącego śledztwo komisarza. Voss, niestety, nie jest supermenem. Jest melancholikiem bez wiary w siebie, sceptykiem bez asertywności i romantykiem, nieumiejącym się odciąć. Ale ma w sobie wiarę w ludzi, w cudowny sposób potrafi czerpać siłę z natury i nie płynie z prądem. Przyszłość pokaże, czy autor zrobi z niego komisarza Ciepłe Kluchy, czy też pozwoli mu nabrać cech, dzięki którym zyska nieco szacunku w oczach czytelnika - i samego siebie. Ja zaś, zaintrygowana ciekawie rozwijającym się wątkiem Vossa i polskiej pielęgniarki Mai, opiekującej się matką komisarza, zakupiłam drugi tom tej nietypowej serii, która jak żadna inna pozwala zrozumieć sposób myślenia tych - w mniemaniu wielu - gorszych, wschodnich Niemców. Bez zbędnej nOSTalgicznej ckliwości czy rozliczeniowego dogmatyzmu.



Pierwsze zdanie: "Blade światło jesiennego słońca przebija się przez korony potężnych buków, kiedy w lesie rozbrzmiewają myśliwskie rogi." 
Gdzie i kiedy: pewna wioska w Brandenburgii, współcześnie
W dwóch słowach: wiatr przeszłości
Dla kogo: dla myśliwych, kochających magię lasu i n-OST-algików
Ciepło / zimno: 61°