Ads 468x60px

czwartek, 27 września 2012

Chevy Stevens "Never Knowing. Endlose Angst" (Nigdy nie wiadomo) czyli trzeba wiedzieć, kiedy skończyć


Fischer Taschenbuch Verlag
Język: niemiecki
Tutył oryginału: Never Knowing
Przekład na niemiecki: Maria Poets
Data premiery: 25.11.2011
Ilość stron: 496
Cena: 8,99 euro


Są książki, które nigdy nie powinny zostać napisane. Są też takie, które chciałoby się czytać w nieskończoność, a każde zdanie, każdą myśl ukrytą powielić i przeżywać po tysiąckroć na nowo. I są takie, które powinny się skończyć dwieście stron wcześniej...

I do nich należy zaliczyć drugą powieść kanadyjskiej autorki Chevy Stevens, zatytułowaną "Never Knowing", którą poznałam na fali satysfakcji z lektury jej poprzedniej książki, "Jak kamień w wodę". Autorka postanowiła pójść utartym szlakiem i ponownie zastosowała nietypową koncepcję narracji: całą opowieść poznajemy z sesji psychoteraupeutycznych młodej kobiety Sary Gallagher. To, co było oryginalne w poprzednim tomie, tutaj już się trochę opatrzyło, więc akurat za to punktów dodatkowych nie będzie. Tym niemniej cała historia jest dość nietuzinkowa i intrygująca.

Sara, młoda kobieta i matka kilkuletniej Ally, przygotowuje się do własnego ślubu z "MacDreamy'm" Evanem (który notabene nie jest ojcem Ally). Jednocześnie odczuwa potrzebę poznania własnych korzeni - wie, że w dzieciństwie została adoptowana, chciałaby jednak dowiedzieć się, kim byli jej biologiczni rodzice i dlaczego zdecydowali się oddać ją do adopcji. Postanawia zatrudnić prywatnego detektywa, który na podstawie skąpych danych z metryki odnajduje biologiczną matkę Sary. Jest nią Julia, profesorka historii sztuki na miejscowym college'u. Sara, rozdarta między chęcią poznania prawdziwej matki a lękiem przed odrzuceniem, odwiedza jednak Julię. Kobieta reaguje panicznie, wręcz wrogo. Okazuje się, że w młodości niewiele brakowało, a stałaby się ofiarą psychopatycznego seryjnego mordecy - słynnego Campsite-killera - atakującego i zabijającego młode kobiety, biwakujące na polach namiotowych. Julia jest jedyną z ofiar najbardziej poszukiwanego przestępcy w Kanadzie, która przeżyła jego atak i... gwałt. Najgorsze przypuszczenia Sary okazują się prawdziwe - jej biologicznym ojcem jest zbrodniarz, a matka najchętniej zapomniałaby o jej istnieniu.

Już samo to mogłoby stanowić znakomity materiał na pasjonujący psychologiczny thriller. Ale nie, autorka, co już wiemy z poprzedniej powieści, nie jest aż tak łaskawa dla swych bohaterek. Do sieci przecieka w jakiś sposób informacja, że Campsite-Killer ma córkę. On też nie jest w ciemię bity, ba, w przypływie ojcowskich uczuć pragnie poznać owoc swych lędźwi. A owoc okazuje się znakomitą przynętą dla policji, która od trzydziestu lat nieudolnych poczynań postanawia wykorzystać Sarę do zwabienia tatusia-mordercy w pułapkę. Sara ląduje w samym sercu ścierających się sił, nacisków i manipulacji i wreszcie zgadza się na telefoniczny kontakt z killerem, a nawet na zaplanowane w każdym detalu spotkanie, w nadziei, że uda jej się zakończyć nadal trwającą serię zbrodni. 

Przyznam, że ta część tej książki jest napisana po mistrzowsku. Autorka ma dar opowiadania i umiejętnie kreśli postacie swoich bohaterów, ale nie szczędzi ich i stawia w sytuacjach skrajnych, wymagających od nich skrajnych poświęceń, a czytelnikowi dostarczających skrajnych emocji. Gra nerwów podczas coraz częstszych kontaktów Sary z mordercą jest niesamowita, niemal wyczuwalna, skrząca w powietrzu, elektryzująca. Oczywiście autorka nie byłaby sobą, gdyby sytuacja nie eskalowała, a napięcie, wydawałoby się skumulowane do granic możliwości, wciąż rośnie, grożąc eksplozją. Intryga poprowadzona jest świetnie, bez dwóch zdań. I po jej rozwiązaniu należałoby po prostu skończyć. Każdy szanujący się autor by tak postąpił. Ale nie Chevy Stevens. W chwili, kiedy wszystkie wątki - na pozór - zostały wyprowadzone na prostą, ona wyciąga ostatniego asa - a nawet nie asa, tylko dżokera - z kieszeni i mówi tere fere. W sumie, zabieg stosowany przez wielu. I lubiany przez czytelników. Tylko że to, co serwuje nam tutaj autorka, jest po prostu zwykłym, żenującym przegięciem, tak nieprawdopodobnym, że aż niesmacznym. Jak trup, powstający z martwych w trzeciorzędnym horrorze.

I to zakończenie, niestety rzutuje na odbiór całej powieści. Nagle to, co wydawało się świetną psychologiczną kreacją, jawi się łzawym melodramatem, jakby wyszedł spod pióra pisarki szmirowatych romansów. MacDreamy staje się papierowym pięknisiem, Sara rozhisteryzowaną paniusią, a groźny killer zaczyna budzić szacunek i przychylność. Nie, proszę państwa, ja tego nie kupuję. A wystarczyło skończyć, kiedy trzeba...

Dodam, książkę wchłonęłam w formie audiobooka. I okazuje się, że nie jest obojętne, kto czyta. Niemiecki wydawca zdecydował się na piękny, eteryczny i zwiewny kobiecy głos pewnej aktorki - cudowny, gdyby czytała "Przeminęło z wiatrem", na przykład. Ale ona czytała przecież mrożący krew w żyłach thriller. Nie mogłam po prostu, nie zdzierżyłam. Kwestie killera, wypowiadane sztucznie pogrubionym głosem jak z Czerwonego Kapturka, zamiast straszyć, wywoływały u mnie ataki histerycznego śmiechu... 

W sumie książka zasłużyłaby na czwórkę, bo dwie trzecie były naprawdę strawne, ale to zakończenie, i ten głos lektorki... Nie, nie, trójeczka, ale licha, mizerna (3-/5).


17 komentarzy:

  1. Ja ostatnio próbowałam przeczytać Jak kamień w wodę i po 50 bodajże stroniczkach poddałam, nie podeszło mi, spróbuję kiedy indziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę. Chevy Stevens ma specyficzny styl, nie każdemu się spodoba.

      Usuń
  2. Okładka zachwyca, fabuła już mniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że lektorka zaważyła na ocenie... Mimo wszystko baaaardzo chętnie bym przeczytała!! Powieść Kamień w wodę bardzo mi się podobała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tak naprawdę to na ocenie zaważyło fatalne zakończenie i rozwiązanie intrygi, głos to już takie mrugnięcie okiem z mojej strony...
      A "Kamień w wodę" mnie też bardzo się podobał:-)

      Usuń
  4. Zdecydowanie nie moje klimaty. Thriller nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sama nie wiem... ale sprobowac to na pewno sprobuje :-).

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja się czuję zaintrygowana, przynajmniej do momentu ewolucji thrillera w romansidło. Swoją drogą dopiero rozpoczynam przygodę z audiobookami. Do tej pory zapierałam się nogami i rękami, ale mam właśnie jeden już na oku i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Audiobooki mają swoje zalety, bo nagle zaczynasz chłonąć książki w sytuacjach, w których czytanie jest raczej niewykonalne (ja np. słucham przy prasowaniu).

      Usuń
    2. Ja prasowanie wykorzystuję do nadrabiania filmowych i serialowych zaległości, ale spróbuję może nast. razem audiobooka ;)

      Usuń
  7. hmmm... faktycznie, czasem pisarzy ponosi i zamiast kończyć, tworzą coś, co totalnie pogrąża powieść, jako całość; a szkoda, bo zapowiadało się bardzo ciekawie... jednak tego, co jest dalej bym nie zniosła, nie - w połączeniu z początkową fabułą
    a okładka faktycznie ma coś w sobie i przykuwa uwagę

    OdpowiedzUsuń
  8. Niektórzy autorzy faktycznie nie wiedzą, kiedy skończyć. Czytałam kiedyś "Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof" - pierwsze 400 stron to świetnie napisana powieść psychologiczna o relacjach nastolatki i samotnie ją wychowującego ojca. Ostatnie 200 to żałosna, bezsensowna intryga szpiegowska, jakby wyrwana z innej powieści... Może to wydawnictwa narzucają autorom, że książka ma być dłuższa, więc dopisują badziewie wbrew sobie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam raczej, że autorów napędza chęć napisania perfekcyjnej książki i w tym swym dążeniu po prostu zdarza im się przedobrzyć. Umiar to nie jest cecha zbyt powszechna...

      Usuń
  9. Becаuѕe erotiс massage and aгοmatherapy
    massagе. Fоr starters, the waх ωіll rip off or at leаst
    parts of уour body assisting with cellulite reԁuction.
    Looking YoungerWhetheг you are hеaded for
    a blind ԁatе, want to return, seeing differеnt things
    each and eνеry particle of whole univегѕe.



    Here is my ωeb blog ... tantric massage in London

    OdpowiedzUsuń