Ads 468x60px

wtorek, 9 kwietnia 2013

Marcin Wroński "Kino Venus" - jakie czasy, taka zbrodnia?...


Wydawnictwo: WAB
Seria: Lato z kryminałem
Data wydania: 2012
Liczba stron: 345
Cena: 15 zł

Kryminały retro. Niektórzy ich nie cierpią. Inni ledwie tolerują. Jeszcze inni zaczytują się nimi namiętnie. Gdybym miała wskazać siebie na tej skali, pewnie wybrałabym miejsce gdzieś między niecierpiącymi a ledwie tolerującymi. Za każdym razem, kiedy pokonując wewnętrzne opory sięgam jednak po powieść kryminalną, w której autor unika tych wszystkich pułapek, jakie niesie ze sobą współczesna technika kryminalistyczna, wietrzę jakiś szwindel. Podskórnie posądzam go o to, że idzie na łatwiznę, omija mielizny niewiedzy, upraszcza intrygę i infantylizuje postacie, pławiąc się w jakimś sentymentalnym ukochaniu przeszłości.

Marcin Wroński nie miał zatem ze mną łatwo - musiał przekonać do swego dziecka nie zwyczajną czytelniczkę, ale czytelniczkę niechętną, złośliwą i zapierającą się nogami. Na pierwszy ogień poszła druga powieść z serii z lubelskim komisarzem Maciejewskim "Kino Venus". Co do historycznego tła nie będę się czepiać - w tym względzie dość łatwo mnie zagiąć, więc i w zaprezentowane tutaj realia historyczne, społeczne i kulturowe uwierzyłam ochoczo, jak na niebieskooką blondynkę przystało. Ba, odnoszę wrażenie, że autor z gorliwością prymusa odrobił swoje lekcje, pracowicie powyciągał ze szpargałów strzępki informacji o początku lat dwudziestych, powiem więcej - ten facet musi czuć do epoki jakąś osobliwą namiętność, która daje mu kopa, speeda jakiegoś, na którym jedzie z dość fajnymi efektami. Ani na moment nie wątpiłam w autentyczność stworzonego tutaj tła, ale jak mówię, łatwo mnie zwieść i omamić. Na szczególną uwagę zasługuje jednak pietyzm i bezkompromisowość, z jaką Wroński opisuje splatanie się i swoistą synergię kultur polskiej i żydowskiej. Jako lingwistka nie mogłam nie delektować się cudownymi dialogami, w którym mieszają się słowa polskie i w jidysz, odkurzoną i niekiedy całkiem zapomnianą terminologią. A już zupełnie się rozkrochmaliłam, kiedy podkomisarz zakomunikował "Jidysz to prawie niemiecki, tyle że z poczuciem humoru". I w ten sposób autor zapunktował, windując się parę oczek wyżej w moim osobistym i bardzo subiektywnym rankingu.

Przejdźmy jednak do intrygi, bo w końcu to dla niej czytamy kryminały i to ona decyduje ostatecznie, czy po lekturze nasz kciuk wyceluje w niebo, czy bezlitośnie opadnie, skazując autora na potępienie. Otóż jest trup, a jakże. Maciejewski własnoręcznie wyławia z przybrzeżnej płycizny zwłoki zasztyletowanej kobiety (popełniając przy tym wszelkie możliwe grzechy, które zdyskredytowałyby go natychmiast w oczach każdego gówniarza oglądającego "Bones" albo inne CSI, ale w końcu to inne czasy, o włóknach i mikrośladach jeszcze wtedy nie słyszano). Mniej więcej w tym samym czasie dostaje wskazówkę, że w Lublinie przetrzymywana jest zaginiona w Warszawie córka zamożnego handlarza, Lilli Byoros. Zamordowana dziewczyna to nie Lilli - tę (na pewno?...) udaje się wkrótce odnaleźć - jednak uwagę komisarza zwracają inne zjawiska. Do Lublina masowo zjeżdżają młode dziewczęta, młode dziewczęta również giną bez śladu. Choć Maciejewski, cierpiący wyraźnie na pomroczność jasną i odurzony oparami seksu uprawianego intensywnie ze swoją nową flamą nie jest w najwyższej formie, wpada jednak na trop siatki pornograficznej i w decydującym momencie wyłania się z pomroczności. Zaskakujące wydawać się może to, że tak naprawdę działalność zbójów, wykorzystujących naiwność i marzenia młodych gąsek niewiele się różni od tej współczesnej. Znajdziemy tu nawet sceny kręcenia hardcorowego porno. Jest brutalnie, obrzydliwie, bezwzględnie. Niech nikt się tu nie spodziewa słodkawych melancholijnych wizji w kolorze sepii. Lublin na początku lat trzydziestych, przynajmniej ten pokazany przez Wrońskiego, to nie jest miejsce dla grzecznych pensjonariuszek, nawet tych, które można złapać na ordynata Michorowskiego, jak Salcia, żydowska nastolatka, której grzechem było to, że marzyła i uwierzyła. To jej los śledzimy równolegle do poczynań Maciejewskiego i to jej los chwyta za serce, stanowiąc siłę napędową lektury.

Wątek kryminalny, zaskakująco świeży i aktualny, przesłania nieco wojna podjazdowa prowadzona na "komisarjacie" oraz personalne zagrywki i rozgrywki - to sprawiło mi nieco mniej satysfakcji, choć zwykle cenię sobie postacie śledczych, którzy oprócz rozwiązywania zagadek i ścigania degeneratów mają jeszcze jakieś inne strony. Na pewno nie można powiedzieć, by autor swojego głównego bohatera zbytnio wygładził i wypolerował - Maciejewski to nie żaden cud-miód, to facet z zadziorami i chropowatościami, który gdzieś tam pod maczowatą powłoką skrywa ciepłe, bijące serce ("on jeden nawet do biednego Żyda mówi jak do człowieka"). Facet wyrazisty, który wprawdzie na razie nie porwał mnie ani wyjątkową bystrością, ani sherlockowską przenikliwością, ale na pewno zafrapował na tyle, że kiedy zapuka następnym razem do mych drzwi, to go wpuszczę.

Lekturę powieści z myszką przeżyłam, katuszy nie cierpiałam, a w skreślonym znakomitym piórem (nic mi tu nie zgrzytało, no nic!) świecie, przypominającym nieco gangsterskie Chicago z kryminałów noir, odnalazłam wręcz największy walor tej powieści.

Pierwsze zdanie: "Profesor oczekuje panów - oznajmiła z godnością służąca."
Gdzie i kiedy: Lublin, lata 1931-1932
W dwóch słowach: retro i porno 
Dla kogo: dla miłośników przedwojennych smaczków i zapaszków i lubiących ścieranie się kultur polskiej i żydowskiej
Ciepło / zimno: 74°

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania miejskiego na Krakowskim Czytaniu. 

31 komentarzy:

  1. Piękne podsumowanie retro i porno:D Książkę czytałam jakiś czas temu i nawet mi się podobała, ale ja lubię retro kryminały:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie bardzo, ale na innego Wrońskiego mam ochotę:-)

      Usuń
  2. A ja jakoś tego autora nie trawię. Próbowałem kiedyś czytać, ale odłożyłem z poczuciem rozczarowania - "to już gdzieś kiedyś było". Wystarczy spojrzeć na wcześniej napisane powieści Marka Krajewskiego : i retro, i porno ! /tommy/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krajewskiego lubię, o dziwo, choć znam bardziej ten cykl lwowski.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszą, że okładkę zaprojektowała Magdalena Krajewska-Ferenc, a damą jest chyba Greta Garbo, ale głowy nie dam:-)
      A z modą na stare kryminały masz rację, autorzy zdaje się myślą, że jak się Krajewskiemu udało, to i oni mogą się podczepić. Przyznam szczerze, że różne już próby czytałam, ale Wroński zdecydowanie należy do tych bardziej udanych:-)

      Usuń
  4. Okładka zachęca, ale czytać pewno nie będę, gdyż niestety, no nie jestem po prostu miłośniczką kryminałów. Skąd wytrzasnęłaś książkę z tą okładką.Próbowałam poszukać czy to czasem nie Marlena jest na okładce, tak by mi nawet pasowała, lata trzydzieste, kino, ale w internecie spotkałam dwie inne okładki- koszmar,się zastanawiam , jak wydawnictwo może wydać książkę z taką okładką. Ta by mnie nawet zachęciła do kupna, ale tamte wręcz odpychają.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moje oko to pięknością na okładce jest Greta Garbo, ale może się mylę... Przyznam się, że akurat na to wydanie skusiłam się latem zeszłego roku, kupując hurtem parę pozycji z tej serii - cena była bardzo przystępna;-)

      Usuń
    2. Przyglądałam się im obu przez chwilę na zmianę i sama nie wiem. Jedna z nich pewno tak.)

      Usuń
    3. Zasiałaś we mnie wątpliwości... One są niesłychanie podobne do siebie, jeszcze ten charakterystyczny makijaż. Masz rację, jedna z nich na pewno:-))

      Usuń
  5. Ja czytałem dwa z tej serii i szczerze żałuję że nie mam ostatnio czasu na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja powiem tak, kiedy widzę zapowiedź/informację, o kolejnym znakomitym kryminale RETRO, znacznie wzrasta mi poziom agresji. Czy nie można napisać kryminału i nie oznaczać, że to jest stare, a to będzie jeszcze starsze. Nikt nie jest idiotą i się zorientuje co czyta. Jestem nieskończenie wdzięczna, że nikt nie oznacza/informuje, o powieściach z akcją dziejącą się tu i teraz, wystarczy, że co druga jest światowym bestsellerem i ma milionowy nakład.
    Tak więc, nie czytuję kryminałów retro i dobrze im tak:), ale za to podoba mi treść Twojej notki i że Ci się podoba ta książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale im dołożyłaś (tym kryminałom retro);-)
      Ja to już w ogóle nie czytam blurbów na okładkach, z reguły nawet przecinki w nich nie są prawdziwe, a co tu mówić o reszcie...

      Usuń
  7. To retro porno jakoś mi nie pasi... Lubię klimaty retro, a jakże , ale chyba ten sobie podaruję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam nie muszę mieć porno, ale tu mi właśnie pasowało, bo nikt się nie bawił w ugrzecznianie i upiększanie. Wątek dodał nieco pikanterii:-)

      Usuń
  8. Ja z kolei na półce mam pierwszy tom z cyklu, skoro tak dobrze piszesz o drugim, to już się za niego zabieram (w sensie, za ten mój pierwszy, bo drugiego nie mam). Swoją drogą, ciekawe, że te kryminały retro zawsze portretują miasta jako mroczne siedliska zła, choćby taki Krajewski swoje Breslau.

    Mogę zaliczyć jako wyzwaniową, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że tak, zapomniałam dodać:-)

      To, że te miasta z przeszłości są takie mroczne, akurat mi się podoba. Wolę to od przesłodzonych widokówek:-)

      Usuń
  9. Greta Garbo raczej nie, tak mi sie wydaje.

    A co do ksiazki, to czuje sie zachecona, poszukam pierwszego tomu. Mnie "retrowatosc" ;-)) nie przeszkadza - jesli jest dobrze napisane, to lykne wszystko (w swoim czasie lyknelam z przyjemnoscia nawet troche kryminalow Stevena Saylora, ktorych akcja rozgrywa sie w Rzymie w I w. p. n. e. ;-))) ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to już jest hardcore... choć sama nabyłam polski kryminał, również osadzony w czasach starożytnych "Kiedy Atena odwraca wzrok" i na serio mam zamiar przeczytać:-)

      Usuń
  10. Uwielbiam kryminały retro i peerelowskie a Wroński, Krajewski, Ćwirlej i Zeydler Zborowski dla mnie rządzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krajewskiego lubię, Ćwierleja kiedyś zaczęłam, ale nie zniosłam tego zalatującego humorem a la Chmielewska stylu (może to było jednorazowe?...), zaś Zeydlera Zborowskiego kiedyś namiętnie czytałam, ale ponowna lektura zakończyła się wielkim rozczarowaniem...;-)

      Usuń
  11. Uwielbiam kryminały retro. Ja Wrońskiego niedawno czytałam "A na imię jej będzie Aniela". Tam już II WŚ, intryga kryminalna gdzieś w tle, za to super przedstawione postawy różnych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Anielę" mam i się przymierzam, choć raczej nie od razu, muszę trochę odpocząć:-)

      Usuń
  12. Ja właściwie nie rozdzielam retro/nie-retro i to nie jest dla mnie podstawa do uprzedzeń czy bezkrytyczności ;-) Chyba raczej "autorami" patrzę... Wroński - to Wroński, wiadomo ;-) Baaaardzo lubię, najbardziej! Szczególnie "A na imię jej będzie Aniela", wydaje mi się, że od tego tomu cykl się zmienia na plus i pojawiają się kolejne warstwy, drugie i trzecie dna... Ale dwie pierwsze tomy też mi się bardzo podobały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak coś przeczuwałam, że ten Wroński się rozwija i te nowsze tomy mogą być lepsze, a nawet bardzo dobre. Miło to słyszeć, na pewno nie poprzestanę na tym jednym!

      Usuń
  13. Znów u ciebie gorąco, a tu kryminał retro :) Ja takie nawet lubię, choć ostatnio bardzo rzadko sięgam...

    OdpowiedzUsuń
  14. Lubię kryminały retro, mam całą listę tytułów, które chciałabym przeczytać i książki Wrońskiego również na niej są. Cieszę się, że Wroński zyskał przychylną recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Podoba mi się Twoja uwaga o autorze, który pieczołowicie odtwarza językowe smaczki z innej epoki. Zauważyłem to samo i za to Wrońskiego lubię. Lubię go również, za komentarze dotyczące ówczesnej rzeczywistości często podane przez bohaterów podczas lektury gazet codziennych. Tu dzielimy wspólną z panem Marcinem pasję do przedwojennej prasy, której niewątpliwie pan Marcin jest. Ja czasem tylko bywam:)

    OdpowiedzUsuń