Wydawnictwo: MAG
Seria: Uczta Wyobraźni
Tytuł oryginału: The Bone Clocks
Tłumaczenie: Justyna Gardzińska
Liczba stron: 666
Data wydania: 22 stycznia 2016
Cena: 55 zł
Mariaż literatury wysokiej z popkulturowym trashem - karkołomne połączenie. Dla wielu wręcz mezalians, dowód złamania odwiecznego tabu, dyskwalifikujący i wykluczający z szacownego grona poważnych literatów. Co na to David Mitchell? Mitchell zapewne skwitowałby te zarzuty wzruszeniem ramion, bowiem ów brytyjski wirtuoz słowa, perfekcyjnie do bólu, bez zmrużenia oka miesza gatunki i rejestry, żonglując słowem, bohaterami i czasem, nic sobie nie robiąc z reguł, granic i zasieków, a już najmniej tych, które ustalają opiniotwórczy krytycy. Już niejednokrotnie dowiódł, że radzi sobie w każdym literackim terenie, ba, wkradł się w łaski nie tylko wymagającego czytelnika, ale i równie wymagającego, choć inaczej, Hollywoodu, nie mówiąc o wybranych krytykach - wszak nie od parady jest od jakiegoś czasu dyżurnym kandydatem do nagrody Bookera.
Można Mitchelowi zarzucać, że łamie tabu, że przyczepia kwiatki do kożucha, że od lat pisze cały czas tę samą książkę, że ulega gustom masowego czytelnika, ale nie da się zaprzeczyć, że jest jednym z najważniejszych brytyjskich współczesnych powieściopisarzy.W dodatku pisarzem, który oprócz wyjątkowego talentu kameleona, dzięki któremu bez trudu wtapia się w każde tło, posiadł umiejętność wczuwania się w puls świata. Wie, jakim rytmem bije i wyłapuje każdą arytmię. I opowiada o tym, co usłyszy.
Nie inaczej jest w "Czasomierzach", jego najnowszej książce. To również jest książka "montażowa", oparta na sprawdzonym schemacie znanym już choćby z "Widmopisu" czy "Atlasu chmur". Z kawałków kolorowego szkła autor konstruuje epizody, które, potrząśnięte i wymieszane jak w kalejdoskopie układają się w pewien wzór. Tutaj najpierw przenosimy się w rok 1984, by poznać piętnastoletnią, głupiutką i naiwną Holly Sykes, przeżywającą akurat nastoletni bunt i pierwsze miłosne rozczarowanie. Postać ta będzie nam towarzyszyć do samego końca, jest bowiem spoiwem tej powieści, swoistym emulgatorem, który połączy jej treść. Tu i ówdzie zniknie nam z oczu, pojawi się w roli mniej lub bardziej niemej statystki, by wciąż powracać i w końcu stać się kluczem do całej historii. Ważna postać, fundamentalna. Bardzo mi bliska. Także dlatego, że zaledwie rok starsza ode mnie. Ja też byłam piętnastolatką w latach osiemdziesiątych. Dwudziestolatką w dziewięćdziesiątych. I będę siedemdziesięciolatką (oby) w latach czterdziestych tego wieku, kiedy powieść ta (i świat, jaki znamy) będzie chylić się ku końcowi.
To, co zaczęło się jako opowieść coming of age, staje się łotrzykowską powieścią akademicką, następnie małżeńskim dramatem, wojennym reportażem, biografią przekwitającego literata, najczystszą fantastyką z elementami potterowskimi, by skończyć jako posępne, realistyczne postapo. I w każdym, ale to absolutnie każdym z tych gatunków (czy też epizodów) Mitchell doskonale się sprawdza jako narrator, charakteryzator i dekorator. Aż trudno uwierzyć, że nigdy nie był w szwajcarskich Alpach, zapewne nigdy też nie był w pogrążonym w wojnie Iraku, a jednak wierzymy w każde słowo wkładane w usta bohaterów i każdy umieszczony na kartach powieści rekwizyt. Kupujemy rewelacyjnie oddany idiolekt studenckiej brytyjskiej braci lat dziewięćdziesiątych, a kiedy narrator staje się Crispinem Hersheyem, nabieramy podejrzeń, że ta postać to alter ego samego pisarza, choć przecież widzimy te aluzje i mrugnięcia okiem, dostrzegamy rozrzucone w lesie okruszki, widzimy podobieństwo "Suszonych embrionów" i "Martwych dzieci" (więc jednak Martin Amis?), tropimy dalej i znajdujemy inne analogie (czy to Conrad?), witamy bohaterów innych powieści Mitchella, potykamy się o odniesienia, nawiązania, szarady. Wydaje się, że i autor, i czytelnik świetnie się przy tym bawią - autor kładąc tropy, czytelnik je odnajdując. Hasło "zabawa" jest przy tym niezmiernie ważne, bo nie sposób nie traktować z przymrużeniem oka pulpowych wtrętów, żywcem wyjętych z kultury masowej, śmieciowej. Pewien dystans jest konieczny, inaczej będą zgrzytać metafizyczne motywy i wątki ("Jesteśmy Anachoretami Kaplicy Zmierzchu Katara Ślepca Klasztoru Tomasjanów z Przełęczy Silderhorn" - Jeeezuuuuu!....), a widowiskowy showdown w Kaplicy Zmierzchu, miast dreszczu napięcia, wywoła w nas najwyżej paroksyzm śmiechu.
Ta upojna zabawa kończy się jednak w ostatnim epizodzie, zupełnie jakby Mitchell chciał powiedzieć "dobrze, dzieci, pośmialiśmy się, pogadaliśmy, ale sprawy mają się następująco. Chodzi o..."
"(...) chodzi o wszystko. O tereny, które zamieniliśmy w martwe pustkowia, o góry lodowe, które przez nas stopniały, o Golfstrom, który przez nas zmienił kierunek, o rzeki, które przez nas wyschły, o wybrzeża, które zalaliśmy, o jeziora, które zadusiliśmy ściekami, o morza, które zabiliśmy, o gatunki, które przez nas wymarły, o faunę zapylającą, której przez nas już nie ma, o zmarnowaną przez nas ropę, o lekarstwa, które przez nas straciły moc działania, o złotoustych kłamców, których wybraliśmy na wysokie urzędy - wszystko po to, byśmy nie musieli zmieniać naszego wygodnego stylu życia. Ludzie mówią o Ociemnieniu, jak nasi przodkowie mówili kiedyś o pladze dżumy - jakby zesłał je zagniewany Bóg. Ale to nasze dzieło, to my powoli sprowadzaliśmy ociemnienie z każdym przejeżdżonym bakiem ropy. Moje pokolenie obżerało się do nieprzytomności w Restauracji Ziemskich Zasobów, wiedząc - choć temu zaprzeczało - że zwiejemy od stołu i zostawimy wnukom otwarty rachunek, jak dług, którego nigdy nie będą w stanie spłacić."Mną ten fragment do głębi wstrząsnął. Wyrwany z kontekstu brzmi niczym bełkot radykalnego ekofanatyka, zielonego oszołoma, wegetarianina i cyklisty. Umieszczony w scenerii ostatniego epizodu, wszczepiony w myśli Holly Sykes staje się manifestem i pełnym skruchy wyznaniem winy - bo już nie ostrzeżeniem. Mitchell powiedział w jedym z wywiadów, że wyzwania wobec ludzkości są teraz liczniejsze i trudniejsze niż kiedykolwiek. Im trudniejsze wyzwania, tym mroczniejsze literackie wizje. A im mroczniejsza przyszłość, tym jaśniejszy płomyk nadziei. Który gdzieś tam się jarzy. Zawsze.
Pierwsze zdanie: "Rozsuwam zasłony w moim pokoju, widzę spragnione deszczu niebo i szeroką rzekę pełną statków i łodzi, ale ja już myślę o czekoladowych oczach Vinny'ego, o strużce szamponu, która spływa po jego plecach, o jego ramionach zroszonych kroplami potu, o jego cwaniackim uśmiechu, i serce wali mi jak wściekłe."
Gdzie i kiedy: Gravesend, Cambridge, Sainte-Agnès, Brighton, Irak, Australia, Nowy Jork, Sheep' Head i parę innych miejsc, 1984-2043
W dwóch słowach: tygiel i kalejdoskop
Dla kogo: dla osób eko i nieeko, dla purystów gatunkowych i lubiących misz-masz, dla miłośników prozy gęstej, nasyconej, pełnej odniesień, smaczków i ukrytych znaczeń
Ciepło / zimno: 98°
Tak zachęcająco napisałaś, że przeczytam. Rzecz jasna, żadna ze mnie znawczyni Mitchella, raptem dwie książki przeczytane, a "Atlas chmur" - film, nie do przejścia dla mnie. Ale z "Czasomierzami" się spróbuję...
OdpowiedzUsuńA to mi miło, że udało mi się przekonać, bo byłaś zdaje się sceptyczna... ;-) Ja bym chętnie przeczytała więcej jego książek, choć nie jestem pewna, czy są tak dobre jak "Czasomierze". Cóż, na "Slade House" czekam już teraz.
UsuńPodpisuję się całkowicie pod wszystkim, co napisałaś :)
OdpowiedzUsuńtommy z Samotni
Bo nam się te same książki podobają, Tommy :-)
UsuńNie wiem czy jestem gotowa na taki misz masz ale cytat mnie przekonał:)
OdpowiedzUsuńMisz masz jest karkołomny, ale spróbuj :-)
UsuńUwielbiam "Tysiac jesieni", ale do "Czasomierzy" podchodzilam dotad "z tak pewna niesmialoscia" (zeby zacytowac klasyka/czke). Nie mniej jednak po TAKIEJ recenzji nie mozna nie przeczytac.
OdpowiedzUsuń"Czasomierze" są zupełnie inne, ale ten facet tak pisze, że choćby napisał intrukcję obsługi odkurzacza, to pewnie i tak by była zajmująca ;-)
Usuń"Atlas chmur" - jedyna, jak dotąd, książka Mitchella, którą przeczytałam - zrobił na mnie bardzo dobre wrażenia, więc chętnie uwierzę, że "Czasomierze" są takie dobre, jak twierdzisz :)
OdpowiedzUsuńJak zauważyła Agnieszka: "po TAKIEJ recenzji nie można nie przeczytać" :)
Sprawdź, ciekawa jestem Twojej opinii :-) Choć skoro podobał ci się "Atlas", raczej nie powinnaś być rozczarowana.
UsuńŁał, ale wysoko oceniłaś. Do nas książka przyjedzie dopiero w następny weekend:(
OdpowiedzUsuńJa się pośpieszyłam z zamówieniem, czekałam pół roku na tę książkę :-)
Usuń"Jesteśmy Anachoretami Kaplicy Zmierzchu Katara Ślepca Klasztoru Tomasjanów z Przełęczy Silderhorn" - normalnie jak Siostra Odorata od Solenizantek u Przybory :D Że tak pojadę klasykiem: "czuję się zachęcony" :D
OdpowiedzUsuńJa, przyznam się, padłam, kiedy nastąpiło to "objawienie" :-) Nie wiem, jaki trzeba mieć umysł, żeby wpaść na coś takiego...
UsuńPomysłowy? :) Jeszcze u Pythonów był jakiś fajny zakon, ale nie pamiętam. O, zakon rycerzy, którzy mówią ni :P
UsuńO, to też było dobre :-) Ale Anachoreci przebijają wszystko.
UsuńU Pratchetta też są fajne zakony. A Czasomierze zaryzykuję. Mitchella nie znam wcale. Widmopis też fajny?
UsuńWidmopis niezły, ale chyba jednak sporo słabszy od "Czasomierzy". Są podobieństwa: podobna "epizodyczna" narracja, wątki luźno połączone jakimś szczegółem lub bohaterem. Niektóre z epizodów podobały mi się bardzo, inne w ogóle. "Czasomierze" są pod tym względem bardziej wyrównane. No i ta zabawa konwencją... :-)
UsuńDzięki. W takim razie chwilowo Czasomierze i może Tysiąc jesieni. Niech tylko jakaś kasa spłynie :)
UsuńTo dobry wybór. A "Czasomierze" rzeczywiście cenę mają niejafną. Za to objętość zacna :-) I piękne wydanie. Dla potomności.
Usuń38,50 zł, dam radę. Potomność chwilowo czyta W pustyni i w puszczy, wyrzekając na głos :P
Usuń41,25 zł. Masz tańszą księgarnię :-)
UsuńMoja potomność wciągnęła "W pustyni i w puszczy" dousznie, zachwytów nie było. Mieliśmy już gorsze lektury. "Kwiat kalafiora" na przykład. Dla nich nie do przejścia...
Dyskont nawet :) Kwiat kalafiora z kolei jest przeczytany parę razy, być może to kwestia płci. Rozmyślamy nad włączeniem dziecku filmu, ale to dopiero jak wymęczy oryginał.
UsuńDla chłopców w tym wieku "Kwiat" jest kompletnie niezrozumiały ;-) A, film też oglądaliśmy. Nawet obie wersje. Ale też dopiero po wymęczeniu...
UsuńNiezrozumiały pod względem realiów czy perypetii uczuciowych? Ja się cały czas zastanawiam, co dociera do Starszej. Pytań nie zadaje żadnych, a nie wierzę, że tak zupełnie bezrefleksyjnie czyta.
UsuńChyba jedno i drugie. Realia to jakieś science fiction, perypetie zresztą też. Książka została uznana za jedną z głupszych lektur ever. Przyznam, że początkowo wprawiło mnie to w niejakie zdumienie, nawet jakiś taki smutek mnie ogarnął, ale po zastanowieniu stwierdziłam, że oni po prostu mają za mało danych, żeby dotarło...
UsuńJa właśnie też nie wiem, co tak naprawdę zostaje z takich lektur, bo dowiedzieć się trudno.
Starsza też realiów nie zna, ale łyka. I nic. Uzyskanie jakiejkolwiek opinii graniczy z cudem. "Fajne" albo "może być". A wczoraj: "Kup mi trzeci tom Riordana i dalsze tomy CLUE". "To znaczy, że fajne to CLUE?". "Czytałam fajniejsze, ale kup". O.
UsuńCo to CLUE??? Bo Riordana przerabialiśmy, była faza na to.
UsuńMałemu zaserwowałam ostatnio "Piątą falę" - ale po angielsku. Wciągnął jak nic, zażyczył sobie drugi tom.
A starszy utknął na piątym tomie Gry o Tron. Lektura przerywana "Faustem" i balladami Schillera ;-)
CLUE to to: http://aros.pl/ksiazka/zagadka-salamandry-tom-i
UsuńSchiller i Goethe? Yyy :(
A, to Horst! :-) Fajnie, że to wydają. I czytają.
UsuńA Goethe i Schiller to z musu, niestety. Klasa przedmaturalna, więc wypadałoby, żeby choć liznęli klasyków.
No Horst, zacząłem i nawet nawet. Ponoć te jego dorosłe książki też niezłe.
UsuńJak do matury, to faktycznie warto znać. A wcześniej nie mieli?
Horsta czytałam jeden tylko tom, było całkiem nieźle. Może wezmę sobie kolejne.
UsuńA wcześniej to ich raczyli fragmentami klasyków (niemiecki progam jest bardzo łaskawy dla uczniów pod tym względem), od czasu do czasu kazali przeczytać coś współczesnego, ale to raczej nie był kanon.
Ciekawe, jak to u nas wygląda, bo straciłem kontakt. Ale po zestawie lektur w klasie piątej domniemywam, że panuje jakieś potworne pomieszanie z poplątaniem w kwestii lektur, kanonów, autorów.
UsuńTym bardziej, że kanony się zmieniają... :-)
UsuńMój starszy zakończył edukację w polskiej szkole na gimnazjum, więc jak to jest w starszych klasach, też nie wiem.
No cóż, przeeksperymentujemy to na własnych plecach. Chwilowo już widzę te jęki na myśl o czytaniu Chłopców z placu Broni i Tomka Sawyera, bo to zostało na wiosnę.
UsuńO, a tego nie mieliśmy :-) Widać ministerstwo zostawia kadrze nauczycielskiej jakiś margines wyboru...
UsuńZostawia. Ale kadra każe czytać to, czego w bibliotece jest po 20 sztuk. I co sama kadra pamięta z dzieciństwa :D
UsuńNo tak. I dlatego całe pokolenia muszą pochylać się nad Nemeczkiem ;-)
UsuńUwielbiam Nemeczka. Za to ze Stasia Tarkowskiego można już śmiało zrezygnować.
UsuńJa nad Nemeczkiem wylałam sporo łez. A jakie piękne wypracowania na temat pisałam! :-) Moja mama polonistka też zadawała, pamiętam, że niektóra twórczość jej uczniów zdejmowała ze mnie ciężar patosu... Szkoda, że nie zapisałam najfajnieszych wytworów, w czasach fejsa i lubimyczytać zrobiłyby oszałamiającą karierę.
UsuńMnie go okropnie żal było i nie lubiłem tych chłopaczysk, co nim pomiatali. Ja pisałem tylko charakterystykę Nemeczka. Albo Boki. Albo obu, więcej nie pamiętam.
UsuńI tak od Mitchella dotarliśmy do charakterysytki Nemeczka :-)
UsuńNie odchodząc ani na krok od literatury :D
UsuńCholernie lubię czytać te Twoje recenzje. Zawsze konkretnie napisane. A pierwszy akapit to oddaje idealnie klasę Mitchella. Szkoda tylko, że kolejny schemat jest w tej książce. Mi się bardzo podoba jak pisze Mitchell, ale zachwyciłem się "Atlasem" przez treść i formę (głównie), potem sięgnąłem po "Widmopis", który jest znacznie słabszą wersją "Atlasu" i po "Tysiąc jesieni", które są zdecydowanie najlepszą jego książką, moim zdaniem, i życzyłbym sobie takiej jeszcze. "Czasomierze" przeczytam na pewno, ale jeśli ten schemat, o którym piszesz, również i tutaj występuje, to nastąpi nieco później niż myślałem.
OdpowiedzUsuńMiło mi :-)
UsuńJeśli pisząc "schemat" masz na myśli kalejdoskopową narrację, to owszem, występuje tutaj, ale spoiwo jest tutaj o wiele mocniejsze niż w przypadku "Widmopisu" na przykład. Łatwiej śledzić wątki, bo bardziej się tu wszystko zazębia, mniej jest przypadku i dowolności.
Ja myślę, że Mitchell jeszcze nie powiedział wszystkiego i pewnie niejednokrotnie nas zaskoczy :-)
W "Atlasie" i "Widmopisie" przede wszystkim były to osobne historie różnych osób, które się jakoś ze sobą wiązały, nachodziły, przeplatały. Tutaj wynika z tego, jakoby bohater był bardziej ograniczony pod względem ilości. Mimo wszystko muszę jeszcze z tym trochę poczekać. Ostatnio mam wkręt w Artefakty i UW, gdzie są tacy mistrzowie jak Brunner, Priest czy Bacigalupi i szalenie dobrze mi się ich czyta. Ten Brunner zwłaszcza. Jeśli nie znasz to polecam "Wszyscy na Zanzibarze" - treść, forma, narracja, postaci, oryginalność. Cudo. :)
UsuńArtefakty "się gromadzą" na półkach, dwa najnowsze są w drodze, więc pewnie niedługo coś przeczytam :-)
UsuńCzyli Brunner i Priest. No widzisz jakie Ty masz dobrze plany. Podoba mi się to. :)
UsuńO, plany to ja mam ambitne ;-) Ale tak, zamierzam się wziąć w najbliższym czasie.
UsuńBędę w takim razie wypatrywał recenzji. ;)
UsuńJestem tak zmęczona przypadkowym wybieraniem książek do czytania, że od 2 miesięcy posiłkuję się Twoimi recenzjami. I wiesz co? Jak na razie to idzie nam bardzo dobrze":-))) Teraz kończę Galbraitha i już zastanawiam się nad czymś następnym. (hej, no, oczywiście Masajka to nie z tej strony, to tylko skuszenie promocją).
OdpowiedzUsuńMiód na mą duszę :-) Choć to rzadkie, że komuś podobają się te same książki w tym samym czasie. Na rozmaite lektury ma się wszak rozmaite fazy, widać pod tym względem występuje tu swoiste zgranie :-)
UsuńO Masajce rzeczyście nie pisałam, to było w czasie przedblogowym. Ale i tak bym nie umiała napisać o niej tak jak Ty ;-)
Znakomita recenzja, uwielbiam Cię czytać! ;) Bardzo lubię takie wielkie narracje i żonglowanie gatunkami, jeśli na każdy z nich jest miejsce i czas, a widzę, że Mitchell daje sobie dużo miejsca. Pewnie będę chciał najpierw sięgnąć wreszcie po "Atlas chmur", by sprawdzić, czy mi taka konstrukcja "siedzi", ale już teraz "Czasomierze" kuszą (i jakoś naturalnie się ucieszyłem, że oceniłaś tak wysoko). Jak "dla miłośników prozy gęstej, nasyconej, pełnej odniesień, smaczków i ukrytych znaczeń", to nie mam więcej pytań - choćbym nawet tych odniesień nie widział, to fajnie wiedzieć, że są i będą! :D
OdpowiedzUsuńPiszesz że autor przypina kwiatki do kożucha i od lat pisze tę samą książkę, ale że jest jednym z najważniejszych współczesnych brytyjskich pisarzy. Zapewne tak, skoro ego książki ekranizują w fabryce marzeń. Ale chyba nie najlepszym, anie nie jednym z najlepszych. Myślę że jest bardzo przeciętny, choć przyznaję że znam go tylko z wersji filmowej "Atlasu Chmur". Bardzo mnie zniechęcił ten film. Potem jednak w "Nowej Fantastyce" przeczytałem zapowiedź tej książki, i postanowiłem spróbować ją przeczytać. Teraz jednak, po twojej recenzji, świetnie napisanej notabene, nie chcę tego robić. Taka poszatkowana kapusta z grochem jest dobra, ale serwowana do każdego posiłku przyprawia o mdłości i niestrawność. Również to mroczne przesłanie, o którym wspominasz, nie wydaje mi się oryginalne. Kto bardziej zorientowany i wrażliwy, zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje z naszym ekosystem i co może się stać w przyszłości. Takich filmów i książek powstało już na pęczki. Dziękuję za twój tekst. Oszczędzę czas na inne lektury. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCiekawe wpisy, czasem trafię fajny blog i już na nim zostaję.
OdpowiedzUsuń