Nie pamiętam już, w jaki sposób trafiłam na stronę księgarni MyBooks. Z reguły zaopatruję się w książki wielokanałowo i przede wszystkim kieruję się komfortem, bo cenowo w Niemczech nie da się zawalczyć: ustawa zobowiązuje wszystkich księgarzy do jednakowych cen - tych z okładki. Skoro zaś o klienta nie można walczyć ceną, to trzeba inaczej. Mała stacjonarna księgarenka postawi na osobiste doradztwo i przytulną atmosferę. Wielki międzynarodowy gigant skusi obietnicą bezpłatnej dostawy nazajutrz (w większych miastach wkrótce uruchomiona zostanie usługa "sameday" - bezpłatna dostawa do domu w dniu zamówienia). Pamiętajmy, klient obu tych księgarni zapłaci za książkę tę samą cenę.
Co ma jednak zrobić nikomu nieznana księgarnia internetowa, niewytrzymująca konkurencji z gigantem? Możliwości są trzy:
a) zgarniać z rynku przypadkowo zabłąkanych klientów a potem splajtować,
b) wydać miliony na reklamę, a potem splajtować,
c) wpaść na genialny pomysł, dzięki któremu wyróżni się spośród dziesiątków podobnych internetowych bytów, zdobyć stałych klientów, i nie splajtować.
Pomysł zaś musiał być iście diabelski, podstępny albo po prostu szalony, skoro zwabił mnie - czytelnika kupującego dużo, czytelnika wrednego, niewiernego, o swoistym, lekko wypaczonym guście i niedającego się wtłoczyć w żadne wyznaczone sklepowym algorytmem ramy. Tak jak wspomniałam na początku, nie pamiętam, po co wlazłam na stronę MyBooks. Może wiedziona ciekawością, może cynizmem. Bowiem pomysłem tej księgarni na przyciągnięcie, a co ważniejsze utrzymanie klienta jest osobiste doradztwo (he, he, ciekawe co mi doradzą, mnie, MNIE!).
Jak? Całkiem prosto. Wystarczy wypełnić krótki formularz, w którym trzeba odpowiedzieć na dziesięć pytań. Pierwsze z nich to dla kogo ma być książka. Nic prostszego. Dla mnie, oczywista. Drugie: jakim typem czytelnika jesteś. Do wyboru: Vielleser, Wochenendleser, Gelegenheitsleser (czyli dużoczytacz, weekendoczytacz, odczasudoczasuczytacz). No przecież wiadomo.
Gotowe. Teraz pozostaje tylko czekać na trzy propozycje któregoś z książkowych ekspertów, wymienionych na stronie z imienia, zdjęcia oraz krótkiej wizytówki. Jeszcze tego samego dnia dostaję maila z trzema polecanymi książkami. Śliniąc się i dysząc z podniecenia otwieram, klikam. Czytam. Klikam. Cofam. Klikam. I nic, ale to absolutnie nic z zaproponowanych tytułów mnie nie pociąga. Rozczarowana postanawiam zapomnieć o całym eksperymencie i zdać się na własny instynkt.
Po dwóch dniach sympatyczna Laura podsyła mi trzy kolejne propozycje. Znowu nic. Postanawiam zignorować maila. Nie doceniam Laury. Cierpliwa jest. I uparta. Mija parę dni i Laura odzywa się ponownie. Podrzuca trzy tytuły, prosi o dodatkowe sugestie i zapewnia, że jeśli żaden z tytułów mnie nie zainteresuje, poszuka ponownie. Tym razem jedna z propozycji ewentualnie by mnie interesowała, z naciskiem na "ewntualnie". W przypływie determinacji idę za sugestią Laury i wypełniam formularz ponownie. Tym razem nie chcę się rozrywać, tylko poznawać i doświadczać, klikam w gatunek "s-f" i dla ułatwienia podaję ulubionych autorów i ukochane książki. Stephenson, Watts, Gaimana, Le Guin i jej "Lewą rękę ciemności", a także Simmons i jego cykl "Hyperion". Pełna optymizmu czekam na odzew.
Tym razem odpowiada Johanna. Podsuwa mi cztery tytuły: pierwszy tom cyklu "Wspomaganie" Davida Brina "Słoneczny nurek", dwie książki Markusa Heitza, które już mam i które kompletnie mnie nie interesują, oraz "Koniec dzieciństwa" Arthura C. Clarke'a. Nieźle. Wprawdzie to już bardziej klasyka niż nowości, jak zaznaczyłam, ale postanawiam dokończyć test i zamówić pierwszą i czwartą pozycję. I w przypływie szaleństwa wypełniam formularz po raz trzeci, tym razem "kryminalnie". Tym razem chcę się rozerwać literacko.
Jest niedziela, mimo to po południu w skrzynce ląduje mail od... Laury. Zobaczyła, że ponownie wypełniłam formularz i proponuje Nesbo "Krew na śniegu" (czytałam) i trzy trochę zaskakujące tytuły. W zwykłej księgarni bym ich nie znalazła, to pozycje niszowe, nieoczywiste, trochę wariackie. A nawet karkołomne. Bill Moody i "Der Spion, der Jazz spielte" (rok 1968 w Pradze, rzecz o szpiegach i jazzie, jak sugeruje tytuł), "Karkloof Blue" Charlotte Otter (odkrycie z RPA) i "Die lange Reise" Annelie Wendeberg (Sherlock Holmes, Moriarty i jakaś mikrobiologiczna intryga). Szaleństwo. Propozycje tak od czapy, że aż genialne. Korci mnie, żeby zaryzykować. Pójść na ten eksperyment, który nie może się udać. Zamawiam. Szlag by to. A niech tam.
Przychodzi paczka. Jedna. Ku mojemu zdumieniu jest to paczka "kryminalna", czyli zamówiona później. Fantastyczna jakoś nie doszła. Za to każda z książek pieczołowicie opakowana w zajebisty fioletowy pergamin, każda z firmową zakładką. Obfotografowałam, obwąchałam, obmacałam, pocmokałam chwilę. Na wpół zdrętwiała z rozkoszy wracam do kompa, żeby trochę popracować. W skrzynce nowy mail od... Johanny. Wyraża nadzieję, że podobały mi się jej propozycje i dorzuca garść nowych, które być może trafią w mój gust. Prześlizguję się wzrokiem po liście. Trzy tytuły: "Hyperion" Simmonsa, "Lewa ręka ciemności" Le Guin i "Żołnierze kosmosu" Heinleina...
Opada mi szczęka i wszystko inne.
PS. MyBooks jest berlińskim startupem założonym w 2014 roku przez Antonię Besse, związaną z wydawnictwem Ullstein. W jej zamyśle książka jako produkt a jednocześnie "dobro kulturowe" zajmuje szczególną pozycję na rynku i wymaga szczególnego podejścia. Jej recepta na sukces to indywidualne porady ekspertów. Wysłano już ponad milion maili z propozycjami, jednak księgarnia na nich nie zarabia - doradztwo jest bezpłatne, nie ma obowiązku kupna. Księgarnia zarabia tylko wówczas, gdy klient kupi książkę na portalu. Zamówione książki dostarczane są bezpłatnie, z reguły w ciągu 1-2 dni.
Bardzo fajny pomysł, szczerze mówiąc. Tylko u nas chyba za mały rynek, żeby się sprawdził (no i to chyba ma rację bytu tylko w rzeczywistości z ustawą, bo polski klient sugestie przyjmie i pójdzie poszukać w tańszej księgarni).
OdpowiedzUsuńMasz absolutną rację. W Polsce to by nie przeszło, nie na tych zasadach.
UsuńNo chyba że księgarnia z poradami byłaby jednocześnie tą tańszą.
UsuńNo, ale to już byłoby chyba za dużo szczęścia ;-)
UsuńJa bym się chyba skusiła, nawet gdyby była droższa. Zakładam, że na początku sugerowaliby mi to co już czytałam, albo od czapy - tak jak Tobie, ale podejrzewam, że po jakimś czasie, przyszedłby mail z mniej oczywistymi propozycjami, niekoniecznie z listy bestsellerów, np. takimi które nie mają dużego budżetu na promocje.
UsuńChętnie bym przetestowała, szkoda, że u nas chyba niekoniecznie mamy szanse na powstanie takiej inicjatywy...
OdpowiedzUsuńKto wie... na razie w Polsce księgarnie konkurują głównie ceną, ale chyba wiecznie tak będzie :-)
UsuńNiekoniecznie, już kilka lat temu czytała o firmie zajmującej się podobnym doradztwem. Co prawda nie wiem, czy to jeszcze istnieje, bo co innego zarabiać na książkach, a co innego na doradztwie, ale ja gdybym miała własną księgarnię, pewnie bym się o coś takiego pokusiła ;)
OdpowiedzUsuńMnie też ten pomysł bardzo się podoba. Będę wspierać ;-)
UsuńW serwisie lubimyczytac.pl jest opcja "Rekomendacje"...
OdpowiedzUsuńPrzestałam do niej zaglądać po kilkunastu próbach zakończonych konstatacją, że albo proponują mi pozycje, które już i tak mam na liście "Chcę przeczytać" (będącej częścią serwisu), albo nie chciałabym przeczytać nawet za dopłatą... Może jednak czasem trafiają...? ;)
Ech, te "rekomendacje"... Na amazonie też jest coś takiego: "inni klienci kupili również". Czego tam się nie znajdzie!
UsuńTutaj też się zastanawiam, czy to naprawdę ludzie polecają te książki, czy jednak mają jakiś algorytm, który im "podpowiada".
Propozycje na LC fakt, ssą, ale już na Biblionetce są bardzo dobre :)
UsuńPopatrzyłam, przeczytałam i pozazdrościłam - ja fajnie to wszystko przygotowane, opakowane. Od dwóch lat jestem właściwie tylko na e-bookach i powoli zapominam jak pachnie prawdziwa książka.
OdpowiedzUsuńE-booki są świetne i nie wyobrażam sobie życia bez nich, ale czasami, po długim ebukowaniu, potrzebuję wziąć do ręki prawdziwą książkę... Syndrom odstawienia mam normalnie :-) Tylko żeby cholery nie zajmowały tyle miejsca...
UsuńJakoś nie wierzę w utrafienie w gust czytelniczy, ponieważ on rządzi się dziwnymi prawami. A szczególnie mola książkowego, który zna masę tytułów a chętkę ma coś oryginalnego, czego jeszcze nie czytał. I jak mu doradzić?
OdpowiedzUsuńNatomiast czytelnikowi mało czytającemu i nie znającemu nowości takie doradztwo już mogłoby pomóc w wyborze. A szczególnie, kiedy będzie wciąż zamawiał w tej samej księgarni i dzielił się swoimi wrażeniami. Tak myślę.
opty2
Nie wejdę na tę stronę, nie wejdę na tę stronę, nie wejdę na tę stronę, nie wejdę......
OdpowiedzUsuńHe, he. Zobaczymy ;-)
UsuńJak tak czytam tego posta, do utwierdzam się w przekonaniu, że POD ŻADNYM POZOREM nie wolno dopuścić, żeby ta ustawa o stałej cenie książki weszła i u nas :P Fajnie miałaś przygody z tą księgarenką, ale samodzielne polowanie na okazje cenowe jest dużo bardziej emocjonujące :D No i optymalne z punktu widzenia osoby nie zarabiającej kokosów. Jestem już na tyle otrzaskanym, znającym swój gust czytelnikiem, że literacka wtopa zdarza mi się... góra w jakichś 3% przypadków :D Ale z ciekawości też sobie chyba wypełnię ten test na stronie księgarenki, tylko że... no właśnie, jak to?! Jak można kazać człowiekowi wybierać między zdobywaniem wiedzy i rozrywką albo kryminałem i fantastyką bez możliwości zaznaczenia opcji, że jedno i drugie?! :/
OdpowiedzUsuńA tak mi jeszcze przyszło do głowy, że pytanie, gdzie najczęściej czytasz, nie jest takie zupełnie od rzeczy - czytelnikowi autobusowemu nie poleci się raczej dużej, ciężkiej, nieporęcznej książki, czytelnikowi łóżkowemu już można :) Opcji "czytam na kiblu" nie widzę :D A szkoda, bo i tam ludzie czytają chyba dość często :D :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, może to już kwestia przyzwyczajenia i pogodzenia się z faktem, że "tak jest i koniec", ale ta niemiecka ustawa nie wydaje mi się już aż tak straszna... Wydawnictwa na pewno lepiej przedą niż w Polsce, choć to pewnie rezultat wielu czynników, nie tylko tej ustawy o stałej cenie. Czytelnicy o mniej zasobnych portfelach zaś czekają na wydania kieszonkowe, kupują książki używane (ogromny rynek to ebay) albo wypożyczają z biblioteki, więc nie ma dramatu :-)
UsuńPodałaś tu pragmatyczne wytłumaczenie tego pytania, na które kompletnie nie wpadłam :-) Doszukiwałam się tu jakichś psychologicznych ukrytych treści, na przykład że jak ktoś czyta na kanapie to jest... nie wiem, powiedzmy domatorem i trzeba mu polecić literaturę ciepłą i przytulniastą. Ale może nadinterpretuję tuta coś :-)
O to chyba nowość bo jeszcze tego nie widziałam, chciałabym spróbować.
OdpowiedzUsuńczasami warto jest posłuchać czyjejś rady
OdpowiedzUsuń