Ads 468x60px

środa, 9 października 2013

Marek Krajewski "W otchłani mroku" - czerwone zady i filozofia




Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 12.09.2013
Liczba stron: 320
Cena: 36,99 zł


Właściwie to nie muszę pisać o tej książce. Marek Krajewski jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich autorów, w dodatku jednym z nielicznych, którzy odnieśli wymierny sukces na zagranicznych rynkach. Jest też swego rodzaju prekursorem: nie tylko wyniósł gatunek kryminału na salony, przyczyniając się do oczyszczenia go z fetoru pośledniości, ale i sprawił, że dziesiątki adeptów pisarstwa zakrzyknęło: ja też! - wywołując lawinę raczej mniej niż bardziej udanych dzieł chcących się wpisać w pewien retro-schemat. Przedstawiać go zatem nie trzeba. Nie zamierzam też nikogo przeciągać na swoją stronę, udowadniając, że "wielkim pisarzem jest" (albo i nie), bo ów klasyczny filolog, który stworzył Mocka i Popielskiego, jak żaden inny polaryzuje, dzieląc czytelników na tych wielbiących oraz tych odsądzających go od czci i wiary i zarzekających się, że "Krajewskiego nie cierpią". Niechże zatem każdy zostanie w swoim obozie, a ja w prostych słowach opowiem o swoich wrażeniach z lektury.

"W otchłani mroku" podejmuje historię Edwarda Popielskiego tam, gdzie porzuciły go "Rzeki Hadesu". Lwowski komisarz przenosi się do Wrocławia. Myli się jednak ten, kto sądzi, że wraz z wojną zakończyły się barbarzyństwa. Niegodziwości, okrucieństwa, ludzie napędzani najniższymi instynktami, bieda, braki, wycieńczenie fizyczne i wypalenie duchowe - wydaje się, że w tym jednym miejscu i czasie skupiło się wszelkie zło, rozrywając wymiary tego, co jest w stanie znieść człowiek. Przytłaczający to obraz, deprymujący i ciągnący w otchłań, tę samą, która może spojrzeć we wpatrującego się w nią zbyt długo człowieka. Gdzie w tej apokalipsie jest Popielski? Popielski, pozbawiony autorytetu i aparatu władzy, w głębi serca nigdy nie przestał być policjantem. Kiedy miastem wstrząsa seria brutalnych gwałtów, rasowy dochodzeniowiec podejmuje trop i z wytrwałością i zażartością charta (i chyba tylko nimi, bo i siły i możliwości sześćdziesięciolatka już nie te) podąża za bestią.

Ale Popielski jest nie tylko głównym bohaterem. Jest także autorem pamiętnika, który po latach od opisanych w nim wydarzeń trafia w ręce... stop. Nie będziemy spojlerować. Dość powiedzieć, że tym razem Krajewski nie poprzestał na kryminalnej historyjce z dawnych czasów, tym razem ramy powieści są szersze, obejmujące również koniec lat osiemdziesiątych i współczesność, zaś spina je klamrą niezwykle interesujący, o ile nie najciekawszy ze wszystkich, wątek uniwersytecki. Można się spierać, czy oddanie głosu Popielskimu na przeważającą część spektaklu przysłużyło się dramaturgii, czy kotwica, którą autor zarzucił w powojennym Wrocławiu, nie okazała się zbyt ciężka, jednak wolta, którą zaskoczył czytelnika w finale rekompensuje wrażenie żmudności. Przyznam, że z ulgą i zadowoleniem powitałam te nowe szlaki.

Nowym aspektem (i raczej rzadkim w literaturze kryminalnej) jest ukłon w stronę filozofii. Dyskurs o genezie zła, który tutaj obleczono w formę frapującej potyczki intelektualnej Murawskiego i Stefanusa, to posunięcie brawurowe. Krajewski odważył się bowiem wstąpić na tereny grząskie: filozoficzne rozważania granic dobra i zła, jakkolwiek stanowiące sedno gatunku, niekoniecznie przysporzą mu przychylności mas. Ale właśnie to mi się tutaj podoba: wykraczanie poza ciasne ramy wyznaczane przez wymogi masowego rynku, przemycenie treści, miło łechtających potrzeby czytelnika poszukującego intelektualnych wyzwań, ciekawe eksperymenty z krzyżowaniem gatunków. I choć scena z wątpliwym eksperymentem filozoficznym, w której gwałt na licealistce podmalowany jest uporczywym, niemilknącym wywodem filozoficznym nauczyciela, może budzić kontrowersje i pytania o jej zasadność, to już samo leżące u jej podstaw pytanie, czy dobro może zwyciężyć nad złem, wątpliwości nie budzi.

Nie jest to lektura przyjemna: czerwone zady bolszewickich oprawców, podrygujące między nagimi udami kobiet, nalane gęby prymitywnych knurów to obrazy, które ranią pewną estetyczną wrażliwość. Można je akceptować jako środek stylistyczny lub nie. Można się godzić na epatowanie brutalnością i brzydotą lub wybrać lekturę nieco mniej nadszarpującą dobre samopoczucie. To kwestia pewnych wyborów. Ja wybieram Krajewskiego, bo w jego prozie nic mi nie kuleje, nie ma stylistycznych kiksów, warsztatowych niedociągnięć i nieporadności. Krajewski czytelnika szanuje i wymaga, nie tylko od niego, ale przede wszystkim od siebie. Jego powieści są dopracowane, przemyślane i spójne. Lubię profesjonalistów.


Pierwsze zdanie: "To, co młody filozof miał dzisiaj uczynić, najpewniej zostanie uznane za okrutną zemstę."
Gdzie i kiedy: Wrocław, 1946, 1989, 1991, 2012
W dwóch słowach: barbarzyńcy i filozofowie
Dla kogo: dla odważnych, poszukujących i zaprawionych
Ciepło / zimno: 88°

23 komentarzy:

  1. Ja jeszcze mam zaległe "Rzeki Hadesu", ale obiecuję do Krajewskiego wrócić :) /tommy/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam parę zaległych tomów z serii wrocławskiej...

      Usuń
  2. Lubię Marka Krajewskiego. Bardzo chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Majstersztyk. Kryminał z wplecionymi rozważaniami o naturze i zasadności zła to naprawdę coś. Scena ostatniego gwałtu, przejmująca do bólu, unaocznia skutki wyborów i postaw moralnych. I ta misterna konstrukcja czasowa... I ta narracja, skacząca od pierwszej do trzeciej osoby... Po nieco gorszych Rzekach Hadesu Krajewski znów sięgnął wyżyn. Recenzja również świetna. "przyczyniając się do oczyszczenia go z fetoru pośledniości" - wow!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja dopiero zaczęłam z nim romans i z Monkiem. Mam resztę jego przygód do poznania.
    Osobiście nie jestem fanką dosadności słownej o ile ona nie przekracza pewnej granicy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Póki co czytałam tylko jedną książkę Krajewskiego, "Śmierć w Breslau", i nie zaiskrzyło. Już od miesięcy zbieram się, żeby zrobić drugie podejście, tym razem do Popielskiego, ale ciągle mi nie po drodze...

    OdpowiedzUsuń
  6. Podziwiam Twoją determinację w czytaniu Krajewskiego :-) Przeczytałem trzy jego "Breslau'y" - zgadzam się z Tobą "nie jest to lektura przyjemna" i też "lubię profesjonalistów" :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, zaraz determinacja... Jakby mi się nie podobało, to bym się nie męczyła...;-)

      Usuń
  7. Książka już leżakuje na stoliku i cieszy mnie wysoka nota. Co również dobrze rokuje w plebiscycie KiS:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, plebiscyt. Chyba na razie nie ma zbyt wielu konkurentów...

      Usuń
  8. Krajewski jest genialny, uwielbiam jego ksiazki (chociaz gdzies tam sie w polowie cyklu zatrzymalam i caly czas zbieram sie, zeby ruszyc dalej - oczywiscie PO KOLEI ;-)) ).

    Czerwone zady, nalane geby i tym podobne absolutnie moje wrazliwosci nie rania, wrecz przeciwnie - czytam z oblednym zachwytem ;-)))).

    A w ogole odpisalam Ci w moich komentarzach i z niecierpliwoscia czekam na Twoja odpowiedz ;P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jak zwykle NIE PO KOLEI...;-) Brakuje mi paru starszych Breslałów do kolekcji, ale ogólenie seria z Popielskim podoba mi się chyba nieco bardziej.

      Usuń
  9. Żeby się nie "ferdydurkować" i powtarzać na ślepo, że Krajewski "wielkim pisarzem jest" czy "nienawidzę Krajewskiego", to ja sprawdzę sama, co? Ostatni akapit i mną trochę wstrząsnął. Jakieś to takie... męskie i bezlitosne. Trza sprawdzić, a nie gadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdź, ciekawa jestem, do której frakcji wejdziesz:-)

      Usuń
  10. Te filozoficzne wątki pojawiały się już w niektórych tomach cyklu wrocławskiego. Krajewski, oprócz tego, że jest świetnym pisarzem, to jest też naukowcem z prawdziwego zdarzenia, i tego się nie da ukryć pod warstewką kryminalnej historii. Cykl lwowski odkładam sobie na "kiedyś indziej", wrocławski był niesamowity, przerażający i bardzo wciągający, więc nie chcę sobie wyczerpywać zasobów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, mnie się cykl lwowski bardziej chyba podobał od wrocławskiego, choć ten ostatni mam zaliczony tylko połowicznie. I masz rację, przerażające to i wciągające... A z tym "dozowaniem" sobie niezłych serii coś jest na rzeczy - ja odkładam wciąż na potem Theorina, żeby nie wyczerpywać zasobów:-)

      Usuń
    2. Hehe, ja tak trzymam sobie od lat ostatnie dwa tomy Mankella, 44 Scotland Street trzymam tylko na baaardzo zły humor, Mari Jungstedt dokupuję sukcesywnie, ostatnia Trudi Canavan czeka już od roku. Tylko z Dahlem i Grimes nie mogłabym tak długo wytrzymać :)

      Usuń
    3. To niebezpieczne, takie robienie zapasów... :-)

      Usuń
  11. świetna okładka, przerażająca inspiruję mnie do przeczytania a zarazem odstrasza.. sama nie wiem czy po nią sięgnę bo tematyka chyba mnie nie przyciąga

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że najlepsze jeszcze przede mną ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Niestety, z każdą kolejną książką jest słabiej. Wtórna fabuła, wszystkie postacie poza głównym bohaterem płaskie, jednostronne, ledwo naszkicowane. Do tego dość prostacka, by nie powiedzieć IPN - owska wizja historii. (To akurat w sumie nie dziwi, bo do tej pory Autor korzystał z konsultacji prawdziwych fachowców, teraz sięga do "historyków" z IPN). Podsumowując - szkoda czasu, jest tyle lepszych tytułów.

    OdpowiedzUsuń
  14. ciekawa treść i konkretny wpis

    OdpowiedzUsuń