Są pewne aspekty życia w Niemczech, których nie zamieniłabym na nic innego na świecie. Kiedy zbliża się adwent, a ja dostaję alergii na widok czekoladowych mikołajów i bombek w supermarketach, zalegających na półkach od października, wystarczy, że przejdę się raz przez tutejszy Christkindlmarkt i natychmiast odchodzi mi cały nerw i po paru przystankach przy co ciekawszych straganach wracam rozanielona i na leciutkim gazie, by z utęsknieniem czekać na Boże Narodzenie.
Napijcie się dziś ze mną grzańca - wirtualnie chociaż - zapraszam! Ja dziś się uraczyłam winkiem grzanym jeżynowym, znakomicie rozgrzewającym, aromatycznym i siejącym w łepetynie błogi zamęt. Tylko cena dziwnie nieprzyjemna i szarpiąca trzos - 4 euro... Czy mi się zdaje, czy jeszcze nie tak dawno płaciło się 2,5 euro za kubasek?
Po pierwszej stacji na straganie z Glühweinem przemkniemy się w samo serce monachijskiego kiermaszu, na Marienplatz. Drzewko się Monachijczykom w tym roku udało - w zeszłym roku wyglądało sromotnie, zbierając piętrowe przekleństwa i cierpliwie znosząc wybrzydzania, a nawet będąc obiektem szyderstw i drwin. W tym roku iglak jest symetryczny i nieprzełysiały, choina jak się patrzy! I nie trąci kiczem, jak nie wytykając palcami sztuczny produkt drzewkopodobny na Placu Zamkowym w Warszawie. Monachijski Christbaum jest, by go pochwalić z cudzoziemska - au naturel.
Z Marienplatzu można się cichaczem wymknać na chwilę do Hugendubla, czyli mojej ulubionej księgarni, rozłożonej dekadencko na sześciu piętrach. Z najwyższego rozpościera się widoczek na Marienplatz i drepczące po nim mróweczki. W Hugendublu nabywamy "Metro 2033" i zmykamy na Rindermarkt, gdzie budek stoi może niewiele, ale wszystkie są klasy deluxe.
Po drodze można zakąsić świeżym daktylem, mandarynką z listkiem, czereśniami albo persimonem - albo po Bożemu suszonymi owocami, jak przystało na zimową porę roku.
Przystanek na grzańca - tym razem wiśniowego. Dla frakcji bezalkoholowej kilka smaków ponczu do wyboru.
Jest pewien rodzaj klientów Christkindlmarktu, który obok takich cudowności nie potrafi przejść obojętnie. Niektóre panie co roku wydają spore sumki na kolejne świąteczne durnostojki i połyskujące cacuszka. Znajdzie się tu coś na każdy gust i smak, choć nie na każdą kieszeń. Kiermasze są zdecydowanie dla tych zasobniejszych kieszeni.
Jeśli komuś za mało szumi w głowie, to może wstąpić do gorzelni - tu podają większe kalibry, jest jagatee, rozmaite smakowe wódeczki i naleweczki, sznapsiki i gorzałeczki. Stąd już mocno chwiejnym krokiem zmierzamy...
... w stronę budki z nostalgicznymi zabawkami, ale ponieważ jesteśmy po kielichu, automobila nie kupujemy, tylko sycimi wzrok i idąc za nosem...
... wpadamy na dyżurne danie każdego kiermaszu, czyli Reibedatschi mit Sauerrahm, czyli placki ziemniaczane z duuuuużą ilością śmietany.
I tym optymistycznym akcentem kończymy spacerek mroźnymi ulicami Monachium. Zum Wohle!
Chętnie bym sobie golnęła takiego grzańca, zwłaszcza dzisiaj, w taki ziąb. A te budki wyglądają rewelacyjnie, aż od razu poczułam się bardziej świątecznie :)
OdpowiedzUsuńTe kiermasze to poprawiacze nastroju, ale też wyciągacze pieniędzy, niestety:-)
UsuńMniam, takiego placka ze śmietanką to bym sobie zjadła. Za grzańcem nie przepadam, ale lubię jego zapach. Kojarzy mi się ze świąteczną atmosferą. Moja siostra co roku jeździ na taki świąteczny kiermasz do Austrii. Przywozi zawsze jakiś drobiazg, bo wiadomo, ceny są dla nas trochę zaporowe, ale zdjęcia i wrażenia, bezcenne :)
OdpowiedzUsuńTe austriackie kiermasze chyba są podobne do niemieckich. Nawet taki drobiazg to miłe coś. Pozdrów siostrę!
UsuńParę razy piłam tego grzańca. Dzięki za poczęstunek. Od razu mi się cieplej zrobiło :) Śliczny ten kiermasz, taki "ujutny" :)
OdpowiedzUsuńAutomobil rulez :)
"Ujutny" to świetne określenie, biorę je! Moje smoki już automobilami się nie interesują, i dobrze, bo pokusa była spora:-)
UsuńDzięki za oprowadzenie,tylko czemu mi się tak w głowie kręci?:D Czyżby jeden stragan z grzańcem za dużo?Nic to,placki wszystko wynagrodzą:)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co tam popijasz ukradkiem:-) Zaś placki, pocieszę Cię, wyglądały lepiej niż smakowały...
UsuńZaszumiało mi już w głowie od samego patrzenia i chyba muszę już teraz usiąść, aby napić się tego grzańca :-)
OdpowiedzUsuńOd samego patrzenia? To niebezpieczne miejsce, taki kiermasz, dla Ciebie!
UsuńGrzańca bym się napiła, a co! W moim mieszkaniu jest taka temperatura jak na dworze, cała się trzęsę. No dobrze, troszkę przesadzam. Ale zimno jest! Lubię popatrzeć na te świecące pierdółki, lubię podjeść trochę smakołyków i... chętnie wybieram się do księgarni. Gdyby nie ten mróz, częściej wychodziłabym z domu. Robi się tak pięknie. ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że pokrewna dusza jesteś - czyli zmarźluch:-) Mnie tam też zawsze trzęsie, bynajmniej nie jest to delirium...
UsuńPost klimatyczny wielce, ale oczywiście najbardziej mnie zaciekawiło jak też wyglądało to zeszłoroczne psu z gardła monachijskie drzewko ;)
OdpowiedzUsuńTutaj jest link do fotki:
Usuńhttp://www.google.de/imgres?imgurl=http://www.geo.de/reisen/community/bild/regular/463704/Muenchen-Christbaum-am-Marienplatz.jpg&imgrefurl=http://www.geo.de/reisen/community/bild/463704/Muenchen-Deutschland-Muenchen-Christbaum-am-Marienplatz&usg=__joCJh6kdLmh5lIFckKzaRk5WznY%3D&h=709&w=550&sz=422&hl=de&start=2&zoom=1&tbnid=ZrsnDQPJHZpe5M:&tbnh=140&tbnw=109&ei=pWLEUIX_CeT74QT5_IHYAQ&itbs=1&gbv=1&sei=qGLEUJimPLTa4QT6jIHgAg
Faktycznie nieciekawe, prawda?
Rekordelig zimowy w lodowce, zaraz go podgrzeję.... A zjadlabym pierogi.... I te placki też!
OdpowiedzUsuńNic mi już nie mów o pierogach... W ogóle taki spacer po kiermaszu powinno się wykonywać z korkiem w nosie, żeby nie niuchać tych wszystkich smakowitych zapachów: prażone migdały, placki, grzaniec, kiełbaski z grilla...
UsuńGrzańca jeżynowego bym skosztowała i te apetyczne placki. A potem tylko spacer, by obejrzeć wszystkie błyskotki na straganach oraz wyroby spożywcze:)Na koniec księgarnia. Miły fotoreportaż.
OdpowiedzUsuńJeżynowy jest naprawdę niezły... ale i tak najlepszy grzaniec wychodzi mojemu miałżonowi. Tajemnica tkwi w tym, żeby wziąć dobre wino i dobrej jakości przyprawy:-)
UsuńMmm grzańcem to bym się poczęstowała, co z tego, że głowa słaba ;p Choinka zaiste wygląda cudnie, jest duża i nie nadmiernie przystrojona. Nie wiem jak w tym roku na Placu Zamkowym, ale w zeszłym strasznie się choinka jarzyła kolorami, może jutor będzie okazja żeby przejść się na Starówkę i obejrzeć. Kiermaszu zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńWidziałam w wiadomościach to warszawskie drzewko - pewnie niektórym się podoba, ale... kicz to mało powiedziane.
UsuńŚlicznie tam i mało "tandetnie".
OdpowiedzUsuńFakt!
UsuńFajnie się z Tobą wędrowało.Tyle, że na trzeźwo niestety.)
OdpowiedzUsuńCzasem na trzeźwo lepiej... Taki kiermasz to eldorado dla kieszonkowców, a nie ma łatwiejszej ofiary niż ktoś rozanielony i lekko ubzdryngolony...
UsuńMój mąż uwielbia grzańce :)
OdpowiedzUsuńnawet ostatnio musiałam mu kupić herbatę o tym smaku ;] jakaś namiastka :D
Herbata o smaku grzańca?... Namiastka:-)
UsuńŚwietny post:) Ja uwielbiam austriackie jarmarki. Na niemieckim jeszcze nie była, ale podejrzewam, że niewiele się od siebie różnią.
OdpowiedzUsuńBawaria i Austria miają sporo wspólnego, więc pewnie i jarmarki są podobne:-)
UsuńZazdroszczę jarmarku! U nas w Bielsku będzie 15-16 grudnia. Skromniutko na nim jest, ale winka się można napić i pierniczki też są. Poza tym za niedługo jadę na spacer za miasto i napiję się grzańca oraz zjem marlenkę:D
OdpowiedzUsuńA co to jest marlenka?... Spytam z głupia frant:-)
UsuńCciastko:)
UsuńPieknie :-). Ja uwielbiam takie klimaty, po roznych jarmarkach w roznych miastach przewloczylam sie juz dziesiatki razy :-).
OdpowiedzUsuńPrzewłóczyłaś się?...:-)
UsuńPogapiłabym się na te cuda, ale z bezpiecznej odległości, bo tłum ludzi, poszturchiwanie i przepychanie, oraz sapanie za plecami, doprowadzają mnie do białej gorączki. Zjadłabym placki ziemniaczane ze śmietaną, ale dodatkowo poprosiłabym o cukier, odmówiłabym grzańca, bo zawsze po nim boli mnie głowa. Taak, urodzona malkontentka i maruda, to ja...
OdpowiedzUsuńAle w tym Monachium to ładnie jest i świątecznie, żeby nie było:).
Sapanie za plecami... aż się musiałam uśmiechnąć, bo mam to samo natręctwo:-) Z tego względu jarmark odwiedziłam we wczesnych godzinach przedpołudniowych, jak się zagęściło koło południa, wolałam umknąć w bezpieczne regiony.
UsuńMoze za rok odwiedze Monachium. Twoje zaproszenie jest kuszace :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
A to tym bardziej zapraszam:-)
UsuńPiękna wirtualna wycieczka, chętnie kiedyś znalazłabym się w takim miejscu w rzeczywistości :)
OdpowiedzUsuńpiękna choinka! rzeczywiście można poczuć się jak w bajce, troszkę zazdroszczę:)
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale pierwsze zdanie postu - zazdroszczę Niemcom Weihnachtsmarktów i tego, jak potrafią się nimi cieszyć. To jedna z tych rzeczy, za którą najbardziej tęsknię. I te niemieckie są wyjątkowe, urokliwe - byłam kiedyś na takim markcie w Strassburgu. I to kompletnie nie to.
OdpowiedzUsuńO! super spacerek, jakbym tam była :) Troszkę szumi w głowie ale po plackach wszystko wraca do normy. Ładne te monachijskie kiermasze, może i u nas kiedyś tak będzie?
OdpowiedzUsuńJeszcze wystrój księgarni na 6 piętrach (o rany!)by sie przydał do ogladania :)
Zum Wohle!
opty2
O matko:):) Super:) Uwielbiam takie klimaty. A placki? Mmmmmm:) Pyszności!
OdpowiedzUsuńGrzane winko jeżynowe brzmi kusząco, ale bardziej zelektryzowała mnie myśl, że wkrótce napiszesz o "Metrze 2033" ;)
OdpowiedzUsuńAleż zazdroszczę takich marketów, a u nas w centrach handlowych tylko kawa i cola. A chodząc w tym szalonym tłumie, chętnie bym coś mocniejszego wypiła ;)
OdpowiedzUsuńOj tak... wspaniała sprawa :-) Szkoda że w tej mojej mieścinie jarmark taki malutki ale i tak lubię zaszywać się w tą okolicę choćby dla zapachu... Co do ceny cudownego napoju to prawdę mówiąc myślałam że w tej Twojej wielkiej mieścinie biorą jeszcze więcej. A tu prawie jak u nas... Z powodu tej ceny niestety na jarmark chodzę poniuchać a napoje jednak robimy w domu... Ale na takie placki bym się skusiła... jaka szkoda że ich u nas nie ma...
OdpowiedzUsuńbawarskie swieta kurde
OdpowiedzUsuń