Wydawnictwo: Czarne
Seria: Ze strachem
Data wydania: 6 listopada 2012
Liczba stron: 360
Data wydania: 6 listopada 2012
Liczba stron: 360
Cena 34,90
Że polski kryminał otrząsnął się z marazmu i bylejakości, zaczęło do mnie docierać jakiś czas temu, kiedy z rosnącą satysfakcją zaczęłam przedzierać się przez półki z rodzimymi przedstawicielami gatunku. Że do uznanych sław i mniej lub bardziej sprawnych warsztatowo książątek i królewien kryminału zaczynąją coraz częściej dołączać nazwiska nowe, nieznane, pałające chęcią choćby oblizania widelczyka po zbrodniczym torcie, wystarczy przekonać się idąc do księgarni. Że te próby wybicia się z jednolitej brei kończą się rozmaicie, nie zawsze tak, jak wymarzył sobie podejmujący wyzwanie autor, czytelnik niejednokrotnie przekonał się na własnej, ufnej skórze. Czy wobec tego dziwi fakt, że choć nieustannie szukam dobrych kryminałów z etykietką "made in Poland", to jednak nieufnym okiem spoglądam pretendendów do tronu?
Jak mówią Niemcy, zaufanie jest dobre, kontrola lepsza, więc - trochę w ciemno - postanowiłam sprawdzić nowe nazwisko na polskiej scenie kryminalnej. Fajerwerków, wbrew tytułowi, się nie spodziewałam. I faktycznie, pierwsze strony raczej utwierdziły mnie w przekonaniu, że choć się nie ma do czego przyczepić, raczej nie iskrzy - wszystko tu jest poprawne: zarysowanie intrygi, osadzenie w realiach, konstrukcja postaci. Niby w porządku, ale jakoś tak mało porywająco. Dopiero zbliżając się do połowy uświadomiłam sobie, że nie wiadomo kiedy zrobiło się gorąco. A nawet bardzo gorąco.
Zaczyna się banalnie i bez niespodzianek: pożar w warszawskiej willi, jedna ofiara śmiertelna, jedna osoba ranna. Fakt, że pożar nie zaprószył się sam, tylko został wywołany wrzuconym przez komin koktajlem Mołotowa, raczej nikogo nie zaskakuje - tytuł w dostatecznym stopniu przygotowuje na to, co nas tu czeka. Zostaje wszczęte śledztwo, prowadzone przez komisarza Jakuba Mortkę i resztę grupy dochodzeniowej. Standard. Nic wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z czymś więcej niż jednowymiarowym i przeciętnym dochodzeniem, z szablonowym, mało asertywnym gliną liżącym rany po niedawnym rozwodzie, z wypoconą i przewidywalną intrygą. I Mortka, i śledztwo, i intryga każą chwilę poczekać, zanim zaprezentują, jaki w sobie kryją potencjał.
Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że pożarów tych będzie więcej, podobnie i ofiar, a nie każda z nich padnie ofiarą piromana. Intryga rozwija się w kierunku, którego niekoniecznie możnaby się spodziewać po ogranym początku. Nawet Mortka pokazuje pazury i niebezpiecznie zbliża się do wizerunku gliniarza fanatycznego, krystalicznie czystego, takiego z misją. Piszę niebezpiecznie, bo takich policyjnych rycerzy bez skazy trudno kupić, a typ "najlepszego psa w mieście" został wyeskploatowany przez literaturę i film w jednakowym stopniu. Na szczęście okaże się, że autor zachował jasność umysłu oraz swoiste wyczucie i pokierował swym komisarzem w rejony, niekoniecznie opiewane w podręcznikach dla wzorowych policjantów.
I dobrze, że nic tu nie jest czarno-białe, tylko szarawe, grafitowe, a nawet popielate. Chmielarz niby mimochodem, bez irytującej łopatologii wymusza parę refleksji odnośnie polskich policyjnych realiów. Podczas gdy niemiecki komisarz po robocie wraca do mało luksusowego wprawdzie, ale nieźle urządzonego apartamentu i raczy się butelką chardonnay, którym obficie podlewa przegrzebki, parmezan i czekoladę noir, polski Mortka dzieli zasyfiałą norę ze studentami, zamracza się mocnym wojakiem (to takie piwo) i napycha żołądek śmieciowym żarciem, bo na nic innego, po rozwodzie i spłacie alimentów, go nie stać. W ten sposób podążanie usianą kamieniami ścieżką sprawiedliwości staje się zajęciem dla freaków lub nieudaczników, zaś polski komisarz zostaje zepchnięty na społeczne doły, przymuszony do wegetacji lub nocnego dorabiania kucharzeniem w restauracji (na co skazał Nemhausera Hagen).
Parę wycieczek w stronę żenujących warunków pracy policji w Polsce, subtelne otarcie się o zaznaczony problem przemocy domowej i osadzenie akcji w mroźnej atmosferze zimowej Warszawy nie oznacza jednak, że "Podpalacz" podszywa się pod posępne i chłodne skandynawskie smuty. Nie podszywa się pod nic, natomiast podąża sprawdzonym głównym nurtem kryminału, wydobywając klasyczne elementy gatunku: pracę policji, bez żadnego zbaczania w stronę psychologicznych thrillerów czy innych udziwnień. Nie zapomina też o rzeczy w kryminale najważniejszej: napięciu, które choć nie pojawia się od razu, to jednak w końcu chwyta i już nie puszcza. Zakończenie jest satysfakcjonujące, dalekie od utartych schematów, choć po drodze autor potyka się o scenę, która niemal zniweczyła jego plany stworzenia prawdopodobnej intrygi (klasyka: policjant na własną rękę, nikomu nic nie mówiąc, lezie w sidła zbrodniarza). Mimo wszystko udaje mu się z tego wybrnąć w sposób, który podsadził go o szebel wyżej w kryminalnym rankingu.
A skoro już o rankingach mowa, to oświadczam z całą odpowiedzialnością, że lektura "Podpalacza" sprawiła mi więcej frajdy i satysfakcji, niż niejedno okrzyczane dzieło z etykietką "bestseller". Może to nie są fajerwerki, ale żywy, jasny płomień. Ja stawiam na Mortkę.
Pierwsze zdanie: "W nocy temperatura w Warszawie spadła do minus dwudziestu stopni."
Gdzie i kiedy: Warszawa, współcześnie
W dwóch słowach: mainstreamowa i realistyczna
Dla kogo: dla ceniących klasyczne, nieprzekombinowane kryminały police procedural
Ciepło / zimno: 77°
Ciepło / zimno: 77°
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Czytamy Kryminały i Miejskiego.
Już mi się podoba, choć ani o autorze, ani tym bardziej o książce wcześniej nie słyszałam. Cudze chwalicie, ale swoje też dobrze jest poznać :)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że dobrze poznać, czasem można się naprawdę zdziwić, że polscy autorzy wytrzymują konkurencję z okrzyczanymi nazwiskami ze Skandynawii:-)
UsuńApropos skandynawskich, właśnie skończyłam jeden - "Mężczyznę, który przestał płakać" i choć na kolana mnie nie powalił, to bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Ale zdałam sobie sprawę, że strasznie dawno nie czytałam wspólczesnego, polskiego kryminalu...
UsuńTeraz kryterium dobrego polskiego kryminału, to brak na czołówce okładki napisu "bestseller". A na poważnie, zapisuję nazwisko autora, bo już mi się o oczy obiło, tylko zapomniałam. Wydaje mi się, że w tym roku też coś się ma jego ukazać.
OdpowiedzUsuńCzytałam jakiś wywiad z Chmielarzem, w którym zapowiedział, że Mortka ma być bohaterem całej serii kryminałów. Jeśli utrzyma poziom, to czemu nie.
UsuńZ tymi polskimi kryminałami to już tak jest - albo świetnie, albo dno i dwie warstwy mułu. Jakoś to nazwisko mi się do tej pory nie rzuciło w oczy, ale zapamiętam sobie, zapamiętam.
OdpowiedzUsuńTo nowość, ale wydane w jednym rządku z Theorinem:-)
UsuńMoże i sięgnę. Nie słyszałam, nie widziałam, a tematyka całkiem zachęcająca. Popielate lubię, nie znoszę bohaterów płaskich, jednobarwnych, słowem - nudnych. Tematyka zapowiada się ciekawie, klasyczność tworu trochę martwi, jednak jak tylko wpadnie mi książka w ręce, to z chęcią przeczytam. A dzięki Tobie wzięłam się za Fitzka, w poniedziałek będzie recenzja - genialna książka i głównie Tobie dziękuję za tak fantastyczną rekomendację.
OdpowiedzUsuńO, to jestem ciekawa, co dobrego o nim napiszesz:-)
UsuńJuż napisałam. Wpadaj ;) Rewelacja!!!
UsuńŚwietna recenzja, choć kryminał to nie do końca moja klimaty. Mimo wszystko jeśli tylko nadarzy się okazja z chęcią sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńJa również :). Czekam na kolejne książki z jego udziałem. Odebrałam ten kryminał podobnie jak Ty, w wyniku czego nasze oceny są nawet zbliżone. A recenzja jak zwykle przednia :).
OdpowiedzUsuńDzięki:-) Fajnie, że mamy zbliżone zdania.
UsuńCieszę się, że i Tobie książka się podobała, bo mnie także przypadła do gustu :)
OdpowiedzUsuńChyba nawet czytałam coś u Ciebie:-)
UsuńOk, mam na półce, przekładam o kilka pięter bliżej szczytu... ;)
OdpowiedzUsuń(Ale jak mnie wnerwiają okładki tej serii, to...@#$!)
Okładki są tak przerysowane, że aż przez to słodkie... Tyle że często ośmieszają zawartość, niestety.
UsuńO-o-o, kuszace, bardzo :-).
OdpowiedzUsuńAle z seria "Ze strachem" w ogole warto sie zapoznac, maja mase swietnych pozycji :-).
(koniecznie przeczytaj "Hipnotyzera", no i "Maly, zloty pierscionek" tez jest naprawde bbbdb :-) )
Wiem, wiem, polecałaś:-) "Mały złoty pierścionek" mam na oku, "Hipnotyzera" czytałam, podobał mi się.
UsuńSeria ze strachem zaś jest warta dla samego Theorina, którego kocham miłością bezbrzeżną (choć nie wyszyscy tę moją miłość podzielają, niestety...).
Btw. wrzucilam u siebie recenzje "Kursu do Genewy" Rychtera, widzialas? :-)
OdpowiedzUsuńApetyt na tę książkę mam już od jakiegoś czasu, ale swoją recenzją dodatkowo mnie zachęciłaś. Chętnie poznam kolejny, dobry, polski kryminał. I chociaż lubię wszelkie psychologiczne thrillery, to czasami dobrze jest przeczytać taki bardziej zwyczajny, klasyczny kryminał :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że siła tego kryminału leży właśnie w tym, że jest nieprzekombinowany. Autor wybrał środek i dobrze na tym wyszedł.
UsuńZastanawiam się, dlaczego do tej pory nie słyszałam o tym autorze i jego książce. Na hasło kryminał, pojawiają mi się w głowie tytuły typu: 'Mężczyzna, który...', 'Lekarz, który...', Kobieta, która...', itp.
OdpowiedzUsuńNa pewno zwrócę uwagę na 'Podpalacza'(tytuł skojarzył mi się z 'Podpalaczką' Kinga:)). Jak wspomniałaś, najważniejsze w kryminale jest napięcie, a w tym przypadku ono jest :)
Tych "kobiet", "mężczyzn" i "dziewczynek", którzy... wysypało tyle, że już nawet mi się nie chce ich rozróżniać. Wydawcy strzelają sobie w stopę takimi tytułami, mnie to wybitnie zniechęca. "Podpalacz" może nie jest spektakularnym tytułem, ale jest przynajmniej normalny, taki zwykły, normalny kryminał:-)
UsuńJak zawsze kusisz, i jak zawsze skutecznie:D
OdpowiedzUsuńChyba przeczytam. Boję się trochę polskich kryminałów, bo pomimo usilnych poszukiwań, nie trafiłam jeszcze na taki, który naprawdę, ale tak naprawdę by mi się podobał. Przeszkadzają mi dialogi-kalki z realnego życia i brak opisów rzeczywistości lub chociażby lekkiego pogłębienia psychologicznego. Ale się nie poddaję i ciągle próbuję :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o "tych, którzy cośtam...", to rzeczywiście jakaś masakra się zrobiła. Jeśli autora nie stać na wymyślenie własnego tytułu, to co będzie w środku... Ale ostatnio się zdziwiłam. Kupiłam jedną z książek o takim tytule: Lekarz, który wiedział za dużo. Bardzo przyjemna pozycja.