Wydawnictwo: SOL
Data wydania: 08.08.2012
Liczba stron: 284
Cena: 29,9 zł
Niektóre książki czyta się gładko i lekko, z niejaką satysfakcją, bez potknięć, bez zgrzytania zębami na jakieś niedorzeczności autora, bez złośliwego wyłapywania stylistycznych baboli, ale i bez większych emocji, bez obgryzania paznokci, bez najmniejszej łezki, która zakręciłaby się w oku, bez palpitacji serca. Gdyby tak wziąć "Dziewczynę z aniołem" na sekcyjny stół i zacząć w niej grzebać, znaleźlibyśmy szereg zdrowych, działających bez zarzutu organów, zasilanych silnym i sprawnym krwioobiegiem, ale i nic makabrycznego, co sprawiłoby, że skalpel w ręce tnącej tkankę zadrżałby i upadł z brzękiem na kamienną posadzkę prosektorium.
Historię opowiada z perspektywy wielu dziesiątków lat pewien leciwy mężczyzna, przenosząc słuchacza do Krakowa w późne lata pięćdziesiąte, kiedy sam był szesnastolatkiem wkraczającym w fascynujący świat dorosłych. Pociągało go wówczas wiele rzeczy - teatr, poezja (ach, ci nastoletni erudyci, przerzucający się cytatami z Szekspira - naprawdę tacy istnieli, czy to tylko wytwór chciejstwa optymistycznej autorki?...), oczywiście dziewczyny - jakże to piękne i niewinne fascynacje, jeśli spojrzeć na nie z perspektywy świata przesiąkniętego pornografią i konsumpcjonizmem, z którymi życie konfrontuje dzisiejszych nastolatków. I choć w tym niewinnym i lekko naiwnym świecie pojawia się zbrodnia, a ludzie żyją w cieniu wszechobecnej ubecji, to nie traci on nic ze swego staroświeckiego, pogodnego uroku. Zamordowana zostaje Iwona Horn - znajoma naszego narratora, w której młokos podkochiwał się, podobnie jak połowa męskiej populacji liceum. Prędko okazuje się, że uczennica była prawdziwą femme fatale, a jej piękna i pociągająca fizjognomia - fasadą do bynajmniej nie niewinnych grzeszków.
Filip, jak się można spodziewać, nie zadowala się oficjalną wersją głoszącą, iż dziewczyna padła ofiarą zemsty rzezimieszka, wsadzonego za kratki przez ojca dziewczyny i wszczyna własne, prywatne śledztwo, wspierany przez zaprzyjaźnionego doktora Gruszewskiego. Śledztwo to oczywiście duże słowo, zważywszy, iż są lata pięćdziesiąte a prowadzi je szesnastolatek, mającym baaaardzo ograniczone możliwości jego prowadzenia. Właściwie, poza zmysłem dedukcji, brawurową gorliwością i odrobiną węszenia oraz sporym łutem szczęścia niewiele nasz miotany szczenięcymi namiętnościami Filip ma na podorędziu.
I właściwie tu leży największa słabość tej powieści - kryminalnym wygom, przyzwyczajonym do pełnokrwistych gliniarzy, mających za sobą zaplecze techników, laboratoriów, całą tę policyjną perfekcyjnie działającą machiną, snuta tutaj opowieść wyda się sympatyczną wprawdzie, ale mdławą i bezbarwną opowiastką, niepozbawioną pewnych raf. Z nich autorka najwyraźniej zdawała sobie sprawę, próbując obejść ograniczenia wybranej przez siebie koncepcji narracyjnej i włączając w pewnym momencie doktora (sam chłopak nie mógł wiedzieć tyle, by w pojedynkę rozpętlić zagadkę), a także usiłując przyprawić wodnistą zupkę odrobiną pieprzu (ta pornografia, ten żywiący niezdrowe zainteresowania tanatopraksją kolega Leon, te przygodowe wątki sięgające wojny domowej w Hiszpanii rodem z Niziurskiego czy innego Pana Samochodzika, mające urozmaicić akcję liściki z jakimiś szyframi). Próby te są zrozumiałe i zdają egzamin być może w przypadku czytelnika młodego, nieokrzepłego, szesnastolatka może (tylko czy tacy czytują w ogóle pogodne kryminałki w stylu retro?...), ja poczułam się trochę zawiedziona. Mnogość tropów niekoniecznie wyszła tej powieści na dobre, choć pochwalić należy sposób, w jaki autorka wybrnęła z tego chaosu - niespektakularny, ale sensowny. Może trochę tylko za dużo było tych przypadków, dziwnych spotkań po latach, listów od dawno zapomnianych druhów, mających zdradzić, jak to wówczas było naprawdę.
O chwalonym klimacie powojennego Krakowa niewiele mogę powiedzieć - czasy te są mi obce, podobnie jak opisywane tu miejsca, choć nie pozostałam do końca obojętna na osobliwy, trącący myszką urok, tchnący z kart powieści. Momentami czułam się jak przeniesiona do pochłanianych w dziecięctwie przygodowych powieści Ożogowskiej, Niziurskiego i podobnych, zdając sobie sprawę, że autorce chyba udało się uchwycić coś, będące esencją tamtych czasów.
"Dziewczyna z aniołem" jest powieścią okrąglutką, poprawną, miejscami niezłą, momentami nużącą i naiwną. Chyba ciekawiej byłoby jednak z diabłem...
Pierwsze zdanie: "Wiosną 1959 roku Kraków żył trzema wydarzeniami - występami słynnej tancerki Josephine Baker, powodzią stulecia, podczas której woda w Wiśle wezbrała na wysokość siedmiu metrów, oraz tajemniczą śmiercią Iwony Horn."
Historię opowiada z perspektywy wielu dziesiątków lat pewien leciwy mężczyzna, przenosząc słuchacza do Krakowa w późne lata pięćdziesiąte, kiedy sam był szesnastolatkiem wkraczającym w fascynujący świat dorosłych. Pociągało go wówczas wiele rzeczy - teatr, poezja (ach, ci nastoletni erudyci, przerzucający się cytatami z Szekspira - naprawdę tacy istnieli, czy to tylko wytwór chciejstwa optymistycznej autorki?...), oczywiście dziewczyny - jakże to piękne i niewinne fascynacje, jeśli spojrzeć na nie z perspektywy świata przesiąkniętego pornografią i konsumpcjonizmem, z którymi życie konfrontuje dzisiejszych nastolatków. I choć w tym niewinnym i lekko naiwnym świecie pojawia się zbrodnia, a ludzie żyją w cieniu wszechobecnej ubecji, to nie traci on nic ze swego staroświeckiego, pogodnego uroku. Zamordowana zostaje Iwona Horn - znajoma naszego narratora, w której młokos podkochiwał się, podobnie jak połowa męskiej populacji liceum. Prędko okazuje się, że uczennica była prawdziwą femme fatale, a jej piękna i pociągająca fizjognomia - fasadą do bynajmniej nie niewinnych grzeszków.
Filip, jak się można spodziewać, nie zadowala się oficjalną wersją głoszącą, iż dziewczyna padła ofiarą zemsty rzezimieszka, wsadzonego za kratki przez ojca dziewczyny i wszczyna własne, prywatne śledztwo, wspierany przez zaprzyjaźnionego doktora Gruszewskiego. Śledztwo to oczywiście duże słowo, zważywszy, iż są lata pięćdziesiąte a prowadzi je szesnastolatek, mającym baaaardzo ograniczone możliwości jego prowadzenia. Właściwie, poza zmysłem dedukcji, brawurową gorliwością i odrobiną węszenia oraz sporym łutem szczęścia niewiele nasz miotany szczenięcymi namiętnościami Filip ma na podorędziu.
I właściwie tu leży największa słabość tej powieści - kryminalnym wygom, przyzwyczajonym do pełnokrwistych gliniarzy, mających za sobą zaplecze techników, laboratoriów, całą tę policyjną perfekcyjnie działającą machiną, snuta tutaj opowieść wyda się sympatyczną wprawdzie, ale mdławą i bezbarwną opowiastką, niepozbawioną pewnych raf. Z nich autorka najwyraźniej zdawała sobie sprawę, próbując obejść ograniczenia wybranej przez siebie koncepcji narracyjnej i włączając w pewnym momencie doktora (sam chłopak nie mógł wiedzieć tyle, by w pojedynkę rozpętlić zagadkę), a także usiłując przyprawić wodnistą zupkę odrobiną pieprzu (ta pornografia, ten żywiący niezdrowe zainteresowania tanatopraksją kolega Leon, te przygodowe wątki sięgające wojny domowej w Hiszpanii rodem z Niziurskiego czy innego Pana Samochodzika, mające urozmaicić akcję liściki z jakimiś szyframi). Próby te są zrozumiałe i zdają egzamin być może w przypadku czytelnika młodego, nieokrzepłego, szesnastolatka może (tylko czy tacy czytują w ogóle pogodne kryminałki w stylu retro?...), ja poczułam się trochę zawiedziona. Mnogość tropów niekoniecznie wyszła tej powieści na dobre, choć pochwalić należy sposób, w jaki autorka wybrnęła z tego chaosu - niespektakularny, ale sensowny. Może trochę tylko za dużo było tych przypadków, dziwnych spotkań po latach, listów od dawno zapomnianych druhów, mających zdradzić, jak to wówczas było naprawdę.
O chwalonym klimacie powojennego Krakowa niewiele mogę powiedzieć - czasy te są mi obce, podobnie jak opisywane tu miejsca, choć nie pozostałam do końca obojętna na osobliwy, trącący myszką urok, tchnący z kart powieści. Momentami czułam się jak przeniesiona do pochłanianych w dziecięctwie przygodowych powieści Ożogowskiej, Niziurskiego i podobnych, zdając sobie sprawę, że autorce chyba udało się uchwycić coś, będące esencją tamtych czasów.
"Dziewczyna z aniołem" jest powieścią okrąglutką, poprawną, miejscami niezłą, momentami nużącą i naiwną. Chyba ciekawiej byłoby jednak z diabłem...
Pierwsze zdanie: "Wiosną 1959 roku Kraków żył trzema wydarzeniami - występami słynnej tancerki Josephine Baker, powodzią stulecia, podczas której woda w Wiśle wezbrała na wysokość siedmiu metrów, oraz tajemniczą śmiercią Iwony Horn."
Gdzie i kiedy: Kraków, 1959
W dwóch słowach: poprawna i niezobowiązująca
Dla kogo: dla miłośników łagodnego kryminału i lekkiego retro
Ciepło / zimno: 59°
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania miejskiego na Krakowskim Czytaniu (nomen omen)...
Mi tam się podobała :)
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, to między innymi dlatego przeczytałam tę książkę. I nawet jeśli tak to nie zabrzmiało, to nie żałuję:-)
UsuńTo dobrze, że nie będziesz na mnie pomstować ;)
UsuńMnie ta naiwność i głównego bohatera, i całokształtu nawet rozczulała :)
Pomstować na Ciebie?... Nigdy! W sumie masz rację, było coś tutaj rozczulająco niewinnego. Ja nawet myślę, że gdyby autorka nie zaplątała się tak z tą podwójną narracją i zrezygnowała z paru motywów rodem z książki dla dzieci, to wyszłaby z tego rzecz rewelacyjna.
UsuńMam w planach, bo bardzo podobało mi się "Morderstwo niedoskonałe". Jednak sięgając po książki Agnieszki Krawczyk trzeba mieć na uwadze to, że są właśnie takimi lekkimi i pogodnymi opowieściami, a nie historiami mrożącymi krew w żyłach. Inaczej można się niestety rozczarować...
OdpowiedzUsuńRozczarowaniem bym tego nie nazwała, ale faktycznie, to nie do końca było to, czego szukam w lekturze...
UsuńMam w planach, bo bardzo podobało mi się "Morderstwo niedoskonałe". Jednak sięgając po książki Agnieszki Krawczyk trzeba mieć na uwadze to, że są właśnie takimi lekkimi i pogodnymi opowieściami, a nie historiami mrożącymi krew w żyłach. Inaczej można się niestety rozczarować...
OdpowiedzUsuńTeż zamierzałam ją przeczytać w ramach mojego wyzwania, ale wpadła mi w łapki inna powieść. W każdym bądź razie ograniczyłam na razie lekturę twojej recenzji do początku i końca, żeby sobie nie psuć ewentualnej przyjemności.
OdpowiedzUsuńMoże fakt, że od kilku lat dostajemy od autorów takie wyrafinowane powieści z wątkiem społecznym i szeroko opisaną procedurą sprawia, że trochę cięzko się przestawić na takie spokojne kryminaliki :)
Tobie, jako Krakusowi, powinno się spodobać - ja też inaczej czytam książki o Warszawie, kiedy widzę te wszystkie opisywane miejsca.
UsuńA spokojne kryminaliki nie są złe, od czasu do czasu lubię sobie taki strzelić:-) Nie można wszak czytać tylko posępnych i strasznie poważnych kawałków.
Ostatnio monotematycznie marudzę na okładki, ale ta w moim rankingu najmniej udanych zajmie poczytne miejsce. :(
OdpowiedzUsuńO, cieszę się, że to zauważyłaś! Szczerze mówiąc, nigdzie nie ma chyba takiego bezguścia na okładkach, jak w Polsce... A już ta pani oblana sokiem wiśniowym z wytrzeszczem oczu to już jest apogeum.
UsuńJa chyba raczej nie skorzystam.Ale jak zwykle z przyjemnością przeczytałam Twoją recenzję:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Dzięki za miłe słowo:-)
UsuńPo pierwsze, jak ty pięknie piszesz! Ten wstęp ze stołem sekcyjnym po prostu mnie oszołomił! Miałam ogromną ochotę na tę książkę, bo dzieje się w moim Krakowie, poza tym lubię retro. Zostawię ją sobie na lato, poczytam na plaży:)
OdpowiedzUsuńPlażowa lektura - chyba się sprawdzi jako taka, zwłaszcza dla kogoś zakochanego w tym mieście...
UsuńA z tym wstępem to poważnie?... Mnie się wydaje, że to brzmi jak Mniszkówna;-)
Wyróżniłam Twój blog w ramach Creative Blog Award :)
OdpowiedzUsuńSzczegóły w linku:
http://kronikachomika.blogspot.com/2013/03/creative-blog-award.html
Pozdrawiam! :)
Powiem że miałam na książkę ogromna ochotę, może teraz mniej, ale mimo wszystko sięgnę po nią i sama się przekonam jak jest.
OdpowiedzUsuńI słusznie!
UsuńCzytałam ją już dość dawno. Całkiem fajne czytadło. Można przeczytać w wolnej chwili ;)
OdpowiedzUsuńJest dokładnie tak, jak mówisz - miła, niezobowiązująca lekturka na wypełnienie wolnej chwili:-)
UsuńRaczej nie - chociaz, moze w ramach mojego osobistego projektu poznawania produkcji wspolczesnych pisarzy polskich... ;-)).
OdpowiedzUsuń(projekt zaklada poznawanie po trochu wszystkich, a nie tylko tych z najwyzszej polki ;-)) )
Bardzo chwalebny i ciekawy projekt, sama lubię sobie skubnąć polskie i dobre. I w ogóle myślę, że polska współczesna literatura, zwłaszcza ta popularna, wychodzi z zapaści.
UsuńMiałam się przymusić do przeczytania tego zwycięskiego (KiS) kryminału polskiego ale widzę,że nic mi nie ubędzie, jak go nie przeczytam. Nie specjalnie lubię retro kryminałki po polsku. Dam na luz :)
OdpowiedzUsuńopty2
Chyba nie musisz się przymuszać:-)
UsuńMimo letniego klapsa, zachęciłaś mnie :) Pewnie kiedyś wezmę z półki..
OdpowiedzUsuń* letniego -> miało być lekkiego... ech, jak ja tęsknię za wiosną i latem... :D
OdpowiedzUsuńLekki, letni, jeden pies:-) I już nic mi nie mów o lecie... już zapomniałam, co to jest.
UsuńTak myślałam. Nie dość, że retro, to z aniołem w tytule:/ - pierwsze zdecydowanie mnie odrzuca, drugiemu na wszelki wypadek nie dowierzam. Wprawdzie 1 miejsce w rankingu KiS ma swoją wartość, ale tym razem daruję sobie.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, podczas lektury czekałam cały czas na coś wielkiego, tę wielką bombę, która miała sprawić, że ta akurat książka wygrała plebiscyt... Nie do końca rozumiem werdykt, moim zdaniem było w zeszłym roku parę książek lepszych, ale lud zadecydował:-)
UsuńTwoja recenzja skutecznie odstraszyła mnie od tej książki
OdpowiedzUsuńMilo się czyta opinie krytyków, a napisałyście Panie jakąś książkę ze starym Krakowem w tle?????
OdpowiedzUsuńMiło, że anonim wpadł i choć zwykłam mówić o sobie w liczbie pojedynczej, to chętnie odpowiem: nie, nie napisałam żadnej książki ze starym Krakowem w tle:-)
UsuńMi się bardzo podobała, lekki kryminał to dla mnie idealny gatunek do czytania podczas wakacyjnego urlopu. W podobnym klimacie jest "Prokurator" Pauliny Świst, moje odkrycie ostatnich tygodni :D
OdpowiedzUsuń