Wydawca: Droemer
Data wydania: 01.03.2012
Tytuł oryginału: Glacé
Ilość stron: 688
Cena: 14,99 euro
Pierwsze zdanie (z niemieckiego przekładu, ale pewnie i tak każdy zrozumie): Dgdgdgdgdgd - tacktacktack - dgdgdgdgd - tacktack.
Polskie wydanie |
I co, warto było zainwestować 15 euro w dzieło zupełnie nieznanego pisarza? Zaraz się dowiecie. Pierwsze, co mnie uderzyło, to ilość stron - wydanie niemieckie ma ich prawie 700! Jeśli dzieło nie okaże się udane, to w jednym na pewno pobije niejedną aktualną nowalijkę na księgarskim rynku, pomyślałam sobie. I zagłębiłam się w lekturze.
Po parunastu stronach - dezorientacja. Eeee, czy to naprawdę kryminał o koniu?... Tak, moi drodzy, o koniu. Znakomity śledczy z Tuluzy zostaje wezwany do leżącej na końcu świata, w odludnym zakątku Pirenejów, turystycznej mieścinie Saint Martin do zwłok, znalezionych w górnej stacji elektrowni wodnej. Zwłok... konia. Servaz zdziwił się podobnie jak ja, gdy dopiero na miejscu dowiedział się, że nie chodzi o zamordowanego człowieka. Cóż koń był to nie byle jaki, bowiem należący do miliardera, człowieka z pierwszej dziesiątki najbogatszych Francuzów, potentata przemysłowego i miłośnika koni. Ponieważ zaś niecny ów czyn obfitował w rozliczne makabryczne detale, a w okolicy znajdowała się klinika psychiatryczna, w której trzymano pod kluczem najgroźniejszych, najbardziej psychopatycznych, bestialskich, nieuleczalnie i nieodwracalnie chorych psychicznie morderców, zdecydowano wszcząć śledztwo.
Jednocześnie do kliniki przybywa pani doktor Diane Berg, psycholożka, zamierzajaca przez jakiś czas zajmować się badaniem mrocznych zakamarków zbrodniczych umysłów. Jej pobyt w odludnym, upiornym miejscu bynajmniej nie rozpoczyna się tak, jak sobie to wyobrażała - zatrudniający ją profesor odszedł na emeryturę, kliniką kieruje niechętny jej, wyraźnie coś skrywający doktor Xavier, a ona sama zaczyna wątpić w słuszność swej decyzji.
Już wkrótce okazuje się, że na miejscu końskiej zbrodni znaleziono DNA osoby, której obecność tam po prostu nie wchodzi w grę - najgroszego, najgroźniejszego i wyzutego ze wszelkiej empatii, a jednocześniej najbardziej pilnowanego pacjenta kliniki Juliana Hirtmanna. Czy to możliwe, że mimo wielu doskonałych zabezpieczeń wydostał się, a także wrócił do celi, by dokonać makabrycznego czynu? I po co miałby to robić?
Sytuacja zaostrza się, gdy po paru dniach przypadkowy biegacz znajduje podobnie zmasakrowane zwłoki miejscowego aptekarza, powieszone na moście. Nie jedyne zresztą, jak się później okaże. Servaz razem z miejscową policjantką Ziegler przystępuje do dzieła.
Czyta się to świetnie. Minier potrafi budować nastrój, umiejętnie i stopniowo (nigdy za dużo!) zdradza czytelnikowi detale, które prowadzą go dalej na ścieżce domysłów, ale też wprowadza parę mylnych tropów. Powieść ta trochę przypomina matrioszkę - gdy już wydaje ci się, że wiesz co i jak, autor zdejmuje kolejną odsłonę i nagle okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie, niż myślałeś... Uwielbiam takie ciuciubabaki z czytelnikiem. Nie można nie wspomnieć o całej otoczce tego kryminału - te grudniowe Pireneje na skraju zimy, mgliste doliny, pogrążone w mroku, gęstwinie oparów, duszące się pod naporem świeżego śniegu, ta gęsta, nieprzejrzysta atmosfera, plątanina tropów, szczegółów. W którymś momencie Servaz mówi, że przytłacza go to miasteczko, ta pogoda i to śledztwo, że czuje się, jakby się dusił. I dokładnie to samo dzieje się z czytelnikiem w trakcie lektury - ten posępny nastrój oblepia niczym strzępy obrzydliwej pomroki i odbiera tlen.
Nieco rozczarowuje natomiast wątek Diane i Hirtmanna. Hirtmann nie wydał mi się ani trochę tak straszny i inteligentny, jak go zapowiadano, zaś Diane wkurzała swoją rozlazłością i cielęcością. Nie sposób nie zauważyć asocjacji z "Milczeniem owiec", ale Hirtmannowi trochę jednak do Hanibala Lectera brakowało.
Skoro zaś mowa o rozczarowaniu, to muszę się jeszcze przyczepić do postaci byłego sędziego, który choć wprawdzie urzekł mnie swą osobą (i te jego kolacyjki, i ach, te wina!), to jednak motywy jego końcowych poczynań zupełnie mnie nie przekonały. W końcowej fazie powieści było też trochę uproszczeń i naciąganych wątków, których nie wspomnę, by nie psuć przyjemności czytania. Cóż, kryminał rządzi się swymi prawami i autor, zapewnie słusznie, musiał uatrakcyjnić ostatnie sceny, balansując na granicy wiarygodności.
Przyczepię się też do licznych literówek (ale to uwaga do niemieckiego wydania), a także paru nieścisłości, co do których nie jestem pewna, komu je zarzucić - autorowi czy tłumaczowi: oto w jednej scenie mamy ciemną fasadę domu, która w następnym zdaniu staje się nagle białą ścianą ozdobioną drewnianymi balkonami (to jaka w końcu - ciemna, czy biała?). Kiedy indziej znowu świerczki zaszumiały sobie w połowie grudnia liśćmi... Nie wiem, co tu komu szumiało, doprawdy.
A zatem, polecić, czy nie? Jeśli nie przeraża Was bite siedemset stron dusznej, napiętej atmosfery grozy, z lekkimi dłużyznami po drodze, wycieczkami w stronę psychologii, etyki, filozofii, ale z zadowalającym zakończeniem, ciekawymi postaciami i wyraźnymi aluzjami to paru wybitnych dzieł literatury kryminalnej ("Milczenie owiec" już wymieniłam, a "Purpurowe rzeki" to pies?...), to polecam.
Moja ocena: 4+/5.
Acha, co myślicie o tytułach? Francuski oryginalny Glacé versus polski Bielszy odcień śmierci, versus Czarny motyl po niemiecku?
A okładka? Która lepsza?
Baza recenzji syndykatu Zbrodni w Bibliotece
a ja tak trochę z innej beczki: kiedy domyśliłaś się, kto zabija :)? Ja, ciemna masa, typowałam zupełnie kogoś innego :P
OdpowiedzUsuńPowiem tak: 50 procent sprawcy dosyc predko, ale te drugie 50 - dopiero po tym, jak Diane przeczytala maile...
UsuńTo dokładnie tak jak ja :) Główny sprawca do końca pozostał nieodgadniony :)
UsuńTak sie zauroczylam recenzja, ze nie musze juz czytac ksiazki ;PP.
OdpowiedzUsuń(no, dooobra, zartuje, juz pobieglam szukac, gdzie sie da, uwielbiam takie klimaty :-)) )
:-)))
UsuńJuż mam w domu.
OdpowiedzUsuńOkładka polska i francuska są takie same i według mnie ładniejsze od wersji niemieckiej, niemiecka bardziej taka łopatologiczna. Ten sam zarzut jeśli chodzi o tytuł, nic finezji, tylko jak jakakolwiek instrukcja obsługi czegokolwiek, sporo sugeruje i wyjaśnia, tytuł oryginalny i polski bardziej tajemniczy i coś obiecujący.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka się spodobała, wypada czekać teraz na drugą:).
No. Motyl, kurczę.
UsuńW takim razie czekamy na drugą :-)
Kryminału o koniu jeszcze nie czytałam. Poważne zaniedbanie. Mnie Twoja recenzja zachęciła, ale raczej postaram się ją pożyczyć niż kupić.
OdpowiedzUsuńPolska okładka lepsza :).
No, tam nie tylko wątki weterynaryjne występują... ;-)
UsuńBardzo chętnie przeczytam, bo brzmi nader interesująco. A kurcze miałam możliwość i sobie odpuściłam, teraz żałuję, przez Ciebie :P
OdpowiedzUsuńPosypuję głowę popiołem :-)
UsuńTeż nie czytałam, ale postaram się przeczytać, recenzja zachęca do tego. Konie lubię, tyle że wolę żywe niż zaszlachtowane.
OdpowiedzUsuńCo do okładki i tytułów: skąd wytrzasnęli tego czarnego motyla? Oryginalny tytuł francuski to tak jakby coś od lodu? lodowca? więc jak się to ma do motyla? na dodatek czarnego? Ale może w treści można coś wyłuskać na ten temat? Okładki, w/g mnie: ta od motyla pasuje właśnie do motyla ;-)ta polska bardziej odpowiednia do oryginalnego tytułu.
Widziałam dość dawno film thriller, francuski pod tytułem "Schwarzer Schmetterling"-"Papillon noir" , też krimi, ale treść inna.
"Czarny motyl" dość dosłownie nawiązuje do treści, co widać już na pierwszych stronach. Moim zdaniem jest zbyt dosłowny, ale widać Niemcy tak lubią.
UsuńDziwne, że nie sprawdzili, że tak już się nazywał jakiś film. Z reguły się unika takich zbieżności, bo co zrobią, jak thriller Miniera zostanie sfilmowany (a prędzej czy później na pewno zostanie)?
Kryminał o koniu... Brzmi wyjątkowo nie banalnie :) Zachęciłaś mnie tą recenzją :)
OdpowiedzUsuń:-)
Usuńdaje do myslenia
OdpowiedzUsuń