Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: The Postmortal
Data wydania: 21.02.2012
Liczba stron: 464
Cena detaliczna: 42,00 zł
Przekład: Grzegorz Komerski
Książka ta została wydana w serii Prószyńskiego "Fantastyka - prawdopodobnie najlepsze książki na świecie", szturmem zdobyła serca polskich bloggerów, mimo że autor nieznany, a o książce dotychczas niewiele słyszano. Ponieważ większość recenzentów wypowiadała się dość pozytywnie o tej książce, a po skandynawskich ponuractwach chciało mi się czegoś wręcz odwrotnego - lekkiego, z przymrużeniem oka, wzięłam się za "Nieśmiertelność".
I pierwsza niespodzianka. Gdzie tam "spojrzenie pełne humoru" obiecywane na okładce przez wydawcę! Albo książki sam nie czytał, albo ma dość specyficzne poczucie humoru... bo mnie w tej książce nie śmieszyło nic. Wręcz przeciwnie, wizja, roztaczana przez autora, jest absolutnie nieśmieszna, tylko po prostu koszmarna.
Okładka oryginału |
Rzecz dzieje się w niedalekiej przeszłości, w Stanach Zjednoczonych. Na skutek - jak to często bywa z przełomowymi wynalazkami - przypadku, tudzież błędu naukowca, ludzkości udało się wyeliminować gen odpowiedzialny za starzenie się organizmu. Konsekwencje tego przypadkowego odkrycia okazały się brzemienne w skutkach. Oto zwykły zastrzyk mógł zapewnić tym, których było stać na początkowo dość drogą, a nawet nielegalną kurację, wieczną młodość... a przynajmniej zachowanie status quo. Terapia genowa nie chroniła bynajmniej przed śmiercią, o nie. Nadal można było zostać zastrzelonym, przejechanym przez samochód i umrzeć na raka, ale komórki organizmu przestawały się starzeć. Cudowny wynalazek, zapewniający szczęście milionom ludzi? Wreszcie raj na Ziemi? Ano, niestety nie. Powszechne zastosowanie kuracji pociągnęło bowiem za sobą lawinę zmian społecznych, psychologicznych, ekonomicznych i ekologicznych, które zmieniło życie w prawdziwe piekło...
Narratorem jest pewien prawnik, który postanawia poddać się terapii. Ze swej perspektywy, wspierając się szeregiem "oryginalnych" dokumentów epoki (wpisów na blogach, wywiadów z mediów, notek z agencji informacyjnych itepe), relacjonuje swoje życie i staje się świadkiem historycznych zmian. Zmian, które dotykają i jego. Fabuła skokowo przenosi na w przyszłość, mniej więcej co dwadzieścia lat. To prosty zabieg, mający pokazać ogrom i kumulację przemian, jakie dla zwykłego śmiertelnika (a właściwie śmiertelnika) dzieją się w sposób powolny i stopniowy. Rozwój tego odmiennego świata został pokazany dość ciekawie, przynajmniej w warstwie społeczno-psychologicznej - podczas pierwszej euforii spowodowanej perspektywą wiecznej młodości nikt nie myślał o tak prozaicznych sprawach jak przeludnienie, niemożność przejścia na emeryturę, niemal całkowity regres małżeństw (któż chce spędzić całą wieczność z jednym chłopem / babą...) Skutki - ataki na kobiety ciężarne, przymusowe tautowanie daty urodzenia w Chinach, a w dalszej perspektywie skazywanie staruszków na śmierć, powstanie całej fali nowych ruchów religijnych i sekt, nowe rodzaje wynaturzeń typu aplikowania lekarstwa na śmierć niemowlętom, by zatrzymać rozwój w najpiękniejszym dla matki momencie ich rozwoju... Przerażające, odrażające, a jednocześnie jakże prawdziwe, obnażające ludzką naturę.
Ale to już prawie wszystko, jeśli chodzi o pozytywy tej książki. Postać narratora, choć niby ewoluująca, wydała mi się płaska i nieciekawa. Jakoś nie porwał mnie swą opowieścią John Farrell, nie zdołał zaszczepić bakcyla sympatii dla swej osoby, ale też nie irytował, nie wkurzał, był mi po prostu obojętny, a to przecież śmierć dla epickiego bohatera.
Nie udało się stworzyć autorowi przekonującej przyszłości w warstwie technologicznej - poza paroma gadżetami i powszechością samochodów na prąd, nie ma w tym świecie niemal żadnych zmian, a pamiętamy przecież, jak bardzo zmieniła się nasza rzeczywistość w przeciągu ostatnich dziesięciu lat! Tu niewiele się dzieje na przestrzeni połowy wieku.
Niemniej jednak książkę czyta się szybko, gładko, czytelnik prześlizguje się przez dziesiątki stron, nie zatrzymując nigdzie na dłużej. I jeśli potraktować tę książkę jako lekturę na jeden wieczór, to jest ona w miarę OK, nie olśniewa wprawdzie, nie powala, nie dostarcza też żadnych przyjemnych wrażeń, nie jest ani zabawna, ani wizjinerska. Ot, czytadełko.
Moja ocena: słaba trójeczka 3/5.
A widzisz, przestałam ufać tym wszystkim recenzjom, które niemal w jednakowym czasie pojawiają się na blogach i są laurkami. Zaufanie mam tylko do siebie i może do 5-6 bloggerów:).
OdpowiedzUsuńMnie jakoś nie zachęciła ta książka, tak po recenzji patrząc - jest masa książek na jedne wieczór, niezobowiązujących, które można ocenić wyżej. Więc podziękuję. Poza tym jakoś nigdy nie przepadałam za taką futurologią stosowaną...
OdpowiedzUsuńA co do tych recenzji, które nie mają nic wspólnego z oryginałem, to przypomniał mi się ten dziennikarzyna z "Gdzie mól i rdza", który czytał książki do 20. strony i recenzował. Może tu też tak było? ;)
Fakt, ten dziennikarz z "Mola i rdzy"!;-) Może, kto wie... Czasami się też zastanawiam, jak ci wszyscy ludzie są w stanie codziennie walić co najmniej jedną recenzję... Nie śpią? Nie pracują?...
UsuńMoże piszą recenzje książek, które czytali dawno temu... ale fakt, faktem, jak ktoś miesięcznie zamieszka ponad 20 recenzji samych nowości, to rodzi to konsternację...
UsuńA tak chciałam przeczytać tę książkę. Chyba jednak się nie zdecyduję.
OdpowiedzUsuńNo wiesz, ja tam nie jestem żadną wyrocznią... Innym się podobało:-)
UsuńCóż, może kiedyś, jak mi wpadnie w ręce, to przeczytam, ale na siłę nie będę szukać.
UsuńPs. Wczoraj opublikowałam tekst nt "Sprawy Ritterów", wspominałaś, że Cię interesuje ;)
Hm. A okładka w sumie wiele obiecuje;)) Jest bardzo sugestywna:)
OdpowiedzUsuńFakt, okładka lepsza od oryginalnej:-)
UsuńTroche mnie, mimo wszystko, kusi... ;-)).
OdpowiedzUsuńJak kusi, to bierz:-)
UsuńNie przepadam za fantastyką, ale od czasu do czasu ją czytuje. Także w tym przypadku zrobię chyba wyjątek, ponieważ zachęca mnie do tego niezwykle klimatyczna okładka. Treść nieco gorzej widzę się przedstawia, ale i tak to mnie nie zniechęca.
OdpowiedzUsuńW tej książce nie ma zbyt dużo fantastycznych elementów, więc myślę, że może Ci się spodobać, nawet jeśli za s-f nie przepadasz:-)
UsuńDla mnie książka była genialna :) Ale to wszystko zależy od czytelnika.
OdpowiedzUsuńMnie się zupełnie nie wstrzeliła - ani w nastrój, ani w zapotrzebowanie... Może w innym momencie oceniłabym ją wyżej...
UsuńLaurki... dobre:-) Fakt faktem, mało kto odważy się sczyścić książkę, którą dostał od wydawnictwa jako egzemplarz recenzencki...
OdpowiedzUsuńKawałek niezłej prozy. Bardzo mi się podobało
OdpowiedzUsuńWidziałam falę zachwytów pod jej adresem i zaciekawiło mnie to cudownie wizjonerskie ujęcie nietuzinkowego i bardzo aktualnego problemu... czy czymkolwiek to jest. ;) Dopóki nie przeczytam, mogę jedynie spekulować, ale po Twojej recenzji wnoszę, że autor skupił się przede wszystkim na tytułowym problemie. Czy to przez chęć jeszcze większego podkreślenia, czy braku weny w innych kwestiach (jak podajesz - np. technologicznych). Jeśli taki był jego zamysł, opowieść o jednym, niekoniecznie uznam to za minus.
OdpowiedzUsuńI chyba jestem wyjątkiem, któremu strasznie nie podobają się okładki serii NF. Nawet przy tej pozycji wolę oryginał - w zasadzie przedstawia to samo, ale wykonanie nie przywodzi na myśl powieści dla nastolatków.
Może to rzeczywiście celowy zamysł autora, by ograniczyć się do jednego kierunku rozwoju przyszłości (powodowany np. założeniem, że w czasach kryzysu rozwój technologiczny nie idzie do przodu). Niedawno czytałam książkę, która miała pewne paralele (też świat po wynalezieniu cudownego lekarstwa na... katar, które okazało się katastrofalne dla ludzkości): "Feed" Miry Grant i ta wizja najbliższej przyszłości wydała mi się dużo ciekawiej opracowana, mimo wyświechtanej i pozornie płytkiej tematyki zombie.
UsuńNo, ale może miałam wobec tej książki trochę zbyt wygórowane oczekiwania...
"Feed" na pierwszy rzut oka wydaje się zlepkiem chwytliwych pomysłów. A jeśli chodzi o wizje niedalekiej przyszłości, to od razu mogę uprzedzić, że w "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym..." też nie jest to rozbudowany, wielowymiarowy opis. Raczej wszystko kręci się wokół głównych motywów, nawet można powiedzieć, że jest im podporządkowane. Sięgając po książkę nie liczyłam na nic innego, a już na pewno nie na rozmach rodem z "Accelerando", to i nie rozczarowałam się.
UsuńHi! Someone in my Facebook group shared this site with us
OdpowiedzUsuńso I came to take a look. I'm definitely enjoying the information. I'm book-marking and will be tweeting this to my followers!
Terrific blog and superb design.
Check out my web-site :: exercises to jump higher
to samo gadam mojej jak sie maluje
OdpowiedzUsuń