Wydawnictwo: Diogenes
Data premiery: 28.08.2012
Liczba stron: 225
Cena: 19,90 euro
Kto tak dziś jeszcze pisze?... Erudycyjnie, kąśliwie, ale bez udziwnień i silenia się na bógwieco, z genialnie zawiązaną nitką narracji. Czysta, niczym niezmącona radość czytania, która pojawia się już po pierwszej przeczytanej stronie - rzadki to efekt.
Tym bardziej żal, że ten występ prywatnego detektywa o wdzięcznym i dźwięcznym nazwisku Kayankaya będzie ostatnim. Jakob Arjouni, niemiecki pisarz, który chyba jako jedyny zdołał stworzyć postać śledczego, dorównującego legendarnemu Philipowi Marlowe, zmarł niedawno w zbyt młodym wieku. Nutka żalu towarzyszyła mi podczas lektury tej książki, która jednak nie przyćmiła autentycznej przyjemności, a nawet krotochwili, z jaką chłonęłam opisane precyzyjnym, ciętym językiem przygody detektywa o tureckich korzeniach (choć bardziej adekwatne byłoby słowo korzonki, bowiem Kayankaya został w dziecięctwie adoptowany przez niemieckie małżeństwo i z krajem swych protoplastów, ich językiem i religią ma wspólnego bardzo, bardzo niewiele).
Cała historia zaczyna się klasycznie - od zlecenia, jakie detektyw przyjmuje od pięknej blondynki. Ociekająca seksem heroina uprasza naszego bohatera, by odszukał jej córkę - Marieke, dziewczę inteligentne, oczytane, utalentowane i w ogóle wielce ciekawe świata i ten świat z gorliwością neofitki poznające, należy sprowadzić z powrotem na łono rodziny, skąd wyrwało się w szpony szarmanckiego i zepsutego do szpiku kości dilera narkotyków. Jednocześnie detektyw przyjmuje inne zlecenie: ma ochraniać na trwających właśnie targach książki we Frankfurcie pewnego budzącego kontrowersje pisarza marokańskiego, który popełnił był dzieło wstrząsające, obrazoburcze i mało zrozumiałe, traktujące o coming oucie muzułmanina-homoseksualisty. Literata należy ustrzec przed możliwym zamachem, tudzież innymi przykrościami ze strony oburzonych radykałów. Oba te zlecenia splotą się ze sobą w zdumiewający sposób, prowadząc do zaskakujących zwrotów akcji i cudownie kłopotliwych zderzeń kulturowych.
I to ostatnie hasło stanowi kwintesencję prozy Arjouniego. Autor bezkompromisowo rozprawia się z mitami, stereotypami i polityczną poprawnością, narosłymi wokół problematyki wielokulturowości we współczesnym świecie zachodnim. Nie czyni tego w sposób napuszony i nadęty, bez poczucia misji czy wygrażania palcem, tylko przede wszystkim niebywale komiczny. Dawno tak nie ryczałam ze śmiechu jak podczas lektury tej książki. Ten humor, ta zjadliwość, to wyszczekanie - Boże, daj mi choć maleńkie ździebko tych przymiotów, którymi tak szczodrze obdarzyłeś detektywa Kayankayę, a w zasadzie jego twórcę, pisarza! Jakże on potrafi gasić zapalczywców, wytrącać z równowagi myślących mięśniami troglodytów, wprawiać w zakłopotanie intelektualistów i burzyć spokój drobnomieszczańskiej socjety!... A że popada przy tym w tarapaty, z których wyciąga go szczęśliwy traf, intuicja i chucpa, to tylko dodaje smaczku całej opowieści.
Całość jest znakomicie opowiedziana, kompaktowa - ale w tym pozytywnym sensie - i niezwykle frapująca. Abstrahując od czystych walorów językowych, jest to po prostu znakomita, prosta, ale treściwa historia kryminalna z inteligentną nutą socjokrytyki. I cudownym klimatem noir - niesamowite, zważywszy na Frankfurt, Niemca i w ogóle, prawda?... Bierzcie to, drodzy wydawcy i czytelnicy, dla takich książek się żyje.
Pierwsze zdanie: Marieke miała szesnaście lat i zgodnie ze słowami jej matki była: "bardzo utalentowana, oczytana, zaangażowana politycznie, ciekawa świata, dowcipna - po prostu wspaniała, młoda inteligentna osoba, rozumie pan?"*
Gdzie i kiedy: Frankfurt, współcześnie
W dwóch słowach: uszczypliwa i wysmakowana
Dla kogo: dla wielbicieli Philipa Marlowe'a i dobrej satyry
Ciepło / zimno: 88°
Ciepło / zimno: 88°
*tłumaczenie moje
Coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńOj, szczujesz tym Arjounim, szczujesz!:P
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że w Polsce o nim cicho, głucho... (nie licząc tych wydanych dawno temu trzech tytułów). Może jego tłumaczenie to robota akurat dla Ciebie?:)
Sama - dzięki czytającej Twój blog Niewidzialnej Ręce - weszłam już posiadanie jego książek w oryginale. Planowałam czytać po kolei, ale po Twoim wpisie z mam ochotę zacząć od części ostatniej (zwłaszcza, że tak dawno nie czytałam po niemiecku że pewnie chronologiczne dojście do tej części zajmie mi ładnych parę miesięcy). To bardzo głupi pomysł?
Może to faktycznie robota dla mnie...:-) Arjouni to zdecydowanie wyższa półka kryminału, jakieś ambitne wydawnictwo mogłoby się spokojnie na niego zdecydować.
UsuńAle ale, nie wiedziałam, że tu zaglądają Niewidzialne Ręce!!! Ręko, masz gust i gest:-)
Pomysł, żeby czytać od końca, w tym wypadku nie jest aż tak strasznie od czapy, bo Kayankaya wprawdzie wiedzie jakieś tam życie prywatne i nawet coś tam się w nim ostatnio zmieniło, ale nie stanowi ono głównej nici powieści, więc spokojnie można czytać "Brata". Powiem Ci, że strasznie się cieszę, że ta moja skrobanina kogoś nakłania do lektury konkretnych pozycji, bo czasem się boję, że nikogo ta dobra niemiecka literatura nie interesuje, poza mną... Dodajesz mi otuchy!
Ja Tobie otuchy, Ty mi inspiracji lekturowych - ten barter wydaje się być obustronnie opłacalny, nie sądzisz?:)
UsuńOdkąd na powrót stałam się świadomą czytelniczką, dojrzewała we mnie myśl aby poczytać trochę lektur zza miedzy, bowiem jeden Remarque z drugim Hesse wiosny nie czyni, nie mówiąc już o tym, że nie są pierwszej świeżości. Twoje notki na temat tego co w niemieckiej literaturze piszczy idealnie wpisują się więc w moje zapotrzebowania!
A wracając do Arjouniego: stało się. Napoczęłam pierwszy rozdział Brudera... Jest nieźle, choć trochę zdążyłam się już zmęczyć:(
Philip Marlowe i już chcę to :)
OdpowiedzUsuń(No i czemu nie nauczyłam się szprechać...?)
Nie wiem. Myślisz, że już za późno na naukę?;-)
UsuńNie :) I tak sobie wczoraj pomyślałam, że pisząc o tych nieprzetłumaczonych książkach zrobisz więcej dla popularyzacji nauki języka niemieckiego niż wszystkie szkoły razem wzięte :)
UsuńMarlowe mnie zauroczył, więc chętnie poznam i tego pana. Dobrych detektywów faktycznie jest jak na lekarstwo...
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że tu smaczków jest jeszcze więcej niż u Chandlera...
UsuńMocno zachęcasz :)
OdpowiedzUsuńA zachęcam. Odzew wprawdzie lichy, ale ja jak ta kropelka, co skały drąży...
UsuńE tam, odzew lichy - tak się zaczyna promocja dobrej książki! Od zachwyconych czytelników :))
OdpowiedzUsuń