Wydawca: Heyne Verlag
Data premiery: 11.02.2013
Liczba stron: 432
Cena: 8,99 euro
Szukasz. Czasem pragniesz pójść nieznaną ścieżką. Zgnieść ograniczające cię struktury. Odetchnąć świeżym powietrzem. Spojrzeć w niebo, poszukać nieskończoności. Czasem łakniesz wstrząsu. Chcesz przeżyć coś z intensywnością przyćmiewającą wszystko inne. Chcesz się porzygać z obrzydzenia i zaszlochać z rozpaczy. Jesteś żądny wiedzy. Chcesz wiedzieć dokładnie, i to nie półprawdy i mądrości z Wikipedii.
Odkrywać, czuć, przeżywać, wiedzieć.
Tego szukamy w światach zamkniętych okładką książek. Czasem znajdujemy, częściej nie. Im więcej czytamy, tym trudniej zachłysnąć się lekturą. Nie pamiętam już, kiedy wcześniej poczułam ten dreszcz podniecenia, zwiastujący najwyższą czytelniczą rozkosz. Dawno temu. Niekiedy myślałam już, że nie jestem już zdolna do takich emocji, że właściwość ta blaknie wraz z wiekiem albo ilością przeczytanych książek. Ale nie, jeszcze potrafię przeżywać lekturę jak noworodek czerpiący pierwszy oddech, jak nastolatka wstrząsana nieznanymi afektami.
Przesadzam?... No, może troszkę. Faktem jest, że dawno żadna książka nie wprawiła mnie w taką euforię, jak "Die Verstummten", a ja jestem bestia marudna i wybredna, niełatwo mnie zaspokoić. Jakimś cudem powieść ta wstrzeliła się w to, co lubię w kryminale najbardziej, trąciła te struny co trzeba, to takie proste. I takie trudne jednocześnie.
Stephenie Fey napisała już jeden tom o lekarce medycyny sądowej Carinie Kyreleis: "Die Gesichtslosen", pisałam o niej tutaj. Już wtedy było nieźle, ale ja, widząc zapowiedź jej nowej książki myślałam: eee, nie uda się. Dwa strzały w dziesiątkę pod rząd - kto tak dziś potrafi pisać?... Okazało się, że "Ci, co umilkli" nie tylko są godną kontynuacją poprzednika, ale w paru punktach go przewyższają.
Weźmy choćby sam prolog - to zagadka, skreślona w paru zdaniach zapowiedź śmierci, cierpienia, unicestwienia, szaleństwa. Osobliwe zbitki słowne, somnambuliczne wrażenia, tajemnica, której nie sposób zgłębić. I słowa Alberta Camusa: "Człowiek jest jedynym stworzeniem, które potrafi się wzbraniać przed byciem tym, czym jest."
Potem scena egzekucji. Podstępnej, zdradzieckiej, profesjonalnej. I mającej miejsce dwadzieścia lat temu.
A potem już Carina Kyreleis i jej ojciec, sława monachijskiej policji kryminalnej, mijają się o włos ze śmiercią - dosłownie. Parę centymetrów, a ich samochód zderzyłby się z jadącym pod prąd mini, prowadzonym przez młodocianego kierowcę. Wypadek, szok, ratowanie życia. Przed czym lub przed kim uciekał młody, niemający nawet prawa jazdy monachijczyk? W jego domu policja znajduje zwłoki obojga rodziców - leżą w małżeńskim łożu, przebrani w ślubne stroje sprzed lat. Czy to syn jest mordercą? Chłopak walczy o życie w szpitalu. Czy kobieta w agonii narysowała coś na dywanie własną krwią?
I kim jest Flora, która znika bez śladu ostatniego dnia szkoły, a nikt nie zauważa jej zniknięcia? Flora widzi kolory zapachów i wyczuwa powonieniem kolory - rzadki dar synestezji, sprawiający, że jej rysunki są tak samo niezrozumiałe dla postronnych jak hieroglify.
Jest jeszcze wątek kobiety z zakładu pogrzebowego, która nie jest tą, za którą się podaje. I niewyjaśniona do końca sprawa postrzelenia jej ojca przez byłego członka RAF-u. I czaszka, która nie wiadomo skąd pojawia się w zakładzie medycyny sądowej, ochrzczona pieszczotliwie przez Carinę Oskarem, którą lekarka obdarza twarzą, (gdyż jej specjalizacją jest rekonstrukcja twarzy). I jest także trzymiesięczne niemowlę, u którego lekarka sądowa stwierdza objawy zespołu dziecka potrząsanego. I tajemnicza, anonimowa matka Cariny, której tożsamości ojciec nie chce lub nie może jej zdradzić.
Nie uwierzycie, ale wszystko się tu ze sobą łączy, i to nie na zasadzie topornego przylepca, którym grafomański dyletant skleja ze sobą parę przypadkowych kawałków tekstowej układanki. Nie, mozaika, która Fey każe układać czytelnikowi, jest misterna i finezyjna, ale kiedy wkładamy w pustą lukę ostatnią szczerbę, powstaje obraz spójny i logiczny, niepozbawiony piękna i głębi. Autorka postępuje przy tym wrednie i podstępnie, podsuwając fałszywe tropy i znęcając się nad czytelnikiem, zawieszając akcję i złośliwie chichocząc, kiedy ten jęczy, trawiony pokusą, by przerzucić parę stron. O, jak umiejętnie to robi, jakby od lat bawiła się w wyrafinowaną dominę, smagającą pejczem żądnych emocji i cierpienia czytelników!
Ale to nie wszystko. Fey posiadła cenny dar mistrzowskiego operowania ironią. Wyczucie, z jakim przeplata sceny dość wstrząsające z głęboko humorystycznymi, podszytymi zjadliwym sarkazmem, jej cudowne dialogi to rzecz w gatunku kryminalnym rzadka, a którą ja tropię z wielkim upodobaniem. Jeśli do tego dodacie wnikliwy research antropologiczny i medyczny, otrzymacie dekokt doskonały. I jak to zwykle bywa po degustacji dekoktów rasowych i szampańskich, potem już wszystko było niedoskonałe, miałkie, mdłe i niestrawne. Potrzebowałam trzech zaczętych i porzuconych książek, by otrząsnąć się z euforii po "Tych, co umilkli" i pogodzić się z niewesołym faktem, że nieprędko znajdę książkę, dorównującej tej.
Pierwsze zdanie: "Była nikim, już przestała istnieć."
Odkrywać, czuć, przeżywać, wiedzieć.
Tego szukamy w światach zamkniętych okładką książek. Czasem znajdujemy, częściej nie. Im więcej czytamy, tym trudniej zachłysnąć się lekturą. Nie pamiętam już, kiedy wcześniej poczułam ten dreszcz podniecenia, zwiastujący najwyższą czytelniczą rozkosz. Dawno temu. Niekiedy myślałam już, że nie jestem już zdolna do takich emocji, że właściwość ta blaknie wraz z wiekiem albo ilością przeczytanych książek. Ale nie, jeszcze potrafię przeżywać lekturę jak noworodek czerpiący pierwszy oddech, jak nastolatka wstrząsana nieznanymi afektami.
Przesadzam?... No, może troszkę. Faktem jest, że dawno żadna książka nie wprawiła mnie w taką euforię, jak "Die Verstummten", a ja jestem bestia marudna i wybredna, niełatwo mnie zaspokoić. Jakimś cudem powieść ta wstrzeliła się w to, co lubię w kryminale najbardziej, trąciła te struny co trzeba, to takie proste. I takie trudne jednocześnie.
Stephenie Fey napisała już jeden tom o lekarce medycyny sądowej Carinie Kyreleis: "Die Gesichtslosen", pisałam o niej tutaj. Już wtedy było nieźle, ale ja, widząc zapowiedź jej nowej książki myślałam: eee, nie uda się. Dwa strzały w dziesiątkę pod rząd - kto tak dziś potrafi pisać?... Okazało się, że "Ci, co umilkli" nie tylko są godną kontynuacją poprzednika, ale w paru punktach go przewyższają.
Weźmy choćby sam prolog - to zagadka, skreślona w paru zdaniach zapowiedź śmierci, cierpienia, unicestwienia, szaleństwa. Osobliwe zbitki słowne, somnambuliczne wrażenia, tajemnica, której nie sposób zgłębić. I słowa Alberta Camusa: "Człowiek jest jedynym stworzeniem, które potrafi się wzbraniać przed byciem tym, czym jest."
Potem scena egzekucji. Podstępnej, zdradzieckiej, profesjonalnej. I mającej miejsce dwadzieścia lat temu.
A potem już Carina Kyreleis i jej ojciec, sława monachijskiej policji kryminalnej, mijają się o włos ze śmiercią - dosłownie. Parę centymetrów, a ich samochód zderzyłby się z jadącym pod prąd mini, prowadzonym przez młodocianego kierowcę. Wypadek, szok, ratowanie życia. Przed czym lub przed kim uciekał młody, niemający nawet prawa jazdy monachijczyk? W jego domu policja znajduje zwłoki obojga rodziców - leżą w małżeńskim łożu, przebrani w ślubne stroje sprzed lat. Czy to syn jest mordercą? Chłopak walczy o życie w szpitalu. Czy kobieta w agonii narysowała coś na dywanie własną krwią?
I kim jest Flora, która znika bez śladu ostatniego dnia szkoły, a nikt nie zauważa jej zniknięcia? Flora widzi kolory zapachów i wyczuwa powonieniem kolory - rzadki dar synestezji, sprawiający, że jej rysunki są tak samo niezrozumiałe dla postronnych jak hieroglify.
Jest jeszcze wątek kobiety z zakładu pogrzebowego, która nie jest tą, za którą się podaje. I niewyjaśniona do końca sprawa postrzelenia jej ojca przez byłego członka RAF-u. I czaszka, która nie wiadomo skąd pojawia się w zakładzie medycyny sądowej, ochrzczona pieszczotliwie przez Carinę Oskarem, którą lekarka obdarza twarzą, (gdyż jej specjalizacją jest rekonstrukcja twarzy). I jest także trzymiesięczne niemowlę, u którego lekarka sądowa stwierdza objawy zespołu dziecka potrząsanego. I tajemnicza, anonimowa matka Cariny, której tożsamości ojciec nie chce lub nie może jej zdradzić.
Nie uwierzycie, ale wszystko się tu ze sobą łączy, i to nie na zasadzie topornego przylepca, którym grafomański dyletant skleja ze sobą parę przypadkowych kawałków tekstowej układanki. Nie, mozaika, która Fey każe układać czytelnikowi, jest misterna i finezyjna, ale kiedy wkładamy w pustą lukę ostatnią szczerbę, powstaje obraz spójny i logiczny, niepozbawiony piękna i głębi. Autorka postępuje przy tym wrednie i podstępnie, podsuwając fałszywe tropy i znęcając się nad czytelnikiem, zawieszając akcję i złośliwie chichocząc, kiedy ten jęczy, trawiony pokusą, by przerzucić parę stron. O, jak umiejętnie to robi, jakby od lat bawiła się w wyrafinowaną dominę, smagającą pejczem żądnych emocji i cierpienia czytelników!
Ale to nie wszystko. Fey posiadła cenny dar mistrzowskiego operowania ironią. Wyczucie, z jakim przeplata sceny dość wstrząsające z głęboko humorystycznymi, podszytymi zjadliwym sarkazmem, jej cudowne dialogi to rzecz w gatunku kryminalnym rzadka, a którą ja tropię z wielkim upodobaniem. Jeśli do tego dodacie wnikliwy research antropologiczny i medyczny, otrzymacie dekokt doskonały. I jak to zwykle bywa po degustacji dekoktów rasowych i szampańskich, potem już wszystko było niedoskonałe, miałkie, mdłe i niestrawne. Potrzebowałam trzech zaczętych i porzuconych książek, by otrząsnąć się z euforii po "Tych, co umilkli" i pogodzić się z niewesołym faktem, że nieprędko znajdę książkę, dorównującej tej.
Pierwsze zdanie: "Była nikim, już przestała istnieć."
Gdzie i kiedy: Monachium, współcześnie
W dwóch słowach: poetycka i dynamiczna
Dla kogo: dla szukających mocnych klimatów i odmiennych perspektyw
Ciepło / zimno: 95°
Ciepło / zimno: 95°
Ale mi narobiłaś smaka... Tylko znowu pozostaje czekać na polskie wydanie, o ile w ogóle się pojawi... :(
OdpowiedzUsuńWiem, wiem. Ale co ja na to poradzę, że czasem trafi się coś dobrego...
UsuńO matko! W trakcie czytania tego, co napisałaś o szeregu różnych wątków byłam przekonana, że to nie może się udać. A jednak twierdzisz inaczej. Do tego mówisz: "poetycka i dynamiczna". I ironiczna (to lubię!).
OdpowiedzUsuńNie, nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić:(
W tej książce od bardzo dawna nic mi nie zgrzytało, mimo tych wielu kompletnie odmiennych wątków - a jednak wszystko zgrabnie się łączy:-)
UsuńZnam to uczucie, najpierw czysta ekstaza przy czytaniu jednej książki, a potem - czytelnik-sierota, szuka czegoś co choć trochę przypomina tamto, szuka tych samych emocji i nie może się wgryźć w kolejne powieści... Pozostaje przeczekać, a nam poczekać na polskie wydanie.
OdpowiedzUsuńUczucie jest okropne, nic mi się nie podobało, co wzięłam do ręki, to pudło. Ale już mi przeszło:-)
UsuńWidziałam kiedyś taki komiks - ludek właśnie skończył czytać świetną książkę, popatrzył się w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, a na koniec beznadziejnym wzrokiem przed siebie z pytaniem "Now what?". :D
UsuńNo cóż, oblizałam się smakiem i tyle. W razie czego, daj znać, że już jest w Polsce:).
OdpowiedzUsuńSorry, czasem po prostu muszę coś zareklamować. To jest prawdziwa bomba i bardzo, bardzo bym chciała, gdyby ktoś się tym zainteresował. Czasem lepiej wydać jedną rzecz naprawdę dobrą, nawet niemiecką, niż pięć miernych, amerykańskich...
UsuńJak wyżej. Ślina pociekła. Albo na kurs niemieckiego marsz, albo grzecznie czekać.
OdpowiedzUsuńDobrze to podsumowałaś:-) A najlepiej jedno i drugie...
UsuńO rany, po takiej recenzji to nic tylko szturmować księgarnie. Szkoda tylko, że niemieckie :P Ale mam nadzieję, że i w Polsce doczekamy się tak świetnej książki.
OdpowiedzUsuńKto wie, może się doczekamy...
UsuńOmatkojedyna co za emocje nam tu zaprezentowałaś:) I co teraz mamy z nimi zrobić? Chyba zacząć się uczyć niemieckiego, coby też zakosztować :)
OdpowiedzUsuńopty2
No tak, przyznaję, trochę mnie poniosło... Ale książka naprawdę świetna, bez jaj. Jeśli wygram w totka, to założę wydawnictwo, a to będzie pierwsza książka, którą wydam:-)
UsuńAle w Polsce, mam nadzieję?
UsuńByłaś u totalizatora dziś? Jak nie to, to leć :)