Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2012-03-25
Tytuł oryginału: The Lifeboat
Tłumaczenie: Grażyna Smosna
Ilość stron: 304
Cena : 34,90 zł
Mam problem z tą książką - jest to bowiem kolejna pozycja z tych chwalonych, wybitnych podobno, ścinających z nóg - a tu w czasie lektury uczucie zachwytu nijak nie chciało się u mnie pojawić, i nic mnie z nóg nie ścięło. Tak dumam i dumam, analizuję to i tamto, i widzę wiele elementów, które podobały mi się szalenie, a jednak, pozostając przy terminologii marynistycznej, tsunami nie było.
Sama tematyka ma w sobie zalążek historii wyjątkowo poruszającej i dramatycznej - jak pewnie wszyscy już wiecie, chodzi o morską katastrofę liniowca (tu automatycznie nasuwają się skojarzenia z Titanikiem, ale nie, to nie ten statek, choć podobny czas). Do szalupy w chaosie akcji ratunkowej trafia przypadkowa zbieranina ludzi, w tym narratorka, dwudziestodwuletnia Grace Winter, świeżo poślubiona żona wpływowego bankiera, dla której zamążpójście stanowiło awans społeczny, a rejs - podróż ku nowemu, lepszemu życiu. Sęk w tym, że rozbitków było zbyt wielu. Szalupy, obliczone na mniej osób niż podano na burcie łodzi, choć dały tymczasowe schronienie czterdziestce pasażerów, niebezpiecznie balansują na granicy utonięcia, i może przetrzymają parę godzin, ale kto wie, kiedy nadejdzie pomoc i czy ocean będzie im przez cały czas sprzymierzeńcem. Ktoś będzie musiał ustąpić, by uratować resztę - tylko kto? I jak wyłonić nieszczęśnika?
Jak zawsze w przypadku zamkniętych, hermetycznych i skazanych na siebie społeczności, już po niedługim czasie w tygielku rozmaitych temperamentów i osobowości, indywiduów o najróżniejszym pochodzeniu, sile lub słabości charakteru, zaczynają mieszać się emocje. Dochodzi do psychologicznych (i nie tylko) prób sił, ważą się losy jednostek i całej grupy, manipulatorzy naginają słabych. W szalupie wrze. Tym bardziej, że pomoc nie nadchodzi, ani po godzinie, ani po pięciu, nie po jednym dniu, ani nawet po tygodniu. Zaczyna brakować wody, rozbitkowie są głodni, wyczerpani, niewyspani, poddani wyjątkowej psychicznej presji, pełni nadziei i desperacji. Jedno jest od początku pewne - Grace udaje się przeżyć. Jakim cudem, i kto jeszcze będzie zaliczał się do szczęśliwców, którzy nie wylądują za burtą, tego czytelnik dowiaduje się krok po kroku, odsłonę po odsłonie.
Powolność to jedno ze słów, które dobrze do tej ksiązki pasuje. Akcja toczy się leniwie, mimo że wydarzeniom na łodzi nie brakuje dramatyzmu. Autorka nie skupia się jednak na spektakularnej, fabularnej stronie tej opowieści, ale drąży głębiej, ukazując wachlarz moralnych dylematów, przed którymi stają pasażerowie. Zahacza przy tym o filozofię, porusza również aspekty prawne i próbuje narysować granice dowolności dokonywanych wyborów w sytuacji zagrożenia i ratowania życia. Do czego wolno nam się posunąć w imię ratowania własnej skóry? To pytanie Grace niespodziewanie musi zadać sobie w chwili, gdy sądzi, że jej morska odyseja została zakończona. Czekający ją proces o morderstwo okazuje się kolejną łodzią pełną rozbitków na bezkresie oceanu.
Niełatwe to tematy, ale fascynujące, wrzynające się głęboko w serce, siejące wątpliwości i prowokujące do wielu pytań. Skąd zatem brak achów i ochów w tej recenzji? Ano stąd, że uwierało mnie w tej powieści wykonanie. Autorka wybrała świetny temat, otwierający nieograniczone możliwości napisania znakomitej, przyprawiającej o dreszcz historii, a przy tym miała okazję porzucenia płycizn sztampowego thrillera morskiego i rzucenia czytelnika na głębię psychologicznej gry i poruszających rozterek moralnych. A jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że można to było zrobić lepiej, bardziej wyraziście, z pazurem, z większą namiętnością. Raził mnie rozdźwięk między dramatyzmem opisywanych wydarzeń a lakonicznością, zdawkowością narracji. Grace, młoda, naiwna dziewczyna o niezachwianej wierze w człowieka i jego moralny kręgosłup, powinna kipieć emocjami, powinien buzować w niej ogień nadziei, zwątpienia, jej narracja powinna ocierać się o szaleństwo! To, co tu mamy, to beznamiętne i monotonne klepanie, ze pani Cook spojrzała krzywo na panią Fleming, a pan Hoffmann odburknął nieuprzejmnie panu Hardiemu. Nawet jej dywagacje i rozterki, zamiast gęsią skórkę, wywoływały u mnie najwyżej znużenie. Spodziewałam się więcej emocji i namiętności (nawet nie akcji, nie myślcie sobie, że jestem jakiś junkie, którego rusza tylko krew, ogień i ból) a nie chłodnej relacji, która mogłaby wyjść z ust wyrzuconej na brzeg ryby. Życzyłabym sobie więcej szalejących bałwanów, a mniej sennego pluskania letniej wody.
Dlatego daję tylko trójkę, doceniając jednak uwypuklenie ciekawych aspektów psychologicznych i niecodzienną fabułę. Moja ocena: 3/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Może jak będzie okazja to sięgnę :)
OdpowiedzUsuńDla mnie w tej książce ciekawa była nie tyle sama katastrofa, co temat przekraczania granic, psychologiczne aspekty zmierzenia się z sytuacją w szalupie.. No i właśnie beznamiętna relacja Grace, która poddaje w wątpliwość wywalczony sądownie wyrok... Bo cały czas miałam w głowie pytanie - kto tu kogo zmanipulował.. :) I to było w tej książce dobre.
OdpowiedzUsuńMasz rację, katastrofa była tu tylko tłem, pretekstem do wydobycia mrocznych zakamarków człowieczej istoty, ale ta gra sił, te manipulacje były niesamowicie subtelne, zbyt subtelne nawet. Tym niemniej kwestia, kto kogo zmanipulował, jest jak najbardziej otwarta:-)
UsuńNiestety nie każdy potrafi napisać powieść psychologiczną. Sam pomysł może być dobry, postacie wielowymiarowe, ale kiedy dochodzi do opisów emocji, to, tak jak piszesz, zamiast bulgocącego kociołka mamy raport z inwentaryzacji. Szkoda, bo parę pomysłów już się w ten sposób zmarnowało.
OdpowiedzUsuńRaport z inwentaryzacji... dobre:-) Ja nie wiem w sumie, może to był nawet zamysł autorki, żeby w takiej konwencji to napisać, mnie jednak potwornie to znużyło...
UsuńPrzereklamowanie to typowa cecha nowych pozycji na rynku wydawniczym... Niestety. A do tej książki w ogóle mnie nie ciągnie, choćby nawet sama królowa Anglii te historię polecała.
OdpowiedzUsuńNo, na gust królowej to bym się akurat nie zdawała... Ale jak nie ciągnie, to trzeba posłuchać wewnętrznego głosu:-)
UsuńKsiążka popularna na blogu, ale czytam, że szału nie ma :) tommy
OdpowiedzUsuńNie, nie ma szału, niestety. Ale innym się podoba:-)
UsuńOj już nie raz "przejechałam" się na książkach zachwalanych przez ogół...Przykre uczucie, gdy nastawiasz się na złoto, a dostajesz tylko tombak. No, ale...przecież tak naprawdę to rzecz gustu - każdy ma swój. :)
OdpowiedzUsuńFakt, to rzecz gustu, ale i pewnych oczekiwań, z jakimi się rozpoczyna lekturę - czasem nawet odnoszę wrażenie, że lepiej nie czytać recenzji, żeby nie ich nie zawyżać. Może gdyby to było "moje" odkrycie, książka sprawiłaby mi więcej przyjemności...
UsuńA "Życie Pi" czytałaś? Jeśli nie, to polecam.:) Konwencja identyczna, ale tematyka nieco inna (choć pokrewna w sumie). zaś wykonanie prima sort.
OdpowiedzUsuńCo do książki, to nawet rozważałam sięgnięcie. Ale po Twojej recenzji ostatecznie mi przeszło.
Jasne, że znam! Świetna książka, nawet mi się nieco skojarzyła z obecną. I właśnie tego napięcia, które nie pozwalało mi odłożyć "Życia Pi" nawet na sekundę, tutaj mi zabrakło.
UsuńTym niemniej wiem, że wielu osobom "Zgubieni" się bardzo podobali, więc... każdemu co kto lubi.
Należę to tych, którym "Zgubieni" bardzo się podobali, bardzo. Szkoda, że tak się rozczarowałaś, ale wiadomo, nie dyskutuje się z gustami:).
OdpowiedzUsuńWiem, pamiętam, że Ci się podobało:-) Aż tak wielkiego rozczarowania nie było, chyba po prostu spodziewałam się czegoś innego... A poza tym byłoby nudno, gdyby wszystkim nam podobało się to samo, prawda?
UsuńNo to klops. Ja jestem na książkę bardzo napalona, czekam z wytęsknieniem w bibliotece, aż się zwolni. Mimo wszystko liczę, że mi się spodoba:)
OdpowiedzUsuńSpróbuj, wcale nie jest powiedziane, że Ci się nie spodoba:-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA juz prawie bieglam kupowac... no, ok, poczekam, az biblioteki kupia ;-))).
OdpowiedzUsuńI to jest bezpieczne rozwiązanie:-)
UsuńJednak wolę jak dzieje się więcej, akcja pędzi szybciej i w ogóle... Tak nie brzmi to za dobrze jak na moje gusta, ale może mamie się spodoba :)
OdpowiedzUsuńSłusznie, przetestuj na Mamie!
UsuńSzkoda, że brak emocji, taki temat, taki potencjał i klops. Przeczytam tę powieść i tak, ale bez wygórowanych oczekiwań. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMoże to właściwa droga - nie obiecywać sobie zbyt wiele...
UsuńU mnie książka miała być przeczytana na urlopie, ale mamusia moja:) jadąca na urlop z dziecięciem mym po prostu ją zabrała z kupki do zapakowania do walizki i czmychnęła...myślałam, że ją...:)
OdpowiedzUsuńWraca za kilka dni, wiec mam nadzieje, ze w końcu uda mi się książkę przeczytać.Słyszałam i czytałam tyle róznych opinii na temat tej książki, że jestem ciekawa, jak ja ją odbiorę. Dlatego nie czytam twojej recenzji cobym się nie sugerowała:), przeczytam po napisaniu własnej, a na razie dodaję do zakładek:).
Ja może też z neutralnym nastawieniem odebrałabym tę książkę inaczej:-) W każdym razie ciekawa jestem, jak Ci się ona spodoba...
UsuńSama aż jestem ciekawa. Jak sie właśnie człowiek nastawi, naczyta super recenzji, jakież to arcydzieło będzie miał okazję czytać, to potem na ogół...klapa i to wielka z hukiem.
UsuńCzekam aż moja rodzicielka z książką z wojaży powróci. Sam pomysł na fabułę choć z lekka banalny wydaje sie ok, a reszta-zobaczymy.
Nie brzmi zbyt zachęcająco, więc póki co sobie odpuszczę :(
OdpowiedzUsuńNic na siłę:-)
UsuńNo i witaj na blogu!
A ja mam ją własnie na półce:) Urzekło mnie cos w okładce, cos w opisie...no, jak będzie zobaczymy:)
OdpowiedzUsuńFakt, okładka jest bardzo romantyczna...
Usuńtemat świetny, szkoda że wykonanie kuleje. Chętnie jednak po nią sięgnę, bo mnie zaintrygowałaś. Swoją drogą nadmierne wychwalanie chyba bardziej szkodzi wszelkim produktom niż ich krytykowanie - człowiek zabiera sięza nie pełen zapału i oczekiwania i gucio z tego wychodzi. Z kolei pewnie gdybyś trafiła na nią przypadkowo i nic być o niej wcześniej nei słyszała, to podejrzewam, że ocena mogłaby być nieco wyższa. Tak jest zazwyczaj w moim przypadku :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie takie wrażenie miałam w przypadku tej książki - czasem mniej znaczy więcej. W sensie, gdybym nie nastawiła się na coś, co mnie zmiecie, to pewnie byłabym z lektury zadowolona.
UsuńDobrze, że przeczytałam Twoją recenzję (świetnie się czytało, chętnie będę zaglądac). Dla mnie bardzo ważne w powieści są właśnie "emocje".
OdpowiedzUsuńWitaj! Masz rację, to dla emocji z reguły czytamy, nawet jeśli okażą się negatywne. Nie ma nic gorszego od książek "letnich", które ani ziębią, ani grzeją...
UsuńMam ją .. niedawno dostałam .. wszyscy mówią, że warto, a ja sama nie wiem
OdpowiedzUsuńwpadnij do mnie